Po co wróciłaś…” 29

Aldona zajęła się rozpakowaniem zakupów i przygotowaniem obiadu na następny dzień. Wykonywała kilka czynności jednocześnie jak zwykle kiedy przełamywała bierność i tryskała energią. Rozpaliła w piecu, wstawiła na kuchenną blachę ogromny garnek, taki sam jaki w Cięciwie chłopcy ochrzcili mianem „kotła do gotowania jeńców”. Włożyła do zupy większą ilość marchewki, selera i pietruszki, żeby potem zrobić sałatkę jarzynową. W dużym słoju ułożyła ogórki, koper, czosnek, chrzan i liście dębu a po chwili zagotowała się woda z solą do zalania. Gotowały się też jajka na twardo, smażyło mięso na jednej patelni a cebulka na drugiej. Otworzyła puszkę konserwowej kukurydzy i natychmiast bezszelestnie jak duch zjawiła się Bibi uwielbiająca groszek i kukurydzę, a ślad za nią Mimi węsząca skąd dochodzą smakowite zapachy. Pod stołem, na kocu który dostała w prezencie od Karoliny, leżała Tina wciąż osłabiona i niepewna swego losu. Rozpłaszczona na legowisku wodziła ślepkami za Aldoną. Ona zaś co chwilę podchodziła i czule głaskała czarny łebek. Ze smutkiem zauważyła, że za każdym razem kiedy zbliżała rękę, suczka kurczyła się, robiła mniejsza, chciała zniknąć z powierzchni ziemi.

– Nie bój się maleńka moja. Już nigdy w życiu nikt nie zrobi ci krzywdy – tłumaczyła łagodnym, spokojnym głosem.

Wyrzuciła obrażone tym dzieci z kuchni i zabroniła na razie wstępu, żeby Tina uspokoiła się, wypoczęła i nabrała sił. One zaś nie mogły się doczekać, kiedy sunia zacznie się z nimi bawić, biegać po ogrodzie i dokazywać.

Sergiusz zajął się przeglądaniem Jurandowych narzędzi. Niektóre czyścił, inne smarował czymś i układał według tylko sobie wiadomych kryteriów. Stokrotki wdrapały się na strych. Biedroneczka po cichutku, żeby ciocia nie słyszała, uchyliła drzwi do kuchni i przez chwilę wpatrywała się w śpiącą Tinę. Przekonawszy się, że maleństwo naprawdę zasnęło i na nic nie zwraca uwagi, poszła w ślady bliźniaczek.

Strych był prawdziwą kopalnią skarbów i krainą dziwów: ogromny, rozciągający się nad całym domem, z oknem wychodzącym na zieleń ogrodu, pełen zakamarków i różnych dziwnych przedmiotów spowitych pajęczyną. Po oczyszczeniu i umyciu z pewnością okazałyby się zupełnie zwyczajnymi przedmiotami lecz teraz kusiły tajemniczością i rozbudzały wyobraźnię.

W rogu stał wielki, stary kufer. Musiał być wypełniony po brzegi łupami rozbójników grasujących po okolicznych lasach, napadających na podróżnych zdążających do zamku bez licznej eskorty. Wprawdzie Biedroneczka twierdziła, że w środku – jej zdaniem – są skarby indiańskiego wodza, który musiał się wyrzec władzy nad swoim plemieniem i po kryjomu uciekać z Ameryki, bo pokochał piękną hrabiankę Tęczyńską i tutaj się ukrył przed zemstą czarownika, ale Stokrotki ją zakrzyczały, że skąd, że niemożliwe całkiem, jak wódz i hrabianka? Wtedy samolotów nie było, no to czym by się tu dostał i jeszcze skarby przytargał? A jakie skarby? Rogi bizona albo skalpy wrogów? Monika poczuła się chwilowo przekonana i uznała rację bliźniaczek.

Szczególną uwagę przyciągały drzwi, które dokądś prowadziły, ale nie udało się zbadać dokąd. Były zamknięte. Znalazły małe odkrywczynie cały pęk kluczy ale żaden, niestety, nie pasował. Szperały po wszystkich kątach, przekopały starą szafę – ani śladu klucza, który otworzyłby tajemnicze drzwi.

W ogromnej szafie odkryły różne części garderoby sprzed nie wiadomo ilu lat, kawałki firanek, zwoje materiałów, sznurki, tasiemki – rzeczy same prowokujące wyobraźnię do działania. Niewiele myśląc postanowiły odegrać historię miłości nieszczęsnej hrabianki Doroty. Dorotą mogła być – oczywiście –tylko i wyłącznie Inka, rycerzem – Linka. Monika dostała rolę pazia będącego posłańcem przekazującym wiadomości i liściki zakochanej pary. Główna bohaterka musiała mieć strój odpowiedni do swej pozycji. Zajęły się więc upinaniem materiału na kształt sukni z trenem przy pomocy spinaczy do bielizny i tasiemek. Rozpuszczone włosy ozdobił welon z firanki miękko otulający postać dziewczynki. Lince łatwiej było zmienić się w rycerza. Na spodnie i bawełnianą koszulkę włożyła obszerną kamizelkę mającą udawać kolczugę.

– Coś ty, rycerze chodzili w pończochach i mieli kapelusze, i pióra na nich, i jeszcze szpady – zaprotestowała Monika.

– To nie wtedy. Jak się będziesz uczyła historii to się dowiesz – burknęła Linka, ale zaraz przypomniało jej się przyrzeczenie złożone nad leżącą prawie bez życia Tiną i dodała: – jak wrócimy do domu to ci pokażę książkę z obrazkami i wszystko opowiem, dobrze?

– Super, jakaś ty dobra, jak siostra – ucieszyła się Biedroneczka.

W szafie był kapelusz, nieco zdezelowany można powiedzieć, ale cóż to szkodzi zabawie? Aby sprawić Monice przyjemność Linka ozdobiła go kawałkiem dociętej firanki mającej imitować pióra. Biedroneczka używając agrafki doczepiła jeszcze pęk kolorowych tasiemek i była zachwycona.

Tak więc i hrabianka i rycerz byli gotowi do akcji. Przyszła kolej na pazia. Poszły w ruch nożyczki i fryzurka Moniki trochę zmieniła kształt. Proste włosy zostały przycięte „na pazia”. Na główkę wskoczył beret, trochę za duży ale za to żółty. Spodnie od dresu opasane w pasie kawałkiem materiału udającym szarfę bardziej pasowały do Turka niż do pazia ale dziewczynki były dumne ze swego dzieła.

Wymyśliły, że Inka, jako hrabianka Dorota, będzie umierać z miłości, tęsknoty i rozpaczy zamurowana na zawsze na strychu, to znaczy w baszcie, z jednym maleńkim okienkiem wychodzącym na świat. A pod tym okienkiem – miał umierać rycerz też oczywiście z miłości, tęsknoty i rozpaczy.

Najpierw posprzeczały się bliźniaczki, ponieważ Inka chciała od razu być zamurowana, zaś Linka twierdziła, że najpierw paź musi pobiegać z listami i dopiero potem można zamurować basztę.

Potem zbuntowała się Monika, ponieważ bliźniaczki stały – jedna w oknie a druga w ogrodzie i stękały, jęczały, wzdychały, załamywały ręce i przewracały oczami zaś jej kazały biegać po stromych schodkach na strych i z powrotem aż się zasapała.

– Niech ją wreszcie zamurują, ja już nie mam siły – oświadczyła.

Przyniosła Bibi i Mimi pod drzwi strychu i  zrobiła groźną minę.

– Jesteście murarzami. Macie zamurować te drzwi, bo was wtrącę do lochu – powiedziała.

I oto stała się rzecz nieprzewidziana. Obie kotki uciekły za nic mając groźby skierowane w ich stronę a drzwi zatrzasnęły się same nie wiadomo w jaki sposób. Coś się z nimi stało i żadna siła nie była w stanie ich otworzyć. Tak się przynajmniej wydawało paziowi. Przybył na pomoc rycerz  i również nic nie wskórał. Zamknięta hrabianka błagała o wypuszczenie, bo robi się coraz mroczniej  a tu na pewno są myszy a może nawet szczury!

– No to co?  Nie zjedzą cię przecież – uspokajała siostrę Linka.

– Sama mówiłaś, że one od razu każdego zjadają do gołych kości – jęczała nieszczęśliwa hrabianka.

– To pod Buczyną przecież a nie tutaj. Zachowuj się, nie bądź babą.

– Przecież nie jestem chłopem, to się mogę bać. Wypuść mnie stąd!

Nie było innej rady jak udać się po pomoc. Z lekkim niepokojem zeszły na dół zastanawiając się jaka będzie reakcja dorosłych. Towarzyszyły im dźwięki przypominające wycie potępionej na wieki duszy.

– Cóż to takiego? – zdumiała się Aldona. – Słyszysz te dziwne odgłosy?

– Pewnie wiatr w kominie.

– Przecież nie ma wiatru. Chodź ze mną, za nic nie pójdę tam sama.

– Oj ty, bohaterko. Już idę, idę.

– Aaa! O matko, co to? – krzyknęła przestraszona na widok dwóch dziwacznych postaci wynurzających się z mrocznej sieni.

– To tylko my – cichutkimi głosikami wyszeptały zjawy.

Sergiusz parsknął śmiechem..

– No i masz swoje duchy. Trzeci pewnie gdzieś ukryty wyje i straszy.

– Gdzie Inka? – pytała Aldona zaniepokojona niewyraźnymi minami „duchów”.

– No właśnie wyje na strychu… – zaczęła Linka.

– Bo była Dorotą i kotki ją miały zamurować – dodała Monika.

– Ale uciekły, a jak się zatrzasnęły to się ich nie da otworzyć – Linka chciała już mieć za sobą wyznanie.

– Czego się nie da? Kotów otworzyć? Jak? Co ty bredzisz córeczko? Nic nie rozumiem.

Sergiusz rechotał  na cały głos.

– Trzeba uwolnić więźnia, tak? Dobrze zrozumiałem? – wykrztusił wreszcie. – Idź i powiedz tej co wyje, żeby już nie wyła bo nikogo więcej nie przestraszy.

– Ależ to właśnie ona wyje ze strachu – poważnie powiedziała Monika. – Boi się, że myszy i szczury zjedzą ją do gołych kości i jak ona wtedy pójdzie na dyskotekę?

Tego już było za wiele dla Aldony. Dołączyła do Sergiusza i przez chwilę „ryczeli w duecie” nie mogąc ruszyć się z miejsca, by pospieszyć na ratunek biednej hrabiance i ocalić ją od straszliwego losu. Wreszcie Sergiusz opanował się, zniknął na moment, po czym wrócił z ogromnym pękiem kluczy. Dopasował jeden z nich i otworzył drzwi.

Inka postanowiła odzyskać twarz i do końca odegrać swoją rolę. Wdzięcznie słaniając się na nogach padła na podłogę.

– Żegnajcie moi drodzy, umieram – wyszeptała omdlewającym głosem.

Aldona wystraszyłaby się nie na żarty, gdyby „umierająca” nie puściła do niej oka.

Linka nie zwracając uwagi na siostrę wpatrywała się w pęk kluczy. Rozważała kwestię: czy oficjalnie poprosić o pożyczenie i wyjaśnić w jakim celu, czy też podpatrzeć gdzie je wujek schowa i po cichu pożyczyć.

Inka podniosła się z podłogi oburzona brakiem zainteresowania ze strony siostry.

– Nawet porządnie nie można zemdleć w takim towarzystwie – burknęła pod nosem.

Linka tymczasem nie spuszczała oka z kluczy i sunąc jak cień za Sergiuszem, podejrzała jak chował je do dolnej szufladki komody w pierwszym pokoju. Niedługo potem znalazły się w jej rączkach.

– Tatusiu, drzwi się już więcej nie zatrzasną, prawda? – upewniała się Monika.

– No właśnie, bo musimy tam pójść i schować te przebrane ubrania do szafy – dodała Linka z kluczami w kieszeni.

– Nie pójdę tam po ciemku za żadne skarby świata – piszczała Inka.

– Nie musisz po ciemku, przecież jest światło – Sergiusz przekręcił włącznik.

– Idźcie już i zróbcie porządek z tymi szmatami. Niedługo podam kolację, nie zgubcie się gdzieś na pół nocy.

– Chodź i nie marudź – Linka szturchnęła siostrę w bok.

Wbiegła na górę starając się, by klucze nie dzwoniły w kieszeni i z marszu poczęła majstrować przy zamku. Grzywka opadła jej na czoło, język z przejęcia wysunęła na brodę.

– Krowa ma dłuższy i się nie chwali – zemściła się Inka za opieszałość w uwalnianiu jej z „baszty”.

– Odwal się – nie podjęła dyskusji Linka.

Przekręciła klucz w zamku. Chwilę stała z ręką na klamce zanim odważyła się ją nacisnąć. Wreszcie uchyliła drzwi. Nie zobaczyła niczego ponieważ natychmiast została wepchnięta do środka przez Inkę i Monikę usiłujące wetknąć głowy w szparę celem zaspokojenia ciekawości.

– Wariatki – syknęła podnosząc się z podłogi i rozcierając potłuczone kolano. – Szkoda, że żaden szczur na was nie wyskoczył.

Inka wymacała na ścianie kontakt i włączyła światło. Oczom dziewczynek ukazał się sympatyczny pokoik z okienkiem otulonym białą firaneczką, z wygodnym bujanym fotelem, szafeczką stojącą pod ścianą, szerokim dwuosobowym tapczanem z wiszącą nad nim półeczką na książki oraz nocną lampką  dającą miłe, ciepłe światło.

– Ja tu będę mieszkać – oświadczyła stanowczo Linka.

– A ja to nie? – skoczyła ku niej siostra.

– Weźcie mnie też, ja chcę z wami – prosiła Monika.

– Nie ma sprawy. Musimy tylko jakoś to załatwić z mamą i wujkiem. Ty Monika idź na dół i zobacz co się tam dzieje – zdecydowała Linka.

– Ty schowasz klucze na miejsce a ja ich w razie czego zagadam – podsunęła Inka.

Aldona stwierdziła, że trzeba wyprowadzić Tinę. To znaczy wynieść. Sergiusz wziął na ręce zabiedzone stworzonko i postawił na trawie. Stała na drżących łapkach.

– Wracaj do domu, to może długo potrwać, ja z nią zostanę – powiedziała Aldona.

– Ja też chcę tu być, a poza tym mamy spędzać czas miło i wspólnie…

– No myślę – uśmiechnęła się. –  Ale chcę w ciszy i spokoju sprawdzić jej reakcje.

– Dobrze, ale będę podglądał.

Sergiusz oddalił się. Sunia nie spuszczała z niego wzroku dopóki nie zniknął z jej pola widzenia. Potem skierowała spojrzenie na Aldonę, niespokojna, czy i pani nie zniknie. Widząc, że się nie rusza, zaczęła obwąchiwać trawę wokół siebie aż znalazła odpowiednie miejsce. Aldona odwróciła się w druga stronę zaintrygowana szelestem dochodzącym z krzaków. Tina zapiszczała. Doszła do pani na drżących łapkach  i padła na trawę patrząc błagalnym wzrokiem.

– Tina, Tinusia, już dobrze, cichutko maleńka – tuliła szczenisię. – Bałaś się, że cię tu zostawię samą? Nie bój się skarbie malutki, nikt cię już nigdy nie zostawi.  Jak mam ci wytłumaczyć, że zostaniesz z nami na zawsze? Nie wiem jeszcze czy będziesz mieszkać u mnie czy u Sergiusza, ale to nieistotne. Masz swoją rodzinę, swoje stado i dom. Rozumiesz?

Trudno powiedzieć, czy Tina cokolwiek zrozumiała z przemówienia, ale oparła pyszczek na ludzkiej ręce i przymknęła ślepki. Aldona siedziała na trawie tuląc nową „córeczkę”, aż poczuła chłód.

– Sergiusz! Możesz do mnie przyjść?

– Tatuś pewnie nie słyszy, mogę po niego pójść – zaoferowała pomoc Monika wyłażąc z krzaków.

Zaniepokojona Tina podniosła głowę, ale pani uspokoiła szczenisię pieszczotą. Sunia została zaniesiona do kuchni, na swoje posłanie z koca od Karoliny. Z widoczną ochotą wychłeptała  płynną karmę, zjadła kawałeczek surowego fileta z kurczaka. Potem położyła mordkę na kocu i uważnie obserwowała Aldonę krzątającą się po kuchni. Podniesieniem głowy zareagowała na wejście dzieci a na widok Sergiusza poruszył się nieruchomy do tej pory ogonek.

15.09.2017

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Po co wróciłaś Agato?, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *