🌞Kasia w Wilnie🌞 czyli „W międzyczasie”

Pomyślałam sobie, że najróżniejsze sytuacje, które się przydarzały bohaterkom ursynowskiego cyklu, a które nie zmieściły się w „głównych” powieściach, wskoczą do „W międzyczasie”. Dlatego tak nazwałam zbiorek, ponieważ wszystko dzieje się w trakcie, pomiędzy i w różnych innych konfiguracjach 😀 bez zachowania  jakiejkolwiek ciągłości, ani czasu, ani  miejsca, ani akcji. Po prostu co znajdę akurat podczas porządkowania papierów to wskoczy tutaj. Wszystko oczywiście w ramach zmiany otaczającego świata na bardziej uporządkowany, co – jak wiadomo – dla chomików jest pracą na miarę Syzyfa 😀 Niemniej jednak uprzejmie donoszę iż niebieski wór z makulaturą wystawiony (dziś zabierają) oraz cztery spakowane torby oczekują na wywiezienie i wrzucenie do pojemników PCK. Mam nadzieję, że zawartość trafi w ręce potrzebujących, a nie – jak się zdarzało – m.in. w inne ręce (unurzane – bo ręce można unurzać absolutnie we wszystkim – w złodziejstwach, oszustwach, kłamstwach, podłościach różnych itp. co każdy przyzwoity rodak widzi na własne oczy). I znów się nie opanowałam, ale po prostu się nie da… Wracając do tematu – dziś pierwszy „kawałek”, którego bohaterką jest Kasia z „Pasm życia”.

🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞   🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞  🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞

 Kasia w Wilnie  – 29.06.2010 zapiski

Wilno. Cóż mogłam przedwczoraj powiedzieć o Wilnie poza tym, że było nasze przed wojną, że od czasu króla Jagiełły związane było z Polską jak cała Litwa, że wszystkie mądre głowy (mądre bez cudzysłowu) w ten czy inny sposób przewinęły się przez to miasto na przestrzeni dziejów. No i oczywiście Romantyzm – niegdyś moja ukochana epoka w literaturze, a więc na myśl przychodzi Mickiewicz,  Słowacki, Filomaci, Filareci, idee wypełniające serca i dusze…. Jakże też nie wspomnieć o inteligencji międzywojnia…

„I to by było na tyle”. Bez osobistych odniesień jak choćby do Krakowa skąd mój ród…

Wtem okazało się, że mam do Wilna pojechać z delegacją w sprawie przekazania z naszej Biblioteki książek, których nikt nie chce (nikt – mowa oczywiście o aktualnych przełożonych) dla polskiej szkoły. Nie miałam ochoty, wszak nie lubię zbiorowych wyjazdów, zorganizowanych imprez, a do tego z obcymi ludźmi w obce miejsca… Od razu pęcherz ciśnie i boli, astma dusi, nerwy powodują trzęsionkę organizmu i niechęć do dalszego życia w ogóle… Mariolka i „dodelegowana” dziewczyna również nie wyrażały radości z powodu wyjazdu, wręcz przeciwnie. Ale w końcu… cóż było robić…

Zbiórka o szóstej rano, busik podstawiony, wszyscy dotarli, jedziemy. Po drodze mamy jeszcze zabrać Starszego Pana z Broku. Jest nas siedem osób. Pan Kierowca, najważniejsza osoba trzymająca (dosłownie) w rękach bezpieczeństwo całej grupy. Obok siedzi Jan, organizator i pomysłodawca całego przedsięwzięcia, wymierający gatunek człowieka poświęcający się całkowicie wcielaniu w życie swojej idei. Z tyłu córka Pana Kierowcy i Młody, przesympatyczny chłopak, osobisty asystent Jana, jego pamięć, organizer i kalkulator w jednym drobnym chłopaku. Z tyłu zaś trzy Gracje, w tym jedna podstarzała: Mariolka, Dodelegowana i ja, Kasia.

Nie znam wschodnich terenów Polski. Byłam kiedyś przez tydzień u koleżanki w Hajnówce, ale niczego charakterystycznego nie zapamiętałam. Nazwy takie jak Augustów, Sejny kojarzą mi się z pocztówkami z wakacji, rozglądałam się więc na boki notując w pamięci głównie olbrzymią ilość zieleni, budowane drogi na wschód i prace budowlane na nich co wiąże się z EURO 2012, które organizujemy wspólnie z Ukrainą. Dodelegowana jeździła na wakacje w mijane okolice, podniecona wypatrywała znajomych miejsc przypominając sobie różne wydarzenia, buzia jej się nie zamykała.

