„Pasma życia” 56

Niebieską toyotą Elżbieta dojechała do Szczawnicy. Nie była sama. Jechały z nią obie psice i … chłopcy. Obaj! Co za niespodzianka! Stwierdzili, że nie puszczą matki samej w tak daleką podróż. Postanowili przespać się, pochodzić trochę po górach następnego dnia, po czym wsiąść do nocnego autokaru i wrócić do Warszawy.

Podzielili się prowadzeniem auta na trasie tak, że wypadło mniej więcej po równo na troje kierowców. Zatrzymali się po drodze dwa razy, aby napić się kawy, rozprostować nogi, wyprowadzić na trawę Gamę i Betę, żeby i one mogły trochę popracować łapkami.  Na postoju przesiadał się też kierowca. Z Ursynowa wyjechał Robert, potem zmieniła go Elżbieta,  zaś końcówka należała do Rafała. Ponieważ już kilkakrotnie pokonywał autem tę drogę, poznał dobrze trasę i nie groziło mu pobłądzenie jak na przykład kiedyś Mikołajowi, któremu się zdarzyło skręcić nie w tę stronę co potrzeba i wylądować w Rabce. Zaś Kasinej pracowej Mariolce udało się dojechać w szczere pole mimo, a może właśnie dlatego,  iż to GPS prowadził. Elżbiecie taki przypadek nie groził. Rafał bezpiecznie dowiózł matkę, brata i obie suczki.

Już w Krościenku Eli serce zaczęło szybciej bić. W ogóle była nieprzytomnie szczęśliwa. Jechała do miejsca, które skradło jej uczucia w momencie, w którym wysiadła z autokaru, „wdychnęła” pachnące powietrze i rozejrzała się dookoła, bo miłość to była od pierwszego wejrzenia. Mimo, iż nie odwiedziła Szczawnicy przez lata od owego pamiętnego weekendu swojego życia, była na bieżąco w sprawach lokalnych. Ilekroć siedziała w Internecie, prawie zawsze wchodziła na oficjalną stronę miasta, czytała informacje i oglądała zdjęcia. Na nich obejrzała wszystkie zmiany, o których opowiadała Kasia.

Drugim ogromnym powodem do szczęścia była obecność obu synów. W najśmielszych snach nie wyśniła, że coś takiego się przydarzy. Na dodatek podczas długiej, siedmiogodzinnej jazdy ani razu się nie pokłócili lecz rozmawiali, żartowali, jakby nigdy nic złego nie zaszło i byli zwykłymi, normalnymi, zżytymi ze sobą braćmi. Łzy wzruszenia napływające co chwilę do oczu usiłowała dyskretnie usuwać, żeby nie zacierały jej konturów rzeczywistego świata. Dobrze, że Rafał siedział za kierownicą, ona by sobie teraz nie poradziła.

– Mamo, – odezwał się Robert jadący z psicami na tylnym siedzeniu. – Mamo, nie płacz, proszę. My naprawdę dorośliśmy i jesteśmy trochę mądrzejsi niż dziesięć lat temu.

– Zgadzam się z nim – Rafał skinął potakująco głową. – Widzisz? Nawet potrafię mu przyznać rację – uśmiechnął się.

Jacy piękni są ci moi chłopcy, pomyślała  ocierając ciągle mokre oczy. Oni są po prostu cudowni. Uśmiechnęła się przez łzy rozczulenia do najdroższych na świecie istot.

Bez problemów dotarli do Osiedla. Choć podczas wspinaczki stara toyotka trochę się zasapała, jednak dała radę. Zadowolona westchnęła  i stanęła na jedynym wolnym miejscu parkingowym na uliczce przed blokiem. Podróżnicy z uczuciem ulgi opuścili wnętrze samochodu, psy wyskoczyły uszczęśliwione końcem długiej jazdy. Wszyscy, jak jeden mąż, równocześnie przeciągnęli się i roześmiali na widok tego, co robią pozostali członkowie rodziny. Jedyna różnica polegała na tym, że część z nich prostowała cztery, a część dwie łapy.

Chłopcy chwycili bagaże matki, ona chwyciła smycze obu psic po czym powędrowali schodami na czwarte piętro.  Po wielogodzinnym siedzeniu w aucie nie było łatwo i ostatnie piętro pokonali z pewnym wysiłkiem. Elżbieta nawet nie z pewnym a z dużym. Nawet bardzo. Na ostatnich schodach prawie się wciągała po poręczy. Cóż, jeśli na co dzień jeździ się windą, to czwarte piętro bez windy, bez przyzwyczajenia i bez rozgrzewki musi być problemem.

Wreszcie stanęli przed drzwiami i sprawdzili czy stoją przed właściwymi. Numer się zgadzał, klucze pasowały. Znaczy: definitywny koniec podróży na dziś. Zgodnie z instrukcją właścicieli natychmiast po wejściu otworzyli okna i drzwi balkonowe. Sprawdzili czy na balkonie nie zagnieździły się znowu gołębie. Na szczęście było czysto. Ela wyobraziła sobie jak okropnie musiało wyglądać kiedy zaanektowały całą przestrzeń dla siebie. Kasia opowiadała ile się musieli z Mikołajem namęczyć, żeby balkon doprowadzić do porządku. Potem jeszcze ciągle płoszyć gołębie, które co chwilę wracały. Długo trwała próba cierpliwości, bo ptaki nie dawały za wygraną. Kasia powiesiła wzdłuż balkonu sznurek, do niego przyczepiła stare płyty CD, żeby ruszały się na wietrze i hałasowały. Całą poręcz balkonu „udekorowała” szeleszczącymi reklamówkami w tym samym celu. Kupiła preparat w sprayu mający ponoć odstraszać gołębie i co jakiś czas pryskała nim balkon. Taką miała rozrywkę podczas całego pobytu. Przed wyjazdem zabezpieczyli powierzchnię grubymi foliowymi workami przyczepiając je taśmą do podłoża i żyłką do balustrady. W Obi, za poradą znajomych, którzy także mieli swego czasu problem z gołębiami, nabyli czarnego, plastikowego kruka mającego za zadanie odstraszać nieproszonych gości. Mikołaj zamontował go na poręczy zaraz po następnym przyjeździe. Wyglądał jak żywy i chyba spełniał swoją rolę, bo gołębie już więcej nie założyły gniazd. Nigdy jednak nie można mieć stuprocentowej pewności, że za jakiś czas historia się nie powtórzy, więc należy zachować czujność. Właśnie dlatego Ela pierwsze kroki skierowała na balkon. Odetchnęła z ulgą nie stwierdziwszy gołębich śladów, naprawdę nie miała chęci na skrobanie ptasich odchodów na dzień dobry. Podniosła wzrok ponad balustradę balkonu i westchnęła z zachwytu.

Po lewej stronie przywitała ją Palenica przyodziana w najpiękniejsze barwy października. Czteroosobowe krzesełka kolejki linowej pomału poruszały się, jedną stroną wwożąc turystów na górę, a drugą zwożąc na dół tych, którzy zapragnęli powrócić do miasteczka. Między pniami drzew iglastych trawa się zieleniła, zaś pomiędzy wszystkimi pozostałymi przykrywał ją wzorzysty kobierzec liści w kolorach jesieni. Wydeptaną od wiosny ścieżką zimowej trasy Palenica2 pomału wchodziły trzy osoby. Od czasu do czasu przystawały dla odpoczynku i złapania oddechu, potem ruszały dalej wspinając się to szybciej, to z widocznym trudem, bowiem miejscami podejście było dość strome. Piękna pogoda wydłużyła czas zwiedzania, ani jedna chmurka nie płynęła po niebie, nie przysłaniała słońca zmierzającego ku zachodowi.

Na wprost widziała Elżbieta krzyż na Bryjarce oraz dachy domów wśród jesiennych barw. Wyżej, w oddali, bardziej w prawo, znane jej malowniczo położone schronisko pod Bereśnikiem, siedlisko z bernardynem obok którego przechodziła oraz stare, opuszczone domostwo z przepięknym widokiem na zakole Dunajca, które również mijała idąc do schroniska.

Patrzyła poniżej na bloki Osiedla, na długi budynek sanatorium „Papiernik”, na trawnik pod blokiem i bawiące się tam dzieci, na rozmawiające dwie sąsiadki. Na działce obok pasły się kozy uwiązane do drzew, obok leżał mały czarny piesek czujnie śledząc wzrokiem otoczenie. Dwóch dziadków żywo o czymś rozprawiało. Jeden siedział na ławce, drugi na pieńku obok skleconej z najprzeróżniejszych elementów budki na narzędzia i inne potrzebne na działce przedmioty.

W ciepłych promieniach słońca rudy kot wygrzewał się na dachu samochodu. Na spacery wychodziły psy ze swoimi opiekunami. Młoda, ładna mama wychylała się z balkonu i wołała swoje pociechy odgarniając z twarzy rozpuszczone gęste, ciemne włosy. Na ławeczce nieopodal sklepu siedzieli czterej mężczyźni racząc się napojem zapewne wyskokowym.

Niczym na ławeczce w Wilkowyjach, uśmiechnęła się Elżbieta do siebie.

Po niebie przemknęły trzy samoloty. Bardzo wysoko, zostawiając za sobą trzy wyraźne smugi. Czasem biegły obok siebie, czasem oddalały się by potem się skrzyżować, oddalić  i znów połączyć.

To takie pasma jakby pasma życia ludzi, na przykład moje, Kaśki i Adelki, pomyślała patrząc w niebo. W różnych konfiguracjach, ale od lat obok siebie.

– Mamo, wejdź do domu, robi się chłodno – usłyszała głos Roberta. – Przeziębisz się i będzie kłopot.

– Chodź na kawę, już gotowa – powiedział Rafał, który dobrze wiedział gdzie co znaleźć ponieważ spędził tu z Olą kilka dni przed ślubem, kiedy byli jeszcze parą narzeczonych.

Dopiero teraz rozejrzała się po mieszkaniu. Owszem, Kaśka miała rację, że prosiło się o odmalowanie, ale i tak sprawiało bardzo sympatyczne wrażenie. Poczuła się dobrze, bo przecież otaczały ją znajome meble. Otrzymane od Adelki wiklinowe siedzisko ze schowkiem. Wiklinowe półki, szafeczki, dwa fotele z okrągłym  stolikiem do kompletu stojące kiedyś u Kasi w pokoju. Do tego mała, niska ława, którą obie z Kaśką przyniosły dawno temu z Natolina, od Majki, siostry Tereski. Stała rzeźba przedstawiająca św. Floriana, którą Kasia dostała od taty oraz kilka innych strażackich drobiazgów-pamiątek. Na marginesie: z balkonu widać było wieżyczkę remizy OSP z figurką patrona pożarników, jakby  Kasia – jako córka strażaka – zawsze była pod szczególną opieką…

Natomiast, żeby Ela mogła coś zobaczyć z połaciowego okna w sypialence albo z dwóch takowych okien w pokoju, musiała przysunąć sobie taboret i na nim stanąć. Warto było. Na widocznych na wprost stokach Palenicy kłaniały się w leciutkim przedwieczornym powiewie drzewa ubrane w jesienne kolory. Domy, maleńkie z tej odległości niczym z bajki, uśmiechały się oknami, w których zaczynały zapalać się światła, bo zmrok osiadał coraz gęstszy. Po lewej stronie na szczycie Jarmuty widoczny był wyraźnie na tle nieba maszt radiowo-telewizyjny. Przypomniała sobie przeczytaną kiedyś powieść, z której dowiedziała się, że po wojnie na Jarmucie mieszkały wilki i wbrew rozsądkowi szukała wzrokiem przemykających burych cieni.

Chłopcy poszli się przewietrzyć na promenadę nad Grajcarkiem i doszli do Dunajca. Zawrócili, po czym na swoich długich nogach niczym w siedmiomilowych butach okrążyli centrum miasteczka.

Ela zamknęła balkon, zrobiło się naprawdę chłodno. Zapaliła lampkę, zabrała się za rozpakowanie bagażu myśląc w międzyczasie co zrobić na kolację. Skończywszy układać swoje rzeczy w szafie poszła po zakupy do delikatesów nad schodkami i zanim dzieci wróciły ze spaceru – albo raczej z biegu dookoła Szczawnicy, czekało na stole pyszne jedzenie.

28.07.2018

  • Gość: [L.C] *.play-internet.pl Piszesz bardzo plastycznie, przypominam sobie jak odwiedziłam ostatnio Szczawnicę. Super. Będę częściej odwiedzać bloga.
  • Gość: [kobietawbarwachjesieni] *.neoplus.adsl.tpnet.pl Super. Czekam na ciąg dalszy.
  • Gość: [annazadroza] *.nat.umts.dynamic.t-mobile.pl L.C:-) Jak miło, że wróciłaś:))) Zapraszam częściej:)
    Jeśli dobrze zrozumiałam – mój opis Szczawnicy pokrywa się rzeczywistością widzianą przez Ciebie. Jest to wieeelki komplement, a dla mnie wieeelka przyjemność. Pozdrawiam serdecznie:)))
  • Gość: [annazadroza] *.nat.umts.dynamic.t-mobile.pl Marysiu:-) Już zakończenie nadchodzi szybkim krokiem, niestety albo na szczęście:))) Dla Elki pewnie na szczęście, bo ile można męczyć siebie i otoczenie;)
© Anna Blog

 

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *