„Pasma życia” 13

Coraz trudniej było Kasi porozumieć się z ojcem. Musiała być z nim w stałym kontakcie. Dzwonił kilka razy na godzinę pytając o to samo albo opowiadając te same wymyślone wydarzenia. Zdawało mu się, że jest w innym czasie i miejscu, często gubił się i opowiadał potem jak sobie opracował system powrotu do domu. Mianowicie  – szukał nazwy ulicy i numeru, pod którym akurat stanął, dzwonił po taksówkę z telefonu komórkowego, a swój numer miał przyklejony taśmą do aparatu. Kasia żyła w bezustannym stresie, nie wiedziała czego może się spodziewać za pięć minut, ba, za minutę. Ojciec nie zważał na to, że Kasia jest w pracy, że nie może być do jego dyspozycji przez całą dobę. Sprawiał wrażenie, że chwilami nie odróżnia dnia od nocy. Bywał rześki jak skowronek o północy, co kiedyś mu się nie zdarzało, natomiast w dzień zaspany i zdziwiony, że córka nie śpi.

– Przyjdź i pożycz mi pieniędzy – zadzwonił w środku nocy, a kiedy nieprzytomna, zerwana ze snu próbowała mu tłumaczyć, że jest noc, złościł się. – Nie to nie, pójdę do sąsiadów pożyczyć. Jestem głodny, dawno nie jadłem żadnego obiadu.

– Tato, jest noc! Nie budź ludzi! Sąsiedzi cię przeklną, jeśli im ciągle nie będziesz pozwalał spać – tłumaczyła. – Jedzenie masz w lodówce, byłam przecież u ciebie, obiad ci podałam, zjadłeś całą porcję, kolację też ci przygotowałam…

– Ale kiedy to było!

– Dziś po południu. Prosto z pracy pojechałam do ciebie. Naprawdę nie pamiętasz?

– Niemożliwe – wyraźnie nie wierzył córce.

– Tatusiu, błagam cię, idź spać. Jutro przyjadę to porozmawiamy – była nieprzytomna ze zmęczenia.

– No dobrze – zgodził się. – To o której będziesz?

– Po pracy.

– To znaczy o której?

–  Kończę o szesnastej, jak dojadę to będę.

– Dobrze, zapisałem sobie. To mówisz, że jest noc?

– Tak, ludzie śpią o tej porze.

– Zaczekaj przy telefonie, pójdę zobaczyć przez okno. Miałaś rację, – usłyszała po chwili, –  jest ciemno i światła w oknach się nie świecą. Przepraszam córciu, że cię obudziłem. Wybacz staremu ojcu.

– Dobranoc tato, do jutra.

I tak było ciągle. Dzwonił do różnych znajomych, umawiał się, po czym nigdzie nie szedł, opowiadał im jakieś niestworzone historie, córka zaś wysłuchiwała uwag na temat samotności ojca, braku opieki i zainteresowania z jej strony, depresji w którą starszy pan  wpadł z tego powodu… Kasia czuła się okropnie, chwilami była załamana, miotała się między ojcem, domem, pracą i sama już chwilami nie wiedziała jaka jest pora  nocy czy dnia, weekend czy dzień powszedni. Mieszkanie przypominało pobojowisko, bo po ślubie Łukasza chciała je urządzić na nowo. Kupiła  meble, Kamil kładł panele na podłodze, wszędzie leżały narzędzia, listwy, jakieś śruby, gwoździe, diabli wiedzą co jeszcze. Kasia spała przez pół roku na łóżku polowym, ponieważ wydała wszystkie oszczędności i zabrakło na wersalkę. Wreszcie – obolała, pokręcona i chronicznie  niewyspana przyjęła pożyczkę od Mikołaja. W ramach odstresowania przeleciała jak burza przez pawilon meblowy na skrzyżowaniu Woronicza z Wołoską i kupiła wersalkę.  Cóż to była za przyjemność położyć się wieczorem spać!

– Po raz pierwszy po tak długim czasie czuję się jak normalny człowiek – powiedziała do Kamila.

Spała na nowej wersalce dokładnie dwie noce.

Marek po południu zadzwonił do siostry.

– Słuchaj, nie wiem co się dzieje. Ojciec nie chce otworzyć drzwi. Słyszę jak się rusza, szura czymś, coś mówi. Ale ja nic nie rozumiem, a on nie otwiera.

– Będę dzwoniła na normalny telefon, ty na komórkę i do drzwi – Kasia już wiele razy przeżywała podobne sytuacje.

Długo trwało zanim wreszcie otworzył. Marek zobaczył tatę umazanego krwią, krew była na ścianie, na podłodze zaś ojciec sprawiał wrażenie niezupełnie przytomnego. Miał rozciętą głowę. Nie pamiętał co się stało. Syn zawiózł go na pogotowie, gdzie zaszyli ranę i zrobili prześwietlenie czaszki. Na szczęście okazało się, że to nic groźnego. Niemniej jednak niemożliwe było pozostawienie go samego w domu.

– Przywieź go do mnie – powiedziała Kasia. – Na szczęście kupiłam wersalkę, więc będzie miał na czym spać.

Po niedługim czasie odezwał się domofon. Dżemik rozszczekał się na dobre kilkanaście minut od chwili, kiedy zabrzmiał dzwonek aż do chwili, kiedy ochrypł. Nie  było sposobu uciszenia go.  Musiał sam chcieć przestać. Zawsze bardzo się cieszył, kiedy dziadziuś przychodził z wizytą, bo ciągle Dżemika głaskał i podsuwał po kryjomu łakocie, których pani nie pozwoliła dawać, bo podobno psu szkodzą. Ale są takie dobre, że kto by na to zwracał uwagę. Dżemik był szczęśliwy.

– Cześć tato, jak się czujesz?

– Zawsze się dobrze czuję kiedy cię widzę – odpowiedział i odwrócił się do syna. – Zawieziesz mnie teraz do domu?

– Nie tatusiu. Zostaniesz  u mnie, dopóki ci się głowa nie zagoi – odpowiedziała Kasia, Marek wycofał się za drzwi.

– Jaka głowa?

– Potłuczona. Twoja. Przecież wracasz z pogotowia. Zostaniesz u mnie przez kilka dni aż wydobrzejesz – wyjaśniła.

– To gdzie ja będę spał?

– Tu, na nowej wersalce. Widzisz? Jakbym ją kupiła specjalnie dla ciebie.

Dla Kasi i Kamila rozpoczął się bardzo trudny okres.

Kamil od roku szukał pracy. Odbył staż w agencji reklamowej, zrobił kilka zleceń lecz  stałej pracy wciąż szukał i nie mógł znaleźć. Teraz się okazało, że na szczęście. Dziadka nie można było zostawić samego nawet na chwilę. Zajmował się więc nim dopóki matka nie wróciła z pracy. Wtedy dopiero wychodził z domu.  A dziadek zadawał w kółko te same pytania, widział jakieś osoby znane i nieznane chodzące po mieszkaniu, bezustannie czegoś szukał w szafkach, w szufladach, w kieszeniach swoich i cudzych.

– Tato, to jest moja kurtka, czego w niej szukasz? – zdziwiła się Kasia pierwszy raz się z tym zetknąwszy.

– Jak to twoja?

– Zwyczajnie, moja.

– To ją sobie zabierz, niech mi tu nie wisi – ostatnio był ciągle poddenerwowany.

W nocy nie spał, chodził, szukał łazienki – choć trudno jej nie znaleźć w czterdziestometrowym, dwupokojowym mieszkaniu, przeglądał kieszenie, chował klucze, dowód i portfel, czyli te przedmioty, których stale szukał u siebie w domu i w tej sprawie kilka albo kilkanaście razy dziennie dzwonił do córki. Zaglądał do kuchni, do pokoju Kamila, odkręcał wodę i zostawiał płynący strumień. Kasia bała się, żeby nie odkręcił gazu. Odkąd miała ojca w domu, nie tylko musiała wrócić na łóżko polowe, ale nie udało jej się przespać ani jednej nocy.

Nie potrafiła zasnąć mając świadomość, że w pokoju jest ktoś poza nią. Od przeszło dwudziestu lat była sama, pomijając weekendy, które spędzała u Mikołaja oraz wspólne urlopy, ale to zupełnie co innego. A teraz? Jedna, dwie noce, jakoś można przeżyć. Tu jednak sytuacja komplikowała się coraz bardziej.

Któregoś dnia siedzieli po kolacji przy stole, tata oglądał kolejny serwis informacyjny niczego nie pamiętając z poprzedniego.

– A kiedy przyjdzie wujek? – zwrócił się nagle do córki.

– Rany boskie, jaki wujek? – zwróciła na ojca zdumione spojrzenie.

– No, twój mąż – wyjaśnił zdziwiony jej pytaniem.

– Przecież ja już od dawna nie mam męża – wykrztusiła.

– Jak to nie masz? – już zaczynał być zły. – A wujek Jasiek?

Gorączkowo szukała w pamięci kogoś o tym imieniu. O kogo ojcu chodzi?

– Ciociu, – zwrócił się do niej ojciec wprawiając ją w jeszcze większe zdumienie, – a babcia to gdzieś poszła czy jest w kuchni?

Wtedy zorientowała się, że ojciec bierze ją za młodszą siostrę swojej mamy. Wujek Jasiek to był jej mąż. Wszyscy od wielu lat nie żyli. Dziwnie się poczuła.  Jeszcze dziwniej, gdy po pewnym czasie zapytał.

– Czy ty jesteś siostrą babci?

– Nie, jestem twoją własną, osobistą córką – odparła cicho.

– To ja mam córkę? – zdziwił się.

– Tato, gdybym była siostrą twojej babci, musiałabym mieć jakieś… sto pięćdziesiąt lat…

Kasia nie mogła dłużej chować głowy w piasek i nienormalnego zachowania ojca  kłaść na karb wieku albo uderzenia w głowę. W końcu stwierdziła, że musi skonsultować się z lekarzem. Zamówiła wizytę u neurologa. Oczywiście prywatnie, bo przecież chodziło o czas. Poszła sama, Kamil został z dziadkiem. Opowiedziała o zachowaniu ojca, o swoich spostrzeżeniach. Lekarz wysłuchał uważnie i powiedział:

– Nie chciałbym pani przedwcześnie martwić, ale to mi wygląda na chorobę Alzheimera. Koniecznie musi pani przyprowadzić tatę. Zrobimy testy i dam skierowanie na tomografię komputerową głowy.

Umówiła się na kolejną wizytę. Do domu szła piechotą, żeby pozbierać myśli.  Zaczęła łączyć ze sobą liczne niezrozumiałe, dziwne sytuacje, których doświadczała w związku z ojcem, pomyłki, dziwne telefony, opowieści jak z kosmosu, rozmowy z nieobecnymi i …  zaczęła rozumieć  ich bezsensowny sens. Zadzwoniła do kardiologa, który kiedyś leczył ojca i dowiedziała się, że bardzo dawno nie był na konsultacji. Jakim cudem jeszcze żył – nie wiadomo. Przestał zażywać leki, bo nie pamiętał co ma brać, kiedy, ile i czy w ogóle już wziął czy nie. To okazało się być szczęściem w nieszczęściu. Gdyby prawidłowo przyjmował leki kardiologiczne, krew byłaby rozrzedzona na tyle, że po urazie głowy wykrwawiłby się na śmierć! Teraz jednak należało przebadać go od początku i ustalić  od nowa sposób podawania  lekarstw oraz ich ilość. Codziennie rano albo Kasia albo Kamil zaprowadzali dziadka na badania, potem Kasia dzwoniła po wyniki robione na cito, potem do kardiologa informując o wynikach. Na ich podstawie lekarz ustalał dzienną dawkę leku. I tak przez dłuższy okres. Kasia nawet musiała sama robić ojcu zastrzyki. On zaś ciągle chciał uciekać do domu, nie rozumiał, że nie może pozostawać bez opieki. Stało się to bardzo oczywiste dla Kasi i Kamila. Nie można już było spuszczać z oka starszego pana ze względów bezpieczeństwa. Robił bez zastanowienia, co mu tylko przyszło do biednej, chorej głowy. Zobaczywszy na podłodze kabel od komputera chciał go wyrwać.

– Skąd się to u mnie wzięło? – spytał ze złością.

Kasia ledwo zdążyła chwycić kabel.

– Przecież u mnie takie coś nie leży! – był oburzony interwencją córki.

Potem chciał wyjść przez balkon.

– Tato, gdzie ty idziesz?

– Do mojego pokoju na górze – odpowiedział zniecierpliwiony.

– Ale  tam nie ma twojego pokoju!

– Jak to nie ma? Przecież tam mieszkam!

– Nie. Tam mieszkają sąsiedzi.

– Co ty opowiadasz za bzdury! Przecież się tam w czasie wojny przed szkopami ukrywałem!

Doszło do tego, że kiedy udało się go przekonać, aby poszedł spać i kiedy nareszcie usnął, Kasia  z Kamilem rozmawiali szeptem skuleni w kucki w kącie kuchni.

Badanie tomograficzne mózgu zrobili w prywatnej klinice. Kasia była szczęśliwa, że ojciec mógł sobie na to pozwolić. Jakoś udało mu się wytłumaczyć konieczność badania, a on przyjął tę konieczność do wiadomości. Cóż, wynik był jednoznaczny. Wyrok zapadł. Alzheimer. Kasia była załamana. Znała przebieg choroby z relacji osób, które miały z nią do czynienia. Co teraz? Gdyby mama żyła miałby stałą opiekę i jakoś wszystko dałoby się ułożyć. Ale tak?  Ojciec nie może być sam. Kamil musi być w stanie gotowości do podejmowania zleceń o różnych porach dnia, do rozmów z pracodawcami. Ona nie ma praw emerytalnych, żeby odejść z pracy i zająć się ojcem. Nie ma pieniędzy, żeby opłacić opiekunkę. Sytuacja bez wyjścia. Co z tego, że ojciec ma dobrą emeryturę, jeśli nikogo nie chciał upoważnić do współdysponowania nią? Jej pensja ledwo starcza na opłaty, bilet miesięczny, na jedzenie już nie bardzo. Zawsze tak było, robiła cuda-wianki, żeby przeżyć. Kamil nie pracuje na stałe, jest bezrobotny po szkole. Super! Gdyby ojciec upoważnił kogoś, wszystko jedno kogo… Teraz pojęła skąd się wzięło dziwaczne zachowanie taty w banku. Kiedyś udało się – takie przynajmniej miała wrażenie – wytłumaczyć mu, że dla własnego dobra powinien ją upoważnić do korzystania z konta. No bo niech trafi do szpitala – a był czas, że się to zdarzało bardzo często – i co? Ona nie będzie miała pieniędzy ani na leki, ani na opłaty związane z jego mieszkaniem, ani na żadne jego potrzeby.  Znając córkę przecież wiedział, że za skarby świata nie ruszy i nie weźmie dla siebie czegoś, co do niej nie należy. Zgodził się, pojechali do jego banku, a tam zrobił jej i Kamilowi dziką awanturę, w wyniku której o mało nie interweniowała ochrona. Potem przepraszał i tłumaczył, że widział kogoś innego, nie córkę i wnuka lecz obcych ludzi, którzy chcieli go okraść.

Kasia była permanentnie zmęczona. Wszystkie kości bolały ją od spania na łóżku polowym. Zresztą, co tu mówić o spaniu. Przecież  żadnego spania nie było. Ojciec wciąż całymi nocami chodził po mieszkanku, szukał łazienki, wchodził do Kamila i dziwnie przyglądał się  śpiącemu, rozglądał się bezrozumnie wokół niczego nie poznając, zapalał wszędzie światło, przeszukiwał kieszenie ubrań, wyciągał z nich co tylko było i chował a potem bezustannie szukał i szukał i szukał. Całe szczęście, że Kasia założyła nowe drzwi zewnętrzne zamykane tylko na klucz. Klucz trzymała przy sobie, więc ojciec nie mógł go znaleźć i i uciec z domu, choć próbował co chwilę.

Czuła się kompletnie wykończona i psychicznie i fizycznie zaistniałą sytuacją. Do tego martwiła się, że Mikołaj – mając dość własnych stresujących sytuacji w pracy – nie wytrzyma z nią  i nie zechce dźwigać jeszcze i jej problemów.  Marek zabierał ojca do siebie w sobotę, mogła więc pojechać do Mikołaja. W nocy dręczyły ją koszmary, zamiast wypoczęta – czuła się jeszcze bardziej zgnębiona. Nie mogła zapanować nad łzami. Starała się nie obudzić Mikołaja, ale łkanie wstrząsnęło jej ramionami, z gardła wydarł się szloch.

– Kotku, jestem przy tobie – Mikołaj objął ją i mocno przytulił.

– Co ja zrobię! Jak sobie poradzę? – łkała. – Będziesz miał dość i  zostawisz mnie!

– Nie bój się, poradzisz sobie – głaskał ją po włosach. – I zabraniam ci mówić podobne bzdury. Po to mnie masz, żebym był przy tobie i pomagał, pamiętaj o tym.

Oparła o niego mokry od łez policzek i szepnęła:

– Dziękuję kochanie, że jesteś.

22.12.2017

  • Gość: [L.C.] *.play-internet.pl Przeczytałam jednym tchem. Samo życie. Kasia trzymała się bardzo dzielnie.
  • annazadroza L.C.:-) Witaj znowu:) Żebyś wiedziała, że samo życie, co do joty, dialogi też 🙁
  • kobietawbarwachjesieni Ja byłam w szpitalu z pacjentka chorą na Alzheimera. i byłyśmy tylko we dwie w jednym pokoju. Nie było to miłe doświadczenie.
  • annazadroza Jesienna:-) Wyobrażam sobie jak musiałaś się czuć. Do tego sam na sam w jednym pomieszczeniu. Ja odbieram obecność tak chorej osoby jakby drgały cząsteczki powietrza wokół powodując dziwne wibracje. Coś w tym musi być, ponieważ „zdiagnozowałam” dwie osoby i podpowiedziałam rodzinie gdzie mają się udać, okazało się, że miałam rację, niestety. Nadmieniam, iż to były obce osoby, sporadycznie miałam w pracy z nimi do czynienia (już emeryci).
Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *