Po co wróciłaś…” 26

Aldona była już raz w Tenczynku, późną jesienią, z Teresą, w czasie paskudnej pogody, gdy wiatr i szaruga utrudniały wyjście z domu, toteż niewiele widziała co było na zewnątrz. Najbardziej zapamiętała blask ognia i miłe ciepło rozchodzące się od rozgrzanego pieca. Teresa barwnie opowiadała co wspólnie z mężem zrobili w domu podczas miodowego miesiąca lecz Aldona nie starała się tego zapamiętać.

– Sama zobaczę, bo na pewno się przechwalasz – powiedziała.

To wcale nie były przechwałki i Aldona stanęła jak wryta już po otwarciu drzwi wejściowych. Sień – bo tak nazywała Teresa ten przedpokój – w niczym nie przypominała zachowanego w pamięci obrazu.

Wszystkie ściany zostały obite deskami do połowy swej wysokości. Reszta, razem z sufitem, olśniewała bielą. Po lewej stronie, za drzwiami, wisiał duży wieszak z dębowego drewna, który kiedyś ozdabiał przedpokój Teresy. Obok – lustro w dębowej ramie. Całą podłogę pokrywała zmywalna wykładzina do złudzenia przypominająca deski przymocowane do ściany. Jurand dał się przekonać żonie, że o wiele łatwiej będzie utrzymać w czystości dom przecierając szmatką wykładzinę niż szorując do białości prawdziwe deski. Na środku leżał okrągły dywanik własnoręcznie upleciony przez Teresę ze starych szmatek pociętych w kolorowe paski. Wiklinowy abażur wiszący pod sufitem zmieniał zimne, ostre światło żarówki w miłe i ciepłe. W kącie stała duża brązowa amfora wypełniona ususzonymi trawami.Obrazu dopełniały drzwi i futryny w kolorze mlecznej czekolady.

Dziewczynki biegały po ogrodzie i wokół domu. Zmęczone bezruchem, do którego były zmuszone podczas długiej podróży, wyładowywały energię i wcale nie miały chęci wchodzić do środka przed zapadnięciem zmroku.

Sergiusz rozładował samochód i objuczony bagażami stanął w drzwiach.

– Co ci się stało? – spytał. – Dlaczego tak długo stoisz w sieni i nie wchodzisz dalej?

– Będę musiała wejść pod stół i odszczekać – stwierdziła. – Powiedziałam Teresie, że jest zwykłą chwalipiętą i buja, bo w czasie miodowego miesiąca nikt nie haruje jak dziki osioł, ale preferuje zupełnie inne zajęcia. Tymczasem to właśnie ja nie miałam racji. Ona jest normalnie nienormalna a Jurand taki sam.

Sergiusz postawił bagaże na podłodze.

– Masz absolutną rację. Oczywiście tylko tym razem – szelmowsko przymrużył oko. – Oni oboje nie potrafią ani chwili usiedzieć bezczynnie. Ciągle muszą coś robić, a potem są szczęśliwi właśnie dlatego, że to coś zrobili, chociaż padają ze zmęczenia.

– Dobrali się w korcu maku, niewielu ludzi ma takie szczęście. Otwórz drzwi, aż się boję spojrzeć jak wygląda kuchnia. Skoro sień jest taka ładna to co będzie dalej?

Dalej wszystko wyglądało dokładnie tak, jak można się było spodziewać po wyglądzie sieni. Aldona miała wrażenie, że na swoim miejscu pozostały tylko drzwi, piec i okno. Drzwi było dużo jak na jedną kuchnię, bo aż troje. Dlatego zagospodarowanie każdego wolnego kawałka ściany stanowiło nie lada łamigłówkę. Aldona stwierdziła, po dokładnym przyjrzeniu się meblom, że niektóre z nich dobrze zna, tylko uległy one metamorfozie co w pierwszej chwili utrudniło identyfikację. Na przykład za drzwiami prowadzącymi do kuchni, nad lodówką, wisiał stary, kuchenny narożnik, którego drzwiczki kiedyś spalił Piotr będąc jeszcze mężem Teresy. Beztrosko postawił rondel na gazie, wlał olej i poszedł do piwnicy. Olej wykipiał, rozlał się na powierzchni kuchenki i płonąc żywym ogniem osmalił szafki i cały sufit,  który potem oczywiście Teresa malowała, bo Piotrowi nawet do głowy nie przyszło, żeby to zrobić. Teraz  narożnik z bokami pomalowanymi – jak zresztą drzwi, krzesła i nogi od stołu – na mlecznoczekoladowy brąz oraz z nowymi drzwiczkami z drobnych listewek, w niczym nie przypominał biednego, nadpalonego grata.

Obok stołu nakrytego obrusem w białozieloną kratkę stała szeroka szafka o podwójnych drzwiczkach z listewek, z dwoma szufladkami. Nad nią wisiała nieco węższa, z miodowymi szybkami, przez którą były widoczne równiutko ułożone filiżanki. Po dokładnych oględzinach Aldona zawyrokowała, że to stary kredens, który tu był od zawsze, przecięty i przerobiony przez Juranda.

Nad ogromnym kuchennym piecem pojawił się imponującej wielkości okap wykończony drewnianą półeczką wokół niego biegnącą, Na niej Teresa poustawiała dzbanuszki, kolorowe suche bukieciki i różne bibeloty bardzo przez nią lubiane. Pomiędzy piecem a drzwiami  do łazienki stała szafka utrzymująca zlewozmywak, z takimi samymi drzwiczkami jak pozostałe.

Identycznie jak w sieni, ściany do połowy wyłożone były deskami a podłoga przykryta wykładziną. Przy piecu, w metalowym brązowym pojemniku suche drewno czekało, żeby je wrzucić w ogień, by trzaskając i sypiąc iskrami  opowiadać o ludziach, którzy wypoczywali ciężko pracując przy urządzaniu domu, znajdując w tym radość i szczęście.

Na białej ścianie po prawej stronie drzwi wejściowych, między nimi a drzwiami do łazienki,  było kilka różnej wielkości półeczek zastawionych kuflami stanowiącymi przedmiot dumy gospodarza. Obok wisiały suszone grzyby oraz dekoracyjne wieńce z czosnku i cebuli.

Okno pod którym stał stół, ozdabiał lambrekin i zasłonki z takiego samego materiału jak obrus i serwetki pod kuflami zwisające rogami z półeczek. Aldona rozsunęła zasłonki i podpięła na bokach ozdobnymi klamrami, jak lubiła najbardziej. Pod tym względem miały z Teresą identyczny gust, toteż wiedziała, że i pokój urządzony przez przyjaciółkę z pewnością będzie się jej podobał. Miała rację, choć tutaj niewiele się zmieniło. Zniknęło łóżko stojące dotąd po lewej stronie pod oknem. Jego miejsce zajęła drewniana komódka z szufladkami. Za drzwiami pozostała wąska, wysoka szafka obita teraz drewnem, a tapczan w rogu pokoju zmienił wygląd dzięki beżowej narzucie i poduszkom, zrobionym przez Teresę na drutach z różnokolorowej włóczki.

Nie ruszył się z poprzedniego miejsca stół, ani drewniane zydelki, ani skrzynia-ława nad którą w dalszym ciągu wisiały myśliwskie trofea ojca Juranda i jego fotografia ukazująca dobitnie po kim Jurand odziedziczył nieprzeciętną urodę. Ani drewnianej półce stojącej między oknem a ścianą, ani piecowi nie przyszło na myśl powędrować gdzie indziej i stąd, gdzie stały odkąd je ustawiono, podziwiały zasłonki, oczywiście z lambrekinem i oczywiście zielone – bo gospodarz najbardziej upodobał sobie zielony kolor. Podziwiały też płaski flakon z ciemnożółtego szkła z kompozycją suchych traw. Firanek nie było wcale, ojciec Juranda ich nie lubił, bo zasłaniały mu światło i widok na ogród i tak po jego śmierci zostało. Jurand nie wyobrażał sobie, że mogłoby być inaczej i Teresa przyznawała mu rację.

Myśląc o tej parze Aldona była pełna uznania i podziwu dla Opatrzności, która pozwoliła im się spotkać i połączyć. A właściwie tylko spotkać, bo połączyć musieli się, choćby przyszło im na to czekać bardzo, bardzo długo. Byli jak dwie połowy jednej całości stworzone po to, by życie spędzić razem na dobre i złe, w zdrowiu i w chorobie, w szczęściu i  niedoli aż do śmierci. Potrafili ze sobą rozmawiać na absolutnie wszystkie tematy wyjaśniając każdy problem do końca, nie pozostawiając niedomówień. Gdy jedno miało zły dzień, drugie przeczekiwało starając się dodać otuchy i pomóc, nie zwracając uwagi na zły humor.

Poza miłością, która ich połączyła jak w przedwojennym romansie – na balu i od pierwszego wejrzenia, łączyło ich dużo, dużo więcej, a właściwie wszystko. Niechęć do marnowania czasu i energii na rzeczy i czynności nieistotne, pracowitość, szczególne ukochanie ziemi ( tu by się kłaniał pozytywizm, bo nie samym romantyzmem człowiek żyje) i szczęście z posiadania choćby małego jej kawałka, by móc w myślach doń uciekać z codziennego życia, do tego swojego azylu. Oboje nie lubili tłumów obcych ludzi, hałaśliwych imprez, uciekali w samotność i przyrodę. Oboje byli wytrwali, rozważni, wierni i stali. Jak to cudownie, że się spotkali i są razem. To samo się odnosi do Doroty i Michała…

Do pokoju wszedł Sergiusz przerywając jej rozmyślania.

– Doniczko, cóż to, wrosłaś w podłogę? Stoisz i patrzysz w okno. Zaręczam ci, gdybyś wyszła na zewnątrz  zobaczyłabyś o wiele więcej.

– Wiesz, myślałam  – spojrzała na niego oczami rozpromienionymi radością, – myślałam o Teresie i Jurandzie i… no… bardzo się cieszę, że tu jesteś, jesteśmy – poprawiła rumieniąc się lekko.

Podszedł blisko i zajrzał w oczy cały w aureoli uśmiechu.

– Naprawdę się cieszysz i do tego bardzo?

Zmieszana opuściła głowę czując jak ręka Sergiusza opasuje jej kibić.

Łomot trzech par dziewczęcych nóżek  przypominający tętent stada dzikich mustangów sprawił, że odskoczyła jak spłoszona sarna i zajęła się przekładaniem traw w wazonie.

– Mamusiu, mamusiu, – wołały przekrzykując się – w ogrodzie jest straszna trawa i Monika się w nią zaplątała i się przewróciła. A Lince pod nogi wyskoczyła ogromna ropucha i ryczała!

Teraz zaryczał Sergiusz, bo Aldonę dosłownie zatkało na myśl o ryczącej ropusze i dopiero po chwili wydała z siebie dźwięk przypominający diabelski chichot.

– Wcale nie ryczałam – broniła się Linka. – Ona sama wrzasnęła a teraz na mnie zwala.

– Mamusiu, a gdzie są koty? – Alinka wołała Bibi, lecz kotka nie pojawiła się.

– O rany, gdzie kotki? – zaniepokoiła się Aldona.

– Są w koszyku – uspokoił Sergiusz. – Poskakały w trawie, potem same weszły do koszyka, widocznie czują się w nim bezpiecznie i słodko śpią.

– Tatusiu, a gdzie będziemy spać? – spytała Monika.

– Ty Biedroneczko w tym pokoju, ze mną, a ciocia z dziewczynkami tam za ścianą.

– Możemy zobaczyć? – przepychały się bliźniaczki

Weszły i piszczały, że ładnie. W dużym pokoju niewiele się zmieniło. Tylko byle jakie reprodukcje wiszące na ścianie zostały zastąpione obrazkami malowanymi ręką Doroty, zaś na stoliku obok brązowego pieca stanął telewizor.

– Jak fajnie, będziemy mogły z łóżka oglądać program – cieszyły się Stokrotki.

– Ale ja też? – uściślała Monisia.

– Oczywiście, że też – pospieszyła z odpowiedzią Aldona. – Sprawdź czy ta teledrynda działa a ja pomyślę o jedzeniu – zwróciła się do Sergiusza.

Rozpaliła ogień w kuchennym piecu, włączyła lodówkę, wyjęła przywiezione produkty spożywcze i ułożyła na miejscu. Rozgościła się w kuchni na dobre.

Dziewczynkom reszta dnia zeszła na „zajmowaniu z góry upatrzonych pozycji” i zwiedzaniu terenu. Sergiusz zajął się samochodem, umył go i coś przy nim majstrował.

Wieczorem dzieci oglądały film przy różowym świetle lampki stojącej na okrągłym stoliku z ciemnego drewna, która poprzez fioletoworóżowe zasłonki rzucała różowy cień na srebrny świerk rosnący tuż za oknem. Sergiusz wyszedł z domu. Zamknął na kłódkę bramę wjazdową. Rozejrzał się wokół. Ani jedna chmurka nie przesłaniała ciemnogranatowego nieba usłanego iskierkami gwiazd. Odetchnął pełną piersią. Zewsząd otaczały go ciemne postacie drzew, jęczące, postękujące i zdające się iść w jego kierunku. Na próżno się wysilały, nic w tej chwili nie było w stanie go przerazić. Był szczęśliwy. Daleko stąd pozostawił miasto, przez nie zasłonięte okno obserwował Aldonę krzątającą się po kuchni. Uświadomił sobie z całą wyrazistością jak bardzo bliska stała mu się ta dziewczyna. W dalszym ciągu nie myślał o niej: kobieta.  Bardzo kobieca ale dziewczyna  i już – jak podsumowałaby Teresa. Pomyślał, że ma przed sobą dwa tygodnie cudownych wakacji ze swoja kochaną Biedroneczką, ze Stokrotkami i …z  Doniczką. Może być odprężony, rozluźniony, może z radością czekać na to, co przyniesie następny dzień.

Aldona zaniosła dziewczynkom kolację. Z doświadczenia wiedziała, że szybciej i więcej zjedzą  oglądając bajkę niż siedząc przy stole i kręcąc się bezustannie. Rozejrzała się szukając Sergiusza. Nie mogąc go znaleźć wewnątrz, wyszła do sieni, włączyła światło i stanęła w otwartych drzwiach.

– Sergiusz, hop hop, gdzie ty jesteś? Kolacja gotowa – zawołała.

Stała otoczona światłem, dla którego cienka letnia sukienka nie stanowiła żadnej przeszkody by dotrzeć bliżej zgrabnego ciała, tworzyła jedynie lekką mgiełkę wokół postaci. Przez chwilę przyglądał się w milczeniu harmonijnym kobiecym  kształtom.

– Jestem! Już idę, zamykałem bramę – odkrzyknął.

Po kolacji dzieci wzięły prysznic w wykończonej zaimpregnowanym drewnem łazience, w której była i zimna i ciepła woda, nagrzana w nowiutkim bojlerze. Film się skończył, więc poszły spać bez dyskusji. Z własnej i nieprzymuszonej woli Sergiusz pomógł Aldonie sprzątnąć po kolacji. Potem wyjął mapę województwa krakowskiego i rozłożył na stole.

– Zobacz Doniczko, Jurand zaznaczył gdzie warto pojechać. Zobaczymy Alwernię, Czerną, Regulice, Krzeszowice, będziemy pływać w stawie, chodzić po lesie, znajdziemy ducha zamku. Zapowiadają nam się wspaniałe wakacje. Co to, ziewasz?

– Odprężyłam się. Wiem, że nie będę musiała jutro wstać o świcie, jestem bezpieczna, bo nikt z pracy mnie tu nie znajdzie, a na dodatek gdzie nie spojrzę, tam widzę samą zieleń. I to mi sprawia radość, bo wiem, że mam przed sobą bajkowe dni.

– A ja mam wrażenie, że dokładnie te same myśli już słyszałem, i to całkiem niedawno we własnej głowie – uśmiechnął się ciepło i pogładził ją po ręce. – Idź pierwsza do łazienki, ja pójdę zamknąć dom i włączę autoalarm.

Łazienka była już wolna gdy wrócił po dokonaniu obchodu całej posesji Wziął prysznic, cichutko zastukał do drzwi drugiego pokoju. Otworzyła mu zaspana Alinka.

– Mamusia przecież śpi – powiedziała i wróciła na szeroki tapczan nie zamykając za sobą drzwi.

Stał z ręką opartą o futrynę i patrzył na Aldonę pogrążoną w pierwszym śnie.

– Dobranoc kochanie – powiedział cichutko i poszedł spać do pokoju, w którym Biedroneczka. spała przytulona do swojej kotki.

5.09.2017

 

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Po co wróciłaś Agato?, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *