„Opowieść Marianny” 18

Przez długi czas po owym fatalnym dniu żyłam jak w letargu. Na pozór funkcjonowałam prawidłowo, wykonywałam domowe obowiązki, odpowiadałam w miarę sensownie na zadawane pytanie. Szkrabom powiedziałam, że mam zaległy urlop. Były uszczęśliwione chwilową rezygnacją ze świetlicy.

Wszystkie formalności w redakcji pozałatwiał za mnie niezastąpiony Pawełek. Prawdę mówiąc, nie wiem co podpisywałam, gdy mi podsuwał kolejne papiery ale sporo tego było. Zdziwiłam się niezmiernie, kiedy któregoś dnia Majka zawołała z balkonu.

– Marianna! Ruszaj się szybko, telefon do ciebie.

Okazało się, że to Bogdan, kolega, który kiedyś proponował mi pracę, odnalazł mnie przez Pawełka.

– Czy ty pamiętasz, że pojutrze przychodzisz do pracy? Chciałem się upewnić.

– Co ty bredzisz Bodziu? Do jakiej pracy? Pawełek ci nie powiedział, że nie pracuję?

– Marianno, czy ty jesteś przytomna? Przecież Pawełek był u ciebie z papierami i podpisałaś.

– Był z jakimiś i kazał mi podpisać. Pokazał palcem gdzie trzeba, to podpisałam.

Cisza w słuchawce. Po dłuższej chwili się odezwał.

– Podpisywałaś i nie wiesz co?

– Ojej, mówił, ale nie byłam w stanie się skoncentrować. Mam problemy osobiste, więc mi wolno. A Pawełek mówił długo i zawile, więc pewnie miał rację. Ja mu wierzę bez zastrzeżeń.

– Ja już teraz nie. Powiedział, że jesteś na granicy choroby psychicznej, a ja widzę, że jesteś już całkiem stuknięta.

– O, wypraszam sobie, – oburzyłam się. – Najwyżej mam lekkiego bzika na skutek zbiegu niepomyślnych wypadków losowych.

– Niech ci będzie. Masz być o ósmej rano u mnie. Rozumiesz?

– Tyle rozumiem, ale nic więcej.

– Aha, słuchaj, czy to prawda co mówił Pawełek?

– Pawełek zawsze mówi prawdę. A co mówił?

– O twojej nagrodzie w konkursie.

– Tak, wygrałam, udało mi się. Już nawet mam wydawcę.

– No to bomba, gratuluję. Czekam na ciebie pojutrze rano. Nie zapomnij, zapisz sobie na lustrze.

Pokręciłam głową z podziwu dla Pawełka. To dopiero przyjaciel. Umiał każde wydarzenie przedstawić w świetle najodpowiedniejszym w danym momencie, byle komuś pomóc. Nawet Bodzia przekonał, tego niezwykle poważnie podchodzącego do życia, spokojnego Bodzia.  Taki to jest Pawełek. Bez krzty fałszu czy obłudy co się rzadko zdarza w dzisiejszych czasach. Dobrze wiedziałam, że przysługa, którą mi oddał nie była rewanżem za to, że przygarnęłam go, kiedy wyprowadził się od swojej pierwszej żony z walizeczką i maszyną do pisania. Spał w pokoju chłopców a pisał nocami w kuchni. Maluchy oraz mój, wtedy jeszcze nie „były” małżonek, nie wyrażali sprzeciwu. Potem spotkał Kasieńkę, przemiłą dziewczynę, swoją obecną żonę i ułożyło mu się życie na nowo.

– Majka, czy mogę przekręcić do Pawełka? – spytałam.

– A kręć sobie.

– Cześć Kasieńko. Czy twój mąż jest w domu, czy też ukrywa się po tym, co narozrabiał?

– A cóż on znowu takiego narozrabiał? – ucieszyła się Kasieńka.

Nie wiem co się ze mną stało, bo się nagle rozryczałam.

– Co mówisz? Nic nie zrozumiałam – dopytywała się Pawełkowa połowica.

– On mi znalazł pracę – ryczałam dalej.

Majka przyglądała mi się z fotela z jakimś dziwnym wyrazem twarzy. Potem coś powiedziała do Aby, która też zaczęła mi się przyglądać, przekrzywiając czarną, kosmatą mordę to w jedną, to w drugą stronę.

– Przestań beczeć – wołał do słuchawki Pawełek, nie zauważyłam, kiedy zastąpił przy słuchawce Kasieńkę. – Uspokój się wreszcie! Sama opowiadałaś, co ci Bodzio proponował. Zadzwoniłem i zapytałem czy sprawa jest jeszcze aktualna. Przywiozłem ci papiery, wytłumaczyłem o co chodzi, myślałem, że wszystko rozumiesz. Podpisałaś i już. Skąd mogłem wiedzieć, że jesteś nieprzytomna? To wszystko.

– Nie wszystko! – oburzyłam się głośno wycierając nos w chusteczkę. – Zrobiłeś ze mnie wariatkę.

– Wcale nie musiałem tego robić – sprostował uprzejmie.

– Wiesz co? – zastanowiłam się. – Może i masz raję…

– No widzisz, nareszcie zaczynasz mówić rozumnie – ucieszył się.

Musiałam wyglądać koszmarnie, bo Majka przyjrzała mi się jeszcze raz i wygoniła mnie do łazienki.

– Rozmazałaś się. Idź się umyć, bo wyglądasz jak nieboskie stworzenie.

Kiedy wróciłam, nalała piwa do wysokiej szklanki i postawiła przede mną.

– Masz, napij się, dobrze ci to zrobi.

Rozmawiałyśmy o mojej powieści, o kilku opowiadaniach, które kiedyś napisałam, o dzieciach. Opowiedziała mi historię Teresy i jej obecnego męża Juranda, czego wysłuchałam z wyjątkowym zainteresowaniem. Wreszcie podniosłam się z krzesła.

– Czas do domu. Muszę jeszcze sprawdzić lekcje Szkrabom. Dzięki ci, Majka, rozładowałam się dzięki tobie.

– Wiesz co? Nie przypuszczałam, że aż tak bardzo to wszystko przeżyłaś. Dobrze się trzymałaś. Ale czy warto robić z siebie taką bohaterkę?

– Myślisz o Herbercie? – pierwszy raz od owego fatalnego dnia głośno wymieniłam jego imię.

Skinęła głową.

– Co zamierzasz?

– Muszę najpierw pozbierać się do kupy, zebrać siły i… nie wiem. On pewnie nigdy w życiu już na mnie nie spojrzy. Wcale by mnie to nie zdziwiło.

– Kretynka – określiła mnie jednym słowem sąsiadka zamykając za mną drzwi.

21.04.2017

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Opowieść Marianny, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *