„Pasma życia” 14

W kwestii swojego rozwodu Elżbieta kilka razy spotkała się  z mecenasem. Ciągle jeszcze nie była pewna czego tak naprawdę chce. Rozwodu na pewno, ale jakim kosztem? Czy poruszać  drażliwe sprawy alkoholizmu, znęcania się psychicznego nad nią, fizycznego zresztą też, kwestię użytkowania mieszkania? Jak głośno mówić o szczegółach życia osobistego w obecności obcych ludzi? Już się oswoiła z adwokatem, pozbyła się skrępowania w rozmowie z nim, ale na sali rozpraw?

Wreszcie klamka zapadła i ruszyła sądowa machina.

Za namową przyjaciółek Elżbieta postanowiła odświeżyć swoje prawo jazdy schowane głęboko w szufladzie. Kiedy je zdobyła i pełna radości pokazała mężowi, stwierdził, że i tak jej nie da samochodu, żeby sobie to wybiła z głowy, bo takie tępaki jak ona nie powinny siadać za kierownicą. Od tej pory nie jeździła, pogodziła się z wyrokiem Mirka wydanym na nią w kolejnej sprawie. Teraz, wraz z powiewem niezależności, poczuła chęć spróbowania swoich sił. Może  było to pragnienie  udowodnienia i sobie i mężowi, że zaczyna żyć samodzielnie, że nie pozwoli się więcej terroryzować? Faktem jest, że zaczęła myśleć i działać. Odszukała Antka, kolegę z liceum, który prowadził szkołę dla kandydatów na kierowców i umówiła się na doszkalające jazdy. Po kilku lekcjach zupełnie nieźle zaczęła sobie radzić. Zauważyła też u siebie coraz częściej pojawiające się zadowolenie z drobnych sukcesów,  chwilami nawet odczuwała radość. Czasem patrzyła wokół z uśmiechem, a nie ze zgorzkniałym – jak od lat – wyrazem twarzy i z opuszczonymi kącikami ust.

Temat motoryzacji wciągnął ją do tego stopnia, że zaczęła myszkować w internecie oglądając samochody ewentualnie nadające się do kupienia. Za namową Antka wzięła w banku sezonowy kredyt, nisko oprocentowany w ramach promocji. Kupiła niedrogi używany samochodzik na nazwisko Rafała, żeby nie mieć problemu z podziałem majątku.  Pomału zaczynała jeździć po  bardziej ruchliwych ulicach. Nie czuła się jeszcze na siłach wyruszyć w  daleką trasę, dlatego do Szczawnicy postanowiła jechać autokarem.

No właśnie, Szczawnica. Kasia i Mikołaj spędzili tam  tydzień poruszeni opowiadaniem Adelki. Marek w tym czasie zabrał do siebie ojca, żeby siostra mogła  odpocząć. Wrócili zachwyceni. Kasia bez końca opowiadała przyjaciółkom o urokach Pienin, przełomie Dunajca, o samym miasteczku, w którym się zakochała od pierwszego wejrzenia i do którego chciałaby wracać jak najczęściej. Elżbieta dała się przekonać i pojechała do uzdrowiska na długi majowy weekend.

Wysiadła z autokaru i wzięła z postoju taksówkę, żeby nie błądzić z ciężką torbą. Zapakowała do niej przecież masę rzeczy, które – była pewna – okażą się zupełnie zbyteczne. Poza suszarką do włosów, podstawowymi kosmetykami i ręcznikami nawet jednej trzeciej nie użyje. Wiedziała, że tak będzie. Zawsze tak jest. Ale przyjaciółki twierdziły, że lepiej być przygotowaną na różne ewentualności, przecież w końcu życie się składa z niespodzianek. Nie odstępowały jej podczas pakowania i wkładały do torby rzeczy, które ona próbowała wyjąć. Na te czarownice nie ma rady, w końcu więc dała za wygraną i pozwoliła im na wypchanie torby zbędnymi – w swoim mniemaniu – przedmiotami.

Jadąc ulicą Główną rozglądała się z zachwytem. Nie budziły w niej normalnej niechęci ani rzeka ludzi płynąca chodnikami po obu stronach, ani sznur samochodów stojących na skraju jezdni. Chociaż ludzie przechodzili w poprzek jezdni jak święte krowy zaś auta z trudem kluczyły między nimi – nikt nie klął, nikt nikomu nie wymyślał. Zwykle wściekłe i złe dwunożne istoty  uśmiechały się przed siebie i do siebie! Niewiarygodne! Przy starym budynku z wieżyczkami taksówka skręciła i zaczęła piąć się pod górę. Po lewej stronie stały dorożki, konie skubały siano poruszając śmiesznie wargami, górale pienińscy w regionalnych strojach  zapraszali na przejażdżkę.  Ela rozglądała się z zachwytem. Wszystko jej się podobało! Po prawej stronie stały dwa śliczne domy, żółte, z drewnianymi wykończeniami, otoczone drewnianym ogrodzeniem, ze stołami na zewnątrz, z parkingiem dla gości. Zdążyła przeczytać nazwę „Pokusa” zanim auto pojechało dalej mijając zakład przyrodoleczniczy i pijalnię wód. Wjechali na plac Dietla, gdzie jej z zachwytu zaparło oddech. Minęli plac i taksówka z pewnym trudem wdrapywała się na drogę prowadzącą wprost do „Budowlanych”. Pasażerka podziękowała taksówkarzowi za możliwość wysłuchania po drodze opowieści o ciekawostkach Szczawnicy i zapłaciła sumę śmiesznie małą w porównaniu z opłatami w Warszawie. Weszła do recepcji, załatwiła formalności, wzięła klucz od pokoju, wjechała windą na górę i otworzyła drzwi. Postawiła bagaż na podłodze, rozejrzała się po malutkim pokoiku.

– Całe szczęście, że choć taki udało mi się znaleźć – powiedziała półgłosem do siebie. – Przecież nigdzie nie było już miejsca.

Wersalka we wnęce, mała  półka wisząca nad nią, stolik, dwa fotele i leżak stanowiły całe wyposażenie pokoju.

Po co mi więcej ? – pomyślała. – Przez kilka dni nic i nikt  mnie nie będzie obchodzić. Zrobię wszystko, na co mi przyjdzie ochota. Pójdę na lody albo na drinka, będę się włóczyć po górach, wylegiwać na leżaku i nikomu nic do tego. Nie będę sprzątać, gotować, nikomu usługiwać ani o nikogo się martwić. Wydam wszystkie pieniądze,  oczywiście jeśli będzie mi się chciało, bo są moje i już.

– Słyszysz Elka co do ciebie mówię? –  te słowa skierowała do odbicia w lustrze. –  Zabraniam ci martwić się o kogokolwiek i o cokolwiek. Rozumiesz babo? –  baba w lustrze nie wydawała się w stu procentach przekonana, posłusznie jednak skinęła głową.

Rozpakowała swój dobytek podróżny, rozłożyła leżak na balkonie. Było na tyle ciepło, że mogła się na nim położyć, rozluźnić napięte mięśnie i z rękami pod głową, z przymkniętymi oczami pogrążyć się w błogim bezruchu. Z zewnątrz, jakby z bardzo daleka, dobiegały ludzkie głosy, czasem szum silnika przejeżdżającego samochodu, okrzyki bawiących się dzieci, jakieś strzępy muzyki i zapach, cudowny zapach zapamiętany z wakacji na wsi: zapach świeżego powietrza przesycony zapachem świeżego dymu ze spalonego drewna.  To wszystko w połączeniu ze zmęczeniem podróżą przyniosło drzemkę, w trakcie której  wrażenia i wydarzenia kłębiły się rojem w głowie Elżbiety.

Widziała Mirka wymachującego pompką od roweru w jednej ręce, piłą do metalu w drugiej i krzyczącego, że jej odpiłuje nogę. Widziała Rafała dokuczającego Robertowi, a tego znów – jak ucieka z domu i mówi, że nigdy więcej tu już nie wróci, bo tak się nie da żyć. Na to Rafał spakował walizki i poleciał do Stanów. Widziała pralkę idącą w jej stronę. Uciekała tunelem metra, ale pralka pojawiała się na każdej stacji. Potem jechała metrem do Szczawnicy i kilka razy pojawiał się obok srebrny mercedes. Pod taki sam kiedyś weszła mając nadzieję na skończenie problemów… Wtedy ocknęła się i usiadła na leżaku. Cóż, – westchnęła  – nic dziwnego, przecież po drodze  mijały autokar całe watahy samochodów z warszawską rejestracją.

Już wkrótce błogosławiła Kasię za to, że zdecydowanie zabroniła jej wykupienia posiłków.

– Sam nocleg bez jedzenia! Pamiętaj – wielokrotnie upominała przyjaciółkę. – Nie będziesz niczym skrępowana. Zachce ci się jeść, to wejdziesz gdzieś i zjesz albo sobie coś kupisz i zjesz w pokoju.  A jak nie poczujesz głodu, to przynajmniej nie będziesz się zmuszała do zjedzenia tego, co ci dadzą, bo zapłacone. Może przy okazji schudniesz. No co się tak patrzysz? – odpowiedziała na karcące spojrzenie Eli. – Przecież obie nie możemy się wcisnąć w dawne ciuchy.

27.12.2017

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *