Historii rudego kota ciąg dalszy

Wczoraj, w niedzielę, miało miejsce niezwykle pozytywne zdarzenie. Pamiętacie rudego kota, który przyszedł za sąsiadami z ulicy i został w osiedlu? Martwiliśmy się z Mężem o niego, bo latem – to pół biedy, kiedy na zewnątrz jest ciepło – jedzenie i picie wystarczy, plus towarzystwo dzieci z całego osiedla. Jednak nasz klimat, niestety, nie sprzyja bezdomnym zwierzętom. Gdyby nie alergia Męża wzięlibyśmy go do domu, a tak – gucio, nie można. Kotuś wyraźnie udomowiony, przyjaźnie nastawiony do świata, ludzi i psów też. Chodził za dzieciakami, które go nosiły, głaskały, karmiły czym zaspokajały jego potrzebę towarzystwa, przychodził na „kici kici”.
Wczoraj z Mężem zrobiliśmy domek dla kota, stworzyliśmy „obiekt budowlany” niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju:))) Wykorzystaliśmy pudła tekturowe różnej wielkości, między ścianki włożyliśmy styropian, owinęliśmy folią, żeby zabezpieczyć przed wilgocią, wypełniliśmy środek aby było miękko i w miarę ciepło, i aby choć trochę chroniło przed zimnem. Skończywszy „twórczość budowlaną” poszliśmy z psami na baaardzo dłuuugi
spacer wykorzystując przepiękną złotą polską jesień, odkrywając przy okazji uroki nowej trasy. Przeszliśmy z Piaseczna przez Chylice, Chyliczki i wróciliśmy do Piaseczna. Było cudownie, jak na wakacjach:))) Słońce, lekki wiaterek, liście jeszcze na drzewach ale już przepięknie wybarwione, nitki babiego lata migocące podczas lotu w słońcu – słowem kwintesencja uroku jesieni.
Wychodząc z domu widzieliśmy rudego kotusia leżącego w słoneczku obok grupki bawiących się dzieciaków. Ledwo wróciliśmy z wyprawy zadzwonił Duży. Nadmienić muszę, iż moje dziecko zrobiło kotusiowi twarzowe zdjęcie :))) i opublikowało gdzieś tam w sieci. I właśnie odezwała się pani, która rozpoznała kota!
Zadzwoniła do mnie, że jedzie, a ja ruszyłam na poszukiwanie, bo kotusia na ten moment wcięło, nie ma, zniknął, zdematerializował się. Chodziłam po osiedlu, „kiciałam”, zaglądałam w kąty – nic. Poprosiłam dzieciaki, żeby włączyły się w poszukiwania.

Kot się znalazł i dopiero się zaczęło. Dzieci w płacz, szczególnie jedna z dziewczynek tonęła we łzach, co udzieliło się kilku pozostałym, nawet tym, które mówiły, że nie lubią kotów. Tak więc w uliczce zrobiło się zbiorowisko ludzi i ludzików dwojakiego rodzaju. Jedno rozpaczająco-szlochające, drugie – próbujące temu pierwszemu wytłumaczyć, że kot to nie zabawka, której się można z domu pozbyć kiedy się znudzi lub zacznie
przeszkadzać.
Okazało się, że kotuś mieszkał na stałe w klinice weterynaryjnej w Łazach, witał gości w recepcji :))) i najbardziej prawdopodobna wersja brzmi, że wskoczył do jakiegoś samochodu, i nie zauważony dojechał aż do nas. Myślę, że gdyby trafił do auta jakiegoś zwierzaczkowego pacjenta kliniki, na pewno zostałby odwieziony z powrotem. Jeśli jednak wskoczył do jakiegoś kuriera – a to nie zawsze są mili ludzie – ten go po prostu wyrzucił z auta. To by tłumaczyło jego zachowanie w chwili, gdy sąsiedzi znaleźli go na ulicy. Panie z kliniki nie miałyby nic przeciw adopcji kota, ale musiałaby to być prawdziwa, odpowiedzialna i pełna adopcja, z wypełnieniem dokumentów i możliwością kontroli warunków w jakich kot żyje.
Niestety, taka adopcja w wypadku rodziny rozpaczającej dziewczynki nie wchodziła w rachubę. Tym sposobem mimo rzęsistych łez kotuś odjechał do swojego domu. Panie weterynarki tłumaczyły dzieciom, że mogą przyjeżdżać w odwiedziny, mogą adoptować kotki, bo jest ich dużo czekających na własny dom i rodzinę, ale muszą rodzice wziąć za kotka pełną odpowiedzialność. Z kolei ja starałam się dzieciakom włożyć do główek, że są w osiedlu inne koty, którym potrzebna jest pomoc i opieka. Na początku wakacji pojawił się np. białobury kotek, albo bardzo młody, albo miniaturka i jest całkiem sam.
Nawiasem mówiąc u nas są na stałe wystawione miseczki z karmą, więc mam nadzieję, że ten mały – skoro często wygrzewa się na słońcu leżąc w naszych krzakach – da się z czasem obłaskawić na tyle, żeby mu pokazać nowy domek i możliwość korzystania ze schronienia.
Klinika nazywa się Redline, zobaczyć można ją na stronie – redwet.pl

8.10.2018

  • hanula1950 A to ci historia.
    Rudy wędrownik.
    Moja kicia była w sobotę na obcinaniu pazurków.
    Ganiałam ją po całym mieszkaniu, żeby umieścić w transporterku. Niestety, nie udało się.
    Koteczka za to weszła bez problemów do torby, ale po drodze do lecznicy strasznie płakała. Miaukom nie było końca.
  • urszula97 Super że się właściciel znalazł mimo że kotek miał piękny domek.Jak ktoś chce adoptować kotka to zawsze znajdzie,ludziom się koty kocą i się ogłaszają na FB (np.bratowa synowej,też bezpański kot jej się okocił w stodole),kocięta się rozeszły no i schroniska,tylko chcieć i mieć warunki.
  • 45gogula Obieżyświat z tego kota całkiem jest
  • kotimyszkot Opowieść jak z książki.. Życie (to kocie też) pisze najlepsze scenariusze 🙂
  • e.urlik Aniu, gratuluję pracy „u podstaw”. Może teraz jeszcze nie będzie efektów, ale wierzę, że w przyszłości te dzieciaki postąpią odpowiedzialnie i przekażą dalej to, co im wcisnęłaś do głów. I to jest następne dobre zakończenie :-))
  • ciotkaeliza Opowiadanie jak z bajki, dobrze że tak się szczęśliwie skończyło. Dzieci mogą sobie obłaskawić i wychować innego kotka na osiedlu, takich pewnie nigdy nie zabraknie.
  • annazadroza Hanulko:-) Na stronie kliniki jest zdjęcie kotusia. Tylko – on ma brzydkie imię, bo trafił do nich kiedyś w strasznym stanie, cały sparszywiały i ma na imię Parszywek, co nie przeszkadza mu być pięknym kotem. Myślę,że imię jest mu obojętne:)
    Wyobrażam sobie Twoją kicię uciekającą przed transporterkiem. Moje koty nosiłam w plecaku któregoś z chłopaków. Łepetynka wystawała na zewnątrz, a suwak był dopięty na ile się dało i trzymany, żeby się nie rozsunął. Kot był przytulany i słuchał, że jest cudowny, kochany i ma się nie bać. No i w środku był miękki ręcznik.
  • annazadroza Urszulko:-) Koty najlepiej mieć dwa, wtedy się nie nudzą, mają swoje życie.
    Pełno ich jest, wciąż nowe się rodzą, bo ludzie są kompletnie nieodpowiedzialni i na to pozwalają, a potem takie bidulki umierają z głodu, chłodu albo zamęczone przez podłych ludzi. Strasznie mi żal zwierzaków, bo one nie mają się przed ludźmi jak bronić.
  • annazadroza Gogulko:-) Oj tak, obieżyświat mimo woli:)
  • annazadroza Myszokocie:-) Najlepsze jest zakończenie, szczęśliwe oby zawsze było, jak to w bajkach:)
  • annazadroza Ewciu:-) E tam, żadnej zasługi mojej nie ma. Jak z domu się nie wyniesie pewnych rzeczy to potem trudno je zrozumieć. Z całą pewnością wiem, i obserwuję wśród tych dzieciaków na podwórku, że te z nich, które mają zwierzaki i się z nimi wychowują, naprawdę są lepsze i bardziej odpowiedzialne od małego niż te, które nie mają.
  • annazadroza Elizo:-) Oczywiście, gdyby naprawdę się przejęły losem bezdomnych kotów, mogłyby im pomagać. Tym bardziej, że ich obecność chroni przed nieproszonymi gośćmi… Widziałam rozjechanego na ulicy szczura, brrr…
    Strasznie żałuję, że nie mogę mieć kota w domu, ale cóż, mogę pomóc innym jak sobie na to pozwolą:)
  • Gość: [Łepski] 31.179.145.* A tu kotek już u siebie: kotek u siebie
  • emma_b ten Wasz domek na pewno komuś się przyda. ja też mam alergię na sierść kota, a tak bym chciała przygarnąć jakiegoś biedaka…nie rozumiem jak można kota nazwać Parszywkiem…
  • tessa37 Imie, jak imie, jak to w Romeo i Julia lecialo;) Czemże jest nazwa? To, co zowiem różą,
    Pod inną nazwą równieby pachniało:)
    My mamy dwa rudzielce i tez maja kontrowersyjne (dla niektorych) imiona;) A sa kochane i rozpieszczane okrutnie:)
    Historia piekna, jak z bajki, oby wiecej takich bylo, kazdemu zwierzakowi takiego szczescia zycze…
  • annazadroza Łepski:-) Kotka widziałam na stronie kliniki, ale tu nie mogę, bo nie jestem na fb. Każą się zalogować, czy coś. Dzięki w każdym razie, może inni obejrzą:)))
  • annazadroza Emmo:-) Domek jest i czeka. Ciekawe czy się nie rozleci po pierwszym silnym deszczu;) Staraliśmy się bardzo w każdym razie, intencja się powinna liczyć, chyba.
    Brakuje mi kota w domu, bo miałam, ale cóż, siła wyższa. Karmę wystawiam w kąciku i zawsze ktoś się pożywi. Dla mnie kot czy pies to KTOŚ a nie COŚ.
  • annazadroza Tesso:-) Twoje rudzielce to szczęściarze, że mają kochającą rodzinę i dom. Także bym chciała, żeby jak najwięcej zwierzaczków tak miało, źle mówię, żeby wszystkie tak miały… i żeby ludzie byli dobrzy dla zwierząt i dla siebie też… No dobra, już nie bredzę, pozdrawiam:)))
© Anna Blog

 

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Myślę sobie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź do Historii rudego kota ciąg dalszy

  1. amasja pisze:

    Cudowna historia, Aniu! Z wymarzonym zakończeniem, lepszego nie mogłaby mieć:-) Jak dobrze, że kotek odnalazł dom! Na stronie kliniki wyczytałam, że jego zaginięcie trwało 4 miesiące. To kawał czasu. Dobrze, że trafił na Wasze osiedle, miał wiele szczęścia. Dla Ciebie i męża wielkie buźki za to, co dla niego zrobiliście:-)
    Ale Parszywek… Dlaczego? To cudny kot:-) Ale pewnie czymś sobie zasłużył na to imię;-)
    Pozdrawiam najserdeczniej:*

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *