Czwartek, 26 marca 2020. Podjechaliśmy do apteki. Trzeba było wykupić recepty i uzupełnić apteczne zapasy. Normalnie poszlibyśmy z psiepsiołami na długi spacer zaliczając po drodze aptekę. Niestety, trzeba iść ulicą, znaczy chodnikiem, i mijać ludzi podążających w różnych kierunkach. W tej sytuacji samochód jest bezpieczniejszy. Zapakowaliśmy psy do auta. Na drzwiach balkonowych zawisła kartka z napisem: „Mamo! Na balkonie jest mysz! Nie wychodź!”. Pojechaliśmy. W aptece otwarte okienko. Przede mną tylko jeden człowiek w przyzwoitej odległości od akurat obsługiwanego. Stanęłam grzecznie 2 metry dalej, maseczki nie zakładałam tylko chustkę a’la gangster. Pan mgr stał z boku, za szybką „okienkową” tak, aby nikt na niego nie dmuchał. W pierwszej chwili zgłupiałam – głos słyszałam, ale nie widziałam człowieka. Niewidzialny? 😉 Zorientowałam się na szczęście szybko o co chodzi, czyli szare komórki chwilami działają, hurra 🙂 Podałam panu ściągawkę, tzn. numery kodów e-recept, oraz wypisane produkty, które chciałam kupić. Poszło sprawnie, zapłaciłam kartą, guziczki wcisnęłam palcem odzianym w plastikowy woreczek i wróciliśmy do domu. Na obiad była fasola, która wg przepisu nazywała się
„po włosku”, ale Mężowi nie bardzo smakowała w podstawowym wydaniu, dołożyłam więc przecier pomidorowy, trochę oregano i dała się zjeść.
A potem ja miałam ogromną przyjemność. Mąż trafił w tv na „Nad Niemnem”. Kocham tę powieść, film też mi się podoba z racji tego, że zawiera obrazy identyczne z tymi, jakie miałam przed oczami podczas czytania zanim jeszcze film nakręcono. Tak więc oboje fotel w fotel, ręka w rękę obejrzeliśmy wspólnie. Dzień zakończyliśmy bardzo przyjemnie w towarzystwie czerwonego wina 🙂
W piątek, 27 marca 2020 konieczne było wyjście do banku. Podjechaliśmy autem, gdyby było normalnie poszlibyśmy piechotą. Oczywiście z psami pojechaliśmy i oczywiście zostawiając babci D. kartkę z info o myszy. Przed bankiem była duża kolejka, zmieniłam więc plan. Podjechaliśmy w inne miejsce do bankomatu. Nie chciało nam się od razu wracać, udaliśmy się więc do domu okrężną drogą przez Konstancin podziwiając piękne, stare wille, w których z pewnością dawniej były pensjonaty dla kuracjuszy.
Po powrocie – wydało się, że babcia D. kartkę zdjęła, na taras wyszła. Mam tylko nadzieję, że mysz się do mieszkania nie wprowadziła, bo już ciepło na dworze. Potem okazało się, że znów teściowa leki wypluła i schowała w szafie, a plastry przyklejała na szafy ściankach. Cóż, szafa z pewnością jest zabezpieczona przed demencją w przeciwieństwie Babci D.
W czasie gdy Mąż usiłował rozmawiać z matką ja się kuchnią zajęłam. I tak: trochę brokuła z bułeczką miałam to go rozgniotłam widelcem. Resztki mojego chleba namoczyłam w mleku, dodałam do brokułka. Do tego ugotowaną kaszę jaglaną, pokrojoną cebulkę, jajko, sól, pieprz, sporo przyprawy do gyrosa i usmażyłam placuszki. Wyszły nad podziw smaczne. Nawet moje szczęście zjadło chyba pięć 🙂
Aha, a raniutko upiekłam babeczki, coś słodkiego musi być w domu, babcia D. szuka, Mąż szuka, więc niech mają.
Przepis – już Wam mówiłam: tyle samo suchego co mokrego plus dodatki. Oprócz mąki i cukru użyłam trochę otrąb owsianych, ziaren słonecznika, czarnego sezamu, jeszcze jajko dałam, rozpuszczoną margarynę, pokrojone w kostkę jabłko, proszek do pieczenia. Mokre wlewam do suchego, mieszam widelcem, łyżką wkładam do foremek (mam silikonowe, nie trzeba ich smarować tłuszczem) i piekę ok. 22 min./ 180 st. Po wystudzeniu polałam babeczki rozpuszczoną czekoladą i prezentują się ładnie.
Spacery z psiepsiołami przy pięknej pogodzie radują i ratują. Dobrze, że można z nimi wyjść w odludne miejsca.
Trzymajcie się i nie dajcie się !!!
O tak, spacery ratują przed utratą zmysłów! Telefonem pstrykam fotki i też pokażę 🙂
Jesteś mistrzynią zagospodarowania resztek wszelakich, brawo za placki!
Teraz od tej zdalnej pracy to wszystkim oczy wygniją, mój syn teraz po 10 godzin przy kompie, bo nadzoruje sieci, a te się zawieszają…
Spacerujcie, zdrowo się trzymajcie i niech wam słoneczko świeci:-)
Jotko:-) Kochana moja, żebyś wiedziała, że ratują przed obłędem!
Resztki wykorzystuję, przecież nie będę marnować i wyrzucać. Mam zakodowane, że jedzenia się nie wyrzuca. Kiedy w dzieciństwie marudziłyśmy przy jedzeniu, dziadek (rocznik 1895) grzmiał – „głodu na was trzeba!”. I szły opowiadania o biedzie galicyjskiej. I tak jakoś weszło w podświadomość. Potem sama przeżyłam czasy pustych półek w sklepach mając małe dzieci, w tym jedno chore, i widocznie wiedza radzenia sobie pozostaje zapamiętana odzywając się w wymagających jej momentach.
Moje chłopaki też zdalnie, ale co dalej – nikt nie wie,
Tobie też słoneczka i zdrówka najwięcej !!! Buziaki 🙂
Z niczego coś zrobiłaś. Dobra kucharka.U mnie dzisiaj tez brokuły ale z ziemniakami i jajkiem sądzonym
Odechciało mi się pieczenia.Dzieci nie ma to dla nas dwóch jakoś nie umiem.Mam cały czas wrażenie że jest nasz jeszcze dużo dzieci w domu i duzo zarabiam ciasta.Pięknie się wszystko zieleni.Milo popatrzeć. Ciepłe z Puchatym przesyłam. A co u Aldony ?
Uleńko:-) Dawniej tak trzeba było. Z niczego coś. Moja babcia (rocznik 1898) wszystko potrafiła i okazuje się, że w głowie zostają różne przekazy, opowiadania, słowa, o których się nawet nie wie, wyskakują przed oczami w odpowiednich sytuacjach. Brokuły były z ziemniakami na obiad (oni mieli kurczaka, ja czerwone kotleciki) i trochę zostało, dosłownie troszkę i to wykorzystałam.
Dobrze, że przypomniałaś o Aldonie. rzeczywistość pokonuje wszystko. Już do niej zajrzę 🙂
Trzymaj się, Ciepłe z Puchatym!!!!
Dopiero do niedawna różne kombinacje jedzeniowe tworzę, i powiem Ci, że całkiem smaczne jest to jedzonko, takie ni to, ni śmon i owo! Bo prawdę mówiąc, w słusznym wieku przechodzenie jedzeniowej rewolucji jest sprawą bardzo poważną, i czasem sie kapituluje! Ja mam zamiar kontynuwać, tylko nie chcę dalej spadać z wagą, bo niestety, skóra wiotczeje! ;-))))))
Fusilko:-) Z wagi to chętnie jeszcze trochę bym spadła. Ciuchów się nie pozbyłam, wciąż z nadzieją, że jeszcze w nie wejdę. Na dobrą sprawę nadeszły takie czasy, że ze starymi szmatkami trzeba się (może) będzie przeprosić, o ile się w nie człek poczciwy wciśnie, z butami tylko kłopot, tych nie wyczarujesz, kupić trzeba. Choroba, tylko teraz – to gdzie?
Dziewczyny wstawiają na blogi różne fotki z dawnych lat. Zerknęłam na swoje i powiem Ci, że do figury to chętnie bym wróciła. Tylko jak te zmarszczki wygładzić? To nie jest sprawiedliwe! W środku czuję się wciąż taka jak dawniej, jak zawsze, ale opakowanie mi się nie podoba. to nie ja przecież! Trzeba znaleźć jakiś sposób 😉 Mam! Jak podchodzę do lustra bez patrzałek to jest zupełnie dobrze 😉
Buziaki!
Za Niemen, za Niemen, ach czemuż za Niemen – jedna z piękniejszych scen w polskiej kinematografii ! Bardzo lubię ten film, z nieodżałowanym Januszem Zakrzeńskim (aż trudno uwierzyć, że za paręnaście dni minie 10 lat) i równie nieodżałowanym Jackiem Chmielnikiem. Zresztą, tam co rola to perełka, a to Kirłowie, a to Anzelm, a to moja ukochana Marta ( Bożena Rogalska), o bossskiej Marcie Lipińskiej (Od wiatru dostaję zawrotu głowy, od ciągów newralgii, od słońca migreny) nie zapominając !
ściskam filmowo 🙂
trzymajmy się zdrowo
Magduś:-) Cudne, prawda? Wszystko wspaniałe. A szczególnie jak zestawisz Emilię Korczyńską z Michałową z „Rancza”, a w międzyczasie np. „Kotkę na blaszanym dachu”. Jest cudna w każdej postaci. Zakrzeński – Piłsudski wiecznie żywy (jak Ignacy Machowski – Lenin wiecznie żywy) – czytałam, że nie chciał lecieć, POTWORNIE nie chciał lecieć i miał rację… Chmielnik z kolei w sposób jak z komedii odszedł… Szkoda wszystkich. A film fantastyczny, kocham! Poprzednio na któryś odcinek „Chłopów” trafiliśmy. Tam też same perełki. Ale – Hańcza! Genialny i jako Boryna, i jako Kargul, i jako pan hrabia, i książę Radziwiłł, arystokrata w każdym najdrobniejszym szczególe.
Trzymaj się, kochana! Zerkam na fotke przysłaną spod Bramy Zwierzynieckiej i ściskam kciuki najbardziej jak mogę. Buziaki 🙂
Anusiu, Brama Zwierzyniecka .. – mam uczucie jakby to było sto lat temu, i w jakimś kompletnie nieistniejącym już świecie. Czasem się zastanawiam, czy jeszcze kiedyś pójdę na Rynek, sprawdzić czy Wieża Ratuszowa ciągle stoi. I czy do Dunajca ktoś rzuci różę dla mnie, czy ja dla Moich.
Powoli przestaję „się trzymać” (i tu pozwolę sobie na lekką frywolność, jeśli wg Ciebie zbyt dużą, to wykreśl), niestety nie oznacza to, że zaczęłam „się puszczać”
Magduniu kochana, a „puszczaj się”, czasem trzeba dla odzyskania równowagi i cierpliwości, aby znosić to brzemię i wytrzymać. Nie wiem, może zacznij pisać dzień po dniu absolutnie wszystko, co Ci pod pióro się nawinie. Może zanurkuj w przeszłość, w co tylko pamiętasz i spisz? Nie mam innego pomysłu, bo cudeńka spod Twoich rąk wychodzą prawdziwe i o nich nie będę Ci przypominać.
Nie miej wątpliwości, że i Wieżę Ratuszową zobaczysz, i wody Dunajca i różę. Miejmy nadzieję, ze u Was już będzie teraz tylko lepiej, pomału ale ku dobremu pójdzie. Do nas, niestety, dopiero przychodzi. A widząc ludzką głupotę – już słów brakuje. Trzymaj się, my silne baby jesteśmy!!!
Przytulam mocno 🙂
Myślałam, że mysz na werandzie to tylko rodzaj straszaka dla Babci a ona się tam faktycznie osiedliła… i psów się nie bała?
Matyldo:-) Na werandzie mieliśmy drewno, żeby zimą było pod ręką. Zimy nie było, nie paliliśmy w ogóle i widocznie myszka gdzieś pod tym drewnem znalazła schronienie. Śliczna, nietypowa bo ruda, chodziła po tarasie. Niechby sobie była, byle mi do domu nie weszła. Franek przestał przychodzić jak się ciepło zrobiło, z daleka mówi tylko „miauuu” i idzie za swoimi sprawami, wiec myszka się nie boi kota. Zabraliśmy drewno z tarasu, wysprzątałam, pozamiatałam, więc nie ma się gdzie ukryć. Mam nadzieję, ze sobie gdzieś poszła.
Ze starcia ze Skitsem wyszłaby zwycięsko, on nie wiedziałby co to jest i co się z tym czymś robi. Natomiast Szilka połknęłaby ja w całości, bez gryzienia. Dlatego mam nadzieję, że się wyniosła.
My też wieczorek piątkowy winkiem uraczyliśmy 🙂 To jedyne, co oprócz wychodzenia na zewnatrz (w plener naturalny) daje ukojenie… Pieski macie cudne, ja też kocham zwierzaki wszelakie… A propozycje kulinarne fantastyczne!.. Bywaj zdrowa!
Pola:-) Po stosunku do zwierzaków poznaję ludzi… Ściskam Cię więc serdecznie 🙂
Twój czworonożny przyjaciel cudny. Obok nas kiedyś mieszkał taki właśnie przystojniak i był jedynym, który przeganiał Szilkę, taki był szybki. Ona nie mogła tego znieść i jazgotała do niego okrutnie 🙂 Tak było zaraz po tym, jak do nas trafiła (przygarnięta sierotka), teraz nieco jej się przytyło, taka zwrotna i szybka już nie jest ;( Odchudzanie na razie nie przynosi efektu, chociaż jej tłumaczę, że „razem z nią nie jeść będę” 😉
Zdrówka!
Moja Mama właśnie szyj maseczki 🙂
PS Mam pytanie odnośnie komenyarzy – nie da się ustawić opcji jak na wordpressie np. u Myszki – wówczas widziałabym odpowiedzi i łatwiej byłoby mi do Ciebie trafić 😉
Ervi:-) Ty się mnie nie pytaj o takie rzeczy, bo ja nie mam zielonego pojęcia. Ponieważ dzieci nie przyjeżdżają z wiadomych powodów (zostawiają zakupy po drzwiami odkaziwszy uprzednio torby) to mi nic nie pokażą i nie wytłumaczą. Ja mam taką stronę https://wordpress.com/following/manage i tam widzę jak są nowe wpisy z obserwowanych blogów. Ale komentarze mi sygnalizują się tylko z wordpressa, z blogspota nie, muszę na konkretne strony wchodzić i sprawdzać. Inaczej nie umiem Ci wytłumaczyć 🙂
Ja tam się nie znam…. ale pewnie coś się da 😉
Taki czytnik tez mam ale mnie tam sie nie wyświetlają komentarze z Twojego bloga ;/
A jak tam będzie ze Świętami?
Ervi, mnie się wyświetlają tylko od Myszki, Magdy, Ewy z MyCastle, Ewy z krakowskim targiem, Lucii, Cieniewiatru, Salmiaki, jeszcze Magiczny Zielnik Dziewanny – to wszystko. Całą resztę muszę na piechotę sprawdzać.
Święta? Przyznam Ci się, że w ogóle o nich nie myślę. Na pewno nic na lepsze się nie zmieni, za krótki odstęp czasu, przecież u nas się dopiero wirusisko rozkręca! A jak pokazują tłumy spacerujące po ulicach czy nad Wisłą – to ręce opadają nad ludzką głupotą. We Włoszech też tak było, najpierw sobie ludzie lekceważyli ostrzeżenia, a jak zrozumieli to już za późno. Ervi, jesteś sobie w stanie wyobrazić śmierć prawie 1000 osób w ciągu jednej doby?!!!
Dobrze Wam z tą spokojną okolicą na spacery.
Ciekawe gdzie myszka zwiała, ale gdyby do domu, to pisiepsiółki by ją wyczuły.
Też czekam na odskocznię, czyli dalsze losy Aldony i jej przyjaciółek.
Serdeczności Aniu!
Dora:-) Zaczyna się pojawiać coraz więcej osób w porach psich spacerów, czasem rodzice z dziećmi, które szaleją jak psiaki spuszczone ze smyczy. Jeszcze na razie jest ok. Nie wiadomo jednak jak długo to potrwa. Oby w ogóle świat wrócił do normalności, choć będzie inna niż przed epidemią.
Co do myszki to mam nadzieję, że uciekła w jakieś bezpieczne miejsce.
Aldona się cieszy, że za nią tęsknicie, Ty i Ula 😉 Jutro wpadnie z wizytą (jak się coś nie zdarzy, bo dziś nic nie jest pewne).
Buziaki 🙂
Spacer wspaniały. Bja z koło robię ciasteczka- banany plus płatki owsiane można dodać orzech lub czekolada. Wychodzą pyszne ciasteczka. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia
Krysiu:-) Dobry pomysł, banany zastępują cukier. Proszek do pieczenia dajesz albo sodę? Czy zupełnie nic? A może one są bez pieczenia, podpowiesz?
Przytulam Cię mocno w tym czasie pełnym niepokoju i niepewności , co będzie jutro.
Maryniu:-) I ja Cię przytulam 🙂 Trzymaj się choć tak ciężko się robi, coraz jakby gęściej wokół i mroczniej.