„Po co wróciłaś…” 9

W mieszkaniu Magdy było ciemno. Dorota spojrzała na szybę kuchennego okna odbijającą światło latarni.

– Powiem ci szczerze, że cieszę się z nieobecności Magdy. Mogłaby z rodzinką siedzieć na wsi do końca wakacji.

– Ze względu na Doniczkę i Sergiusza? – domyśliła się Teresa.

– Oczywiście. Z czystej życzliwości Magda przez cały czas pomagałaby w przeprowadzce i urządzaniu domu, goniłaby Marcina z kąta w kąt, żeby wiercił dziury w ścianach, przesuwał graty. Chwała im za to, są kochani, tylko wtedy Sergiusz … nie miałby osobowości z oczami.

– I nie śmiałby się głośno z ławą na głowie – dokończyła Teresa.

– Właśnie. Uważam, że już najwyższy czas aby ułożył sobie życie. Co ty na to?

– Nie mam nic przeciw twojemu pomysłowi. Powiedz mi tylko jak jest z tą Agatą, czy oni mają formalny rozwód?

– Sęk w tym, że nie. Ja jednak uważam, że Sergiusz jest absolutnie wolny. W sierpniu miną trzy lata odkąd ta małpa wyjechała. Wyobrażasz sobie? Wyjechała na wycieczkę do Grecji i została tam z gachem. Wyraźnie napisała, że nie ma zamiaru wracać do kraju. Znając swego męża nie miała problemu: kto zaopiekuje się Moniką. Mnie się to w głowie  nie może pomieścić. Zostawiła dziecko i hula po świecie w poszukiwaniu wrażeń.

– Suka!

– No wiesz, nie obrażaj Azy! Ona nigdy by tak nie postąpiła.

– Przepraszam cię, droga Azo, darujesz mi tę obelgę?

Aza spojrzała na ciotkę Teresę. Gdyby umiała, z pewnością wzruszyłaby ramionami. Kłapnęła pyskiem w kierunku lecącego z głośnym brzęczeniem chrabąszcza. Chybiła, więc była zła, co natychmiast oznajmiła Maksowi wpadając na niego i jazgocząc prosto w nos. Maksio szedł dalej dostojnym krokiem, jednak gdy boleśnie skubnęła mu ucho usiłując za wszelką cenę zwrócić na siebie jego uwagę w tym właśnie konkretnym momencie, odwrócił się w jej stronę i krótko a dobitnie powiedział basem co o niej myśli. Aza na wszelki wypadek odsunęła się od niego, przyjrzała się uważnie, po czym podeszła ocierając łeb o jego potężny kark. Wszystkiego się po niej spodziewał: że go ugryzie w ogon, skoczy na łeb, uderzy łapą ale nigdy – czułości! Zdziwiony przyglądał się towarzyszce jeszcze przez chwilę, wreszcie widocznie doszedł do wniosku, że Aza się starzeje i pomału ruszył dalej. Miał szczęście, że nie wyraził głośno swej opinii, bo nie wiadomo w jaki sposób Aza by się do niej ustosunkowała, w każdym razie na pewno nie zachowałaby spokoju.

Obie panie stały czekając aż psy skończą wymianę zdań i czułości.

– Powiedz mi skąd Sergiusz tę całą Agatę przywiózł? Raz już mówiłaś ale wtedy jednym uchem wpuściłam drugim wypuściłam i nie pamiętam.

– To była niezła intryga, jak w kinie. Kiedy wyszła na jaw mój brat powinien był ją, znaczy Agatę, przegnać na cztery wiatry i byłby spokój. Ale nie, przecież on zawsze musi być najlepszy i najszlachetniejszy na świecie. No i się doigrał.

– Skończ komentarze i przejdź do rzeczy, bardzo cię proszę. Czy wiesz jak jest późno?

– Skup się więc, zaczynam streszczać. Otóż kiedyś w czasie wakacji poznał nad morzem dwie dziewczyny. W jednej natychmiast zakochał się bez pamięci. Podobno miała bardzo surowych rodziców, którzy nie pozwalali jej korespondować z chłopcami i trzymali ją bardzo krótko. Tak opowiadała Sergiuszowi ta druga, właśnie Agata. Dała mu swój adres obiecując po kryjomu przekazywać jego listy. Oczywiście nie przekazała żadnego, za to sprytnie przekonywała, że tamta, już nie pamiętam jej imienia, nie chce go znać, nie ma zamiaru odpowiadać na jego listy i  niedługo ponoć wychodzi za jakiś mąż. Agata przyjeżdżała do Warszawy, spotkała się z Sergiuszem kilka razy i zwyczajnie głąba uwiodła, takie jest moje zdanie. Nareszcie stwierdziła, że jest w ciąży a mój głupi brat uwierzył, ożenił się z tą sekutnicą, bo dziecko musi mieć ojca. Żadnego dziecka wtedy  nie było. Ale on, skoro przyjmuje na siebie jakiś obowiązek, musi go znosić z godnością i honorem przez całe życie. Kretyn po prostu.

– Podziwiam go za to – wtrąciła Teresa.

– Ja w sumie też – spojrzała z ukosa, – co nie przeszkadza, że z drugiej strony patrząc, z rozkoszą udusiłabym go za głupotę. I jeszcze za to, że jest taki strasznie, beznadziejnie cierpliwy i nie rozwiąże żadnego problemu stanowczym cięciem. Czeka aż każda sprawa dojrzeje i rozwiąże się sama. Nie na moją cierpliwość takie podejście do życia. On mnie normalnie doprowadza do rozpaczy!

– Musisz się z tym pogodzić, przecież nie zmieni swojej natury.

– Wiem o tym i nie mogę patrzeć jak się męczy.

– Świetnie sobie radzi z opieką nad Monisią, prowadzeniem domu i pracą.

– Pomagałam mu ile mogłam. Uważam jednak, że nadeszła najwyższa pora aby mnie w tym ktoś wyręczył, poza ciocią oczywiście. Też tak uważasz? – puściła oko do Teresy.

– Droga przyjaciółko – uroczyście zaczęła Teresa. – Jeżeli zauważyłaś to samo, czyli jeżeli ja myślę, że ty myślisz o tym samym o czym ja myślę, że ty myślisz, znaczy, że jesteś spostrzegawcza co najmniej w tym samym stopniu co ja, a więc nie jest z tobą tak źle jakby się wydawać mogło na pierwszy rzut oka.

– Pozostaje mi tylko skłonić się w podzięce za docenienie mojej skromnej osoby – Dorota wykonała głęboki dworski ukłon, na widok czego jakiś chłopina idący z przeciwka ominął je szerokim łukiem i przyspieszył kroku oglądając się co chwilę.

– Wiesz co? A może wysłałybyśmy ich zbiorowo do Tenczynka – zaproponowała Teresa.

– Tereniu, jesteś genialna – wykrzyknęła Dorota zwracając na siebie uwagę przytulonej pary wychodzącej nagle zza płotu od strony szkoły. – Nie znają tam nikogo więc będą musieli sami się zająć dziewczynkami. A jak im się to znudzi, może wreszcie zajmą się sami sobą.

– A fe! W swatkę ci się zachciało bawić? Ładnie tak wtrącać się w cudze sprawy? – śmiała się Teresa.

– Ładnie to ty byś wyglądała gdybym się w twoje nie wtrąciła – odparowała Dorota. – Może jeszcze byś więdła…, nie, nie miałoby co więdnąć, byłabyś wyschnięta na wiór. Nawet kości by ci nie grzechotały.

– Wiedźma!

– To ty byś wyglądała jak wiedźma a nie ja.

Zza zakrętu wyłoniła się nieznajoma kobieta z pięknym owczarkiem na smyczy, całym czarnym, bez jednej jaśniejszej plamki. Od razu widać było, że jest jeszcze bardzo młodym osobnikiem.

– Przepraszam, ale czy nie wiedzą panie czyj to może być pies? – zwróciła się do przyjaciółek. – Przybłąkał się, żal mi go bardzo, to takie ufne i dobre stworzenie. Chodzę po osiedlu, rozlepiam ogłoszenia, może się ktoś po niego zgłosi. Problem polega na tym, że nie mam z nim co zrobić. Mieszkam w małym mieszkanku, w jednym pokoju z mamą staruszką, która choruje na zaniki pamięci. Boi się go, nie chce wpuścić za próg i urządza histerię. Nie znają panie kogoś, kto mógłby go przechować?

– Czy to nie jego widziałyśmy wczoraj wieczorem? Koło parkingu biegał – zastanowiła się Teresa.

– Wydaje mi się, że tak – przyglądała się Dorota psiej zgubie, która z ufnością przytuliła łeb do jej kolana i zawzięcie merdała ogonem. – Słuchaj, a może Danusia?

– Co Danusia?

– Może Danusia wzięłaby go do siebie? Jest taki ufny, cudny, ktoś jeszcze mu zrobi krzywdę…

– Jest przecudny, ale Danusia od śmierci Miśka nie chciała innego psa.

– Źle mówisz. Chciała. Tylko owczarka niemieckiego. A to co jest? Wielbłąd dwugarbny? A może pekińczyk? Idziemy.

Zawróciły i poszły w kierunku dawnego mieszkania Teresy. Domofonem zadzwoniły do Danusi i do Aldony. Niech się przyzwyczaja, że mieszka na „najbardziej zintegrowanej klatce schodowej” na Ursynowie. Danusia mieszkała na trzecim piętrze. Była drobna, szczupła, pełna wdzięku, przemiła, przesympatyczna. Miała niesłychanie dobre serce, córkę Iwonkę dorosłą już studentkę, syna Olka – rówieśnika Maćka, męża Bronka, wielkiego i zwalistego jak baobab, z brodą Wikinga. To znaczy rudą brodę miał oczywiście Bronek, nie baobab. A poza rudą brodą miał ogromnego, rudego kota ze wspaniale puszystym ogonem. Do rodziny należał jeszcze do niedawna Misiek, bezdomna biedota wyciągnięta przez Danusię z kałuży i przyprowadzona do domu. Gdy pies odpoczął po nie wiadomo jak ciężkich przejściach, najadł się i wyspał, wyglądem zaczął przypominać przepięknego owczarka walijskiego. Przeżył siedem szczęśliwych lat, dopóki nie zakończył życia ze starości.

– Danusiu, zejdź na dół – zaczęła Dorota przez domofon. – Musisz nas poratować.

– O Boże, co się stało? – przestraszyła się Danusia.

– Czy mogłabyś przygarnąć na noc psa? Tylko na jedną noc.

– Ojej, dziewczyny, nie chcę, za nic! Przecież jak go wpuszczę do domu to potem nie wyrzucę a Bronek chce tylko owczarka niemieckiego i tylko szczeniaka.

– Ależ to właśnie jest owczarek, do tego młodziutki. Zejdź, sama zobaczysz – kusiła Teresa.

– No dobrze, zejdę, ale niczego nie obiecuję.

Aldona otworzyła okno w kuchni i stamtąd obserwowała przebieg wydarzeń ziewając od ucha do ucha, narzekając na paskudne baby, które nie dają spać porządnym ludziom. Danusia zeszła na dół, uchyliła drzwi na klatkę i spojrzała na psa.

– I ty nie masz gdzie spać? Taki jesteś śliczny a taki biedny?

Pies podbiegł, otarł się o jej nogi jak kot, potem niespodziewanie skoczył, oparł łapy na ramionach Danusi i liznął ją po policzku. Oczy wszystkich patrzących rozjaśniły się uśmiechem, w niektórych zabłysła łza wzruszenia.

– Ach ty zbóju jeden – powiedziała Danusia. – Niech się dzieje co chce. Chodź Zbóju do domu. Jesteś Zbój i już. Wprawdzie nie ma Bronka ale to jego problem. Mógł być, prawda?

– Oczywiście – wszystkie przytaknęły jak jeden mąż.

– Nawet powinien – dodała Dorota.

Zbój z radością pobiegł ze swoją nową panią.

Ostatnia scena miała jeszcze jednego świadka. Zaniepokojony przedłużającą się nieobecnością Doroty Michał wyszedł na poszukiwania. Znał codzienne psie trasy, więc był przekonany, że trafi bez trudu na swoją zgubę.

– Was tylko po śmierć posłać – marudził starając się ukryć wzruszenie.

– Znowu stękasz. A wszystko dlatego, że twoim zdaniem nie wypada, żeby mężczyzna wzruszał się widząc jak bezdomne, zresztą z winy ludzkiej a nie czyjej innej, stworzenie znalazło dom i opiekę – zdemaskowała go ukochana kobieta. – Chodź, odprowadzimy Teresę.

Doszli do Cynamonowej i spotkali Juranda idącego szybkim krokiem w ich stronę. Wiedziony – dokładnie jak Michał – troską o swą połowicę, wybrał się na jej poszukiwanie.

– Kiedy wy wreszcie zrozumiecie, że niebezpiecznie jest łazić nocą po osiedlu? – strofował obydwie.

– Po pierwsze: to nasze osiedle, od urodzenia. Znaczy od urodzenia osiedla. Ono się rodziło w bólach w naszej obecności, no, przy nas… – zaczęła Dorota.

– A po drugie: jeśli nikt na nas nie napadł kiedy byłyśmy młodsze, tym bardziej teraz nam nic nie grozi – dokończyła Teresa.

– Nie żartujcie dziewczyny. Dawniej rzeczywiście było tu spokojnie i bezpiecznie ale te czasy już minęły.

– Nie przesadzaj – Dorota spojrzała mu prosto w oczy. – Gdybym tak podchodziła do życia, powinnam siedzieć w domu z odbezpieczonym pistoletem w jednej ręce a granatem w drugiej i z bazuką ukrytą pod łóżkiem. Nie wierzę, że ktoś mógłby mi zrobić krzywdę, bo ja nikomu nie chcę zrobić nic złego.

– Właśnie – dodała Teresa zwracając się do męża. – A dlaczego ty sam chodzisz po osiedlu? Dlaczego nie wziąłeś ze sobą psa?

Spojrzał niebotycznie zdziwiony.

– Przecież ty go masz ze sobą!

– Widzisz? Przyznałeś mi rację. Zawsze mówiłam, że w domu powinny być przynajmniej dwa psy.

– A widzisz? Po co ci to było? – poparła przyjaciółkę Dorota.

Michał parsknął śmiechem na widok Jurandowego osłupienia trwającego – co należy podkreślić – zaledwie krótki moment.

– Z nimi, bracie, nie wygrasz. Mnie też się dostało za to, że znowu zrobiły dobry uczynek.

– To znaczy?

– Chodźmy do domu drogi mężu, opowiem ci po drodze – Teresa wzięła pod rękę swą drugą połowę.

– No to do jutra, czekam na was z obiadem. Tylko nie najedzcie się wcześniej – przypomniał Michał.

Obie pary udały się do swego azylu spokoju i bezpieczeństwa, do sanktuarium zwykłego ludzkiego szczęścia, które przez wielu jest gubione, niszczone w pogoni za czymś, co w ostatecznym rozrachunku okazuje się zupełnie zbędne; szczęścia topionego w morzu złości, oceanie zazdrości, zawiści, pogardy dla drugiej istoty. Czy to ważne, że gdzieś na trawniku umiera z bólu i głodu poraniony pies, albo na środku jezdni kona w męczarniach potrącony przez samochód kot, który nie da rady doczołgać się do krawężnika? Nie, nieważne! Trzeba kupić nowy ciuch, nowy dywan, lepszy samochód, zaś psa – jeśli się już znudził, albo zachorował i sprawia problem – przywiązać do drzewa w lesie, niech męczy się godzinami, dniami całymi, albo niech go dopadną bestialskie potwory w skórze człowieka. Bo niby czemu takie zwierzę ma brudzić nowy dywan? Wygodniej wyrzucić go z pędzącego samochodu w obcej dzielnicy albo poza miastem, żeby nie trafił z powrotem. I najlepiej, żeby sobie łapy połamał, bo inaczej będzie biegł za autem i wył tak długo aż całkiem bez sił padnie  na jezdni obojętny na swój los, albo usiądzie i będzie płakał prawdziwymi łzami. Wtedy jakiś zboczeniec może zapisać numer samochodu i jeszcze do sądu poda  jakby było z czego robić problem!  Boże, dlaczego ludzie są tak wstrętni? Dlaczego są najpodlejszymi stworzeniami na tej ziemi? Jeśli stworzyłeś człowieka na obraz i podobieństwo swoje, jak to możliwe?

Senność opuściła Aldonę. Mnóstwo podobnych myśli i skojarzeń wywołała scena, której świadkiem była przed chwilą. Jakże Dorota i Teresa różniły się od większości ludzi, z którymi miała dotąd do czynienia. Uświadomiła sobie bardzo wyraźnie, że dzięki nim przyjaźń, miłość to nie puste słowa. Widzi je teraz zmaterializowane wokół siebie i czuje się szczęśliwa. Prawie…

Z twarzą opartą na dłoniach, zapatrzona w gwieździste niebo zatraciła na długo poczucie rzeczywistości. Było już bardzo późno gdy Bibi ściągnęła jej myśli z gwiezdnej drogi wskakując na lodówkę i mrucząc do ucha piosenkę o kociej miłości.

7.07.2017

  • Gość: [L.C.] *.play-internet.pl Nie było mnie tu jakiś czas,ale nie zawiodłam się. Miłośnicy zwierzaków trzymajmy się.
  • annazadroza Zapraszam ” na wciąż” 🙂 Od razu weselej:) A zwierzaki są niezbędne dla życia oraz zdrowia psychicznego opiekunów. Bez nich – jedna wielka …dziura ciemna…
© Anna Blog

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Po co wróciłaś Agato?, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *