„Po co wróciłaś…” 34

Dzieci powiedziały prawdę, tylko prawdę, ale faktem pozostało, iż nie całą prawdę. Wiedzione ogromną ciekawością, zgodnie jak jeden mąż poczuły nieodpartą ochotę ujrzenia wejścia do tunelu pod Buczyną. Rozbudzona wyobraźnia pracowała tak intensywnie, iż na nic się nie zdały rozsądne tłumaczenia Maćka jak niebezpieczne z wielu różnych powodów jest włażenie do środka. Kuba i Marek postanowili koniecznie tam wejść. Inka zerknęła na Kubusia i stwierdziła, że nie boi się niczego i pójdzie z nimi. Linka nie chciała uchodzić za tchórza, szczególnie w oczach Maćka, więc przyłączyła się do siostry. Monisia, choć bardzo się bała wejść do jaskini, to jeszcze bardziej bała się zostać sama przed jaskinią, usiłowała więc po sobie strachu nie pokazać.

Maciek machnął ręką stwierdziwszy, że z bandą głupków nie może dyskutować żaden rozsądny człowiek. Udało mu się ich jedynie przekonać, że do wyprawy należy się odpowiednio przygotować zabierając latarki, linę albo chociaż sznurek, prowiant, kredę do zaznaczanie drogi, aby nie zgubić się w ewentualnym labiryncie. Cóż miał robić? Musiał przyłączyć się do nich, pilnować aby nie zrobili większego głupstwa i dbać o bezpieczeństwo. Szedł jakiś czas z tyłu pochmurny i zamyślony. Wreszcie przyszedł mu do głowy jakiś pomysł i z rozjaśnioną buzią przyłączył się do reszty sypiąc dowcipami jak z rękawa. Wytłumaczył też małolatom, że najlepiej będzie zorganizować wyprawę w niedzielę rano, bo dorośli z całą pewnością będą odsypiać wesele i tym samym oni zyskają swobodę ruchów.

Po obiedzie szepnął coś matce, wziął rower i zniknął. Wrócił tuż przed zmrokiem z bardzo zadowoloną miną.

Wieczorem zrobiło się chłodno. Jurand napalił w piecu, dom wypełnił zapach palącego się drewna, ogień trzaskał wesoło a po ścianach skakały cienie. Dzieci nie pozwoliły włączyć światła, rozsiadły się na podłodze przy piecu, między nimi ulokowała się Tina. Sergiusz opowiadał historyjki o duchach, w tym również o wyjącym duchu hrabianki Doroty, na co Inka się obraziła „przynajmniej do jutra rana”, bo Kuba ze śmiechu turlał się po dywanie. Po kolejnej mrożącej krew w żyłach, straszliwej opowieści wujka, dziewczynki – oczywiście „bez związku ze sprawą” – zdecydowały się na włączenie lampki w dużym pokoju. Tę właśnie, przez której abażur przechodziło ciepłe, różowe światło.

Teresa i Jurand  mieli identyczne skojarzenia: przypomniał im się pierwszy wspólny i nigdy nie zapomniany wieczór. Teresa siedząca na podłodze z głową opartą o kolana męża powędrowała spojrzeniem w górę aż natrafiła na uśmiechnięte szare oczy.   Na skrzyni-ławie siedzieli przytuleni do siebie Sergiusz i Aldona, którym każda wspólna chwila dostarczała wielu wzruszeń. Tak więc w domku pod lasem było czworo bardzo szczęśliwych ludzi. Złączyła ich przyjaźń i złączył ich ten domek, przygarniając miłość pod swój dach.

Maciek zaskoczył wszystkich zrobieniem w tempie iście ekspresowym całej serii zdjęć i nikt nie zdążył robić głupich min jakie zwykle widać na pozowanych fotografiach.

Chłopcy nie chcieli spać w pokoju na dole. Wymyślili coś innego: spanie na strychu na składanych łóżkach, które nie były wykorzystane w Ukrytym Pokoju ponieważ dziewczyny gościnnie spały na piętrowym łożu. Teresa machnęła ręką na pomysły dzieci.

– Jak chcą to niech sobie śpią. Tylko dajcie nam się wyspać – zwróciła się do młodzieży. – I niech nikt nie wypadnie przez okno ani nie zleci ze schodów, dobrze?

Przyrzekli, że żaden z wymienionych przypadków na pewno się nie zdarzy.

W domku zapadła cisza. Młodzież powędrowała na górę. Dorośli cicho gawędzili na różne tematy, których nie chcieli poruszać przy dzieciach. Najpiękniejsze przeboje lat sześćdziesiątych, różowe światło, dogasający ogień w piecu stwarzały nastrój odpowiedni do zwierzeń i wspomnień.

Dziki wrzask, pisk i tupot tysiąca bosych stóp poderwał ich na równe nogi. Wpadli na górę skacząc po kilka stopni i zobaczyli, albo raczej nie zobaczyli, chłopaków schowanych w śpiwory. Wyglądało to jakby śpiwory wraz z łóżkami same się trzęsły i rechotały.

W Ukrytym Pokoju – Inka wskoczyła na parapet, Monika stała jedną nogą na łóżku a drugą na półce z książkami. Jedynie Linka zeszła na podłogę i rakietką do badmintona odsuwała z obrzydzeniem czarnego, włochatego potwora z długimi ruszającymi się odnóżami: gumowego olbrzymiego pająka, który łaził gdy naciskało się gumową gruszkę połączoną rurką z jego odwłokiem. Tina skakała wokół i oszczekiwała trzęsące się paskudztwo.

– Ja sobie rano z wami porozmawiam  – zapowiedziała Teresa śpiworom, które najwyraźniej dostały drgawek i jeszcze do tego rzęziły. – A teraz spać! I nie chcę was więcej słyszeć!

Na dole serdecznie się uśmiali we czwórkę. Każdy wspominał jakieś figle z dzieciństwa. Panowie przygotowali herbatę i kanapki ponieważ panie poczuły nieodpartą potrzebę wsparcia swych sił fizycznych. Spać poszli o czwartej rano, po rozsądnej uwadze Teresy.

– Nie wiem jak wy, ale ja oznajmiam szanownemu gronu, iż udaję się na spoczynek. Nie mam zamiaru jutro, przepraszam, dzisiaj, na ślubie i weselu wyglądać jak własna prababka. Cała rodzina mojego męża by się nad nim litowała, że wziął sobie za żonę starą, pomarszczoną jędzę.

Następnego dnia dziewczynki wstały bardzo wcześnie rano. Na palcach, z butami w rękach, starając się by podłoga nie trzeszczała a schody nie skrzypiały zeszły na dół po czym zniknęły w ogrodzie. Usiadły na pniu drzewa powalonego przez wichurę.

– Najlepiej będzie nałapać mrówek do słoika i wytrzepać im do śpiworów – wymyśliła Monika zemstę.

– Nie, coś ty, rozlezą się po całym strychu i nas też będą gryzły. Bez sensu – zaprotestowała Inka.

– No to co zrobimy? Przecież musimy im jakoś odpłacić za tego pająka.

– Można podłożyć nogi od łóżek, żeby się wywrócili jak będą wskakiwać a pod spód dać miski z wodą – głośno myślała Monika.

– To byłoby fajne Biedroneczko, ale woda zaleje cały strych i przecieknie do pokoju – pokręciła głową Linka. – Myślcie dalej.

– A gdyby im wpuścić do śpiworów zimne żaby? – Monika wpadła na kolejny pomysł.

– No, to byłoby śmieszne – poparła ją Inka.

– Oszalałyście? Dopiero mama z ciocią by nam dały. Zresztą, co wy, same nie wiecie, że żaba to też żywe stworzenie i chcecie się nad nią znęcać? W żadnym wypadku! – oburzyła się Linka.

– No to nie wiem co. Poddaję się, idę do domu – Inka podniosła się z pnia.

– Poczekaj – złapała ją siostra za rękę. – Pamiętasz jak oglądałyśmy u Filipa strasznie śmieszną komedię o Kargulu i Pawlaku?

– Pamiętam, „Sami swoi”.

– To była druga część, chyba „Nie ma mocnych”. Oni tam zwykłą, normalną świnię pomalowali czarną pastą do butów, żeby udawała dzika.

– Chcesz przez to powiedzieć…

– Właśnie, co ty na to?

– Bomba! Absolutna bomba!

– Powiecie o co chodzi? Ja nic nie rozumiem – Monika patrzyła to na jedną, to na drugą, obie zadowolone z pomysłu. – Powiecie wreszcie czy nie?

– Słuchaj Monika,  jesteś najlżejsza, tobie będzie najłatwiej przekraść się niepostrzeżenie i przynieść pudełko z rzeczami do butów, tam jest pasta – powiedziała Inka. – Wymalujemy chłopaków na czarno.

– Ale fajnie, – podskoczyła z radości najmłodsza spiskowczyni. – To mi się podoba, bo ja będę najważniejsza, prawda?

– Oczywiście, bo skąd wzięłybyśmy pastę? Ale bądź cicho, obudzisz wszystkich – uspokajała Linka.

Niezwłocznie przystąpiły do działania. Biedroneczka wśliznęła się przez uchylone okno do dużego pokoju i po cichutku przemknęła do sieni, stamtąd do łazienki. Bliźniaczki cały czas pilnowały Tinę, aby szczekaniem nie zrobiła przedwczesnej pobudki, bo zobaczywszy Monikę wchodzącą przez okno koniecznie chciała pójść w jej ślady. Kiedy dziewczynka zniknęła jej z pola widzenia, bardzo zaniepokojona już zaczynała koncert. Inka dosłownie rzuciła się na nią chwytając za pyszczek i usiłując odwrócić uwagę suni. Na szczęście Monika w mgnieniu oka załatwiła sprawę i z pudełkiem w ręce pojawiła się w drzwiach wychodzących na ganek.

Teraz musiały niepostrzeżenie, nie budząc nikogo dostać się na strych i wykonać najtrudniejszy punkt programu  czyli wymalować chłopakom twarze.

Spali jak zabici, żaden się nie poruszył. Monika ostrożnie nałożyła Markowi warstwę na czoło, policzki i nos. Inka z mściwa satysfakcją wymazała Kubę, mając w oczach obraz chłopca turlającego się ze śmiechu podczas opowiadania o wyciu hrabianki Doroty. Kładła dużo pasty nie rozsmarowując z obawy przed obudzeniem „ofiary”. W pewnej chwili poruszył się, zamamrotał coś pod nosem. Dziewczynki znieruchomiały a Kubuś przejechał ręką po czole, rozmazał pastę na ręce, na twarzy, nie obudził się jednak i ponownie zachrapał. Lince wcale nie chciało się robić z Maćka czarnoskórego ale czyż miała inne wyjście?

– Pospiesz się – syknęła siostra.

Monika i Inka miały pastę z pudełek, jej trafiła się w tubie. Wycisnęła ją rysując na Maćkowej buzi malownicze esy floresy. Wyglądali wspaniale. Linka wpadła na jeszcze jeden pomysł. Na migi pokazała dziewczynkom, żeby zeszły na dół, sama zaś cichutko przemknęła do Ukrytego Pokoju, wyjęła aparat, usiadła na progu z aparatem „gotowym do strzału” i czekała.

Inka, Monika i Tina zrobiły pobudkę rodzicom. Widząc ubrane i przekonująco jęczące z głodu dzieci, obie matki wstały i po szybkich zabiegach higieniczno – kosmetycznych, ubrane, piękne i pachnące – przygotowały śniadanie.

– Czy możemy śpiochów obudzić z wielkim hukiem? – spytała Monika.

– Huczcie sobie ile chcecie – pozwoliła Aldona. – W końcu macie wakacje i coś się wam od życia należy.

Sprytna Biedroneczka wciągnęła do zabawy i ojca i wujka. Podkradli się na strych z nadmuchanymi papierowymi torebkami i…

Wyobrażenie sobie tego, co się działo potem, przekracza granice zwykłej ludzkiej wyobraźni. Nagły huk poderwał chłopców z łóżek. Nieprzytomnym wzrokiem spoglądali wokół i na siebie nie wiedząc gdzie są i przez kogo zostali otoczeni.

– Diabeł! – wrzasnął Marek patrząc z przerażeniem na Kubę. – Czy ja już umarłem?

– To ja, idioto, a nie żaden diabeł – wściekły Kuba oglądał swoje umazane ręce. – Czy ja wyglądam tak samo jak ty?

Maćkowi było najtrudniej oprzytomnieć i otworzyć oczy. Patrzył na oba „diabły”, patrzył, wreszcie ryknął śmiechem na cały głos. A ponieważ głos miał silny, bez wzmacniacza słychać go było w każdym zakamarku domu. Przybiegła Teresa zwabiona przez ten niespodziewany i niesłychany harmider, zaraz za nią Aldona i obie usiadły na schodach osłabione śmiechem, niezdolne do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Obaj ojcowie ryczeli głosem starych bawołów, dziewczynki piszczały. Kuba i Marek ryczeli z wściekłości, ale stopniowo ich ryk stawał się coraz mniej wściekły aż przeszedł w szalony, nieopanowany śmiech. Jedynie Linka zachowała zimną krew  i pstrykała zdjęcie po zdjęciu dopóki nie skończyła filmu.

Długi czas upłynął nim całe towarzystwo uspokoiło się na tyle, by zejść na dół, domyć się i usiąść do śniadania, za które już wzięła się Tina. Zresztą przez cały dzień co chwilę ktoś zaczynał się śmiać na wspomnienie porannego przebudzenia chłopców.

„Starsi” panowie zajęli się ustawianiem altanki chcąc wykorzystać kilka godzin, które mieli do dyspozycji przed wyjazdem na ślub do Krakowa. „Młodzi” panowie najpierw długo nad czymś radzili, potem przyszli pomagać. Trzeba przyznać, że pomoc się przydała. Pale zostały ostatecznie wkopane w ziemię i umocowane, reszta konstrukcji odpowiednio osadzona.

Teresa była zachwycona. Wprawdzie narzekała, że altanka nie jest od razu obrośnięta zielenią i nie wygląda jakby miała sto lat, ale tylko dla zasady, z żartobliwym błyskiem w oku. Uściskała obu „starszych” panów. Młodzi się nie dali i czmychnęli w las.

– I tak wrócicie jak poczujecie zapach z kuchni – wołała za nimi. – Wtedy was dopadnę.

3.10.2017

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Po co wróciłaś Agato?, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *