Wrześniowy wieczór zastał panią Martę krzątającą się po kuchni. Uśmiechała się do siebie parząc herbatę w imbryczku, krojąc ciasto i rozkładając je na talerze. Pani Wanda wyjęła z prodiża sernik, przełożyła na paterę i usiadła na okrągłym stołeczku.
– Marto, toż to prawdziwie niesamowita historia. Prawdę mówiąc nie wierzyłam, aby twój plan przyniósł oczekiwany efekt.
– Gwoli ścisłości nie mój lecz Miry. Przyszli do mnie oboje z Markiem przynosząc paczkę od Marysi. Matylda zdawała wtedy jakiś egzamin. Traf chciał, że w tym samym czasie odwiedził mnie Nikodem, a Mira miała zdjęcia z wyjazdu całej grupy za miasto. Matylda wyszła na nich jak modelka, albo jeszcze lepiej, wiesz przecież, że jest wyjątkowo fotogeniczna. Wyraźnie widziałam, jak mu się zmienił wyraz twarzy, kiedy patrzył na zdjęcia i jak nie mógł od małej oderwać wzroku.
– To nie był traf, to przeznaczenie – wtrąciła pani Wanda.
– Mira, Marek i nasz Nikuś przypadli sobie do serca, przegadaliśmy wtedy wiele godzin. Opowiedziałam im o przodku Nikodema, który opuścił Polskę w poszukiwaniu lepszego życia. O tym, jak John Taylor przyjechał do kraju i pokochał ciebie, Wandziu. Opowiadałam o urodzeniu Nikusia, o wypadku, z którego cudem uszłaś z życiem. O tym, jak ciężko harowałaś, by zebrać pieniądze na bilet powrotny do kraju dla siebie i małego Nikusia.
– Koszmarne czasy – skinęła głową pani Wanda. – Ciarki po mnie przechodzą kiedy je sobie przypomnę. Nie wiem skąd wzięłam siłę, żeby to wszystko znieść. Nie chciałam nikogo prosić o pomoc…
– Już jako mała dziewczynka byłaś niezwykle odważna i bardzo dumna. Nikodem jest do ciebie podobny.
– Los stał się łaskawy dopiero wtedy, gdy spotkałam Staszka Bryłę. On bez mej wiedzy skontaktował się z Taylorami i powiedział im bez ogródek, co o nich myśli. Okazało się, że nic nie wiedzieli o urodzeniu Nikusia, stąd nieporozumienie.
– Tak bywa, jeśli ludzie nie potrafią się ze sobą porozumieć – pani Marta zdjęła fartuch i powiesiła na wieszaczku za lodówką. – Oni myśleli, że to ty nie chcesz ich znać, gardzisz nimi za proste pochodzenie przodka. Ty zaś – że nie chcą mieć z tobą do czynienia, bo jesteś biedna.
– Z perspektywy lat i doświadczenia inaczej patrzę na życie. Teraz wyjaśniłabym sprawę od razu – pani Wanda zamilkła wracając myślami w przeszłość.
– Wiesz Wandziu, ja od tego czasu załatwiam każdą sprawę do końca, niczego nie pozostawiam w zawieszeniu, tego właśnie nauczyłam się na twoich błędach. Dlatego nie pozostawiłabym sprawy dzieci własnemu biegowi. Od dawna wiedziałam, że są dla siebie stworzeni, choć Matylda wyprawiała niestworzone rzeczy, żeby nie spotkać Nikodema. – Skąd mogła wiedzieć, że Nikodem to Nick? – uśmiechnęła się pani Wanda na myśl o synu.
– Nie broń jej, niczego nie widziała poza czubkiem własnego nosa i mała nauczka dobrze jej zrobiła. Sama to przyznała – pani Marta usiadła obok kuzynki.
– Zobacz jak to się w życiu dziwnie układa. A Marysia i Jan? Pamiętasz co było, gdy Jan zobaczył Nikusia? Pokochał jak własnego synka i zaprzyjaźnił się ze Staszkiem. Często mówi jak bardzo jest mu wdzięczny za wyjaśnienie owego nieporozumienia wiele lat temu.
– Tym sposobem Nikuś choć utracił własnego ojca, zyskał dwóch godnych zastępców: ojczyma i stryja – dodała pani Marta.
– Właśnie, dwóch przyszywanych ojców, dwa nazwiska, dwa kraje, w których czuje się u siebie.
– Musisz jednak przyznać Wando, że słowiańska krew bierze w nim górę nad krwią anglosaską i to często, pod różnymi względami.
– Owszem, lecz widać też korzyści płynące z połączenia. Na przykład wiemy, że „pan Andrzej Kmicic był gorączka wielki” a Nikuś nauczył się panować nad sobą, spokojnie i konsekwentnie realizować życiowe zamierzenia. Nauczył się wykorzystywać siłę pozytywnego myślenia w każdej dziedzinie swojego życia.
– Oj, z tym ostatnim u nas rzeczywiście krucho – skrzywiła się pani Marta. – O pozytywnym myśleniu większość naszych rodaków ma negatywne pojęcie. Patrząc na dobrobyt sąsiada statystyczny rodak myśli: a żeby ci to wszystko cholera wzięła. A potem ukradkiem zaciera ręce z radości, kiedy sąsiada okradną.
– Zamiast pomyśleć: niech się cieszy tym co ma, a ja zdobędę to co chcę w uczciwy sposób.
– U nas uczciwość nie jest w cenie – zauważyła zgryźliwie pani Marta.
– Uczciwość jest synonimem nieudacznictwa, głupoty, braku siły przebicia, braku sprytu i umiejętności radzenia sobie w życiu, nieumiejętności omijania prawa i przerabiania na pieniądze wszystkiego co tylko się da.
– To dziedzictwo historii…
– A może wreszcie czas skończyć z tym wiecznym zaczynaniem od początku poprzez przekreślanie tego co było? Dlaczego nie można wyrzucić rzeczy złych zatrzymując dobre? Który gospodarz wyrzuca sprawne jeszcze maszyny nie mając za co kupić nowych? Chyba normalne, że wymienia się najbardziej zużyte, w miarę możliwości oczywiście.
– Ojej, Wando, i następna wada narodowa. Czy my zawsze musimy politykować? Inne nacje po prostu żyją i cieszą się życiem, a my się mądrzymy, wypowiadamy zdanie, wygłaszamy mowę… Zaczęłam krakać jak stara wrona a ty mi zgodnie wtórujesz. Przecież nie wszyscy są tacy paskudni, inaczej nie przetrzymalibyśmy zaborów ani wojen. Popatrz na Matyldę. Tutaj wyrosła, tu się wychowała i jaka wspaniała z niej dziewczyna. A jej koleżanki i koledzy…
– Ale jednocześnie pomyśl o bandach młodzieży włóczących się po osiedlach – przerwała kuzynce pani Wanda. – Najczęściej nie uczą się i nie pracuję, wcale nie tylko dlatego, że jest bezrobocie. Posłuchaj ich rozmów, ich słownictwa…
– Też nie miałabym co robić…
– Aż się człowiekowi słabo robi. Maluchy w piaskownicy mówią dokładnie takim samym językiem i nie wiem, czy się kiedykolwiek nauczą posługiwać innym. W mieście strach wyjść z domu po zachodzie słońca, a i w biały dzień na środku ulicy możesz dostać w głowę, zostać okradziona i nikt się nawet nie obejrzy, każdy się boi o własną skórę. Czasy rycerzy dawno minęły… Niebezpiecznie jest jechać tramwajem czy autobusem, bo też nikt nie zareaguje gdy wsiądzie kilku młodzieńców zabierając ci wszystko co masz przy sobie. Rozbój w biały dzień.
– Uspokój się Wando. Wszystkie okresy przejściowe…
– U nas nie ma innych – wtrąciła pani Wanda.
– … wszystkie okresy przejściowe – powtórzyła pani Marta i ciągnęła dalej, – charakteryzują się wzrostem przestępczości, upadkiem prawdziwych wartości, tych niezmiennych, ponadczasowych, wiecznych, niekoniecznie zgodnych z prawdziwym obliczem pewnych grup. To jak z Krzyżakami: mieli Boga na ustach, krzyż na płaszczach, w sercach okrucieństwo a mord w oczach. Tak już jest, że czasem wypływają na światło dzienne brudy i nieczystości, które powinny być starte z powierzchni ziemi raz na zawsze. Jakoś to trzeba przetrzymać, cóż, „człowiek jest mocny…”.
– Zgoda, lecz nie mogę pogodzić się z faktem, że nasze społeczeństwo od wieków popełnia wciąż te same błędy i dlatego wciąż kręcimy się w kółko jak pies za własnym ogonem. W tym czasie inne narody, ani lepsze ani gorsze tylko inne, idą do przodu. Tymczasem my gryziemy się między sobą stojąc na środku drogi i blokując przejście. Toteż nic dziwnego, że co jakiś czas zostajemy wdeptani w ziemię, na własne życzenie zresztą, pozwalając rządzić kołtuństwu, ciemnocie i zacofaniu. Podnosimy się, owszem, ale co z tego? Na otrzepywanie się z kurzu zużywamy całą energię, której inni używają na podążanie do przodu i ułatwianie sobie życia. W naszej zaś grupie, już po długotrwałym ustawianie się do dalszego marszu, jeśli ktoś nawet przypadkiem oderwie się choć na kilka kroków lub wdrapie na drzewo, aby się rozejrzeć, reszta sfory natychmiast zaprzestaje walki o miejsce w szeregu, przerywa podgryzanie wzajemne, by rzucić się na odszczepieńca, który odważył się być w czymkolwiek inny i rozedrzeć go na strzępy. Przy czym każdy napastnik uważa, że rację ma tylko on i nikt więcej.
– Koszmarny obraz przedstawiłaś Marto, czarny i ponury, ale jakże odpowiadający prawdzie. On także był przyczyną rozbiorów, z materiałów historycznych nietrudno wysnuć odpowiednie wnioski. A i podczas obserwacji współczesnych wydarzeń wnioski nasuwają się same – zamyśliła się pani Wanda. – Pociechą jest, że życie polega na nieustannych przemianach. Miejmy nadzieję, że na lepsze. Musisz przyznać, że zawsze rodziły się i będą się rodzić jednostki wyrastające ponad przeciętność, pociągające za sobą jakąś grupę ludzi nie tylko w dół ale i w górę. O, właśnie, spójrz na naszą młodą parę – ruchem głowy wskazała okno, przez które widać było Matyldę rozmawiającą z Nickiem. – Oto masz najlepszy przykład. My już przeżyłyśmy dużo, nawet zbyt dużo atrakcji jak na jedno życie. Możemy im pomagać ile sił, ale zasadnicza walka będzie należała do nich, to oni muszą przywrócić wartościom pierwotne znaczenie. Jak to było? „ By prawo mogło prawo znaczyć a sprawiedliwość – sprawiedliwość”. Nigdy nie miałam pamięci do wierszy.
21.09.2019
Nie dopuść, żeby miecz nieprawy
Miał za rękojeść krzyż Twej męki.
Lecz nade wszystko – słowom naszym,
Zmienionym chytrze przez krętaczy,
Jedyność przywróć i prawdziwość:
Niech prawo zawsze prawo znaczy,
A sprawiedliwość – sprawiedliwość.
Wiesz, że ja te słowa pisałam bardzo dawno temu, ze 20 lat na pewno. Mówię o „Matyldzie” – i patrz jakie trafne, nic się nie zdezaktualizowało, wręcz przeciwnie. Zrobiło się potwornie wyraźne i prawdziwe, najgorsze, że wtedy była nawet nie nadzieja ale pewność, że najgorsze za nami. Kto mógł przewidzieć, że dopiero przyjdzie?