Zima 2005
Elżbieta wróciła z bólem głowy. W domu na szczęście nikogo nie było. To znaczy żadnej dwunożnej istoty, bo z niecierpliwością czekały dwie suczki – zwane psicami – oraz kot o imieniu Kocio. Powitały ukochaną panią z wielką radością. Beta śmiesznie podskakiwała na dwóch krótkich łapkach, Gama jazgotała wyrzucając z siebie nieprawdopodobne ilości psich słów w psim języku.
– To jest nienormalne, żeby moim największym oparciem były takie potwory jak wy – powiedziała do Kocia, który swoim zwyczajem wskoczył na jej ramię i mruczał do ucha kocią pieśń uwielbienia, od czasu do czasu szorstkim języczkiem liżąc panią po nosie.
Zrzuciła z siebie krótki sztuczny kożuszek i usiadła w fotelu. Przytuliła policzek do pręgowanego, szarego mruczącego futerka. Głaszcząc jedną ręką duży łeb Gamy drugą delikatnie drapała Betę, która bezceremonialnie wpychała mały czarny nosek pod pani rękę domagając się uwagi. Rozejrzała się z obrzydzeniem po pokoju, który kiedyś był ładny, miły i przytulny. Teraz – zniszczone drzwi, rozpadające się stare drewniane ramy okienne, świeżo oberwana i rozerwana przez Mirka na kilka smętnie zwisających strzępów firanka, zepsuta wersalka, brudne ściany błagające o pomalowanie i szare plamy w miejscach z których odpadł tynk, sprawiały przygnębiające wrażenie.
– Jak mogłam być do tego stopnia ślepa i głupia przez tyle lat? Może wy mi powiecie jak to możliwe, że pozwalam się traktować w taki sposób? Po co się głupio pytam, dobrze wiecie w jaki, widzicie to przecież codziennie – rozmowa ze zwierzakami zawsze przynosiła ulgę, sprawiała zresztą przyjemność obu stronom. A poza tym, z kim miała rozmawiać, skoro Mirek wolał obrzucać ją wyzwiskami i groźbami, oczywiście kiedy nie był przez nikogo słyszany, a dzieci praktycznie rzadko bywały w domu? Rafał wyprowadził się do mieszkania po zmarłej mamie Elżbiety, Robert zaś uciekał jak najdalej od pełnej napięcia domowej atmosfery i przebywał w domu tylko wtedy, kiedy musiał.
Za wszelką cenę starała się utrzymać małżeństwo ze względu na chłopców. Uważała, że powinni mieć ojca. Całymi latami znosiła okrutne zachowanie męża, obracając w żart jego niewybredne uwagi pod swoim adresem w towarzystwie i – już zupełnie chamskie i obrzydliwe – bez świadków. Ukrywała przed światem swoje cierpienie, poniżenie i ból, połykała łzy w samotności, bezsenne noce próbowała zatuszować mocniejszym makijażem. Przychodziło to z coraz większym trudem i z coraz gorszym rezultatem.
Teraz z przerażeniem uświadamiała sobie, że się myliła, przyjęła błędne założenia, po prostu zrobiła jedną, wielką, koszmarną głupotę. Dotarło do jej skołatanej głowy, że wychowując się w domu, w którym rodzice nie mogli dojść do żadnego porozumienia, Robert i Rafał nie mieli szczęśliwego dzieciństwa.
Dopóki Rafał był jedynakiem, wszystko układało się zupełnie przyzwoicie, choć nie idealnie. Już wtedy przekonała się, że Mirek nie stroni od alkoholu. Myślała – jak większość młodych, naiwnych kobiet, że po przeprowadzce do własnego mieszkania, będąc wreszcie naprawdę razem, sami, rozpoczną zupełnie nowy, cudowny czas, sprawy się ułożą odpowiednio dobrze więc będą żyli długo i szczęśliwie. Wielką przyjemność sprawiało jej urządzanie pięknego trzypokojowego mieszkania, choć w czasach kryzysu z trudem zdobywało się wszelkie sprzęty, zaś po meble trzeba było stać całymi nocami i sprawdzać się na liście społecznej kolejki stojącej przed sklepem, oczywiście po uprzednim zdobyciu kredytu dla młodych małżeństw. Kto dziś o tym pamięta? Wnętrze nowego mieszkania sprawiało sympatyczne, miłe wrażenie i znajomi czuli się tu bardzo dobrze w towarzystwie wszystkich domowników czyli Elżbiety, Mirka, małego Rafałka i starej suczki Riny. Wtedy nawiązały się też przyjaźnie, które wytrzymały próbę czasu i umocniły się, tworząc naprawdę serdeczne związki pomagające w trudnych chwilach oraz pozwalające na wspólne przeżywanie radości.
Rafałek był rozkosznym dzieckiem jak każdy trzylatek. Mirek dumnie chwalił się synkiem, który już wyrósł z pieluszek. Wtedy Elżbieta zorientowała się, że znów jest w ciąży. Była szczęśliwa. Zawsze chciała mieć przynajmniej dwoje dzieci, żeby nie były same jak ona, jedynaczka zazdroszcząca innym rodzeństwa. W tym jednak punkcie nie zgadzali się z Mirkiem. On więcej dzieci nie chciał. Kiedy przekazała mężowi radosną – we własnym mniemaniu – nowinę, przyjął to jak zamach na własne życie. Właściwie od tej chwili – co wyraźnie widziała po latach – ich małżeństwo zaczęło staczać się po równi pochyłej.
Stwierdził, że to za trudna sytuacja, za dużo przyniesie kłopotów, on nie ma czasu na takie bzdury, więc niech jak najszybciej pozbędzie się ” tego problemu „. Cóż, kiedy ona za nic na świecie nie rozstałaby się z ” tym problemem „, który rósł zgodnie z prawami natury i stawał się coraz większy i ruchliwszy. Mirek zorientowawszy się, że tym razem żona go nie posłucha, zaczął przychodzić do domu coraz później i coraz częściej unosił się wokół niego zapach alkoholu. Stał się też złośliwy i agresywny. Pewnego dnia rzucił się z pięściami w jej stronę. Zdążyła wybiec na korytarz. Zanosząc się płaczem znalazła schronienie u zaprzyjaźnionej sąsiadki Adelki. Potem sytuacje konfliktowe pojawiały się z coraz większą częstotliwością, aż wreszcie stały się normą. Nie zmieniło tego przyjście na świat Roberta, chociaż chłopczyk urodził się z wadą serca i bardzo długo walczył o zdrowie. Mirek twierdził, że jego synem jest tylko Rafał, Roberta ledwo tolerował. Dyskryminował go, prezenty z częstych służbowych wyjazdów przywoził tylko starszemu dziecku, podkreślał swoje uczucia przy każdej okazji wyrabiając w chłopcach wrogość, co szczególnie zaważyło na stosunku Rafała do małego Roberta. Nie traktował go jak brata, lecz jak rywala na każdym polu, podkreślając swoją wyimaginowaną wyższość, nie umiejąc i nie chcąc ukryć zazdrości czy niechęci.
Na myśl o tym łzy napływały Elżbiecie do oczu. Synów kochała najbardziej na świecie. Ogromnie bolało ją, że nie umiała wychować ich we wzajemnej miłości i przywiązaniu chociaż tak bardzo chciała. Pragnęła, żeby byli dla siebie przyjaciółmi i wzajemnym oparciem przez całe życie. Czuła się okropnie, jakby batalię z losem przegrała na każdym froncie, mimo iż starała się sprostać wszystkim wyzwaniom. Przecież nie sprawdziła się jako żona i jako matka…
Przy ograniczonych środkach utrzymywała dom na poziomie, dzieci nie chodziły głodne ani źle ubrane. Kiedy Mirek zaczął jej wymyślać od głupich rozpoczęła studia, aby mu udowodnić, że nie ma racji. Ukończyła je uzyskując tytuł magistra sztuki i nie mogła wtedy pojąć, dlaczego nie cieszył się razem z nią, lecz jeszcze bardziej dokuczał na każdym kroku, jakby nie mógł znieść faktu, że jej się udało.
Zaczął przyprowadzać do domu kolegów równie pijanych jak on sam. Wytrzymała kilka takich „nalotów”, po czym gwałtownie zaprotestowała. To stało się kolejnym powodem małżeńskich awantur. Sytuacja taka trwała całe lata. Ponieważ na tym polu żona okazała się nieugięta – zaczął spędzać coraz więcej czasu poza domem oraz wracać pod wyraźnym wpływem… Potem zdarzało się, że nie wracał przez kilka dni z rzędu i w ogóle nie dawał znaku życia. Nie wiedziała gdzie jest, co się z nim dzieje. Najpierw przeżywała potworne męki niepokoju, katusze niepewności i wewnętrzne rozterki obwiniając siebie o rozkład związku, cierpiąc z powodu braku okazywania ludzkich uczuć przez męża. Potem przychodziły coraz częstsze okresy obojętności przeplatane okresami zamartwiania się z powodu poczucia winy, które potrafił w niej wzbudzać.
Pewnego dnia wpadła jej w ręce jakaś kartka napisana po angielsku. Zaczęła czytać. To był brudnopis listu Mirka! I nagle pojęła dlaczego stali się sobie tacy obcy, tak bardzo oddaleni od siebie. Mirek nie przypuszczał, że znajomość języka pozwoli Elżbiecie bez żadnego problemu zrozumieć treść. Poczuła się okropnie… Czy to możliwe, żeby jeszcze potrafiła odczuwać tak wielki ból, takie poniżenie i upokorzenie? List był napisany do kobiety, właściwie do dziewczyny młodszej od niego o prawie dwadzieścia lat! Mirek pisał o swojej miłości do niej, o niedalekim spotkaniu. Mieszkała w Szwecji, poznał ją podczas jednego z licznych wyjazdów służbowych, jakiegoś zgrupowania czy czegoś w tym rodzaju. To dlatego tak go drażniła obecność żony! Dlatego nie obchodziło go życie rodziny ani sama rodzina. Myślami cały czas przebywał za morzem…
Elżbieta nie mogła wtedy uwierzyć w prawdziwość własnych spostrzeżeń. Udając, że o niczym nie wie, zwróciła uwagę na gorliwość z jaką wyjmował korespondencję ze skrzynki, na angielskie teksty pisane obok niej, przy stole, na częste korzystanie z telefonu u sąsiadki, bo własny telefon był wówczas w sferze marzeń.
7.11.2017
- nie-okrzesana Już nie mogę doczekać się dalszego ciągu.
- annazadroza Ogromnie się cieszę i dziękuję:):):)