„Po co wróciłaś…” 39

Tak to już jest na tym świecie, że wszystko co dobre szybko się kończy. Przeminął pełen wrażeń weekend. Teresa spakowała swoje bagaże, wzięła też trochę rzeczy Aldony, bo ciasno byłoby w samochodzie w drodze powrotnej ze względu na obecność Tiny oraz mnóstwa zakupów zrobionych w Tenczynku i Krzeszowicach.

– Nic się nie martw – pocieszała przyjaciółkę Teresa. – Ja też zawsze stąd wracam jak juczny wielbłąd. Zawsze wypatrzę całą furę rzeczy, które są mi koniecznie potrzebne głównie dlatego, że kosztują mniej niż w Warszawie. Zwiąż wszystkie koszyki razem albo wsadź do pudła, pełno ich na strychu. Pudło można umieścić na dachu, na bagażniku.

Na jarmarku w Krzeszowicach odbywającym się zawsze w poniedziałki, kupiła Aldona kilka koszyków różnej wielkości i kształtu, aby wykorzystać je jako osłonki na doniczki i łamała sobie głowę jak się z tym wszystkim zabierze. Gdzieś musiała jeszcze zmieścić cały duży komplet pomarańczowych garnków z Olkusza kupionych prawie za połowę ceny, którą musiałaby zapłacić na bazarku czy na Giełdzie Na Dołku, za ten sam towar.

Sergiusz z Jurandem majstrowali coś przy samochodach. Dzieci z niewyraźnymi minami kręciły się po domu i ogrodzie. Dlaczego ten wujek Zygmunt nie przychodził? Chłopcy niedługo jadą i co? Nie dowiedzą się po co ten kudłaty typ straszył w tunelu.

– Po co przyrzekaliśmy wujkowi, że będziemy tu siedzieć? Ja tego nie przeżyję – zajęczał ponuro Kubuś.

– Przeżyjesz, przeżyjesz – spokojnie powiedział Maciek wyglądając przez okno Ukrytego Pokoju.

– Co ty tam wiesz? – burknął Kuba patrząc spode łba na brata.

Linka tylko zerknęła na Maćka, bez słów podeszła do okna i sama wyjrzała.

– Przeżyjesz – powtórzyła jak Maćkowe echo. – Wujek właśnie zsiadł z roweru. Teraz wchodzi przez bramkę prowadząc rower – relacjonowała.

– Bujasz – Kubuś skoczył do okna, odepchnął brata i wystawił głowę na zewnątrz. – Faktycznie! Lecę na dół.

– Nigdzie nie lecisz – Maciek złapał go za kołnierz i przytrzymał. – Wepchałeś się niczym prosię, odepchnąłeś Linkę i nawet nie powiedziałeś przepraszam.

Kubuś spienił się jak morski bałwan ale nie miał czasu na obrażanie się. Wujek przecież przyniósł ważną wiadomość.

– Przepraszam – powiedział głośno i wyraźnie co mu się przy tym słowie raczej nie zdarzało, – ale nie wpychałem się na ciebie, Linko. Chciałem wyjrzeć i nic więcej

Gdy Maciek uwolnił go z uścisku, dodał z bezpiecznej odległości.

– A ty bracie zapamiętaj, że mnie się nie szarpie bezkarnie. Mogłeś mi spokojnie zwrócić uwagę, przecież nie zrobiłem tego specjalnie. Chciałeś się popisać przed Linką, tak?

Maciek machnął ręką nie przywiązując wagi do pogróżek brata i popędził za resztą na spotkanie z wujkiem umierając z ciekawości, wpadając z całym impetem na Inkę i Marka, oni zaś na biedną Moniczkę robiąc „korek” na schodkach.. Zanim się „odkorkowali” wujek wchodził do domu radośnie witany przez Tinę.

– I co? I co? Udało się? Co tam było? – wołali wszyscy jednocześnie.

– W porządku, udało się – uspokajał wujek. – Dajcie mi odsapnąć i wejść do pokoju. Przecież ja nie mam tylu lat co wy, chociaż bardzo tego żałuję.

– Uspokójcie się! – krzyknęła Teresa. – Spokój! Czyście zupełnie poszaleli? Wejdź wujku, siadaj. Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty a może kompotu?

Wujek usiadł w krzesłofotelu przy okrągłym stoliku. Zapalił lampkę, lubił jej różowe światło. Rzucała blask na jego srebrzyste włosy i czyniła sympatyczną twarz zupełnie młodą. Może to wrażenie potęgowały iskierki – chochliki w wesołych oczach?

– Słuchajcie staruszkowie – zwrócił się do dorosłych. – Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę z tego, że macie genialne dzieci.

– A co one znów narozrabiały? – jęknęła Aldona.

– Wiem, że wszystkie, ile ich tu jest, są genialne, ale akurat dlaczego w tym momencie ty to dostrzegłeś? – spytała Teresa.

Dziewczynki zapiszczały z radości słysząc opinię wujka.

– Otóż wasze dzieci ciężko pracowały podczas gdy wy bawiliście się albo drzemali w Krakowie. Odnalazły bimbrownię – oznajmił tryumfalnie.

– Rany boskie! – złożyła ręce Aldona. – Co znalazły?  Bimbrownię?

– Teraz? Przecież alkoholu jest już wszędzie do czorta i ciut ciut – zdziwiła się Teresa.

– Ale odnalazły. W tunelu pod Buczyną.

– To tam was licho poniosło? – w głosie Juranda dzieci wyraźnie wyczuły podziw dla siebie. – A nie mogliście mnie wziąć ze sobą?

– A nie wiesz w jaki sposób? – wesoło spytał Marek.

– A któż pędził ten bimber? – spytał Jurand.

– A jak myślisz? Jeśli powiesz, że Kudłaty, to zgadłeś.

– Tak właśnie myślałem.

– Akcja się powiodła, aparatura zarekwirowana. Marku, ten zapach o którym mówiłeś, to zapach spalającego się gazu z butli.

– Dlatego skojarzyło mi się z Cięciwą

– Kudłaty tłumaczył, że to nie on sam tylko jakiś facet z Rudna czy Zalasa do tego go namówił. On tylko w tunelu ukrywał butelki przed swoją babą, bo mu w domu nie dawała pić i goniła do roboty. Właził więc do kryjówki i tam sobie spokojnie pociągał. Aż tu kiedyś ten facet go nakrył. I zagroził, że jak nie będzie współpracował, to powie jego babie. A baba jak piec wielka, Kudłaty trzęsie przed nią portkami jak diabeł przed panią Twardowską. Podobno dlatego się zgodził.

– To dopiero historia – nie mogła się nadziwić Aldona.

– Byłaby zabawna, gdyby nie przypłaciło jej życiem dwóch młokosów przez własną i cudzą głupotę. Szkoda ich, nie zdążyli zmądrzeć – powiedział Jurand.

– Tak, ale cóż można poradzić na głupotę? Jest nieuleczalna. Ale wy możecie się cieszyć, że macie genialne dzieci, będą sławne w całym Tenczynku – zakończył wujek.

– Szkoda, że już jedziemy – posmutniał Kuba. – Chętnie pochodziłbym sobie po wsi jako sławna osoba.

– Będę miał co opowiadać Olkowi – cieszył się Maciek.

Kubuś coś sobie nagle przypomniał, wysunął się cichutko z pokoju a po chwili wrócił z małą buteleczką w ręce.

– Wujku, to jest ta zaczarowana buteleczka o której mówiłeś? – porozumiewawczo przymknął oko.

– Pokaż, niech no jej się przyjrzę. Tak, ta sama.

– Jak to czarodziejska? W jakim sensie? Co to znaczy? – dopytywały się zaintrygowane dzieci.

Jurand zmarszczył brwi, szukał czegoś w pamięci wreszcie przygryzł wargi chcąc ukryć uśmiech.

– Chcecie zobaczyć dlaczego? Proszę bardzo. Kto jest najstarszy?

– Maciek!

– A zatem jemu ten zaszczyt się należy. Weź ode mnie buteleczkę i włóż do kieszeni spodni. Uwaga, odprawiam czary.

Pomamrotał po cichu i pomachał rękami.

– Figaon pogaon figate tutenbaon. Gotowe. Teraz nie wyjmując buteleczki z kieszeni odkręć zakrętkę i oddaj mi ją.

– Może tam jest dżin jak w amforze z baśni? –  Moniczka wspięła się na palce spodziewając się zobaczyć coś nadzwyczajnego. Tymczasem Maciek zastygł bez ruchu z ogłupiałą miną a po spodniach na podłogę popłynęła strużka…

– Maciusiu, co ty! – krzyknęła Teresa.

– Ja, ja nie wiem, to nie ja – wybełkotał. – Ja nic nie zrobiłem, odkręciłem tylko butelkę i…

Kuba rechotał, Jurand też, wujek Zygmunt nie mógł już dłużej zachować powagi. Maciek wyjął buteleczkę z kieszeni i dokładnie obejrzał.

– A, to takie buty – groźnie spojrzał na brata zobaczywszy dziurkę wywierconą w dnie.

– Miałem zrobić dowcip wujkowi Sergiuszowi ale ty mi się naraziłeś – wyjaśnił Kubuś. – Nie szarp na drugi raz mniejszych od siebie bez powodu.

Maćkowi szybko przeszła złość i śmiał się ze wszystkimi. A wujek opowiadał jak w czasie wojny pracował w krakowskich tramwajach, w warsztacie elektrycznym i jakie figle płatał wspólnie z kolegami.

– Na przykład kiedy przechodził obok nas Niemiec podnosiliśmy rękę mówiąc: mój pies tak wysoko skacze, a on myślał, że go pozdrawiamy. Odpowiadał: „hajhitla” podnosząc rękę tak samo jak my. Śmialiśmy się z tego do rozpuku.

– Opowiedz im o myszy – przypomniał Jurand.

– Mieliśmy w warsztacie majstra, – uśmiechnął się wujek na samo wspomnienie, – wielkiego chłopa, który potwornie bał się myszy. Ja, jak to młody chłopak, miałem różne głupie pomysły. Kiedyś znalazłem w warsztacie zdechłą mysz. Przywiązałem tę bidulę nieboszczkę za ogon do paska od fartucha, w którym on chodził. A chodził wyprostowany kręcąc kuprem. Mysz raz z jednej, raz z drugiej strony waliła go po pośladkach ale nie czuł. My dusiliśmy się ze śmiechu. Któryś z chłopaków nie wytrzymał i zawołał: panie majster, co wam się tak z tyłu majta? Sięgnął ręką i chwycił mysz! Zaczął ryczeć, tupać, drzeć się jak opętany a my, nie czekając dalszego ciągu, pryskaliśmy jak i gdzie kto mógł przez drzwi i okna, żeby nas nie pozabijał.

– Tam się nauczyłeś sztuczki z butelką, prawda?

– Oczywiście, że tak i kilku chłopaków zrobiliśmy w konia zanim nie odkryli podstępu. A kiedyś stwierdziłem, że wszyscy powinni się kłaniać jak wchodzą do warsztatu i wchodzić bez czapek na głowach. Zaraz podłączyliśmy kabelkami klamkę do prądu, pod drzwiami zamontowaliśmy płytkę. Jak ktoś złapał za klamkę, to nim potrzęsło. To potem każdy zdejmował czapkę i przez nią naciskał klamkę. A w drzwiach umocowaliśmy stalowy pręt i kto wchodził, musiał się schylić. Tym sposobem wszyscy wchodzili kłaniając się i z czapką w ręce.

– Ja to znam. Słyszałam już to opowiadanie – Teresa wstała i usiadła, znowu wstała i znowu usiadła. – Wujku, a o telefonie na prima aprilis pamiętasz?

– Jakby nie? A ty skąd wiesz? Pewnie już mówiłem, tylko nie pamiętam.

– My nie znamy, opowiedz – prosiły dzieci.

– No więc wszystkie figle wymyślaliśmy do spółki z Andrzejem, chłopakiem, którego wojna nawet nie wiem skąd przyniosła. Było tak. Postawiliśmy na stole aparat telefoniczny, dzwonek żeśmy wykręcili ze stołówki i podłączyli pod stołem obok aparatu. Kiedy przyszedł inżynier nacisnąłem dzwonek, wyglądało jakby faktycznie dzwonił telefon. Andrzej podniósł słuchawkę i mówi: tak jest, oczywiście panie dyrektorze, już go proszę. Inżynier się spienił, bo skąd tu telefon, tylko on miał prawo wydać pozwolenie na zainstalowanie. Ale skoro dyrektor dzwonił do niego… Wziął słuchawkę, zrobił poważną minę i mówi: inżynier Iksiński przy aparacie, słucham panie dyrektorze. My dłużej nie wytrzymaliśmy i ryknęliśmy śmiechem. Ale był ubaw.

– Wujku, opowiadał mi tę historię mój własny, osobisty, rodzony ojciec, który ma na imię Andrzej – powiedziała wzruszona Teresa. – Tak się złożyło, że się jeszcze nie spotkaliście. W przeciwnym wypadku chyba byście się poznali.

– Dziecko drogie! – wykrzyknął zaskoczony wujek. – Nie może to być! Często się zastanawiałem jak się Andrzejowi życie dalej potoczyło. Ja powędrowałem do Katowic i tam zostałem przez wiele lat. Do Tenczynka wróciłem na stałe po śmierci mojego ojca. Po wypadku w kopalni mam rentę, mogę więc sobie tu spokojnie żyć tak jak lubię i robić co chcę. Andrzej wybierał się na północ, nad morze. Rozstaliśmy się na dworcu w Krakowie i więcej go nie widziałem. To znaczy, czasem mi się zdawało, że go widzę w telewizji, ale ludzie się zmieniają, a i nazwisko było inne. My przecież nie wszyscy mieliśmy swoje prawdziwe nazwiska. Potem nawet nie było wiadomo jak szukać. Dziecko kochane, żeby mi kiedyś do głowy przyszło, że córka mojego przyjaciela sprzed lat zostanie żoną małego Juranda! Coś niebywałego. Niezbadane są koleje ludzkiego losu i wyroki boskie – mówił wycierając kułakiem łzy wzruszenia.

„Mały” Jurand był nie mniej poruszony niż wujek.

Teresa długo opowiadała jak potoczyło się życie taty, gdzie mieszkał, co robił. Nie mogła się nadziwić niezwykłemu zbiegowi okoliczności.

Wiesz co, Tereniu? – powiedział uspokoiwszy się wreszcie. – Basia do mnie pisała o Andrzeju z wielką sympatią a mnie się zdawało, że go znam przez te listy. Okazuje się, że nie tylko. Ciekawe czy on mnie pamięta.

– A jakby mógł opowiadać o tych wszystkich figlach nie pamiętając o tobie? – uściskała serdecznie wujka. – Pamiętasz jak zakładaliście linię wysokiego napięcia?

– Pewnie – zaśmiał się. – Siedzieliśmy na słupach a na środku ścieżki położyliśmy duży kamień. Baby chodziły przez pola boso, żeby butów nie zniszczyć trzymały je w rękach i zakładały  przed samą wsią. Kiedy zbliżały się do kamienia wołaliśmy z góry.  Spoglądały wtedy na nas  i… łup nogą w kamień. Teraz bym tego nie zrobił, przyznaję. Ale młodzi byliśmy, głupi i o mało ze słupów nie pospadaliśmy ze śmiechu jak niektóre klęły i z dołu nam wygrażały.

Opowiadaniom i wspomnieniom położyła kres Monika usnąwszy na dywanie z głową opartą o Tinę i przytuloną kotką. Jurand nie pozwolił wujkowi jechać nocą na rowerze i odwiózł go do domu autem. Rower też miał przejażdżkę, mało co jednak widział z dachu samochodu z powodu zupełnej ciemności.

Teresa nie mogła się doczekać chwili, kiedy opowie tacie o spotkanym przypadkiem jego przyjacielu z lat młodości. Jurand wrócił z listem napisanym przez wujka do Dziadka. Teresa wyszła przed dom, do męża. Omawiając niezwykłe wydarzenie spacerowali po ciemnym ogrodzie otoczeni księżycowym blaskiem, podziwiając przecudne, granatowe niebo usiane miriadami gwiazd.

– Kochanie – Jurand objął żonę obiema rękami i przytulił kładąc brodę na jej głowie. – W tej chwili wydaje mi się, że nasze spotkanie zostało zaplanowane zanim jeszcze przyszliśmy na świat.

– Ty to mówisz? Taki zawsze trzeźwo myślący i twardo chodzący po ziemi?

– Oczywiście to na pewno tylko czysty przypadek, ale… może coś więcej w tym jest? – przytuleni stali nieruchomo otoczeni ciemnością nocy skrywającą przed ludzkimi  oczami niezgłębione tajemnice.

20.10.2017

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Po co wróciłaś Agato?, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *