Mokro, burzowo, parno, duszno. Dziś było 28 stopni (czwartek, 15.07.) co jest niczym w porównaniu z temperaturą środową, kiedy termometr pokazał 36 stopni! Nie wiem jak różne żyjątka radzą sobie w takich warunkach. Udało mi się zrobić zdjęcia kilku owadów, zupełnie przypadkiem, same się „nawinęły przed oczy”.
Gotowanie i pieczenie przestało mnie bawić, odechciało mi się zupełnie. Ogólnie nic mi się nie chce. Lodówkę powinnam odlodzić, więc wyciągam po kolei wszystko co jest i zużywam. Miałam zamrożoną ugotowaną cieciorkę i kapustę czerwoną. Zużyłam je już. We wtorek podałam ją (cieciorkę) w miejsce ziemniaków, które się skończyły, ale do sklepu mi się iść nie chciało, zaplanowałam zakupy na piątek. Dla siebie miałam klopsiki vege z Biedronki kupione na spróbowanie (smaczne), dla Babci D. i MS był gulasz kurczakowy z poprzedniego dnia. W środę ugotowałam kaszę gryczaną i była z sadzonym jajkiem, a we czwartek zrobiłam kotleciki blendując pozostałą cieciorkę z ugotowanym ryżem + cebulka, jajko, bułka tarta. Wyszły zgrabniutkie, bo ryż się dobrze klei i chyba zjadliwe, bo babcia D, wzięła sobie nawet dwa i zjadła, nie wyrzuciła 🙂 Dorobiłam jeszcze sos koperkowy dla smaku.
Pościnaliśmy trochę winobluszczu, bo rośnie strasznie szybko. Podczas tej czynności na zewnątrz ogrodzenia zwróciłam uwagę na dziwne zachowanie ptaka, chyba szpaka (mylą mi się z kosami), z nastroszonymi piórkami, rozpostartym ogonkiem chodził wokół samochodu sąsiadów (za płotem) i bardzo krzyczał. Dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, że w kącie, między drzwiami do garażu a ścianą kuli się pisklę, zaś po autem czai się Franek! Zaczęłam wołać Franka, przyszedł mi MS w sukurs i udało się kota skusić, by do nas przez ogrodzenie przyszedł. A biedny ptak-rodzic nawet pod same drzwi domku sąsiadów podchodził jakby stukał wołając o ratunek dla swego dziecka. MS zaniósł Franka do naszego domu, daliśmy mu smakołyki, żeby zapomniał o ptaszku. Wróciłam do przycinania zieleniny i znów usłyszałam wołanie ptaszka o pomoc! No nie! Znów wołam Franka, który z powrotem wlazł pod auto i czaił się na pisklę. Na szczęście pojawił się Puchaty. Franek wskoczył na ogrodzenie i poszedł w swoją stronę, po pewnym czasie dał się słyszeć koci wrzask i śpiewanie, więc albo się panowie wzięli za łby albo tylko się przemawiali. Tymczasem ptaszek chyba przywołał na pomoc drugiego rodzica, bo się pojawił drugi skrzydlaty osobnik i nie wiem co dalej, mam nadzieję, że jakoś tego niefortunnego nielota zabrały do gniazda. Może uczył się latać i taka przygoda mu się przytrafiła. Ale ratowanie dziecka przez rodzica, próba odciągnięcia i odstraszenia czarnego potwora to było coś tak wzruszającego i rozczulającego, że słów brak. Miałam łzy w oczach, MS po wielu godzinach wracał do tego zdarzenia…
Z przygód zoologicznych jeszcze nam się trafiła jaszczurka w pokoju 🙂 Patrzę, a pod stolikiem koło okna na taras siedzi miniaturowy krokodyl 😉 Zawołałam MS i myślimy jak ją złapać, żeby wypuścić nie robiąc krzywdy. MS wpadł na skuteczny pomysł i przykrył jaszczureczkę plastikowym pudełkiem po pieczarkach (albo po włoszczyźnie bo przezroczyste było) i po wielu próbach udało się krokodylka wyprowadzić na trawnik. To w środę się zdarzyło, a w czwartek rano zastałam ślicznego ślimaczka maszerującego po podłodze. Wyniosłam go bez uszczerbku dla jego zdrowia na trawę. A trawa rośnie ładnie, MS kosił drugi raz, ja dosiałam w puste miejsca i myślę, że urośnie, bo teraz wilgotno.
Burze wciąż przemieszczają się po całym kraju, u nas na szczęście nie z takimi straszliwymi skutkami, ale strach się czai…
Jest już piątek, 16 lipca i na tym przegląd tygodnia kończę. Udało się pojechać i zaszczepić psiepsioły. Wprawdzie z ranka były burze, z pewnością kilka jednocześnie, bo z różnych stron dały się słyszeć grzmoty, ale potem deszcz przestał padać, zakupy zrobiłam i pojechaliśmy na Ursynów. Przy okazji spotkaliśmy się z Królową Marysieńką i jej śliczną sunią, tak więc spotkania towarzyskie i psiaki zaliczyły 🙂 Teraz śpią, nie można ich forsować po szczepieniu, przecież reagują tak samo jak ludzie, dobrze pamiętam mój ból głowy po pierwszej dawce.
Dobrego weekendu i trzymajcie się zdrowo!
W takie upalne pogody to mi się też nie chce wymyślać jedzenia, wiec idę po najmniejszej linii oporu i gotuję tylko pojedyncze warzywa, które smakują bardzo dobrze z odrobiną masełka. Na deser owoce i chwatit! :-)))
Nauczyłam się nie kosić trawy na wysokość góra 5cm. Czekam aż ma 30-40 i dopiero wtedy jest pokos ,ale tak, aby było góra 20cm. Faktycznie to działa, bo przestały mi trawniki wysychać. Wyższa trawa po nocy ma wiele rosy, poza tym zacienia mniejsze roślinki, a w takie upały to cenne. Kiedyś kosiłam co 2 tygodnie, teraz co 3-4!
Brawo za akcję ratunkową ptaszka! Ja nie wyrzucam z domu pajączków! ;-)))))
Serdeczności ślę!
Fusilko:-) Ja też staram się nie przemęczać w taki upał, zresztą – na męczenie się siły brak, jestem zmęczona już na samą myśl 😉 Chłodnik też jest dobrym sposobem na upał. Najprostszy to np maślanka i słoik dżemu, sprawdzone 🙂
Z trawą masz rację, im więcej rano rosy tym lepiej dla roślinek.
Pajączki wyprowadzam na zewnątrz, inne stworki też, staram się nie robić krzywdy żadnemu, chyba, że mnie użre, wtedy nie ma zmiłuj 😉
Macham wesoło 🙂 🙂 🙂
Piekna owadzia kolekcja. I jedzeniowa. U mnie leń wziął górę i obiadowo przygotowuję cokolwiek, byle tylko głód zaspokoić. Może więcej chęci nabiorę, jak się choć trochę ochłodzi! Buziaki!
Matyldo:-) Dla siebie wcale bym nie gotowała, zjadłabym np kaszkę mleczną (dla dzieci). albo jajecznicę gdybym była bardzo głodna i nic więcej. Dla rodzinki jednak staram się coś zrobić (bez przemęczania się), żeby się najedli w miarę zdrowo, ale lekko. Buziaki!
Jakie bogate w wydarzenia dni. Opowieść o ptaszku też mnie wzruszyła. A czy wiesz, że w Italii jaszczurkę uważa się za przynoszącą szczęście. Nawet niektórzy tatuują sobie ją tu i tam. I sporo jest jubilerskich drobiazgów. My też jemy tylko to, co nie trzeba gotować. Głównie warzywa i owoce. Co prawda fasolkę szparagowa trzeba ugotować ale tylko ją. Dziś przywieslismy z baru jedzeniowego i kolację. Jutro tylko bakłażana zgrilluje na kolację. U mnie teraz deszcz i czasem grzmi. Ma tak być do niedzieli. Zobaczymy. Buziaki
Luciu:-) Napisałam wczoraj odpowiedź dla Ciebie, ale wyobraź sobie, że czekając na jej „wskoczenie” usnęłam , hi hi 😉 i MS pogonił mnie do spania. Tekst gdzieś zniknął, a ja dopiero teraz usiadłam do Lapka, już po powrocie z psami.
Nie wiedziałam, że jaszczurka przynosi szczęście. Gdybym tę wiedzę miała to na pewno bym ją poprosiła, żeby spełniła przynajmniej trzy życzenia. A co ona, gorsza od rybki? 🙂 Może by się któreś udało spełnić 😉
Jak są pomidory i czosnek/cebulka do kompletu to mam co jeść i nic mi więcej nie trzeba oprócz dobrego chleba z masłem. Od dziecka uwielbiałam i jadłam przez całe wakacje. Grillowany bakłażan brzmi zachęcająco. A wiesz, że jeszcze się do bakłażana nie przymierzyłam tak samo jak do karczocha i szparagów? Jakoś mi z nimi nie po drodze.
U nas chłodniej, ale ciepło, tak w sam raz, a ranek baaardzo przyjemny. Buziaki!
I mnie leń do gotowania dopadł.Ponamniejszej lini oporu ale zaprawy trzeba robić, szkoda ogórków a wiśni mi się już nie chce, ślubny nazrywa i dryluje a ja zamrazam dla synowej i dla siebie.Jaszczurek, żab , myszy to się brzydze.Historia z ptaszkiem jak z bajki.Pozdrawiam upalnie.
Ula:-) Pewnie, że nie można owoców zmarnować, zamrażanie to świetny i szybki sposób na ich ocalenie przed zniszczeniem. Potem będą jak znalazł gdy za oknem zimno i mokro się zrobi.
Ogólnie boję się wszystkiego co pełza, ale do jaszczurek przestałam czuć obrzydzenie od kiedy u Małego wzięłam do ręki gekkona, mają ich kilka, nawet pokazałam kiedyś zdjęcia tu – http://annapisze.art/?p=1744
Ale ta jaszczurka, która nas odwiedziła była większa i do ręki bym jej nie wzięła, wyprowadzaniem zajął się MS. U nas chłodniej było już wczoraj, rano bardzo przyjemnie. Pozdrawiam 🙂
Z gotowaniem u mnie podobnie, coś tam wyciągnę z lodówki, dogotuję jakiejś kaszy plus jakieś warzywo, zrobię surówkę …
A jak niczego z lodówki nie wyciągnę to też opędzam się sadzonymi jajkami lub panierowanym i usmażonym serem Camembert.
Zupa owocowa (przeważnie wiśniowa) prosto z lodówki z makaronem i kleksem bitej śmietany jest jedzona na okrągło (na razie nikomu się nie znudziła;).
Też myślę, ze nasza okolica ma trochę fartu, bo burze są często i to solidne, ale na szczęście spokojne, bez wichur i gradu.
Na razie panuje prawdziwe lato, upał wprawdzie męczy, ale nie można narzekać , ze jest sucho, tak jak to było w poprzednich latach.
Niech ta pogodna aura trwa jak najdłużej ku uciesze wszystkich urlopowiczów i będących na wakacjach dzieci.
Pozdrawiam serdecznie:).
Wilmo:-) Usmażony Camembert lubi Wera, dla niej robiłam i sama też mogę zjeść z przyjemnością, natomiast reszta kręci nosem, więc sobie trudu nie zadaję. Zupy już dawno nie gotowałam, chłodnik na maślance robiłam.
Masz rację, ze trochę fartu mamy, omijają nas większe kataklizmy i niech tak zostanie. Pamiętam, jak kiedyś jechaliśmy przez świętokrzyskie i wzdłuż drogi leżały pokotem powalone drzewa, straszny to był widok.
Teraz pewnie oddychasz, bo chłodniej trochę. Dzień już się skraca, zaraz będzie zimno, więc na upały nie narzekam. Czas tak szybko płynie… dopiero co – wychodząc wieczorem z psami – pokazywałam MS maleńki rąbek księżyca widoczny na niebie, a on już do pełni zmierza…
Serdeczności posyłam 🙂
Też dzisiaj ruszałam się jak przysłowiowa mucha w smole. Ale chleb udało mi sie upiec i z wnusiem spędzić czas. A Ty Kochana, zawsze potrafisz zrobić coś smacznego i zagospodarować to, co zostało.
Historią ptaków i jaszczurki oczywiście mnie rozczuliłaś. Mamy tak samo, zawsze ratujemy w potrzebie… Myszy, jak pamiętasz do żywołapki i na dwór ( u nas mówi się na dwór, w Małopolsce na pole hahaha)
Ściskam cieplutko moja bratnia Duszo :****
Polinko:-) Tutaj mówię „na dwór”, ale jak pojadę na południe od razu wraca „na pole”, nawet akcent momentalnie łapię – czyli jestem dwujęzyczna jak powiedziała Lucia 🙂
Polu, z myszkami i innymi stworzeniami mamy tak samo 🙂 Pamiętasz jak Rudy (już za Tęczowym Mostem) przyniósł nam myszkę z miłości? A my z MS wynosiliśmy ja na łąkę zabierając kotu, który potem przez pół dnia szukał gdzie się podziała 😉
Przytulanki od Anki 🙂
Och, Aniu, kuchni unikam, gorąco jak w piekle, ale jeść trzeba, więc zrobiłam leczo, cały gar, żeby tylko odgrzewać.
Zabrałam się za to za porządki, mąż zrobił lifting łazienki, a jutro jedziemy do syna, by popróbować dan kuchni indyjskiej i tajskiej.
Nie wiem , po co młodzi zamówili nam ten wyjazd na Kretę all inclusiv, skoro jadamy coraz mniej i leżeć na plaży nie lubimy, ale cóż, przyjdzie się mordować w luksusie….
Na zdjęciach robaczki lubię, ale taki pająk to już nie przelewki!
Trzymaj się zdrowo!
Jotuś:-) Ależ się uśmiałam na to „mordowanie się w luksusie” hi hi 🙂
Robaczki zdecydowanie wolę na zdjęciach i wolę, żeby się do mnie nie zbliżały… a Calineczka się nie boi, pająka oglądała z zainteresowaniem i łapki do niego wyciągała dziwiąc się moim protestom 😉
Podziwiam Waszą energię w kwestii liftingowania mieszkania co i rusz 😉 Zazdroszczę i próbuję u siebie taką wyzwolić, na razie udało się tylko w kwestii ogródeczka 😉
Uściski serdeczne posyłam!
Kotleciki z cieciorki i ryżu świetny pomysł, muszę kiedyś wypróbować. Nie pierwszy to raz będę brała pomysły od Ciebie 🙂
W ogóle wszystko bardzo smakowite! Tylko kaszy gryczanej nie znoszę. Hm, nawet nigdy nie jadłam 🙂 po prostu zapach mnie odrzuca. Czasem tak jest, że gdy się w dzieciństwie do czegoś nie przyzwyczaiło, to potem już nie idzie…
Małgosiu:-) Nigdy kasz żadnych nie lubiłam i nie lubię. Jem bo trzeba. Jedynie w dzieciństwie „grysik w kostkę” do rosołu, teraz mi się nie chce robić. Ogólnie to ja „ziemniaczara” jestem. Gryczaną nauczyłam się gotować z przyprawami to nie śmierdzi. Ona też się do kotletów nadaje, ale jakieś dobre „lepiszcze” musi mieć.
Małgosiu, zaglądam do Ciebie i czytam wszystko, tylko nie zawsze mam kiedy się odezwać, to tak, żebyś wiedziała 🙂
Serdeczności!
Czytam (prawie ciągiem) po co wróciłaś Agato i nie mogę się powstrzymać od śmiechu przy rozmowach, dogryzkach i … wszystkim. Doskonała powieść, dziękuję.
Halino:-) Witam serdecznie i zapraszam na zawsze 🙂
Baaardzo jest mi miło i miód na moje serce spłynął po Twoich słowach 🙂 Dziękuję!!!
Upał i burze odbierają chęć do jakikolwiek pomysłów typu długie wycieczki, długie gotowanie. Poprostu trzeba przetrwać.
Krysiu:-) Już chłodniej się zrobiło, w tej chwili musiałam narzucić bluzę bo mi wręcz zimno się zrobiło. Cieszmy się ciepełkiem, za chwilę lato minie i będziemy narzekać na zimno. Przynajmniej ja na pewno 😉
Oby psiepsioły dobrze zniosły szczepienie.. I niech pomagają przy ratowaniu pisklaków 🙂 Dzielne te ptaki walczące o swoje małe.. Też bym się wzruszyła, a i teraz myślę, czy one dały radę zabrać do pisklę do gniazda? Dobrze, że i inne stworki ocaliliście i na wolność poszły. Owadów na jakiś czas mam dosyć;) te leśne potrafią dać się we znaki, ale nie zniechęcają mnie do leśnych powrotów. Smacznie u Ciebie bardzo, każdy talerz kolorowy i idealnie jak dla mnie dobrany. Nic tylko się u Ciebie stołować 🙂 Buziaki i dobrego nowego tygodnia!
Myszko:-) Stołuj się i częstuj, i ściągaj co Ci się tylko podoba 😉
Mam nadzieję, że ptaki sobie poradziły. Kiedyś pisklę wpadło między tarasy mój i sąsiadów. Jeszcze psów nie było, zamknęliśmy drzwi, żeby nie przeszkadzać i tylko nadsłuchiwaliśmy. Wiem, że nie należy dotykać pisklęcia, bo już wtedy jest stracone. Słychać było głosy rodziców a po pewnym czasie już malucha nie było. Jakoś sobie radzą ptaszątka mądre.
Niektórych owadów i ja mam dość, ale uprzedzam np komary, że jak mnie który użre to utłukę bez litości, niech wybierają 😉
Rano pomyślałam, że winobluszcz na Twoim balkonie wyglądałby zjawiskowo
🙂 Buziaki!
Właściwie to nic nie robię…. bo ledwie zipię :-)))
Tylko ptaki i motyle obserwuję….. no i czasami bąki i pszczoły jak nade mną latają :-))
No i w niebo patrzę czy znowu jakaś burza nie nadchodzi!!!!!
Stokrotko:-) Dziś chłodno wręcz z rana. Poza tym za chwilę minie lato i będziemy tęsknić za ciepełkiem, niech więc będzie tylko niech nas omijają wszelkie trąby i inne zarazy…
Owady całą chmarą przylatują do kwitnącego winobluszczu (czyli dzikiego wina jat to się mówi potocznie) i aż buczy cała okolica. To jest niesamowite! A jak pracują, uwijają się pszczółki aż miło popatrzeć 🙂 Motylki też przylatują, one do kwitnącego groszku 🙂
Aniu, dawno nie byłam u Ciebie na blogu… ale dzisiaj poczytałam sobie i już mi lepiej. Pogoda ..duuuszno!, ale dobrze, że nas nie zalało jak gdzie indziej, nam udaje się omijać burze i powodzie, a jak wiesz ostatnio ciągle jeździmy na działkę po Tarnów.
Zdjęcia cudne, a pomysły na jedzonko super, aż ślinka leci.
Pozdrawiam!
Tereniu:-) A widziałaś Calineczkę na wcześniejszych zdjęciach? Czy Ty widzisz jak te dzieci rosną?!
Działki Wam nie zalało, mam nadzieję? Pamiętam jak mówiłaś o bobrach, z czego wnoszę, że woda jest obok.
Powiedz, czy naprawdę rynek w Krzeszowicach został zabetonowany? Wydawało mi się, że mignęła mi taka wiadomość w tv. Jeśli tak to zrób zdjęcie, pokażemy tę głupotę, gdzieś mam fotki z dawnych lat dla porównania.
W kwestii gotowania – Ty jesteś mistrzynią i przypominam, że miałaś wypróbować przepisy Twojej babci, a mojej cioci Władzi. Nigdy nie zapomnę, mam ją w oczach jak się krząta po swojej kuchni, i zapachy pamiętam…
Znowu wspomnieniowo mi się w duszy zrobiło… Echhh…. Przytulam 🙂
Kochana, działki nie zalało, bobry sobie już poszły dalej. Nasze działeczki rozdziela rzeczka, ale jest to mały strumyk. Jak mój sąsiad twierdzi, w tamtej okolicy nie ma za dużo deszczów, chociaż są małe stawy, w tym u nas dwa prawie wyschnięte, bo zatroszczyły się o to właśnie bobry.
Wracając do9 jedzenia – to popisowym świątecznym daniem mojej babci było mięso na dziko ( wołowe) i szeroki makaron ręcznie robiony – super. Komu się chce dzisiaj robić makaron, a wtedy stolnica była na bieżąco w użyciu, no i nie było maszynek do makaronu.
Rynek w Krzeszowicach po rewitalizacji faktycznie przybetonowany, na pewno bardziej estetyczny, szkoda, że starym drzewom dano za mało ziemi do oddychania, czego skutkiem jest utrata pięknego okazu tzw. drzewa fasolkowego. Teraz jest moda, żeby przy drzewach układać betonowe kratki. I jak ma ono żyć.
Rzadko chodzę na Rynek, ale przy okazji cyknę fotkę i prześlę.
Mięso na dziko pamiętam. Makaron i moja babcia zawsze sama robiła, niebo w gębie! Mam ją w oczach i siebie siedzącą przy stole w kuchni patrzącą co robi 🙂 I Twoją babcię też mam w oczach i słyszę jej głos…
Zrób kilka fotek z różnych miejsc, i dom, w którym był sklep … wiesz jaki…od razu go zobaczyłam jak napisałam…
Buziaki! I głaskanki dla PIESIÓW!!!
Anusiu, ja czekam na jesień, najlepiej złotą. Lato mnie zawsze wypompowuje z energii i chęci robienia czegokolwiek. Podziwiam twoje (prawie) niespożyte siły, mnie nawet nie chce się herbaty zrobić. Twoje dwie dziewczyny wyglądają razem świetnie, a psiepsióły wygladają jak Q po spacerze – wymęczone, ale zadowolone. Przytulaski wielkie, mimo upałów 🙂
Ewuś:-) Nie czekam, ale ona (jesień) zbliża się nieuchronnie 🙁
Psiepsiołki głównie leżą i śpią, wieczorem oboje przeciągamy je na dłuższy spacer dla poprawienia formy, ja rano bo chłodniej. Po południu wyskakuję z nimi na moment. MS jak Ty nie lubi upałów więc się nad nim nie znęcam.
Zdrówka kochana, uściski serdeczne, a dla Q. głaskanki 🙂
Ach ten mięsisty pająk! 😀
Cudownego weekendu 🙂
PS: pierwsza fota to chrabąszcz majowy, wow :O
Osobiście w mej okolicy zatrzęsienie było jego mniejszych kuzynów – owad nazywa się guniak czerwczyk 🙂
Piotrze:-) Zabrzmiało, jakbyś gustował w konsumpcji pająków hi hi…
Chrabąszczy majowych latających w lipcu było dawniej o wiele więcej, u babci kury się nimi żywiły, pamiętam z wakacji.
Tobie życzę również wspaniałego weekendu, żebyś go spędził tak jak lubisz 🙂