Podczas pobytu Wnusi K. nie miałam kiedy zasiąść do Lapcia. Spędziłyśmy miło czas, ważne, że razem i nie nudziło nam się wcale. Mnie nie nudziło się nigdy w życiu i nie wiem co to znaczy. Młoda zajęć – czyli nauki – miała sporo, ale poza tym obejrzałyśmy kilka filmów, posiedziałyśmy sobie w ciemnościach przy świeczce i pogadałyśmy. Fajnie było. I wciąż się nie mogę nadziwić, że ona już taka duża jest. Dziś zadzwoniła z prośbą, żebym przywiozła jej ukochane książeczki, te pierwsze, które u nas miała od początku (jej) świata, bo będzie czytała Calineczce, żeby mała nie płakała. Jutro pojadę to zawiozę. Czego jak czego, ale książek w domu nie brakuje:) To od dziecka była moja największa przyjemność i radość, nic nie mogło mi sprawić większej frajdy niż nowa książka w prezencie. Czytałam zawsze i wszędzie, rano przed pójściem do szkoły, w szkole na przerwach, wieczorem pod kołdrą przy latarce, kiedy mama kazała zgasić światło. Wszyscy czytaliśmy, cała rodzinka:) Cieszę się, że dzieci też czytają a Wnusia K. teraz zacznie edukację Malutkiej. Zresztą, ta kruszynka już koncentruje uwagę na małych książeczkach czarno-białych, specjalnie dla takich szkrabów stworzonych. Mało tego, już jej się nudzą i większą uwagę zwraca na bardziej kolorowe.
Kiedy Mąż odwiózł młodą do domu, poczułam takie zmęczenie, że nic już robić nie miałam siły. Jedynie – przejrzeć stos nowych książek, które, jak zwykle, dostarczył Mały:):):) Wzięłam do ręki „O matko!” Alejandro Palomasa, hiszpańskiego dziennikarza, pisarza i tłumacza. Właściwie nie miałam zamiaru jej czytać,
bo recenzja na okładce jakoś mnie nie zachęciła. Otworzyłam jednak i mój wzrok padł na motto zaczerpnięte ze słów Virginii Woolf – ” Nie można odnaleźć spokoju unikając życia...”. Pomyślałam, że to dobre zdanie, niesie w sobie przesłanie i odpowiedź na rozterki. Na pierwszej stronie powieści pojawił się dog Max oraz suczka Shirley. I cóż, nie odłożyłam książki na bok, choć powinnam oszczędzać oczy. Wciągnęło mnie. Nie chodzi nawet o treść czy formę ale o ładunek emocjonalny.
Otóż tytułowa matka, Amalia oraz jej syn Fernando przygotowują sylwestrową kolację dla reszty rodziny, którą stanowią dwie córki: Silvia i Emma oraz brat Amalii, wujek Eduardo. Przy okazji czytelnik poznaje losy każdej z osób, jest świadkiem ich zmian wewnętrznych doświadczanych na skutek przeżytych wcześniej zdarzeń, o których stopniowo się dowiaduje. Mnie zaimponowała Amalia. Po zostawieniu rodziny przez męża i ojca jej trojga dzieci, który tłamsił ją psychicznie przez lata czyniąc na pozór bezwolną i podporządkowaną sobie, staje się osobą samodzielną walcząc z owym wewnętrznym poczuciem stłamszenia. Potrafi każdemu swemu dziecku, niedowidząca i niezdarna, udzielić wsparcia, okazać uczucie i bezwarunkową akceptację (syn jest gejem, zaś jedna z córek lesbijką). Za wszelką cenę usiłuje scalić rodzinę po przejściach, co się jej udaje. Okazuje się być ostoją tej grupki ludzi bliskich sobie mimo wszelkich przeciwieństw; filarem, wokół którego wszystko ustawiło się we właściwym porządku. W tę sylwestrową noc prostują się zakręcone drogi
życia każdego z uczestników. A w życiu ludziom towarzyszą psy Max i Shirley:-))
6.11.2017
- kolewoczy Nie znam autora, ale naszła mnie taka refleksja, a`propos tego, co obserwujemy dzisiaj na scenie politycznej, do jakiego doszło rozdziału, rozziewu i wręcz przepaści między ludźmi z powodu polityki, że dzisiaj o tolerancji i bezwarunkowej miłości rodziców do dzieci (czy w ogóle tolerancji między ludźmi) nie świadczyłaby akceptacja dla innej orientacji seksualnej, tylko zaakceptowanie kogoś o przeciwnych poglądach politycznych. Ciekawe czy ktoś napisze o tym książkę.
- annazadroza kolewoczy:-) Przepaść wykopana jest taka głęboka i przebiega między członkami rodzin, że wydaje mi się niemożliwe – w tej konkretnej chwili – ominięcie jej. Chociaż – serce matki ma niezmierzone pokłady uczuć. Gorzej z ojcami, tu częściej mamy do czynienia z konfliktami międzypokoleniowymi i różnicą poglądów. Oj, tak by się przydało mniej emocji a więcej rozsądku…