Starszego Pana zgarnęliśmy z drogi zablokowanej przez wypadek – zderzenie dwóch tirów, którego skutki oglądaliśmy z przerażeniem. Na szczęście kierowcy przeżyli o czym dowiedzieliśmy się od policjantów pracujących  przy katastrofie.

Dalej jechaliśmy już bez przeszkód kierując się na Wilno. Po przekroczeniu granicy („bezkolizyjnym” – wszak jesteśmy w Unii z Litwą  🙂 ) wzdłuż głównej szosy nie zauważyłam specjalnych różnic poza językiem i nieco inaczej wyglądającym znakiem drogowym (np. krowa jest bardziej kwadratowa). Aha, zapomniałam – dużo mniej samochodów niż na polskich drogach. Może dlatego, że wakacje? Pogoda trafiła nam się prawdziwie wakacyjna na ten wyjazd, tydzień wcześniej (jak się dowiedzieliśmy potem) lało bez opamiętania. Udało się trafić do szkoły, w której miało się odbyć uroczyste przekazanie listy książek (one same fizycznie miały dojechać po zakończonej inwentaryzacji). Pozostało nam jeszcze wypełnienie pudełka z listą czymś, co sprawi, że całość będzie wyglądała ładnie i elegancko, a co! Przymierzałyśmy po drodze kawałki sosny i wiązkę traw polnych, ale efektem był koszmarek do potęgi. Spędziliśmy trochę czasu w kwiaciarni i wreszcie wspólnymi siłami całej ekipy dobrana została kolorowa folia czy celofan (nie nazwę fachowo) pognieciona artystycznie przez Mariolkę (wszak ma papiery na to, że artystką jest 🙂 ), ułożona w pudełku. Na niej spoczęła lista przekazywanych książek, drukowana zresztą przez Dodelegowaną do drugiej w nocy (w domu) z maila, którego Mariolka jej przysłała z domowego komputera swojej szwagierki. Jak zawsze – wszystko na wariackich papierach.

Pan Dyrektor  polskiej szkoły przywitał nas bardzo serdecznie, oprowadził po budynku, po czym obie z Mariolką dorwałyśmy się do biblioteki, której zbiory pochodzą z darów. Okazało się, że uczniowie w tutejszym gimnazjum są w tym wieku co u nas w liceum, czyli jest to młodzież prawie dorosła przed maturą. A my spakowałyśmy bardzo dużo literatury dziecięcej. Na szczęście podstawówka polska też jest w Wilnie, więc będzie miał Pan Dyrektor jak te książki podzielić i jeszcze Dom Polski na część dla dorosłych się załapie.

Ku mojemu zdumieniu (i przerażeniu) uroczystość została zorganizowana w auli z udziałem Pana Senatora, Pana Konsula, Panów Posłów Polskich wybranych do Litewskiego Parlamentu. Moje obawy były w pełni uzasadnione, bo Jan kazał mi wyjść na środek. Na szczęście uprzedziłam go wcześniej, że się nie odezwę, bo się zapłaczę i zaplączę. Był cudny.

– Przeczytasz co jest na akcie (w tubie był papier czerpany z wypisanym pięknie przez naszą plastyczkę tekstem), bo ja nie mam okularów – szepnął.

– Przecież ja nie widzę tych literek – odszepnęłam. – Weź Mariolkę.

Tym sposobem Mariolka też znalazła się na środku auli, a ponieważ tekst ona przygotowała to z pamięci „czytała”, bo też nie miała okularów 🙂 Normalnie cyrk 🤣

Była telewizja polska na Litwie, kamery, wywiady, młodzież stawiła się licznie pomimo wakacji. Były śpiewy i recytacje zapowiadane  przez parę młodziutkich konferansjerów.

I w tym właśnie czasie coś się stało ze mną. Zostałam dosłownie oczarowana i zaczarowana. Kim? Czym? Wyjątkowo urodziwymi dziewczętami, a i chłopcom niczego nie brakowało, piosenkami wykonanymi wcale nie amatorsko, poezją, własną twórczością młodzieży również, a nad wszystkim unosił się „duch języka” – bo ja wiem jak to określić? Ten charakterystyczny wileński „zaśpiew” usłyszałam po raz pierwszy w życiu „żywy” i to w takiej ilości i natężeniu. Nieraz miałam do czynienia ze starszymi osobami z dawnych Kresów, którym pozostał akcent, słyszałam relacje w tv, na filmach także  niejednokrotnie, ale tu było zupełnie coś innego. Przez tych kilka chwil przeniosłam się w inny świat. To młodzi, piękni ludzie mówili do mnie żywym, cudownie pięknym polskim językiem, jakby np. z „Nad Niemnem” mojego ukochanego wyszli. Oni żyli i ten język też żył! Piękny język, pełen szlachetności, elegancji, dziś u nas już nieznany, zapomniany. A nasz?  Dziś taki zwulgaryzowany, chamski, „odpolszczony” w zestawieniu z tym zachowanym na Litwie. Szkoda…

Zostało nam bardzo mało czasu, żeby cokolwiek zobaczyć. Pan Dyrektor zajął się tym i zorganizował zwiedzanie pod wodzą Pani Przewodniczki, polonistki w gimnazjum. Śliczna młoda osoba o niesamowitej wiedzy i erudycji oprowadziła nas po wileńskiej Starówce, żebyśmy zdążyli zobaczyć jak najwięcej. Biegiem więc, w pantoflach na wysokich obcasach (wszak miałam być elegancka na uroczystości), z bolącymi nogami biegłam za młodymi pstrykając zdjęcia wszystkiemu co mi stanęło na drodze. Myślałam, że niczego nie zapamiętam ze szczegółami, ale co tam, szczegóły można znaleźć w przewodniku. Stało się coś dziwnego. Wilno zapadło w moją duszę. Zapragnęłam powrócić tu na kilka dni chociaż i spokojnie, we własnym tempie nasycić się pięknem, historią, przeżyć po swojemu…

Zdążyliśmy biegiem do sklepu. Mariolka miała zamówienie na likier ziołowy oraz ser z kminkiem. Najważniejsza jednak była w hipermarkecie toaleta (dla mnie szczególnie przy dolegliwościach). A toaleta! Cuda, fioletowe światło, woda się sama spuszcza i ja, dzikuska z Polski aż się przestraszyłam, że coś popsułam… cała Kaśka! Kupiliśmy wszystko i biegiem na miejsce zbiórki. Jeszcze flaszeczka likieru w podziękowaniu dla Pani Przewodniczki. Mariolka wróciła po nią do sklepu i bez kolejki (długa była) przepchnęła się do lady, a wszyscy ze zrozumieniem przyjęli fakt, że wycieczka czeka!  Nikt się nie złościł! Nieprawdopodobne!

W drodze powrotnej mieliśmy stanąć na pierogi, ale droga „się zbuntowała” i zamiast do „baby” z jedzeniem zaczęliśmy się zbliżać do Kłajpedy. Nadłożyliśmy ze sto kilometrów w głąb Litwy oddalając się tym samym od Polski. Pierogi przepadły, w żołądkach burczenie, miałam jeszcze wafelki, Mariolka wygrzebała w torbie suszone morele, woda była…

Znalazła się wreszcie droga w kierunku Ojczyzny. Wiodła przez zupełnie puste wsie, wśród pól. Ani światła, ani człowieka – wrażenie zgoła niesamowite i nieprzyjemne. Nareszcie stacja benzynowa. Zamknięta! Jest druga, ale też nieczynna. Kiedy stanęliśmy podeszło do nas „coś” – ni chłop ni baba i o papierosy się pytało. Jan odrzekł: „nie kuriaszczije”   i szybko odjechaliśmy.  Koszmarna, upiorna sceneria: księżyc w pełni, cmentarz porośnięty lasem, w dalszym ciągu wymarłe wsie, żywego ducha ani śladu. Wreszcie miasto. Puste ulice, tylko szła jedna para na całe miasto! Jedynie gdzie nie gdzie  w bloku światło… Okropność, jakby cywilizacja na wyginięciu…

Jaką ulgą było dotarcie do Polski! „Ukochany kraj, umiłowany kraj…” mimo to wszystko co się u nas dzieje…

O trzeciej nad ranem dotarliśmy do domu Starszego Pana, gdzie jego Małżonka czekała z kawą i ciastem. Potem dalej do Warszawy i wreszcie wróciliśmy tam, skąd wyruszyliśmy. Uff! Najbardziej lubię być w domu.

🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞  🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞  🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞

 

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Myślę sobie, W międzyczasie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

23 odpowiedzi na 🌞Kasia w Wilnie🌞 czyli „W międzyczasie”

  1. Urszula97 pisze:

    Dziękuję za te wspomnienia.Bylam może w tym samym czasie , Starówka wileńska niesamowicie odnowiona, była pani przewodnik która myślała żeśmy z dżungli przyjechali i nic nie wiedzieli.Nawet powiedziała że w blokach jak takie kurki otworzą to woda leci, niech tam.Co zobaczyłam to moje, zaliczyłam jeszcze Kowno po drodze.Wioski rozmaite i ładne i 100 lat do tyłu niektóre. Byłam z chórem i mialam też możliwość z Polakami na Litwie porozmawiać.Czekam na c.d.Buziaki.

    • anka pisze:

      Uleńko:-) Jeśli byłaś z chórem to znaczy, że śpiewasz? Hi hi, pani przewodniczka chyba spadła z kosmosu 😉 Myślała może, że my jeszcze w lepiankach mieszkamy i nie znamy co to woda w kranie? Przyjaciel mojego taty pochodził z Kresów i akcent oraz różne powiedzonka były cudowne.
      Buziaczki Uleńko 🙂

      • Urszula97 pisze:

        Aniu, tak śpiewałam 30 lat do 2015 roku.Mam przyjaciół a raczej już przyjaciółkę bo jej mąż zmarł 3 lata temu a oni ze wschodu i cały czas mieli ten swój akcent i powiedzonka.Nasza przyjaźń trwa już prawie 40 lat , ja potocznie mówię po Śląsku a oni po swojemu i fajnie jest

        • anka pisze:

          Ulenko:-) To Ty utalentowana w wielu dziedzinach jesteś
          Fajnie słuchać różnych odmian polszczyzny. Mieszkając w Opolu przez całą podstawówkę nasluchalam się gwary, wtedy też śpiewałam w chórze.Pan prowadzący chcial mnie wziąć do zespołu, ale moja kariera legła w gruzach bo przeprowadziliśmy się do W-wy i VIII kl. już „robilam” tutaj.
          Piszę na telefonie, nie wiem jak wyjdzie na blogu. Pozdrawiam serdecznie i buziaki posyłam

  2. Krystyna 7 8 pisze:

    Witam Aniu, byłam w Wilnie , może z 15 lat temu. To piękne, zadbane miasto. Ludzie życzliwi i uśmiechnięci . Miasto zaskoczyło mnie, duża ilością zabytków, piękna starówką ciekawymi muzeami. Piękne, wysokie nowe budynki , biurowce itd. Wilno zrobiło na mnie wrażenie miastem rozwijającym się i nowoczesnym. Nie wiem jak teraz , ale rzeka była taka niezabudowana jeszcze. Pozdrawiam

  3. anka pisze:

    Krysiu:-) Z pewnością miałaś ciekawą wycieczkę. Może jak się uspokoi na świecie i w domu to się z MS wybierzemy na zwiedzanie. Na razie jednak komu się udało to ma co wspominać. Uściski 🙂

  4. Magda pisze:

    Eeech, moje marzenia o Wilnie chyba pozostaną w sferze marzeń :((

    • anka pisze:

      Magduś:-) Kasi powieściowej udało się przez moment tam być, ja bym chętnie pobyła, ale … za dużo tych „al” (ale to, ale tamto, ale, ale …), właściwie same „ale” 😉 Buziaki 🙂

  5. BBM pisze:

    Udało mi się być w Wilnie. Piękne miasto!

  6. jotka pisze:

    Nie poznałam jeszcze wschodu Polski, a co dopiero dalej, ale liczę, że wszystko kiedyś się nadrobi…a jak nie, to u Ciebie doczyta:-)

    • anka pisze:

      Jotuś:-) Wschodniej części też nie znam. Byłam u koleżanki w Hajnówce podczas studiów, ale nic nie pamiętam. Na filmikach w YT można zobaczyć ciekawe miejsca, dla mnie to odkrycie i bogactwo wiedzy i wrażeń. No tak, dali starej babie zabawkę …;)

  7. Barbara pisze:

    Urodzilam sie w Wilnie. Zdązyłam to zrobić jeszcze w Republice Litewskiej.Byłam ochrzczona w kościółku św. Anny, ktorym tak bardzo zachwycił sie Napoleon, że chciał na dloni przeniesć go do Francji.Potem z tego Wilna trzeba było uciekać.Tak zaczęła się tułaczka moja i mojej rodziny.Nie mam swego miejsca na ziemi,moje korzenie zostały gdzieś hen, nad Wilią. Od 40 lat mieszkam w Suwałkach ale nigdy ich nie polubilam, nie oswoiłam

    • anka pisze:

      Barbaro:-) Moja babcia (Stefania z Tenczynka) mawiała – „gdzie się kto ulągnie tam ciągnie”. To jest absolutna prawda. Dlatego Cię doskonale rozumiem, że tęsknię za miejscami i czasem, których już nie ma, oglądam je tylko na starych fotografiach i na tych, które sama robiłam dopóki jeszcze były. I do głowy nie przychodziło, że mogą zniknąć…
      Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie 🙂

  8. Lucia pisze:

    Kochana ja dopiero teraz wszystko nadrabiam. Wilno tak jak Lwów jest mi bliskie. Mam przyjaciółkę u, która wróciła a właściwie wraz z repariantami przyjechała z mamą i siostrą do Chorzowa. A i rodzinne koneksje też są. Nie tylko Lwów
    Dziękuję. Całuję

    • anka pisze:

      Luciu:-) Tułaczkę widać dokładnie na „Samych swoich”, wprawdzie w komediowej formie, lecz prawda wychodzi na wierzch spod śmiechu. Wojny i inne okropne wydarzenia oddziałują na wszystkich zwykłych ludzi Bogu ducha winnych. Ostatnio oglądałam na YT filmik o Łemkach, których wysiedlono z okolic Szczawnicy na Ziemie Odzyskane. Przecież nie wszyscy współpracowali z gestapo… Cóż, teraz też, nie wszyscy należą do partii rządzącej, ale opinię na świecie mamy zepsutą wszyscy jak leci i skutki też odczuwamy wszyscy, tzw. zwykli ludzie…
      Luciu, kciuki trzymam i przytulam 🙂

  9. fuscila pisze:

    Anusiu! Trzeci raz piszę, ale w razie draki, to nadmiar tekstu po prostu wyrzuć!
    A pisałam, że wprawdzie nie byłam w Wilnie, za to byłam we Lwowie, skąd przywiozłam grube skarpety dla Ślubnego. On już szósty rok na chmurce siedzi, a ja czasami ubieram te skarpety, bo są takie przytulaśne!
    Serdeczności ślę!

    • anka pisze:

      Fusilko:-) Wszystko było, usunęłam zgodnie z życzeniem 🙂 Po prostu nie włączałam Lapka nie mając kompletnie czasu i dlatego ich nie było widać.
      Jestem pewna, że z tej chmurki Ślubny macha do Ciebie i cieszy się widząc Cię w skarpetach 🙂 Przytulam 🙂

  10. Brawo Ty, że tak odgruzowujesz dom 🙂 Nie w kij dmuchał, pozbywać się czy to papierów czy ubrań. Ja ciągle odkładam na później drastyczne decyzje…
    Wilna nie znam, nie byłam, no i wiadomo, że już nie będę. Miło więc było poczytać Twoje wrażenia!

    • anka pisze:

      Małgosiu:-) Mnie „naszło” odgruzowywanie i muszę wykorzestać dopóki mi nie przejdzie, bo wtedy nikt mnie nie zmusi. A co mnie zmusiło to opiszę we wpisie, bo się działo, że ho ho!
      Ja z kolei nie byłam w Pradze (MS był). Do niedawna sobie myślałam, że w różne miejsca jeszcze pojadę. Chyba mi się w głowie poprzestawiało, bo przestałam myśleć 😉 Co widziałam to fajnie, resztę obejrzę na obrazku, filmiku… Może się zmieni, na razie jest jak jest. Ogólnie nie chce mi się, to pewnie jeden z objawów peseliozy 😉 Nie nadążam z bieżącymi sprawami, więc tak to… Oby ciepło i słoneczko to już dobrze będzie 🙂

  11. Kasia Dudziak pisze:

    Bardzo ciekawie się to czytało Aniu. Dziękuję za lekturę.

    Przytulaski ❤️❤️❤️

    Kasia Dudziak, Kasinyswiat

Skomentuj BBM Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *