Czerwiec
Karolina kilkakrotnie przyjeżdżała do Warszawy w związku ze specjalizacją, czasem też na sympozja czy konferencje powiązane ze swoją dziedziną, bowiem należała do osób ustawicznie szukających i uczących się czegoś nowego. Tym razem czekał ją zjazd lekarzy pulmonologów. Wykłady, dyskusje, prezentacje odbywały się przez dwa i pół dnia. Trzeciego dnia wieczorem organizatorzy zaplanowali uroczystą imprezę w Łazienkach. Można było zaprosić osoby towarzyszące. Akurat tego dnia Teresa i Jurand – u których się zawsze Karolina zatrzymywała – nie mogli jej towarzyszyć, zaprosiła więc Aldonę. Zupełnie możliwe, że na tę decyzję wpłynęła długa nocna rozmowa z kuzynostwem. Zmęczony Jurand w pewnej chwili nie wytrzymał i udał się do sypialni, obie zaś pogrążone w rozmowie panie nawet nie zauważyły jego braku. Omówiły historię Aldony i Sergiusza, przy czym Teresa dokładnie wprowadziła kuzynkę w obecną, wielce zagmatwaną sytuację pary.
– No wiesz co? Jestem zaskoczona i to bardzo niemile – oświadczyła Karolina. – Przecież wyglądał na tak zakochanego, że świata nie widział poza Doniczką. Nie udawał, jestem pewna, że to było szczere.
– Myślę, że to jest szczere. Tylko sytuacja go chwilowo przerosła i nie potrafi sobie z nią poradzić – powiedziała Teresa.
– A co w tym trudnego? – zdziwiła się Karolina. – Mówię zwyczajnie do Agaty: moja droga, zachowałaś się podle, nie zmieniłaś się ani na jotę, dalej postępujesz tak samo jak przedtem, a więc żegnam panią, wypad, zjeżdżaj stąd. Po prostu. Po męsku i zdecydowanie.
– Wiesz, poniekąd go rozumiem. Ze względu na dziecko musiał się powstrzymać. Monika tak bardzo się ucieszyła, była taka uszczęśliwiona powrotem matki, że sobie nawet nie wyobrażasz. Nie mógł jej od razu pogonić w takiej sytuacji. Gdyby mała nie zobaczyła Agaty, byłoby zupełnie co innego, mógłby zareagować jak mówisz. Ale tak? Jest jego legalną żoną, ma prawa do majątku, a moim zdaniem o to najbardziej jej chodzi. Praw rodzicielskich też jej nikt nie odebrał.
– Więc dlaczego od razu nie przedstawił swoich warunków?
– Myślę, że był zbyt zaskoczony tym jej niespodziewanym powrotem, żeby tak z marszu zacząć myśleć.
– No cóż, czasem myślenie nie jest najmocniejszą stroną facetów – oświadczyła Karolina. – A chociaż wytłumaczył się Aldonie, powiedział ile czasu ma tak wisieć w próżni zanim on nie postąpi jak prawdziwy mężczyzna?
– Przyznam ci się, że nie wiem. Jakoś tak mi niezręcznie aż tak głęboko wchodzić z butami w intymne sprawy. Są pewne granice… ile mogę to jej tłumaczę.
– Skoro Doniczka wygląda jak mi mówiłaś kiedy byłam w marcu, skoro przez całe ferie nie miała dzieci i nie chciała do ciebie przyjść, skoro odkładała słuchawkę zanim ty skończyłaś do niej mówić, to jest gorzej niż źle.
– Tak było wtedy. Teraz jest lepiej. Zdecydowanie. Jakby poweselała, przytyła nawet, buzia jej się zaokrągliła. Przedtem wyglądała jak zębaty kij od miotły. Właściwie od pobytu w szpitalu tak się zmieniła. Chwali lekarzy, widocznie dobrali jej odpowiednie leki. Różnica jest niesamowita między Doniczką, która poszła do szpitala a Doniczką, która z niego wróciła.
– Wiesz co? Wyciągnę ją do tych Łazienek, spróbuję, może mi się uda z nią od serca pogadać.
– Spróbuj, życzę powodzenia.
– Powiedz mi jeszcze coś o Sergiuszu. Jak myślisz, dlaczego tak postępuje, dlaczego zwleka z podjęciem decyzji? A może już podjął i jest mu dobrze, nie zamierza niczego zmieniać?
– Nie, niemożliwe. On jest podobny do Juranda z charakteru. Nie znosi, kiedy coś mu się wymyka spod kontroli. Nie lubi improwizacji, potrzebuje planu, który może realizować punkt po punkcie.
– Możliwe, że jeszcze sobie planu nie ułożył? Nie wyglądał, przepraszam cię bardzo, na tępego kretyna, który sobie planu działania ułożyć nie potrafi.
Aldona chętnie przyjęła zaproszenie do Łazienek. Ucieszyła się nawet twierdząc, że skoro już tak dawno nie była w parku, który lubiła i kiedyś odwiedzała bardzo często, to z przyjemnością przeniesie się w czasie do epoki króla Stasia i dotrzyma Karolinie towarzystwa.
W Łazienkach część parku została wynajęta i wyodrębniona na potrzeby prywatnego spotkania po zakończonym zjeździe. Palące się lampiony wyznaczały teren zamknięty dla osób zwiedzających Królewskie Łazienki, dostępny jedynie dla zaproszonych gości wraz z osobami towarzyszącymi. Przewidziany był spektakl w Teatrze na Wyspie, a wcześniej czekały na przybyłych różne atrakcje w postaci grillowanego mięsiwa serwowanego bez ograniczeń, pływającej gondoli, w której można było zażyć przejażdżki po stawie, kataryniarza z papugą siedzącą mu na ramieniu, obracającego korbką urządzenia wydającego z siebie chrapliwe dźwięki muzyki, powozu zaprzężonego w przystrojone konie, którym można było odbyć spacer po parku, kolorowych pawilonów wewnątrz których aktorzy w odpowiednich kostiumach czytali głośno utwory z epoki. Po trawnikach spacerowały pawie od czasu do czasu rozkładając swe przepiękne ogony ku uciesze gości. Były cudowne, dopóki późnym wieczorem podczas spektaklu nie zaczęły się odzywać skutecznie zagłuszając aktorów. Była to tak zabawna sytuacja, że ludzie nie mogli się powstrzymać od śmiechu. Ptaki bowiem upodobały sobie na nocny odpoczynek drzewa znajdujące się najbliżej sceny. Rozsiadły się na gałęziach położonych wysoko i zebrało im się na rozmowę. Wymieniały poglądy między sobą długo i głośno.
– Ja nie miałam pojęcia, że pawie potrafią latać – powiedziała zdziwiona Aldona. – Że tak niemiłosiernie wrzeszczą też nie wiedziałam.
– Ani ja – odpowiedziała Karolina. – Wiesz co, Doniczko? Cieszę się, że przyszłaś ze mną, raźniej się czuję. Niby znam tu wiele osób, ale co swój to swój.
– To w związku z pawiami? – zaśmiała się Aldona. – Ale powiem ci, że cię rozumiem. Ja też nie lubię przebywać w dużym gronie obcych ludzi całkiem sama. Bo przecież są obcy. To, że wiesz jak się ktoś nazywa i zamieniłaś z nim kilka mało znaczących słów nie oznacza, że przestał być obcy.
– Masz rację. Jedynie przestał być anonimowy, tak bym to określiła.
– Ja to co innego – spojrzała spod oka Aldona. – Mnie zdążyłaś poznać od podszewki.
– Nie, od podszewki nie. Może trochę od wewnętrznych szwów, jeśli pozostajemy w temacie krawiectwa – uśmiechnęła się Karolina.
– Na razie mam dosyć szycia – skrzywiła się Aldona. – Szyłam z konieczności. Kiedy niczego nie było w sklepach przerabiałam swoje stare sukienki na nowe dla dziewczynek. No, ale kiedyś bawiłam się zdobieniem tkanin techniką batikową, uwielbiałam to…
– Nie miałam dotąd dzieci więc mnie to ominęło. Teraz na szczęście można to i owo upolować w sklepach bez takich problemów jak przedtem. Ale bluzki i swetry na drutach robiłam, nawet sporo i nieźle mi wychodziły – pochwaliła się Karolina.
– To jest bardzo praktyczna umiejętność i nigdy nie wiadomo kiedy może się przydać. Chciałabym nauczyć dziewczynki chociaż podstaw, żeby wiedziały jak się trzyma druty i włóczkę.
– Będą chciały się nauczyć?
– Na razie nie są zainteresowane, może w przyszłości. Ja zaczęłam zajmować się robótkami dopiero wtedy, kiedy byłam od nich starsza i zaczęło mi zależeć na wyglądzie i ciuchach, jak to dziewczynie. Więc nauczyłam się i robiłam je sobie sama. Teraz pewnie wrócę do robótek, bo dzierganie ubranek dla maleństwa będzie samą przyjemnością… – Aldona zamilkła uświadomiwszy sobie co powiedziała.
Karolina „zastrzygła uszami” i obrzuciła towarzyszkę uważnym spojrzeniem.
– Jakiego maleństwa?
– O, ojej, wymknęło mi się – jęknęła Aldona. – Trudno, przepadło. Widocznie tak miało być. Sama się wygadałam.
– Mów mi tu zaraz jak na spowiedzi. Albo jak lekarzowi – uśmiechnęła się zaskoczona Karolina. – Gdzie, jak, kiedy, z kim i na kiedy masz termin.
cdn.
Nieustająco niecierpliwie czekam na ciąg dalszy…
Aguniu:-) Ogromnie się cieszę, że czekasz 🙂
I się wydało 😉 Dopiero znalazłam czas by nadrobić kolejny rozdział.. Niech już się ten Sergiusz ogarnia, bo szkoda dziewczyny.. Ale czytało się jak zwykle z przyjemnością 🙂
Myszko:-) Cała przyjemność po mojej stronie 🙂
Jak ludzie potrafią sobie zagmatwać życie i relacje z innymi… obserwujemy to czasami w szkole, w rodzinach naszych uczniów.
Dzierganie i szycie to umiejętności zawsze przydatne, farbowaniem tkanin tez się kiedyś parałam, niejeden garnek mamie zepsułam:-)
Jotko:-) W szkole na pewno napatrzysz się na ludzką głupotę, której ofiarami są niczemu nie winne dzieci.
Z Mary farbowałyśmy w pralce tetrę na falbaniaste spódnice dla siebie, a bieliźniane koszulki dla chłopców. Potem Mary (plastyczka w końcu) malowała różne cuda na tym ufarbowanym materiale, dzięki czemu chłopcy (sztuk 4) mieli coś innego niż wszyscy w czasach pustych półek w sklepach. Łapało się wtedy każdy towar, na jaki udało się trafić, a potem wymieniałyśmy się ze znajomymi, albo dostosowywałyśmy nabyte artykuły do aktualnych potrzeb. Farbując np. koszulki, z gazy ufarbowanej robiąc szale, z prutych starych swetrów nowe itp., itd. Polka potrafi 🙂
A wiesz, że to dobry pomysł na post blogowy? Polak potrafi…
Jotko:-) Polak potrafi, ale Polka jeszcze więcej. Wyobrażasz sobie faceta robiącego dziesięć rzeczy jednocześnie, jeszcze do tego pracującego zawodowo, samotnie wychowującego dzieci i… już mi się nie chce wymieniać dalej. Panowie, nawet najlepsi i kochani, są z zupełnie innej planety, co już wiadomo wszem i wobec 🙂
Czekam na Twój post 🙂
Ja też farbowałam znoszone już mocno bluzki bawełniane. Dobierałam kolor i całą robotą zajmowała się pralka. Tylko pod koniec płukania dodawałam ocet. Ze starych rupieci robiły się nowe, ładne rzeczy.
Też farbowałam stare bluzki w pralce. Wychodziły jak nowe.
Maryniu:-) Zamyślona, myśląca i pisząca 🙂 Udało Ci się wstawić komentarze pod różnymi nazwami, już teraz nie powinno być żadnych problemów, pokonałaś je 🙂 🙂 🙂
Popatrz, jak to umiałyśmy sobie radzić w różnych trudnych sytuacjach. My – w sensie my kobiety. I jeszcze miałyśmy pomysły co zrobić, żeby na przekór wszystkiemu dobrze wyglądać, bo to poprawia samopoczucie. Przypomniała mi się „Rzeczpospolita babska”, gdzie dziewczyny-żołnierki poszyły sobie sukienki z zasłon, żeby ładnie wyglądać i poczuć się kobietami …
Komentarz wskoczył mi nie tak gdzie miał być, ale to chyba nie kłopot 🙂 Wydało się, miało się tyczyć oczywiście ciąży Aldony. Uściski Aniu i czekam na ciąg dalszy 🙂
Myszko:-) Czasem komentarze wskakują nie w to miejsce, co trzeba. Mnie w następnym wpisie odpowiedź dla Lucii też uciekła wg własnej woli, nie licząc się z moją. Oczywiście zrozumiałam co miałaś na myśli 🙂
Buziaki 🙂