„Pasma życia” 53a

Tymczasem  Winicjusz tonął chwilami we wspomnieniach w wyniku nagłego zainteresowania córki jego dawnym pobytem na spływie Dunajcem, lecz głównie tonął w pracy. Zawsze był to dla niego najlepszy sposób na odreagowanie problemów we wszystkich pozostałych dziedzinach życia. Ale nie tylko. On po prostu kochał to co robił. Mógł godzinami spędzać czas w pracowni przeglądając stare książki, odczuwając radość i dumę z ich posiadania. Cieszył się jak dziecko, że udaje się przywrócić je do dobrego stanu.

– Widocznie mam jeszcze coś innego do zrobienia w tym życiu niż rozczulanie się nad sobą – uśmiechnął się do pozornie zatroskanej córki.

– Tato, ja nie do końca rozumiem o co w tym wszystkim chodzi – potrząsnęła Marysia czarnymi lokami kryjąc pod powiekami chytry uśmieszek.

– Mówiąc szczerze ja też, córeczko, ja też. Staram się bardzo, ale – przymrużył szelmowsko oko – rozumieć kobiety… Ha, to nie jest moja najmocniejsza strona.

– Pleciesz – uśmiechnęła się szeroko i pogładziła ojca po policzku. – Nikt mnie nie rozumie tak dobrze jak ty. A przecież bez wątpienia jestem kobietą, prawda?

– Co do tego nikt nie może mieć żadnych wątpliwości, kochanie.

Patrzył z zachwytem na swoją piękną córkę. Przyzwyczaił się już, że zwykle otaczał ją rój wielbicieli, z których nic sobie nie robiła traktując wszystkich jednakowo jak kumpli. Przynajmniej do tej pory. Dawniej jednak, kiedy zaczęła dorastać, zachowywał się jak najgorszy okaz zazdrosnego ojca. W każdym facecie od lat mniej więcej dziesięciu do stu widział zagrożenie dla swojej córeczki, dla swego najcenniejszego skarbu. Teraz oboje zaśmiewali się wspominając tamten okres. Łączyła ich prawdziwa więź i porozumienie. Wystarczyło spojrzenie, by jedno wiedziało o co chodzi drugiemu. Marysia odziedziczyła po mamie urodę, po ojcu poczucie humoru i zamiłowanie do urozmaiconego trybu życia ze sporą dawką adrenaliny. Jakże był dumny i szczęśliwy, gdy idąc w jego ślady złożyła papiery na ASP, którą ukończyła w międzyczasie uczęszczając na zajęcia w Laboratorium Reportażu. Oraz z tego, że doskonale sobie radziła jeżdżąc w różne ciekawe miejsca i – wykorzystując zdobytą wiedzę w połączeniu z wrodzonymi zdolnościami – pisała świetne reportaże.

Umówiwszy się z ojcem wpadła do „Filiżanki”. Siedziała na wysokim barowym stołku opychając się drugą porcją szarlotki. Wybierała z talerzyka okruszki i oblizywała palce.

– Możesz reklamować moją szarlotkę słowami: palce lizać. I to nie w przenośni – skomentowała wesoło stojąca za barem Frania, jedna z Marysinych ciotek bliźniaczek.

– Od samego patrzenia nabrałam ochoty – roześmiała się szczupła blondynka, która przez chwilę stała przy wejściu przyglądając się z uśmiechem Marysi pałaszującej szarlotkę. – Poproszę to samo. I jeszcze dużą kawę.

– Proszę cię uprzejmie, jak widać prawdę mówi stare porzekadło, że reklama jest dźwignią handlu – zaśmiała się Frania.

– Teresa! A ty skąd się wzięłaś o tej porze? – odezwał się Winicjusz wstając z barowego stołka.

– Umówiłam się z Elką. Akurat teraz mam wolną chwilę, ona też, więc postanowiłyśmy połączyć przyjemne z pożytecznym i obgadać sprawę promocji na miejscu.

– Oj, to się będzie działo – zerknęła Marysia na ojca.

– Tak? A co? – zainteresowała się Teresa.

