„Po co wróciłaś…” 24

Zwinięty w kłębek Maks drzemał pod srebrnym świerkiem. Było to jedno z jego ulubionych miejsc. Dzieci siedziały przy kolacji. Ponieważ jadły ziemniaki ze śmietaną mógł spokojnie drzemać, takich rzeczy nie brał do pyska. Aba owszem, toteż siedziała przy schodkach wiodących z kuchni do salonu i zastanawiała się co zrobić: ukraść czy poczekać aż ktoś zlituje się i włoży żarełko do miski.

Leżał więc Maksio nie niepokojony przez nikogo, we śnie gonił zająca. Zając wskoczył na drzewo i dopiero wtedy poznał, że to Mićka. Zaskomlił przez sen cichutko. Po chwili przyśniło mu się, że słyszy pikujący tuż nad głową samolot, który latał i latał, silnik pracował i pracował na wysokich obrotach, wył, ryczał, bzyczał, brzęczał i wreszcie usiadł na psim nosie. Uparty jakiś czy co? Maks otworzył jedno oko i potrząsnął łbem. Ogromna mucha siedziała na wprost lewego oka i nie miała zamiaru stamtąd się ruszać. Znowu potrząsnął łbem, szczeknął i nic. Mucha urządziła sobie spacer po ogromnej kufie. Jedną łapą usiłował zetrzeć ją powierzchni ziemi, a raczej z własnego nosa, ale nic z tego. Druga łapą – bez rezultatu. Pomału, nie spiesząc się, przełaziło muszysko na drugą stronę psiej „twarzy”. Wreszcie Maksio podniósł obie łapy jednocześnie, niczym niedźwiedź wybierający miód z barci i opędzający się od roju pszczół. Ponieważ jednak nie był niedźwiedziem, zarył pyskiem w trawę i leżał zdziwiony, nieszczęśliwy i rozpłaszczony jak pies Pluto.

Niefortunne spotkanie obserwowała Mićka zwabiona dziwnym zachowaniem przyjaciela. Arik w kuchni wylizywał miseczkę po śmietance i poza tą arcyważną czynnością nie obchodziło go nic na świecie. Mićka bystrym wzrokiem przyjrzała się leżącemu Maksowi, przyczaiła się do skoku, uderzyła ogonem o ziemię raz z jednej strony raz z drugiej i po chwili podążała drobnym kroczkiem w stronę Altanki Pod Bachusem trzymając w pyszczku Maksiową prześladowczynię. „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie” – pomyślał z pewnością Maks i dopiero wtedy uświadomił sobie, że słyszy warkot silnika swojego samochodu.

Pocwałował pod górkę. Stanął przy skalniku i rozszczekał się na cały głos. Jego szczekanie będące wyrazem radości, przywiązania, wierności i ogromnej miłości obiegało cały las i wracało echem. Z czerwonego malucha wysiadła jego ukochana pani!

– Mordulko moja, kochany, maleńki pieseczku – zawołała.

„Pieseczek” i do tego „maleńki” już był przy niej. Skakał, mruczał jak kot tylko znacznie głośniej, lizał po rękach, szturchał nosem. Głaskała tulący się łeb, klepała po karku, przykucnęła i przytuliła z całej siły olbrzymią futrzaną kulę miłości, przeogromnego, bezinteresownego psiego przywiązania.

Z Domku wyskoczyła Aba. Dopiero teraz, ponieważ stwierdziła, że skoro ktoś się nagle przed domem  pojawił, to należy dokładnie wyczyścić wszystkie miski w domu. Jeszcze oblizywała mordkę, kiedy w powitalnych podskokach omal nie zwaliła Teresy z nóg. Maksio tymczasem w kulturalny sposób przywitał się z Aldoną. Nie wiadomo skąd zjawiła się Mićka i „cała mrucząca” witała się z panią ocierając się nogi i uniemożliwiając zrobienie kroku. Teresa wzięła kotkę na ręce, przytuliła do policzka. Po chwili zza krzaków wynurzył się Arik, popatrzył stojąc nieruchomo i po namyśle też raczył się przywitać.

Z wnętrza Domku „wysypały się” wszystkie dzieciaki.

– Musia, moja Musia przyjechała – krzyknął Kuba rzucając się matce na szyję.

Szczęście, że równocześnie z bratem dobiegł do niej Maciek, bo mogła się na nim wesprzeć. W przeciwnym wypadku runęłaby na ziemię wraz ze słodkim ciężarem, coraz cięższym zresztą.

– Mamusiu, mamusiu, a co z Bibi? Czy jest zdrowa? Czy nie zginęła? Czy urosła?  – wołały Stokrotki.

– Ciocia, a kiedy mama przyjedzie? – szarpał Teresę za rękę Jędrek.

– Ciocia, cy wujek Michał ma lepsy węch nis Aba? – dopytywał się Kajtuś.

Wszystkich zaskoczyło Kajtusiowe pytanie.

– Co ma piernik do wiatraka? – wybałuszył oczy Marek.

– Psecies wujek ma więkse wąsy od Aby – tłumaczył malec.

Nadchodzący właśnie Dziadek usłyszał słowa chłopca i parsknął śmiechem.

– Kajtuś jest bezkonkurencyjny – powiedział. – Chciał psom poobcinać wąsy, więc wytłumaczyłem jaką pełnią rolę i dlaczego nie wolno tego robić.

– W tym układzie pytanie jest jak najbardziej logiczne – stwierdziła Teresa. – To się Dorota ubawi, kiedy jej opowiem jakiego ma myślącego synka.

– Jak będę duzy, to sobie zapusce najdłuzse wąsy na świecie – poważnie oświadczył Kajtuś.

Przyjaciółki weszły do Domku a tam powitał je Bartek.

– Ciotki, a wy wiecie co my jedliśmy? Bryzgane ziemniaki!

– Jakie? – zdziwiła się Aldona.

– No przecież mówię, że bryzgane!

– A… jakie to są?

– Takie polane śmietaną.

– To dlaczego bryzgane?

– Bo one się nazywają bryzgane.

– Chyba zwariowałam. Co ty mówisz? Dlaczego nie zwyczajnie „polane” tylko „bryzgane”?

– Bo je baba bryzgała.

– Bartek bo zdejmę buta i … – nie wytrzymała Teresa.

– … i zdzielę w ten durny, ryży łeb… – podpowiedział Jędrek.

– Jaka baba?

– Nie wiem, przecież jej  nie znam.

– To skąd wiesz, że baba?

– Bo jak nie chłop to kto? – zdziwił się chłopiec.

– Nie chłop tylko rolnik – niepewnie wtrąciła Aldona.

Dziadek stał oparty o kredens i trzymał się za brzuch śmiejąc się do rozpuku.

– Dopiero przyjechałyście a mnie już brzuch boli ze śmiechu. Chodźcie na werandę, usiądźcie na moment spokojnie. Opowiem, dlaczego ”bryzgane”.

Przez zachodnie okno słońce rzucało złote, pomarańczowe i czerwone blaski, mrugało spoza liści poruszanych lekkim, przedwieczornym powiewem wiatru. Cisza i spokój płynęły nad ziemią kojąc rozdygotane ludzkie nerwy. Zapach róż i bujnej zieleni upajał i rozmarzał.

– Jak ja cię kocham Domku, i was drzewa, i ciebie łąko – szepnęła Teresa wodząc wokoło roziskrzonym wzrokiem.

– Siadajcie dziewczyny – Dziadek nieco odsunął stolik, żeby mogły dostać się do ławki i wygodnie usiąść.

– A gdzie pani Basia? – zainteresowała się Aldona.

– Prawda, na śmierć zapomniałam o własnej teściowej, gdzie ją poniosło? – zreflektowała się Teresa.

– U pani Kozakowskiej, mają jakieś swoje sekrety. Częstujcie się, proszę.

Podsunął im dzbanek pełen kompotu oraz talerz z ułożonymi w stos dużymi kwadratami  ciasta z jabłkami.

– Jejku, niedługo będę gruba jak beczka – jęknęła Teresa zabierając się za unicestwianie sporego kawałka ciasta.

– Nie musisz od razu wszystkiego pożreć, zostaw trochę dzieciom – skomentowała Aldona.

– Jedzcie, jedzcie, możecie pałaszować do woli, nie przybędzie wam od tego na wadze. Basia zaraz upiecze następne. A i tak na nas krzyczy, że za pomału jemy. Ona uwielbia piec ciasta. A jutro przyjedzie Helenka, też z ciastem. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby nie przywiozła.

– No to opowiadaj, tatusiu, o tych ziemniakach – przypomniała Teresa.

– Dawno temu, kiedy byłem jeszcze piękny i młody, razem z Kaziem i Staszkiem po ćwiczeniach w terenie byliśmy zmęczeni i głodni jak wilki. Późno, po wsiach sklepy już pozamykane a nam kiszki z głodu marsza grają. Wreszcie stukamy do jakiejś chałupy i pytamy babę, czy mogłaby nam sprzedać coś do jedzenia. Widocznie żal jej się zrobiło młodych chłopaków i mówi, że może nas poczęstować ziemniakami. Niech będą ziemniaki. Wszystko byliśmy w stanie przełknąć, tak nam się przynajmniej wydawało. Wkrótce ziemniaki wjeżdżają na stół. Baba mówi, że do ziemniaków nic nie ma, mogą być bryzgane. Niech będą bryzgane. Myśleliśmy, że czymś po prostu omaszczone. A ona przyniosła śmietanę, wzięła duży łyk do ust i fruuu…”pobryzgała” nam ziemniaki po talerzach, jak dawniej kobiety wodą pranie przed prasowaniem.

– I co, smaczne były? – chichotała Teresa.

– Zjedliście? Naprawdę? – Aldonę aż wstrząsnęło z obrzydzenia.

– Zapłaciliśmy kobiecie czym prędzej i już nas nie było. Została z pełnymi talerzami i ogłupiałym wyrazem twarzy. Od tej pory ziemniaki ze śmietaną są bryzgane. Nazwa przyjęła się na zawsze. Niedawno przypomniała mi się ta historia i opowiedziałem dzieciakom. Bardzo im się podobało, a Brysie nawet się pobiły przy okazji.

– Jak to?

– Maciek, jak zwykle nie patrząc co robi, zupełnie niechcący wyrżnął Kubusia w głowę, na co tamten oczywiście natychmiast się spienił ze złości i musiał mu oddać.

– Wiadomo, przecież nie mogło być inaczej – Teresa dobrze znała reakcje swoich skarbów najdroższych.

– Obeszło się bez rozlewu krwi, ponieważ w porę sobie przypomnieli, że dziewczynki na nich patrzą. Dzięki Stokrotkom miałem z tą męską bandą lepsze życie, lżejsze niż bez nich.

– Naprawdę? To bardzo się cieszę, bo muszę przyznać, że cały czas gryzły mnie wyrzuty sumienia. Miał pan na głowie tyle dzieci a ja jeszcze dołożyłam swoje – sumitowała się Aldona.

– Zupełnie niepotrzebnie. Na tym terenie dzieciaki się po prostu rozpływają, rozłażą i nie ma ich. A przecież powierzchnia nam się powiększyła o część Dorotki i jej brata, mają więc gdzie szaleć. Poza tym nie byłem sam. Basia jest przez całe lato, Helenka prawie też, co chwilę ktoś przyjeżdża, a na weekendy obowiązkowo moja córcia z mężem i Dorotka ze swoim szczęściem. Myślę, że dziewczynki są zadowolone. A ty, dziewczyno, wykorzystałaś ten czas na odpoczynek?

– Ładny odpoczynek – spojrzała na przyjaciółkę Teresa. – Harowała przez cały czas jak dziki osioł. Urządziła całe mieszkanie. Zrobiła to, na co ja się nie mogłam zdobyć przez dziesięć lat.

– Bo ci się tak ułożyło, nie twoja wina – odpowiedziała Aldona. – Ja też niczego bym nie zdziałała gdyby nie Sergiusz. On wszystkiego pilnował, trzymał rękę na pulsie i ciągle wymyślał coś nowego.

– Dobry chłopak – stwierdził Dziadek. – Zapalił się do budowy domu ogromnie, nawet wybraliśmy miejsce, w którym powinien stanąć.

– Codziennie ma nowy projekt, oczywiście za każdym razem najlepszy i prawie ostateczny – powiedziała Aldona uśmiechając się na samo wspomnienie Sergiusza.

– Aż w końcu trafi na ten właściwy, jeden jedyny i już od niego nie odstąpi – podsumowała Teresa. – Sama zobaczysz. Albo, wiesz co, ty sama na to wpadniesz. Tak będzie najlepiej.

– Nie bredź – machnęła Aldona ręką pozornie tylko lekceważąco.

Maciek z Markiem wpadli na werandę poprzedzani przez rozjazgotaną Abę.

– Musiu, przywiozłaś książki, o które prosiłem?

Maciek namiętnie czytał literaturę science fiction i ciągle mu było mało. Nadrabiał zaległości wynikające z wieloletniej niechęci do czytania będącej wynikiem awersji do nauczycielki, przez którą miał mnóstwo problemów. Teresa ubolewała, że skupił się na jednym gatunku, ale ojciec ją uspakajał.

– Ciesz się, że w ogóle zaczął sam zaglądać do książek z własnej i nieprzymuszonej woli. Niech czyta co chce, reszta przyjdzie sama.

Dziadek miał rację, bo kiedy chłopiec pochłonął przywieziony zapas lektury, sięgnął po MacLean`a i Folleta z Dziadkowej nocnej szafki.

– Marek! Ależ ty urosłeś! – wykrzyknęła zdumiona Aldona stając obok chłopca. – Maciek wygląda tak samo a ty rośniesz w oczach.

– A w rękach i nogach to nie? – zażartował Dziadek.

– Ciociu, bo Maciek ma wakacje i nie musi rosnąć jak mu się nie chce, a ja jestem pracowity i rosnę cały czas – tłumaczył urwis puszczając oko do Teresy.

W Cięciwie czas płynął bardzo szybko. Szczególnie wtedy, kiedy trzeba było wyjeżdżać. Przyszła pani Basia, a właściwie babcia Basia, bo tak wszystkie dzieci do  niej mówiły. Posiedzieli razem na werandzie aż zmrok zaczął wypełzać z ziemi, z trawy, spod lasu i zaganiać ludzi do domów, zwierzęta do stajni i obór. Wygonił też Teresę, Aldonę i Stokrotki z Cięciwy

Dziewczynki płakały przy pożegnaniu. Babcia Basia też miała wilgotne oczy, bo obie ją wycałowały, powiedziały, że codziennie będą o niej myśleć, a jak tylko wrócą z wakacji do Warszawy, to natychmiast ją odwiedzą, bo jest „superbabcią”. Nawet chłopakom było smutno, choć poszturchiwali się i nadrabiali minami. Przekonali się, że Inka i Linka to nie rozmazane beksy, ale kumple, z którymi można konie kraść. Smutny był też Maksio, bo pani znowu odjeżdżała. Co prawda zostawiała mu całe stado do pilnowania: dzieci, Dziadka, Babcię, nawet Abę i wszystko po to, żeby się nie nudził. Cóż, znowu będzie musiał zwracać uwagę na przejeżdżające auta.

Późną nocą czerwony maluch dotarł do Ursynowa. Dziewczynki podczas jazdy opowiadały o przeżyciach: jak chodziły na grzyby, jak Maks stoczył walkę z Miśkiem od gospodarza, jak siedziały na koniu, jakie ładne są malutkie prosiaczki, jak Marek zgubił się w lesie i wszyscy go szukali i w końcu Maks go odnalazł śpiącego w pokoju bo wcale do lasu nie poszedł, jak Arik łowił łapką ryby, jak Mićka uciekła przed myszą i schowała się za babcię, jak Aba i Maks wpuścili obcego pana za bramkę ale już nie dali mu wyjść, jak w nocy dziki przeszły przez podkop pod siatką, jak…Obie matki milczały ogłuszone ilością informacji i tempem ich przekazywania.

– Wiecie co? Zrobiłybyście furorę w Teleekspresie – stwierdziła Teresa i skoncentrowała się na prowadzeniu samochodu tym bardziej, że na szosie był duży ruch a oślepiające światła aut jadących z przeciwka utrudniały jazdę.

Czerwony samochodzik na chwilę się zatrzymał, wyskoczyły z niego dwie damy, trzecia wysiadła statecznie, on zaś pojechał dalej rad, że już blisko domu. Z owych trzech dam dwie zostały siłą wepchnięte pod prysznic. Ze zmęczenia, z ogromu wrażeń i nieustannego trajkotania zasypiały na stojąco. Trzecia, zlitowawszy się nad nimi, wyjęła im pościel, przygotowała łóżka do spania i zaniosła piżamki do łazienki.

Ledwo ucałowały nosek Bibi, już spały.

29.08.2017

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Po co wróciłaś Agato?, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *