„Pasma życia” 55

Przez pierwszy okres przyjmowania leków przez panią Wacię Kasia nie zauważyła różnicy w zachowaniu teściowej. Potem jednak dało się odczuć pewne złagodnienie, powolny zanik agresji, coraz mniej złośliwości. Nie śmiała w to z początku uwierzyć, ale stopniowo nabierała nadziei, że leki są odpowiednio dobrane i skutecznie zwalczają objawy najtrudniejsze do zniesienia przez otoczenie, powstrzymując chorobę choć przez pewien czas. Nie mogąc czegoś znaleźć, co zdarzało się oczywiście bardzo często, bo pamięć szwankowała, szczególnie ta krótkotrwała, prosiła o pomoc w odszukaniu zagubionego przedmiotu. Nie atakowała już, nie wietrzyła spisku. Wyglądało na to, ze mania prześladowcza została opanowana.

Oby jak najdłużej, pomyślała Kasia. Wierzyć mi się nie chce, że już będzie tak dobrze i cały czas czekam w napięciu na kolejny atak.

Siedziała na fotelu bujanym, pamiątce po tacie. Bujała się i spoglądała przez okno kominkowe. Widziała zieleń iglaków, które przez sześć lat urosły odgradzając ogródek od uliczki i zasłaniając przed przechodniami dawały odrobinę prywatności. Ponieważ w dalszym ciągu nie było bramy na posesję, zrobiła Kasia „indiański” płot z gałęzi powiązanych sznurkiem, ozdobiony wikliną i puściła po nim dzikie wino. Teraz już nie musiała się obawiać, że nagle i niespodziewanie jakiś nieproszony gość wejdzie do domu. Do tej pory będąc w kuchni wciąż miała wrażenie, że ktoś stoi na tarasie. Prawdą było, ze dzieciaki z osiedla często przychodziły skakać z tarasu na trawę albo bawiąc się w chowanego kryły się wśród iglaków. Nigdy nie wiedziała kiedy w oknie tarasowym pojawi się zaglądająca dziecięca buźka, a czasem bywało to niezwykle krepujące. Teraz wreszcie miała spokój. I co ważne – psy mogły bezpiecznie bawić się w ogródku kiedy przyjeżdżał Budyń albo Dżem, który zawsze radośnie witał się z domownikami, po czym biegł dotrzymywać towarzystwa Marcelince, którą pokochał przeogromnie. Zawsze patrzył przez chwilę na Kasię jakby chciał powiedzieć: kocham cię, przecież wiesz, ale muszę pilnować dziecka, rozumiesz, prawda?

Kasia uśmiechnęła się na myśl o Dżemiku.  Chciałaby go zabrać do siebie, ale w nowym miejscu bez niej, bo przecież była w pracy cały dzień, na pewno nie czułby się najlepiej. Kamil stwierdził, że to jego pies i nie będzie mu zmieniał miejsca pobytu, żeby się staruszek nie stresował bez potrzeby. A poza tym nie może tego zrobić Marceli.

Rozległ się sygnał telefonu. To Adelka.

– Słuchaj, nie masz w domu psa.

– Tutaj nie mam – zgodziła się Kasia.

– Najwyższy czas, żebyś miała – stwierdziła stanowczo Adelka.

– Ja bym chciała, nawet bardzo – odpowiedziała Kasia z tęsknotą w głosie. – Ale Kamil nie odda mi Dżemika, bo Marcelinka bez niego żyć nie może. Tak się zaprzyjaźnili, że koniec świata.

– Pewnie, że nie można dziecku robić krzywdy. Staruszkowi zresztą też. Kaśka, ty wiesz, że nasze psy są już stare? – zastanowiła się po czym ciągnęła dalej. – A teraz słuchaj uważnie. Na działkę kolegi Mietka przybłąkała się śliczna suczka. Czarna, średniej wielkości. On ma już dwie, trzeciej nie weźmie. Zresztą by ją zeżarły bo jest spokojna, łagodna, bez grama agresji.

– I co, znalazłaś jej dom?

– A jak. Uważam, że idealna byłaby dla ciebie – oznajmiła.

– Ale ja nigdy nie miałam suki!

– Zawsze musi być ten pierwszy raz – zaśmiała się Adelka przypominając sobie pobyt na komisariacie koło Krystianówki.

– Nie wiem czy uda mi się przekonać Mikołaja. On lubi zwierzaki, ale z daleka i na chwilę. Nie miał nigdy swojego więc nie tęskni, nie wie jak to jest mieć w domu takie kochane i kochające stworzenie.

– Proponuję ci się sprężyć. Lato się skończyło, a zimy taka bida na działkach nie przeżyje. Jest zbyt dobra i zbyt łagodna, aby walczyć z innymi o przetrwanie – oznajmiła Adelka.

W ten sposób skończyła się Kasina chwila spokoju. Oczyma duszy widziała suczkę w domu. Przed oczami – jak napisane na komputerze – wyskoczyło imię Szira i od tej chwili poczuła się związana niewidzialną nicią z biednym stworzonkiem. Kilkakrotnie podchodziła do Mikołaja nawiązując do tematu. Odpowiadał, że teraz nie, kiedyś, potem, w przyszłości…Wreszcie przyparła męża do muru (a raczej do ściany). Dyskutowali prawie całą noc przekonując się nawzajem o słuszności swojego zdania, argumenty z obu stron padały najprzeróżniejsze. .. Wreszcie Mikołaj miał serdecznie dość.

– Pamiętaj, nawet jak będziesz miała grypę to ja z nią nie wyjdę – zakończył.

Kasia uśmiechnęła się w głębi duszy pewna zwycięstwa. Przytaknęła, że oczywiście, zawsze sobie radziła i teraz też sobie poradzi. W sercu zaczęły jej śpiewać skowronki choć na zewnątrz zły humor Mikołaja kładł się wokół niczym szary kurz.

Kamil pojechał z Adelką po Szirkę. Towarzyszyły im Emilka z Marcelinką oraz Dżemik, który od początku potraktował sunię jak członka swojego stada, a ona jego chyba jak wybawiciela. Szira spędziła z nimi tydzień na tak zwanej resocjalizacji ponieważ Emilka chciała zaprowadzić ją do lecznicy na pętli na przegląd, sprawdzić jej zachowanie w różnych sytuacjach. Emilka jako wolontariuszka jeździła w weekendy do schroniska, ukończyła kurs na psiego behawiorystę, kochała zwierzaki i dlatego ucieszona, że jedno stworzenie ma szansę na normalne życie, z całego serca zajęła się czarną suczką. I wreszcie Szirunia została nową mieszkanką Kasinego domku.

Tak jak było do przewidzenia Mikołaj pokochał Szirunię miłością przeogromną oraz odwzajemnioną. I – żeby nie było wątpliwości – to ona rządziła w tym związku, co Kasia wciąż obserwowała nie posiadając się z radości. Zaś dla pani Waci obecność Szirki równała się kontaktowi z najlepszą terapeutką. Starsza pani zaczęła się uśmiechać, okazywała swe przywiązanie suni głaszcząc przy każdej okazji, szczebiocąc jak do małego dziecka, ciesząc się gdy suczka przychodziła na pieszczotki do „babci”. Cała sytuacja okazała się kolejnym dowodem na ogromną rolę i skuteczność każdej formy dogoterapii.

Kasia nareszcie poznała okolicę, odkryła różne zakamuflowane przejścia, zlokalizowała Przytulisko Ami, dla którego przeznaczyła w ostatnim roku jeden procent z podatku. Dopiero teraz, mając przy sobie psa, poczuła się naprawdę w domu. Kiedy z jakiegoś powodu brała ją jasna cholera, po prostu przypinała Szirce smycz i wędrowały kilometrami dopóki jej nie przeszło.

Dżemik się cieszył przyjeżdżając do Kasi i bawił się z Szirunią jakby był szczeniakiem. Ona zaś go uwielbiała pamiętając z pewnością, że to on po nią przyjechał i zabrał ją z piekła.

Suczkę należało wysterylizować. Zabieg taki – lecz „koci” – Kasia przeżywała dwukrotnie, „psi” tylko w przypadku psic Elżbiety. Z Kicią miała Kasia przeokropne doświadczenie, bowiem kotka „wyszła” z kubraczka zabezpieczającego miejsce po operacji i rozlizała sobie szwy. Przerażona Kasia uchwyciła kotkę tak, by rana była zamknięta i wraz z Kamilem pognali do Krzysztofa. Kamil nie był w stanie zaasystować przy zszywaniu krwawej rany, zbladł i prawie padł. Kasia dała radę jak to kobieta, musiała. Potem już nie spuszczała Kici z oka. Nawiasem mówiąc Kicia miała operację w ostatniej chwili, wywiązało się tak zwane powszechnie ropomacicze i groziła jej śmierć. Kasia postanowiła wtedy nigdy więcej żadnej psicy czy kocicy nie narażać na bezpośrednią groźbę utraty życia sterylizując zawczasu.

Po operacji suczki Kasia z Mikołajem przeżyli koszmarne chwile. Szira nie dała się ruszyć  płacząc na cały głos przy najmniejszej próbie zmiany pozycji, nie chciała jeść ani pić, nie było jak „wyjść do toalety”. Kasia poiła ją wlewając łyżeczką wodę do pyszczka, karmiła podstawiając pod sam nos pachnące zachęcająco jedzenie. Wyniesienie suni na trawnik w ogródku celem wysiusiania zakończyło się lamentem na całą okolicę, a opiekunowie sami o mało nie padli trupem. Nocną opieką podzielili się w ten sposób, że Mikołaj siedział przy Sziruni na dole do godziny czwartej rano. Wtedy wstawała Kasia i zmieniała męża, który szedł spać. Czuwała bojąc się, żeby nie zdarzyło się to samo co z Kicią. Obchodziła się z sunią jak z dzieckiem, albo raczej jak kobieta z kobietą po operacji.

Nigdy w życiu więcej suki przed sterylizacją – myślała kompletnie wykończona.

Tak było przez cały okres rekonwalescencji Szirki. Obyło się na szczęście bez komplikacji i po czasie zgodnym z zaleceniem lekarza wróciła do zachowania właściwego zdrowej, trzyletniej, szczęśliwej suczce.  Kasia była zauroczone jej łagodnością, dobrocią, taką jakąś miękkością – słowem: kobiecością. To różniło ją zdecydowanie od psów, które Kasia w ciągu swego życia miała. Kochała ją cała rodzina dwunożna oraz Dżem z Budyniem oczywiście też.

24.07.2018

  • urszula97 Pięknie,pięknie,pięknie,brawo.
  • annazadroza Urszulko:-) Dziękuję, dziękuję, dziękuję:)))
© Anna Blog

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *