Agnieszka była dziewczyną bardzo kontaktową, mądrą, świetną studentką. Poznali się z Łukaszem w klubie sportowym i zapałali do siebie wzajemnie gorącym uczuciem. Stanowili bardzo ładną, dobraną parę. Właśnie przyszli do matki na obiad. Kasia patrząc na nich z rozczuleniem przypomniała sobie rozmowę sprzed roku.
– Słuchajcie, czy wy kiedykolwiek macie zamiar wziąć ślub? – spytała wtedy Łukasza. – Może byś się zdecydował póki panna jeszcze młoda, co?
– No właśnie – Agnieszka zrobiła smutną minkę. – On tak mówi ogólnie, ale o żadnych konkretach nie wspomina.
– A właśnie, że tak! – Łukasz spojrzał zakochanymi oczami na śliczną dziewczynę.
– Co: tak? – rzuciła mu spojrzenie spod długich rzęs.
– Właśnie, że myślę o konkretach.
– Ale nie mówisz!
– Bo najpierw chciałem je z tobą ustalić, żeby potem o nich mówić – wyjaśnił.
– Chyba, że tak – przytuliła się do Łukasza odrzucając na plecy długie, ciemnokasztanowe włosy.
– A czy będziecie łaskawi poinformować mnie o tych konkretach? – spytała Kasia. – Chciałabym wiedzieć co mnie czeka w najbliższej przyszłości. Wiecie, że nie znoszę niespodzianek. Do wszystkiego lubię być przygotowana.
– Do niczego nie musisz być przygotowana – oświadczył poważnie Łukasz. – Już ci mówiłem, że na moim weselu ty będziesz honorowym gościem.
– Dzięki syneczku – w oczach Kasi pojawiły się łzy rozczulenia.
Była bardzo dumna ze swoich chłopców Obaj piękni, bo młodość jest zawsze piękna, przystojni, choć każdy prezentował inny typ urody. Łukasz ze swoim wzrostem prawie dwóch metrów widoczny zawsze z daleka, wysportowany, miał jasną cerę matki i jej szarozielone oczy. Kamil ciemne włosy, śniadą cerę i brązowe oczy odziedziczył po ojcu. Za to z charakterami było akurat odwrotnie. Łukasz po ojcu przejął brak oporów, zahamowań w kontaktach, pewność siebie i pewną przebojowość ułatwiającą życie. Kamil – jak matka – nie lubił dużo mówić, wolał coś robić w milczeniu, najlepiej sam, nie znosił żadnej zależności od kogokolwiek, żadnej podległości, najchętniej sam sobie był „sterem, żeglarzem, okrętem”. Kasia z rozczuleniem patrzyła na obu. Chwilami zastanawiała się jak to możliwe, żeby tacy wspaniali mężczyźni byli jej małymi synkami… Nie poszły na marne wszystkie jej wysiłki, nieprzespane noce wypełnione czekaniem, myślami, planowaniem, stresami przed wywiadówkami, przed pierwszymi randkami… Przeszłe chwile owocowały teraz na każdym kroku. Cieszyła się miłością synów, wiedziała, że może na nich liczyć teraz i w przyszłości, a oni zdawali sobie sprawę, że są dla matki istotami najważniejszymi na całym świecie. Nie przewróciło im to w głowach, odpowiadali uczuciem na uczucie. Otrzymali uczucie matczyne bezinteresowne, niewymagające, bezgraniczne. Nauczyli się okazywać takie samo. Kasia cieszyła się, że będą potrafili innym przekazać bogactwo, które nie może się z niczym innym równać, swoim partnerkom, potem dzieciom. Ona musiała nauczyć się okazywać miłość, z dzieciństwa wyniosła jedynie głębokie skrywanie swoich przeżyć, przemyśleń, uczuć. Otwartości na świat i ludzi uczyła się od podstaw. Umiejętności komunikowania się z rówieśnikami także nie nabyła w dzieciństwie, bo dopóki nie poszła do szkoły zawsze była sama ze sobą albo z dziadkami, nie przychodziły do niej żadne koleżanki, nikt nie miał wstępu na podwórko, bramka była zamknięta na klucz. Dopiero niedawno zdała sobie z tego sprawę. Nareszcie przestała siebie winić za zło całego świata i mieć pretensję za to, że nie lubiła licznego, hałaśliwego towarzystwa, ale ciszę i spokój, i tolerowała dłuższą obecność zaledwie kilku wybranych osób.
Łukasz i Agnieszka ustalili termin ślubu. Musieli sporo natrudzić się, żeby zdążyć z załatwieniem wszelkich formalności.
Kasia postanowiła, że dwie ulubione ciocie i wujek mieszkający na stałe w Krakowie zatrzymają się u taty, bo tam jest dużo miejsca. Zostaną kilka dni dłużej, pochodzą po Warszawie, jednym słowem zrobią sobie rodzinny urlop. Ojciec nie wyrażał sprzeciwu, ochoczo włączył się w przygotowania do uroczystości. Kasia wreszcie mogła wziąć się za dokładne sprzątanie mieszkania taty, bo do tej pory nie pozwolił jej ruszyć niczego poza kuchnią. Mówił, że sam wszystko zrobi, tylko się trochę rozejrzy i przyzwyczai do nowej sytuacji. Kasia wciąż była przekonana, że chodzi mu o wyprowadzenie się Marka z rodziną do własnego domu i przyzwyczajenie się do mieszkania bez nich. Pod pretekstem przygotowania miejsca do spania dla rodzinki ruszyła dosłownie wszystko łącznie z meblami. Wtedy jej oczom ukazały się pełne torby, mnóstwo reklamówek wypełnionych brudną bielizną osobistą i pościelową, koszulami, skarpetami, a wszystko tonęło pod kilogramami gazet codziennych, tygodników, miesięczników i książek. Miała wrażenie, że znalazła się nagle w stajni Augiasza. Jak się do tego zabrać, jak uporządkować coś takiego? Wyprała rzeczy, które się do prania nadawały, resztę wyrzuciła. Stosy gazet wyniosła do pojemnika na makulaturę. Poukładała w szafie wyprane i wyprasowane rzeczy. Zorientowała się przy tym, że ojciec przestał używać pralki, jakby zapomniał do czego ów przedmiot służy.
– Nie męcz się córciu – mówił, – ja to upiorę jak pojedziesz do domu.
Po czym niczego nie ruszał, twierdził, że nie miał głowy do drobiazgów, bo robił co innego, ale nie potrafił powiedzieć co. Irytował się też częściej niż kiedykolwiek właściwie nie wiadomo z jakich powodów.
Wreszcie nadszedł dzień poprzedzający ślub. Kasia co chwilę ocierała oczy z łez wzruszenia i rozczulenia. Wieczorem obaj chłopcy przyszli do jej pokoiku z trzema puszkami piwa i oznajmili, że robią wieczór kawalerski. Kasia nie nadążała wycierać łez. Zapuchnięta, zasmarkana przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy. Zrobili jej zdjęcie, ale zdążyła podrzeć odbitkę zanim ktoś obcy zobaczył. Widziała wyraźnie, że Łukasz jest szczęśliwy, a zdrowy rozsądek młodych dawał nadzieję na dobrą przyszłość. Bardzo się cieszyła, że trafił na odpowiednią kobietę, oby na całe życie….ale… to jej synek!!! Teraz będzie go rzadko widywała, nie będzie z nią kochanego słoneczka. Kto będzie rozśmieszał cały dom? Ona i Kamil to dwa snujące się smutasy. Co zrobią bez Łukasza? On wnosi sobą tyle radości, uśmiechu i optymizmu! Co teraz będzie?
Płakała w nocy, płakała w kościele podczas ceremonii, nie była w stanie zapanować nad łzami płynącymi całkowicie bez jej zgody. Do momentu, kiedy na podeszwach butów klęczącego przed ołtarzem syna zobaczyła metki. Żadne z nich nie pomyślało o ich odklejeniu! Cóż, buty były przecież nowiuteńkie. Przestała płakać, dostała nieopanowanego ataku śmiechu i wreszcie zaczęła się zachowywać jak normalny człowiek.
Nie tylko buty były nowe. O ubraniu nie ma co wspominać, wiadomo, Łukasz wyglądał jak książę z bajki w jasnym garniturze. Kasia przed ślubem przygotowała młodym praktyczną ślubną wyprawę, starając się zgromadzić wszystkie najpotrzebniejsze w gospodarstwie domowym rzeczy tak, by niczego im od pierwszego dnia nie brakowało. Potem mieli je sobie spokojnie uzupełniać w miarę przybywania potrzeb i zwiększania się stażu małżeńskiego. Zamieszkali w małej kawalerce po prababci, czyli byli sami ze sobą od dnia ślubu, bez osób trzecich, o czym kiedyś Kasia nawet nie mogła pomarzyć.
– Hop hop, mamo, jesteśmy tutaj, wróć do nas – dotarły do niej głosy Agnieszki i obu chłopców.
– Tak się zamyśliłam, że zapomniałam o rzeczywistości – Kasia już oprzytomniała.
– A o czym myślałaś? – dopytywał się Łukasz. – Może miałaś proroczą wizję?
– Raczej nie, przewijały mi się przed oczami obrazy z waszego ślubu i różnych sytuacji towarzyszących – uśmiechnęła się do dzieci.
– A ja myślałem, że znowu nas będziesz dręczyć żelaznym zestawem pytań – droczył się z matką Łukasz przytulając żonę.
Żelazny zestaw to pytania o studia i o dziecko, czy już mają jakiś pogląd na ten temat.
– Nie chcę być taka męcząca i upierdliwa jak prawdziwa przysłowiowa teściowa z dowcipów – wyjaśniła Kasia.
– Cóż, skoro nie pytasz, nie dostaniesz odpowiedzi …
Kasia spojrzała czujnie na roześmiane twarze młodych małżonków i coś jej podpowiedziało w duszy, że to nie są zwyczajne miny…
– Czyżbyście mieli zamiar mnie poinformować, że zostanę babcią?
– Skąd wiesz? – spytali jednocześnie.
– Juhuuu ! – wydała Kasia indiański okrzyk. – Będę babcią! Ale jaja!
– Mamo, przecież babciom nie wypada się tak zachowywać, więcej stateczności – odezwał się Kamil odsuwając się od matki na bezpieczną odległość.
– Och, ty gadzie, jak cię strzelę w łepetynę, to cię twoja obecna dziewczyna nie pozna – rzuciła w młodsze dziecko ozdobną poduszką wziętą z tapczanu.
Kamil się zasłonił, poduszka upadła na stół zrzucając na podłogę dwie szklanki.
– No i kto ma rację? – zapytał Kamil. – Gdybym to ja zrobił, oberwałbym na sto procent za stłuczenie szklanek.
– I tak oberwiesz, a te szklanki się nie tłuką, bo są z arcorocu czy z czegoś takiego.
1.12.2017