– No jak to, nie wiesz? – zaśmiała się Marysia. – Przecież tato od lat wzdycha do Elżbiety, ona zaś bezustannie daje mu kosza. Moim zdaniem za mało się stara. Jeśli o mnie chodzi to chciałabym mieć dwóch fajnych braci, mogą być przyszywani. I do tego jeszcze od razu dwie szwagierki za jednym zamachem. Tato, naprawdę musisz się bardziej postarać, spręż się jakoś – zwróciła się do ojca.

– Aha, o to chodzi – Teresa kiwnęła głową ze zrozumieniem. – Wiem, wszyscy wiedzą. Tylko co on tu dzisiaj robi? – wskazała głową na Winicjusza. – Przekonywałam Elkę, że go na pewno nie spotka i co? Może byś się gdzieś schował z łaski swojej. Elka nadchodzi.

Marysia parsknęła śmiechem na widok ojca w pośpiechu znikającego na zapleczu.

Odkąd Elżbieta wróciła do realizowania dawnych marzeń i zaczęła malować obrazy jednocześnie tworząc ilustracje do cyklu napisanych przez Teresę bajek dla dzieci, stała się zupełnie inną kobietą niż była kiedyś. Uśmiechała się często. Mimo braku wolnego czasu, ponieważ nie zrezygnowała z zajęć na Uniwersytecie Trzeciego Wieku, na które uczęszczały wspólnie z Adelką – a może właśnie dlatego – była zadbana, jej sylwetka odzyskała młodzieńczy wygląd. Niewątpliwie przyczyniło się do tego pływanie w basenie, gimnastyka i uprawiany z prawdziwą pasją taniec. Oraz, oczywiście, długie spacery z psami.

– No hej, wyglądasz po prostu rewelacyjnie – na powitanie powiedziała Teresa patrząc z prawdziwym uznaniem na przybyłą.

– Jak zwykle przesadzasz, ale dzięki – odpowiedziała z uśmiechem Elżbieta.

Kiedyś zaprzeczałaby, że nie, nieprawda, ona po prostu nie może dobrze wyglądać, a rewelacyjnie to już w ogóle niemożliwe… Teraz przyjęła komplement po prostu naturalnie.  Rozejrzała się po lokalu. Była tu już kiedyś lecz jedynie przez krótką chwilę. Przypadkiem. Nie wiedziała wtedy, że należy do Winicjusza. Zobaczywszy go uciekła najszybciej jak mogła. Ale to było dawno, jakby w poprzednim życiu. W obecnym była gotowa na spotkanie, nie na ucieczkę. Tylko głupio się przyznać, że zmieniła zdanie po tylu latach nieustannej walki z samą sobą…Chyba… nie jest jeszcze za późno?…

– Proponuję ci na początek szarlotkę – powiedziała Teresa. – Jest fantastycznym dziełem Frani. Tak pysznym, że Marysia palce lizała i okruszki z talerzyka też wylizała co do jednej. Bałam się, że zacznie zbierać z podłogi.

– To i ja muszę spróbować, poproszę w takim razie. I kawę też – spojrzała z sympatią na Franię i jej siostrzenicę.

Marysia podeszła zastanawiając się co też ojciec sobie myśli w tej chwili, chowając się na zapleczu. Rozbawiła ją wizja podsunięta przez wyobraźnię.

– Cześć, ja jestem Marysia, córka twojego wiernego adoratora – odezwała się.

– Przecież wiem – uśmiechnęła się ciepło Elżbieta.

– A co wiesz? Że córka czy, że masz wielbiciela? – dopytywała się Teresa z przymrużeniem oka.

– I jedno, i drugie.

– Czyli, że pogodziłaś się wreszcie z rzeczywistością? – nie ustawała Teresa w dociekaniach świadoma, że na zapleczu komuś robią się długie uszy…

Rozglądając się po lokalu podziwiała Elżbieta wystrój, urok starych ceglanych ścian ocieplonych nastrojowym światłem mającym źródło w małych lampkach rozwieszonych w różnych miejscach. Stojaki na wino, wypełnione butelkami zawierającymi szlachetne trunki produkowane na obu półkulach naszej pięknej planety, wypełniały pustą dawniej przestrzeń pod ścianami.  Przy długim drewnianym barze kilka wysokich stołków zachęcało do skorzystania ze swoich usług i popróbowania choć jednego z szerokiej gamy owych płynnych znakomitości.  Druga sala, znajdująca się za otwartymi, dużymi drewnianymi drzwiami, była jaśniej oświetlona, ściany przysłaniały regały zapełnione książkami. Na każdym stoliku dodatkowo stała lampka pozwalająca na swobodne czytanie czy pisanie. Istniała także możliwość podłączenia laptopa. Ostatnie pomieszczenie przypominało salę muzealną, w której prezentowano arcydzieła sztuki drukarskiej, białe kruki, stare mapy, ryciny, grafiki i  inne tego typu skarby. Szklane drzwi były zamknięte, pozwalały jednak na rzucenie okiem na zgromadzone  cuda. Zainteresowanych klientów gospodarz osobiście wprowadzał do swego skarbca. Było jeszcze jedno pomieszczenie, zwane pracownią, w którym znajdowało się duże biurko, sztalugi, mnóstwo obrazów, różnorakich papierów, książek, przedmiotów wymagających naprawy czy odrestaurowania, ewentualnie eksponatów zdjętych z jednej wystawy bądź przygotowanych do zaprezentowania na następnej.  Odbywały się bowiem w „Filiżance” wystawy obrazów, fotografii, wernisaże, spotkania autorskie i różne inne imprezy jakie tylko ktoś sobie wymyślił i zapragnął urzeczywistnić.

Aktualnie w kawiarnianej galerii wisiały artystyczne fotografie wykonane w Pieninach przez córkę właściciela, bowiem do wielu swoich pasji Marysia bezustannie zaliczała fotografowanie natury. Ludzi niekoniecznie, natomiast piękno przyrody uwielbiała utrwalać. Zachwycona Elżbieta wpatrywała się w obrazy przedstawione na zdjęciach. Bo to były obrazy, prawdziwe dzieła sztuki powstałe przez zamknięcie w kadrze fragmentu niesamowitego piękna krainy leżącej bezpośrednio nad Dunajcem. Taki właśnie tytuł nosiła wystawa – „Nad Dunajcem”.

Przeniosła się Ela całkiem w czasie i w przestrzeni, cofnęła się do pamiętnego majowego weekendu sprzed lat, od którego całkowicie zaczęło się zmieniać jej życie, jej podejście do siebie i świata, ogląd rzeczywistości. Ileż lat minęło, ileż musiała przejść, przeżyć, przemyśleć, żeby dotrwać do dnia dzisiejszego i zacząć bez strachu, za to z przyjemnością i nadzieją patrzeć w przyszłość. Jakby w odpowiedzi na swoje myśli ujrzała w rogu dwie wyrzeźbione w drewnie kaczki mandarynki. Zakrztusiła się kawą myśląc, że to nie może być przypadek.

– Skąd one się tu wzięły? – spytała tłumiąc odruch kaszlu.

– Były tu od zawsze, odkąd pamiętam – wyjaśniła Marysia. – A czemu?

– Ponieważ mandarynka wywarła największy wpływ na ostatnie lata mojego życia – odpowiedziała Elżbieta walcząc z ogarniającą ją wesołością.

Wreszcie nie wytrzymała i parsknęła na głos. Zdumiona Teresa i nie mniej zdumiona Marysia patrzyły nie rozumiejąc przyczyny ataku śmiechu Elki, która dostała tak zwanej głupawki, nie dającej się zatrzymać w żaden sposób i udzielającej się otoczeniu. Tak więc po chwili płakały ze śmiechu we trójkę. Elka nie mogąc opanować wesołości z sobie tylko wiadomych powodów, zaś jej towarzyszki spoglądając na nią.  Zaintrygowana sytuacją Frania wyłoniła się z zaplecza a za nią Stenia, jej siostra bliźniaczka. Elka pomyślała, że zwariowała i widzi podwójnie, co sprawiło, że śmiała się jeszcze bardziej. Ten, kto choć raz w życiu miał atak głupawki dobrze wie, jak trudno sobie z nią poradzić i ile może trwać.

Frania i Stenia zaraziły się nią patrząc na trzy rechoczące niewiasty i, nie mogąc się powstrzymać, dołączyły do nich. Gdyby ktoś obcy w tym momencie  wszedł do lokalu z pewnością wycofałby się przekonany, że trafił przez pomyłkę na izbę przyjęć w przychodni dla specyficznych pacjentów. Winicjusza ominęło owo przedstawienie, niestety. Miał umówionego klienta i spędził z nim w pracowni „czas głupawki”. Gdy wrócił na salę wszystkie panie – w liczbie pięciu – siedziały bez sił, wycierając załzawione oczy usiłując przy tym nie rozmazać do końca makijażu. Elżbieta kończyła właśnie opowiadanie o przygodzie ze sroką i mandarynką w Szczawnicy, którą jej przypomniały kaczki mandarynki.

– I tak poznałam twojego tatę, Marysiu…

Zobaczywszy wyłaniającego się z zaplecza gospodarza wszystkie damy znów dostały ataku śmiechu.

– Co tu robisz? Miało cię nie być a jesteś – przytomnie zauważyła Teresa nieco doszedłszy do siebie. – Elka pomyśli, że kłamałam – dodała z pretensją w głosie.

– Nie kłamałaś, właśnie skończyłem rozmowę z klientem i wpadłem na kawę – wyjaśnił Winicjusz z absolutnie niewinnym wyrazem twarzy. – A co? Mam wyjść?

– Jeszcze by tego brakowało, żebyś teraz ty zaczął uciekać – mruknęła pod nosem Teresa. – Zdurniałeś? U siebie jesteś – dodała głośno.

– Ale jakbym miał przeszkadzać moim gościom…

– Cicho bądź i słuchaj – odezwała się Elka ciągle jeszcze mająca problem z odzyskaniem powagi. – Możesz zostać pod warunkiem, że pozwolisz nam wymyślić nowe menu do twojej knajpy. Co ty na to?

– Ależ z ogromną przyjemnością – odparł uśmiechając się wewnątrz siebie i jedynie w oczach mu się ten uśmiech uzewnętrznił, co nie uszło uwagi żadnej z obecnych bystrych niewiast.

– Można na stronie tytułowej napisać „Spis potraw dla grzeszników” – ciągnęła Elżbieta nie zwracając uwagi na zdziwione miny towarzyszących jej osób. – Na przykład na pierwszym miejscu mógłby się znaleźć ozór donosiciela w sosie…

– A w jakim? – zainteresowała się Marysia.

– A na przykład w koperkowym – zaproponowała Frania.

– Może być pańskie oko w czekoladzie – podpowiedziała Stenia.

– To bardziej na deser. Na ostro to móżdżek zwierzchnika w pomidorach i papryczce chili – włączyła się do zabawy Teresa.

– Tfu, na samą myśl można dostać niestrawności – skrzywiła się z niesmakiem  Frania.

– Kogo miałaś na myśli? – zapytał z dziwnym wyrazem twarzy Winicjusz. – O czyim móżdżku myślałaś w związku z niestrawnością i zwierzchnikiem?

– O niczyim, hipotetycznie – parsknęła Frania śmiechem. – Nie o twoim, nie bój się.

– Mam! – wykrzyknęła z radością Marysia. – Ucho tajniaka w sosie chrzanowym.

– A co powiecie na rękę karcącą w cieście piwnym? – rzuciła Elka.

– To już wam chyba tylko zostanie marskość wątroby w zalewie spirytusowej – dodał Winicjusz mając wrażenie, że chyba wszystkie zwariowały, a on znowu aż tak bardzo nie odbiega od stanu ich umysłów.

17.07.2018

  • aga-joz Nie mogę się doczekać ciągu dalszego. Cudnie się czyta i wyobraża.
    Pozdrowienia i buziaki
  • kobietawbarwachjesieni Dołączam do tego, co napisała Aga – Joz. Ściskam.
  • annazadroza Ago:-)
    Marysiu:-)
    Dziękuję Wam, kochane dziewczyny, za takie miłe słowa, podbudowujące i przyjemnie łechcące moje ego:) Po takich słowach skrzydła rosną u ramion i gęba się uśmiecha z radości, że komuś sprawiłam przyjemność. Dziękuję!!! Ściskam serdecznie i przytulam śląc puchatego duuużo:)))
© Anna Blog

 

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *