„O Matyldzie co nie chciała Nikodema” 16

Dni, które nadeszły po owych wydarzeniach, były niezwykłe. Przede wszystkim dla Matyldy, bo żyła zawieszona między światem realnym a nierealnym, między ziemią a niebem niczym w letargu albo w filmie odtwarzanym w zwolnionym tempie. Patrząc na Nicka wciąż szczypała się w różne części ciała, by sprawdzić czy to prawda, czy też wyobraźnia po raz kolejny spłatała jej figla. W podobnym stanie ducha znajdowała się jej matka.

– Wy się zupełnie nie nadajecie do życia. Marsz stąd do ogrodu – wygoniła je z kuchni pani Marta, kiedy Matylda wyłączyła z kontaktu radio zamiast prodiża, pozwalając się spalić na węgiel plackowi z jabłkami. Zaś pani Maria  bardzo dokładnie wszyła na lewą stronę rękaw do nowej bluzki przyjaciółki.

Matka z córką – które zresztą wyglądały jak siostry bardziej niż kiedykolwiek przedtem – czym prędzej czmychnęły do altanki, by omówić sprawy najważniejsze w tej chwili, a mianowicie sprawę ślubnych sukien. Postanowiono bowiem, że dwa śluby odbędą się jednocześnie w ostatnią wrześniową sobotę.

– Córeczko, ja muszę się ubrać statecznie i elegancko, nie mogę w moim wieku robić z siebie widowiska. Wypatrzyłam w sklepie na Rynku śliczny kremowy kostiumik, w sam raz dla mnie.

– A jeśli ktoś go kupi zanim się namyślisz?

– Nie ma obawy, poprosiłam o odłożenie. Chciałabym, żebyś ze mną poszła i rzuciła okiem… Po prostu… bałam się sama zdecydować.

– Nie ma sprawy, moja mama musi wyglądać najpiękniej na świecie.

– Mój wygląd ma mniejsze znaczenie. Ty, córeczko, jesteś najważniejszą i najprawdziwszą panną młodą.

– Mamusiu! – oburzyła się Matylda. – Co ty mówisz? Nie ma ważnej czy mniej ważnej, są równorzędne, rozumiesz? Musisz wyglądać fantastycznie, już ja tego dopilnuję.

– Ależ córeczko…

– Ależ mamusiu, tak ma być. Przecież to twoje zdjęcia obiegną amerykańską prasę, a tamtejsza polonia długo będzie plotkować na twój temat.

– Faktycznie, nie mogę pozwolić, żeby Nikodem musiał się wstydzić teściowej – przyznała.

– No wiesz, jesteś okropna. O Janie nie pomyślałaś? Dla niego nie chcesz wyglądać najładniej na świecie? Poza tym jako małżonka będziesz reklamą jego firmy w Stanach i filii w Polsce. A reklama jest dźwignią handlu…

– Rany koguta! O tym wcale nie pomyślałam! – jęknęła uświadamiając sobie odpowiedzialność jaką bierze na swoje barki. – Cóż, poddaję się, rób jak uważasz.

– Świetnie. A więc wybieramy się jutro na polowanie – cieszyła się Matylda patrząc na piękną, rozpromienioną radością twarz matki.

– Córuś, a na co ty masz zamiar polować?

– Jak zobaczę sukienkę, która zawoła „kup mnie”, to będę wiedziała, że to ona. Musi być słodka, romantyczna, długa, szeroka… Nie wiem, zobaczę. Jeśli niczego nie znajdę, pójdziemy do wypożyczalni, może tam coś mi się spodoba.

– Taka właśnie była suknia mojej babci… – pani Maria uderzyła się dłonią w czoło i zerwała się z miejsca. – Matyldo! Chodź ze mną natychmiast. Gdzie ja mam głowę, co się ze mną dzieje? Jak mogłam zapomnieć? Chodź na strych, przecież tam jest babci suknia!

– Uspokój się mamo, pewnie już dawno myszy zjadły tę prababciną kreację.

– Chodź, chodź – schwyciła córę za rękę i pociągnęła za sobą.

Wpadły do saloniku. Matylda zaśmiewała się z poruszenia matki nie będąc świadomą jego prawdziwej przyczyny.

– Jaka skrzynia, jaki kufer, czyj? – dopytywali się panowie.

– Gdzie, na strychu? – zmarszczyła czoło pani Wanda. – Marysiu, czy ty przypadkiem nie myślisz o tym samym co ja?

– Kto pierwszy ten lepszy – krzyknęła Matylda wyrywając się matce, przeskakując po dwa schodki.

Za nią ruszył Nick i zanim reszta towarzystwa wdrapała się na górę, zdążył narzeczonej skraść całusa..

– Może powiesz, mamo, co za skarby kryje ta skrzynia – wskazała Matylda stary sprzęt.. – Tyle lat stała spokojnie, nikomu nie przeszkadzała, nikt o niej nie pamiętał, a teraz wszystkie trzy rzuciłyście do niej jakby od tego życie zależało.

– Może zależy, nie tylko nasze ale i innych…

– Jak to?

– Najpierw otwórzmy i sprawdźmy, co się w niej kryje, a potem będziemy rozmawiać. Czy panowie mogliby się tym zająć?

Panowie zajęli się, jednak dość dużo czasu upłynęło zanim udało im się dopasować jeden z pokaźnego pęku kluczy, który z domu przyniósł Nick.

– Słuchajcie, ten zamek nie jest wcale taki stary – oświadczył uważnie oglądając zamknięcie.  – Trudno się otwierał, bo od kilku lat nie był ruszany, ale zobaczcie, tu jest ślad po poprzednim.

Podniósł ciężkie wieko. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu na coś, co się powinno wydarzyć, zupełnie jakby byli dziećmi szukającymi przygód. Sześć głów pochyliło się nad kufrem. Na wierzchu leżała koperta, wcale nie pożółkła, zaadresowana do Matyldy.

– Do mnie? – dziwiła się. – O kogo? – obracała kopertę w palcach.

– Przeczytaj to się dowiesz – poradził spokojnie Nick.

Niepewnie spojrzała na trzymany papier i na otaczające ją twarze.

– Śmiało kochanie – zachęcała matka.

Zebrała się na odwagę i otworzyła kopertę. Wyjęła z niej arkusik zapisany kształtnym pismem babci. Z wielkim wzruszeniem czytała mając wrażenie, że słyszy wyraźnie jej głos.

   Najukochańsza wnusiu moja, Matyldziu kochana!

    Głos wewnętrzny mówi mi, że powinnam skreślić tych kilka słów do Ciebie. Piszę, bo nauczyłam się nie lekceważyć głosu, słuchać go. W czasie wojny, kiedy mnie wywieźli na roboty do Niemiec – gdy go nie posłuchałam, zawsze źle na tym wychodziłam. Ty powinnaś wsłuchać się w swój i przez całe życie kierować się jego podpowiedziami.

   Wszystko co jest w kufrze należy do Ciebie. Skrzynia jest bardzo stara. Byłam pewna, że przepadła w czasie wojny, a tu nagle, niespodziewanie ją odnalazłam. Od kilku pokoleń składało się w niej wyprawę dla kolejnej panny młodej w mojej rodzinie. Postanowiłam odnowić tradycję. Moja maleńka córeczka zmarła zaraz po urodzeniu, była wojna. Nie zbierałam wyprawy, nie wydawałam córki za mąż, nie ubierałam jej w suknię ślubną. Nie dane było mojej maleńkiej tego doczekać. Dostałam za to Marysię, dobrą synową, kochaną jak córka i Ciebie, mój kwiatuszku kochany. Dla Ciebie zbierałam wszystko, co tu jest, to, co potrzebne młodej kobiecie wychodzącej za mąż. Albo – wy teraz jesteście takie nowoczesne – rozpoczynającej samodzielne życie z dala od rodziców.

   Serwetki, obrusy, pościel haftowałam sama, kiedy jeszcze byłaś małą  dziewczynką. Srebra kupowałam okazyjnie, olejne miniatury przedstawiają dużą wartość, zachowały się po moich rodzicach. Resztę kupowałam gdzie się dało, ostatnimi czasy ludzie wyzbywają się różnych rzeczy, tak bywa… W pudełeczku jest moja biżuteria, którą w całości Tobie przeznaczam, niech Ci, kochane dziecko moje, przyniesie szczęście. Na wierzchu kładę suknię babci Twojej matki, czyli Twojej prababci. Odnalazłam ją wciśniętą w kąt przed kilku laty. Wtedy to były materiały! Fakt, że dobrze ją zawinięto i jest cała. Odnowiłam ją i starannie zapakowałam. Teraz jesteś jeszcze młodziutka, ale za kilka lat docenisz wartość tych przedmiotów.

   Żyj zawsze w zgodzie ze swoim sumieniem, nie krzywdź ludzi ani zwierząt. Błogosławię Cię , dziecko drogie, na całe Twoje życie i niech Cię Bóg prowadzi –                                                                          kochająca babcia Stefa

 

Wzruszona Matylda otarła łzy.

– Kochana babunia – szepnęła. – Napisała to dwa dni przed wypadkiem, miała przeczucie. Tak bym chciała, żeby była z nami, żebym mogła ją przytulić, podziękować, powiedzieć jak bardzo ją kocham…

– Dobrze o tym wiedziała – powiedziała pani Maria tuląc córkę. – Mam wrażenie, że jest gdzieś tutaj, ze skrzyni płynie zapach jej perfum… Była dla mnie zawsze jak najlepsza matka…

Pani Marta z panią Wandą wyjmowały tymczasem i oglądały zawartość kufra podziwiając piękno wszystkich znajdujących się tam przedmiotów.

– To wszystko? – pani Wanda uważnie obejrzała puste dno. – Mój ojciec przed śmiercią wspominał o czymś, co miało się tu znajdować, ale widocznie już bredził w gorączce.

– Co to miało być? – spytała zaintrygowana Matylda.

– Jeśli  niczego więcej nie znaleźliśmy to nie ma o czym mówić

Nick dokładnie oglądał stare drewno. Z pomocą Jana odwrócił skrzynię do góry dnem i majstrował przy jakimś metalowym elemencie. Rozległ się lekki trzask.

– Mamo, ciągle mnie strofowałaś, że oglądam telewizję zamiast zająć się czymś pożytecznym – powiedział wesoło. – Spójrz, nawet z gangsterskich filmów można się czegoś nauczyć.

– Niesamowite! Jak to możliwe?  Podwójne dno – zbladła pani Maria.

– Co tam jest? Pokaż – zaciekawiona Matylda wcisnęła się przed narzeczonego. – Kartka! Co tam jest napisane? Data… tysiąc dziewięćset czterdziesty trzeci rok… Co to? O Boże! Lista współpracowników gestapo!

– Daj mi to– matka wyrwała jej z ręki kartkę i przebiegła wzrokiem widniejące na niej imiona i nazwiska.

– Pokaż – wyciągnęła rękę pani Wanda. – Tak… ojciec mówił prawdę. W takim razie jeszcze coś powinno tu być…

Nick próbował włożyć rękę w otwór. Nie udało się, więc kawałkiem drutu usiłował wyciągnąć coś, o co tym drutem zahaczył.

– Marysiu, myślę, że powinnyśmy tę kartkę spalić. Po co przyzywać upiory przeszłości? Ci ludzie już nie żyją. Poumierali tak, jak na to zasłużyli. Los sam wymierzył im sprawiedliwość. Na przykład pierwszego poraniła kosiarka i zmarł w strasznych męczarniach, tamten zginął w płomieniach próbując ratować własne dziecko. Zresztą nie udało mu się i skonał z tą świadomością. Wszyscy oni trzymali się razem i ludzie potem mówili o klątwie ciążącej na nich. Uważam, że teraz nie do nas należy osądzanie ich i ich postępków.

– Masz rację – zgodziła się pani Marta. – Nie mamy prawa ujawniać tych nazwisk i niszczyć życia ich dzieciom, które nie są niczemu winne i wyrosły na porządnych ludzi.

– Nikt poza nami nie zna tych nazwisk. Idę spalić kartkę. Myślę, że nie macie nic przeciwko temu? – zwróciła się pani Maria do córki i obu mężczyzn.

– Dobrze robisz Marysiu, bardzo dobrze. Tych ludzi dawno osądził kto inny a żywym nie trzeba robić źle, bo niewinni – powiedział pan Jan.

Zeszła na dół, wróciła po niedługim czasie.

– Czuję ulgę, jakbym zrobiła coś dobrego – powiedziała.

– Bo zrobiłaś – serdecznie wzięła ją za rękę córka. – Cieszę się, że nie przeczytałam tych nazwisk. W ten sposób przeszłość odeszła.

– Zobaczcie co tutaj jest – zawołał Nick.

Wydobył sporych rozmiarów woreczek wypełniony jakimiś przedmiotami o różnych rozmiarach i kształtach, okrągłymi, kanciastymi…. Trzymał zawiniątko macając jego zawartość i pytająco spoglądał na matkę.

– To nie wszystko – odezwał się Jan wyciągając następny woreczek.

– Boże, znalazło się – pani Wanda wzięła od syna paczuszkę i drżącymi palcami próbowała rozsupłać starą tasiemkę. – Po tylu latach…

– Pierścionki, łańcuszki – wyliczała Matylda. – A to chyba złoto w maleńkich sztabkach. A to? Lista wszystkich przedmiotów, które tu są. Co za diabeł? Skarb? Na naszym strychu? Czy ja oszalałam?

– Schowajcie wszystko z powrotem tam, gdzie było. Zejdźmy na dół. Opowiem wam co wiem – powiedziała pani Marta.

Usłuchali w milczeniu. Po kilkunastu minutach siedzieli w saloniku a pani Marta snuła opowieść.

– … i właśnie kosztownościami, które są na górze, ludzie chcieli okupić swoje życie. Moi rodzice nie wiedzieli kim byli, skąd pochodzili. Cały transport Niemcy przywieźli w nocy, kilka ciężarówek, do świtu słychać było strzały. Nikt nie ocalał.

– Wiem przecież o tym – wtrąciła Matylda. – Pod lasem jest wielka zbiorowa mogiła. Nieraz ze szkołą chodziliśmy tam porządkować, zapalić znicze, położyć kwiaty.

– A potem partyzanci zrobili zasadzkę i wytłukli drani co do jednego. Wszyscy o tym wiedzą – dodał Nick.

– Ale nikt nie wie, że znaleziono również owe kosztowności i listę zdrajców. Nasi nie zdążyli zrobić ze zdobyczy użytku, bo zginęli następnej nocy. Jeden tylko, ciężko ranny, zdołał doczołgać się do leśniczówki. W pobliżu był punkt kontaktowy. Twój dziadek, Nikodemie, czekał tam na łącznika i stał się jedynym świadkiem i posiadaczem informacji, bo ranny zmarł.

– Ojciec ukrył gdzieś to wszystko – wtrąciła pani Wanda. – Zaraz po tych zdarzeniach front się przetoczył przez miasteczko, kilka razy tam i z powrotem przechodziło z rąk do rąk. Przyszli Rosjanie. Ojciec nie mógł się przyznać, że należał do AK. Czekał na jakiś moment, by móc wydobyć na światło dzienne wszystko, co zostało ukryte. Ja wiedziałam o zdarzeniach z tamtych lat tyle samo, co inni. Dopiero tuż przed śmiercią taty usłyszałam o skrzyni, ukrytych przedmiotach, które powinny zostać zużyte dla dobra ludzi. Nie traktowałam poważnie jego słów, kładłam na karb choroby.

– Tymczasem skrzynia jest prawdziwa i do tego znajduje się na naszym strychu. Dziwne, a babcia myślała, że jej nie ma…

– Może stała pusta całe lata, potem z twoją wyprawą i babcinymi podarunkami dla ciebie, zaś woreczki włożono do niej stosunkowo niedawno? Któż może dzisiaj wiedzieć jak było naprawdę?

– Wiesz, to jest najbardziej prawdopodobna wersja – zamyśliła się pani Wanda. – Pamiętam jak ojciec zniknął na jakąś godzinę, kiedy był już bardzo chory. Szukaliśmy go ze Staszkiem wszędzie, gdzie przypuszczaliśmy, że może być. Bardzo się wtedy zdenerwowałam. Potem sam się znalazł i wmawiał nam, że cały czas był w pokoju, tylko go nie widzieliśmy i z pewnością coś nam się przywidziało. Od tego czasu był jak odmieniony, cichy, uspokojony, jakby pogodzony z losem,  zadowolony nawet. Wkrótce stan zdrowia taty uległ pogorszeniu, jakby zaprzestał walki, bo wykonał wszystko, co uważał, że do niego należało. Tak to teraz rozumiem. Przestał walczyć z chorobą. Przed samą śmiercią odzyskał przytomność, chciał się z nami pożegnać… – pani Wanda otarła łzy. – Mówił o skrzyni, o wynagrodzeniu krzywd, o zniszczeniu kartki po śmierci, o wojnie… Myślałam, że cofnął się w przeszłość i jeszcze raz przeżywa tamte straszne wydarzenia…

– A tymczasem chciał ci przekazać wiadomość – wtrąciła pani Maria.

– Podobno nie ma przypadków – oświadczyła pani Marta – i wszystko się dzieje w najbardziej odpowiednim czasie. Gdyby nie nasza młoda para, kufra nikt by nie ruszał przez następne sto lat.

– Co zrobić z zawartością woreczków – głośno myślała pani Wanda. – W jaki sposób można oddać te skarby ludziom? Nie wiemy kim byli właściciele, jak odszukać rodziny pomordowanych, skoro nie znamy ich danych? Gdyby nawet, to jak mieć pewność, że to na pewno oni? Za dużo problemów, nie mam pojęcia jak postąpić, kogo zawiadomić?

– Ja powiem – odezwał się pan Jan. – Nie można znaleźć, bo jak? Trzeba oddać ludziom, ale nie jako pieniądz. Pieniądz to tylko forma wymiany energii, trzeba ludziom oddać dobra energia, serce, usługa, pomoc. Rozumiecie? Zrobić, żeby to co złe zamienić w dobre, śmierć w życie. Można zrobić, żeby była fundacja i pomagać biednym, albo dać na sierociniec, albo na szpital.

– Janie – Nick spojrzał na stryja roziskrzonym wzrokiem, – jesteś genialny! A gdyby tak kupić sprzęt do kliniki?

– O tym ja mówić, mówię – uśmiechnął się Jan. – Przecież rozmyślasz jak i co zrobić, żeby leczyć dużo dobrych, chorych ludzi.

– Janie – uściskał go uszczęśliwiony Nick.

– Ty jesteś taki… no, jak mu tam? Taki doktor, co nie chciał się ożenić, żeby mu Joasia pod potarganą sosną nie odebrała serca do pracy… – tłumaczył pan Jan.

– Muszę ci koniecznie dać korepetycje z literatury polskiej – uśmiechnęła się pani Maria do narzeczonego. – Chodzi ci o doktora Judyma.

– O właśnie! Ale on robił błąd, bo to miłość daje siłę do pracy, bez niej nie ma życia, tylko śmierć – powiedział patrząc narzeczonej w oczy.

– Bardzo podoba mi się pomysł Jana, jest fantastyczny – powiedziała Matylda. – Na przykład można będzie organizować jeden dzień w tygodniu na badanie dzieci ze szkół całego województwa, po kolei. Myślę, że każdy prawdziwy lekarz zgodzi się poświęcić na taki cel kilka godzin raz na jakiś czas. Można wynająć autokar, żeby przywieźć dzieciaki z najbardziej zapadłej dziury. Teraz już nie wszyscy mogą sobie pozwolić na wyjazd do miasta, badania i leczenie. Kiedy przebadamy wszystkie dzieci weźmiemy się za starszych ludzi, którym nikt nie pomoże, bo – na przykład – wredna synowa twierdzi, że nie warto i szkoda pieniędzy. A przecież gdy taki człowiek będzie lepiej widział, stanie się użyteczny dla rodziny i społeczeństwa na długie lata…

Matylda oczyma wyobraźni zobaczyła siebie krążącą po pachnących czystością salach i korytarzach kliniki w charakterze anioła dobroci i miłosierdzia niosącego pomoc i pociechę cierpiącym, rzucała pomysłami jakby miała ich niezliczoną ilość zamkniętych w jakimś schowku, poukładanych równiutko od lat, od zawsze.

Nick patrzył na Matyldę i myślał, że warto było tak długo czekać. Oto stała przed nim piękna jak obrazek, świeża niczym róża skropiona kropelkami porannej rosy mieniącej się tęczowo w pierwszych promieniach wschodzącego słońca. Włosy odrzuciła w tył, oczy błyszczały wewnętrznym żarem, ogromna siła i energia biły z drobnej, wiotkiej dziewczęcej postaci. Wypowiadała to, co on sam od dawna nosił w sercu, jakby czytała w jego myślach, ta cudowna istota stworzona dla niego na całe życie…

Nikt nie śmiał się odezwać. Wszyscy – zasłuchani – wpatrywali się w nią, w skupieniu starając się nadążyć za galopującymi z zawrotną szybkością myślami ślicznej oratorki. Nickowi przemknęło przez głowę, że tak naprawdę już wiadomo… kto tutaj będzie szefem…

– Będąc młodą lekarką…

W tok wypowiedzi Matyldy wdarł się zupełnie niespodziewany głos, który sprawił, że obecni drgnęli, jak obudzeni z głębokiego snu, a Matylda zamarła w pół słowa i jedyną oznaką życia stało się coraz szersze otwieranie oczu.

– Mira!

Matylda wykrzyknęła imię przybyłej po dłuższym czasie, odzyskując zdolność ruchu i w ogóle czynności myślowych, i dopiero wtedy rzuciła się w stronę przyjaciółki..

– Skąd się tu wzięłaś? Co za diabli przynieśli cię akurat dzisiaj? To jest dzień pełen niespodzianek.

– No, moja droga, to tak ładnie mnie witasz? – chichotała Mira ściskając serdecznie Matyldę. – Przyjechała ciotka mojego męża i stwierdziła, że straszę i koniecznie w związku z tym  powinnam choć przez kilka dni postraszyć gdzie indziej. Rzeczywiście jestem kompletnie wykończona, więc kiedy zaproponowała, że zajmie się dziewczynkami, żebym odetchnęła, czym prędzej spakowałam torbę i dałam dyla, żeby się nie rozmyśliła.

– Cudownie! Jak długo zostaniesz?

– Jutrzejszym popołudniowym pociągiem muszę wrócić.

– Tak szybko? Nie zdążysz wypocząć.

– Zdążę, niech cię o to głowa nie boli. Poza tym za bardzo niepokoiłabym się o dzieci. Przez dwa dni nic im się nie stanie, ale gdyby dłużej były beze mnie… no nie, niemożliwe po prostu. Są jeszcze malutkie.

Przywitała się ze wszystkimi obecnymi.

– Przecież musiałam sprawdzić czy wszystko idzie zgodnie z planem – powiedziała do pani Marty teatralnym szeptem.

– Żebyś ty, dziecko, wiedziała, o ile wydarzenia realne wyprzedziły plan. Życia się nie da zaplanować.

Matylda przytuliła się do Nicka i pokazała język przyjaciółce.

28.09.2018

  • urszula97 Piękności,trzyma w napięciu.
  • Gość: [emma_b] *.neoplus.adsl.tpnet.pl pani Grochola powinna się czuć zagrożona:)
  • kobietawbarwachjesieni Pięknie piszesz.
  • annazadroza Urszulko:-) Radość ma jest bezustanna z tego powodu;)))
  • annazadroza Emmo:-) Ja byłam pierwsza;) Tylko nie umiałam z tym nic zrobić, a pani Kasia ładna dziewczyna i przebojowa, mnie kompleksy zżarły:( Taka karma, że uczyć się trzeba przezwyciężać własne słabości.
    Dzięki za dobre słowo:)))
  • annazadroza Marysiu:-) Stokrotne dzięki za wszystko:)))
© Anna Blog
Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii O Matyldzie co nie chciała Nikodema, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *