„Babie lato i kropla deszczu” – 25

    Pod koniec stycznia nasypało mnóstwo śniegu. Bogna z dziewczynkami przyjechała do matki. W osiedlu obok placu zabaw była usypana górka, z której maluchy mogły zjeżdżać na małych saneczkach, albo na własnych pupach, co się nieraz kończyło podarciem spodni. Honoratka sadzała szkrabusię na saneczki przed sobą i jechały zaśmiewając się pełne radości. Malutka uwielbiała starszą siostrę. Tuptała do drzwi gdy Honorcia wracała ze szkoły i opowiadała jej po swojemu jakieś historyjki. A na śniegu to dopiero była wspaniała zabawa! Białego puchu nasypało tyle, ile powinno być w święta, nagle świat zrobił się piękny, czysty, jasny.

– Dziewczyny, wystarczy – zarządziła Bogna. – Idziemy do dziadków, macie przemoczone rękawiczki, nie chcę, żebyście się przeziębiły. Wracamy.

Uszczęśliwione dziewczynki, rozgrzane, rozbawione przywitały się z babcią Ingą.

– Mamuś, co się dzieje? Przecież widzę, że oboje z tatą się czymś gryziecie. Znowu coś nie tak z bankiem?

– Wolałabym ci nie mówić, ale – oczy Ingi napełniły się łzami – nie mam już chwilami siły. Wiesz, tata się bardzo denerwuje całą sytuacją, babcia nic nie rozumie, a ja jestem między młotem a kowadłem.

– Czyli nie macie pieniędzy?

– Teoretycznie mamy…

– Mamo! Z teoretycznych pieniędzy nie da się spłacać kredytu.

– Wiem, wiem, komornik od Budowlańczyka nie potrafi się sprężyć i stąd cały problem.

– Chciałabym wam pomóc. Powiedz jak…

– Jakoś będzie córeczko.

– Pewna jesteś?

– Nie…

– Może pożyczkę jakąś byśmy wzięli, żebyście sprawę mogli założyć – głośno myślała Bogna.

– Aż boję się myśleć jak tata mógłby przyjąć podobną propozycję, nie wiem jak mu coś podobnego zaproponować…

– Spróbuj przynajmniej, mamuś, proooszę…

– Dobrze, obiecuję – westchnęła zrezygnowana.

Obiecała, lecz reakcja męża przeszła jej oczekiwania, nawet te najczarniejsze.

– Wszyscy mają wiedzieć, że nie podołałem? Mają myśleć: stoczyłeś się gościu i jesteś na dnie?! Co z tego, że frank podrożał, że mi zabrali emeryturę, że nie moja wina?  Jestem zerem, rozumiesz?  To ja przed swoją rodziną kryję wszystkie problemy, a ty co? Może jeszcze informację na afiszu wywieś!

Znowu nie mogła nic w domu ze spokojem zrobić, wciąż mrok spowijał jej duszę. Jak w tej sytuacji odnaleźć radość, jak cieszyć się z każdej czynności? Dawniej cieszyło ją wszystko, że słońce wchodzi przez okno do pokoju, że ptaszek skoczył na taras, że zakwitła pelargonia, którą udało się przechować przez zimę, że można patrzeć na zieleń, na niebo, na cały piękny świat, który jest jasny, radosny, przyjazny, cudowny. Tak było. Teraz jest odwrotnie. Tamtego świata nie ma. Jest inny, ciemny, zły, nieprzyjazny, groźny, z każdego kąta strach i obawa wychodzą, codzienne towarzyszki…

Po obiedzie wyszła z psami na spacer, dziewczynki pojechały do siebie. Cicho zrobiło się, wiatr usnął gdzieś w gałęziach ośnieżonych drzew i nie zrzucał białych, puchowych czap. Było pięknie. Na białym tle ciemne psy były doskonale widoczne. Dołączył do nich jeszcze jeden czarny cień, rozszczekany, wesoły, chętny do zabawy.

– Cześć, witaj Zaderko – pogłaskała Inga sunię. – Dobra Zadra, dobra sunia, rozruszaj tę moją grubą psicę, może trochę schudnie. – Zorka, idź biegać, no, rusz się trochę ty leniwa babo…

– Dlaczego przezywasz moją sąsiadkę? – zapytała ze śmiechem Sabina zbliżając się do Ingi.

– Bo jej się wcale nie chce ruszać, a wygląda już jak baleron na czterech  cienkich patykach.

– To po co dajesz jej tyle jedzenia?

– Ja?  Dopiero byś się dziwiła gdybyś zobaczyła ile ja jej daję.

– Rozumiem, że babcia. A jak ona się czuję? Dawno jej nie widziałam.

– Bo nie chce nigdzie wyjść. Jak było ciepło to chociaż czasem do ogródka wyszła. Teraz nie rusza się wcale, na rowerek nie wsiądzie choć stoi i sam się prosi, żeby na nim pojeździć. Ona by najchętniej leżała.

– To akurat nie jest najlepsze… – zastanowiła się Sabina. – Ruch jest niezbędny do utrzymania jakiej takiej formy.

– Mnie to mówisz? Przecież wiem. Toteż kiedy pyta co ma do roboty, to mówię, że jeszcze nie zamiatałam. Nastęka się przy tym, najęczy, ale przynajmniej schyli trochę i porusza. Ale garnek wczoraj prawie spaliła, zamiast pod czajnikiem włączyła płytę pod pustym garnkiem. I oczywiście się wypiera, to nie ona, grzejnika też nie rusza, wanny nie zatyka, wszystko robi się samo. Aha, a wczoraj znowu połknęła tabletki jakie były na stole, moje i Felka też. Wiesz, przygotowuję każdemu porcję do łyknięcia po śniadaniu i ona je hurtem zgarnęła. Szczęście, że swoje na ciśnienie Felek wziął wcześniej, bo serce by jej chyba stanęło. Tabletki na prostatę jej na pewno nie zaszkodziły po jednorazowym zażyciu – zaśmiała się,  a Sabina jej zawtórowała.

Zorka przyniosła patyk zachęcając panią do zabawy. Sabina rzuciła, sunia pobiegła za nim, przyłączyła się  Zadra usiłując odebrać zabawkę. Zadzior zawzięcie obwąchiwał niezwykle interesująco  pachnące miejsce.

– Nie tak miało wyglądać moje życie na wolności czyli na emeryturze – odezwała się Inga. – To miał być najcudowniejszy okres w życiu, bez stresów, bez problemów. No, bez większych problemów, wiadomo, że całkiem bez nich życie jest niemożliwe. W każdym razie wypełnione radością i miłością.

– Wiesz, ja się przyzwyczaiłam przez całe życie, że nigdy nie jest tak, jakbyśmy chcieli. Potem nieraz się okazuje, że na całe szczęście.

– Owszem, bywa, lecz w tym przypadku szczęścia żadnego nie widzę, w najdalszej nawet perspektywie.

– Mówią, że jak los zamyka drzwi to otwiera okno.

– Teraz już nie przelezę przez żadne okno. Stawy mnie bolą, mięśnie wysiadają, na rękach się już nie podciągnę więc jak przez to okno mam wejść?

– Co ci poradzę w tej sytuacji – smutno pokiwała głową Sabina. – Komornik mógłby się wreszcie sprężyć, nam też bardzo przydałyby się odzyskane od Budowlańczyka pieniądze.

– To kolejny powód zniechęcający człowieka do życia. Nie możesz odzyskać swojego, ale stracić w każdej chwili możesz wszystko co tylko jeszcze zostało. – ponuro stwierdziła Inga.

– Anatol się okropnie denerwuje oglądając telewizję, a nie mogę go odciągnąć. Tak się zagłębia w te polityczne problemy, że nie wiem już co z nim robić – Sabina rzuciła patyk  przyniesiony przez Zadrę.

– Feliks tak samo. Ma powody, oboje mamy, ale przecież żyć trzeba bez względu na rządy, a nawet na przekór nim.

– O, toś dobrze powiedziała – uśmiechnęła się Sabina.

– Sprzątać trzeba, gotować trzeba, dziećmi się zajmować. Żal największy mam o to, że te rządziciele cholerne zniszczyły mi życie rodzinne. Mąż tylko przed komputerem siedzi całymi dniami i wciąż ma nadzieję, że ugra, zarobi i uratuje nas wszystkich. Całkiem się zatracił w tym wirtualnym świecie. Mówiąc szczerze jestem przerażona.

Feliks jednakże nie przez cały czas przebywał w nierzeczywistym świecie. Wciąż szukał sposobu ratunku. Porozumiał się z kancelarią adwokacką, jedną z wielu już, która oferowała swoje usługi  kredytobiorcom mającym kredyty we frankach szwajcarskich. Dowiedział się, że gdyby w tej chwili wytoczył sprawę, miałby problem rozwiązany ponieważ albo umowa uznana zostałaby za nieważną, albo bank musiałby zwrócić nadpłacone pieniądze. W obu przypadkach sytuacja byłaby korzystna. Niestety, aby założyć sprawę sądową potrzebne są pieniądze. A tych nie ma skąd wziąć. Gdyby komornik wreszcie wykonał swoją powinność sytuacja zmieniłaby się diametralnie. I znowu niestety – komornik w maju zeszłego roku złożył w sądzie papiery dotyczące przystąpienia do licytacji nieruchomości Budowlańczyka i nic. Sądy są zawalone sprawami po wszystkich „dobrych” zmianach i wszystko się opóźnia dużo bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Pozostała jedna jedyna droga – ponowna próba restrukturyzacji kredytu. Odmowna decyzja już przyszła. Wpłacił teraz tylko ratę kapitałową, bez odsetek i czekał aż odezwie się ktoś z działu windykacji. Wreszcie się doczekał. Po dwóch miesiącach udało się sfinalizować sprawę i podpisać aneks. Sukces polegał też na tym, że udało się matkę dowieźć do placówki, przecież we trójkę musieli złożyć podpisy na dokumentach.

– Kotuś, przez rok będziemy mieli gdzie spać – powiedziała Inga gdy wrócili do domu radośnie witani przez psy.

Teściowa nie zapytała się o nic, nie wykazała najmniejszego zainteresowania, kompletnie żadnego. Inga zaś czuła się potwornie zmęczona. Zapewne dlatego, że pomału zaczęło z niej schodzić napięcie trzymające ją od trzech miesięcy. Jakby była balonikiem przekłutym cienką igłą, z którego z cichutkim sykiem schodzi powietrze. Dziurka jest tak malutka, że trudno ją znaleźć, żeby załatać i zapobiec dalszej ucieczce powietrza czy raczej – należałoby powiedzieć – siły życiowej. Ale… przecież będzie dobrze, musi!

cdn.

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na „Babie lato i kropla deszczu” – 25

  1. jotka pisze:

    Oj, tak bywa, ze na emeryturze piętrzą się problemy, zdrowie szwankuje itd.
    Podobno nie ma problemu, którego nie da się rozwiązać, a jeśli nawet, to nie jest to problem…
    Buziaki, Aneczko!

  2. Urszula97 pisze:

    Musi być dobrze ale to trudne chwile i można w depresję popaść, pozdrawiam cieplutko.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *