„Pasma życia” 49

Przyszedł czas, że Elżbieta mogła sobie urządzić sypialnię. I urządziła. Czuła satysfakcję jakby chciała Mirkowi udowodnić, że zmieniła w domu absolutnie wszystko i ślad po nim nie pozostał. Była zmuszona dwa razy się z nim spotkać w niedużym odstępie czasowym i bardzo to przeżyła. To znaczy przeżywała dopóki nie stanęła z nim twarzą w twarz, wtedy przestała. Uświadomiła sobie, że jest absolutnie spokojna, obojętna na obecność byłego męża, że on nie ma na nią żadnego wpływu i nie robi na niej jakiegokolwiek wrażenia. Odetchnęła z ulgą. Była już naprawdę zupełnie innym człowiekiem.

Okazją do spotkania stało się zawarcie małżeństw przez Roberta i Rafała. Obaj zaprosili ojca na swoje śluby i musiała uszanować ich decyzję.

Chłopcy wspólnie z małżonkami doczekali się wreszcie odebrania kluczy od upragnionych mieszkań, przewieźli swoje rzeczy uwalniając matce ostatni pokój, w którym mogła urządzić wymarzoną sypialnię. Właśnie w niej siedziała, w swojej nowej, pięknej sypialni, w której przeważał zielony kolor. Postawiła na stoliczku nowy telewizor, stary zostawiła w dużym pokoju ochrzczonym teraz szumnie salonem. Stwierdziła, że musi mieć wygodę na stare lata i możliwość wygodnego oglądania programu z łóżka.

Do pokoiku wpadła Beta próbując złapać muchę. Wskoczyła za nią na łóżko, z łóżka na fotel, z fotela chciała na ścianę, ale jej się nie udało. Fotel z hukiem na ścianę poleciał, suczka od ściany się odbiła, a mucha nic. Jak siedziała tak siedziała dalej, nawet nie odfrunęła.

– Mądra ty jesteś? – spytała Ela podnosząc fotel. – Dopiero skończyłam remont, a ty mi chcesz od razu ściany porozwalać?

Rozmasowała suczce łebek, mięśnie przykręgosłupowe na wszelki wypadek też. Nie stwierdziła uszkodzeń, bo Beta otrząsnąwszy się z niecierpliwością, znów intensywnie szukała muchy.

Rozległ się dźwięk telefonu. Teresa zadzwoniła z informacją, że ich wspólna książka jest gotowa i zaproponowała  zorganizowanie wieczoru autorskiego  w „Filiżance”. Elka odłożyła komórkę oszołomiona nieco. Co prawda kiedyś kilka swoich „dzieł” wystawiała wraz z innymi nauczycielami plastyki lecz była to zupełnie inna historia. Wtedy przyszło grono znajomych, z których każdy prezentował swoje prace, przybyły ich rodziny i przyjaciele. Ale teraz? Pójdzie w świat książka z jej ilustracjami. Trafi do księgarń, bibliotek, może nawet znajdzie się w jej dawnej szkole? Oczyma wyobraźni zobaczyła jak Larwa bierze książkę do ręki, podziwia rysunki, potem spogląda na nazwisko ilustratorki i… musi ją wziąć jasna cholera więc pada z wściekłości w pokoju nauczycielskim. Wzywają pogotowie, ale w mieście są duże korki, karetka wcale się nie spieszy, jedzie pomalutku…

O matko, jęknęła zachwycona a jej dusza poczuła się usatysfakcjonowana obrazem i napawała się przez chwilę poczuciem dokonanej zemsty. Zemsta jest rozkoszą bogów…. Elżbieta jednakże boginią nie była toteż wróciła do rzeczywistości z lekkim niesmakiem. Tfu, żeby mnie ta Larwa nawet w moich własnych myślach prześladowała, obruszyła się, to jest nie do wytrzymania.  Postanowiła zacząć myśleć o przyjemniejszych sprawach, na przykład w co się ubrać. O właśnie, o tym trzeba pomyśleć… o matko jedyna, będą się na mnie patrzeć? Nie chcę, niech się patrzą na Teresę, ja się gdzieś muszę schować! A jakby Larwa przyszła i się patrzyła? No to przecież musiałabym wytrzymać i jeszcze pokazać, że mam wszystko gdzieś i wcale się nie denerwuję i nie boję się, nic a nic… Rany koguta, umrę ze strachu! Telefon, gdzie mam telefon? Gdzie, do diaska, go znowu wsadziłam, jest.

– Kaśka? Słuchaj, ja się boję!

– Co ty do mnie mówisz? – zdziwiła się Kasia. – Kogo się boisz?

– Nie kogo tylko czego.

– No to czego? I gdzie?

– Jak to gdzie? – zdziwiła się z kolei Ela. – Wszędzie się boję.

– Rany boskie, na manię prześladowczą nagle zapadłaś czy jak?

– Głupia, w każdej komórce się boję, no, wszędzie, rozumiesz?

– Aa, takie wszędzie. Ale dlaczego?

– Bo się będą na mnie gapić.

– Kto?

– Wszyscy!

– Rany boskie! Jacy wszyscy? Kobieto! Miliardy ludzi na ziemi, jakieś siedem tych miliardów czy ileś? Może jeszcze ufoludki z kosmosu, co? Zwariowałaś ze szczętem?

– Durna, aż tyle nie przyjdzie, przecież nie zmieszczą się w „Filiżance”.

– Aha, ty o tym. Nie mogłaś od początku po ludzku powiedzieć o co ci chodzi?

– Teresa zadzwoniła, że to już, lada chwila i się zestresowałam.

–  Czym? Gdybym ja się zestrachała, to byłoby zrozumiałe, bo od zawsze umieram z przerażenia przed publicznym odezwaniem się. Ale ty? Przecież całe życie występowałaś przed ludźmi, małymi podczas lekcji i dużymi na zebraniach. I czym się masz stresować?

– Oo, jakby tak podejść do sprawy… No, to zupełnie inna historia!

– Ty, Elcia, jesteś przyzwyczajona do gadania. Ja nie, za żadne skarby świata! Tracę głowę i pamięć natychmiast, kiedy ktoś nagle mnie o coś zapyta. Wtedy nawet nie wiem jak się nazywam i gdzie mieszkam. Zawsze tak miałam, od dziecka, nie teraz, żeby zaraz Alzheimer, bo dziedziczny… Wyobraź sobie, że prowadzisz lekcję w najstarszej klasie albo zebranie z rodzicami.

– Katarynko! Jesteś genialna – ucieszyła się Ela.

– W głębi duszy zawsze o tym wiedziałam – odpowiedziała skromnie Kasia. – Ale miło jest usłyszeć potwierdzenie z czyichś ust.

29.06.2018

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *