„Widocznie tak miało być” – 10

Pierwszego dnia po feriach Stokrotki wróciły ze szkoły z wiadomością, która nie zwaliła matki z nóg tylko dlatego, że zdążyła się oprzeć się o drzwi wejściowe. Przylgnęła do nich całymi plecami i, lewym bokiem wsparta o szafę, czekała aż minie drżenie kolan, żeby  mogła ruszyć się z miejsca.

– Mamusiu, mamy nową nauczycielkę – powiedziała Linka.

– W życiu nie zgadniesz kto to taki – dodała Inka.

– I wiesz co? Wcale się nie cieszę. Niby powinnam, bo znajoma nauczycielka chyba będzie dla dziecka lepsza niż całkiem obca ale ona jest taka jakaś… tak dziwnie na nas patrzyła… jak…- zawahała się Linka.

– Jak jaszczurka – dokończyła Inka. – Niby się uśmiechała, niby pytała czy ty się dobrze czujesz, ale to było takie jakieś dziwne. Brr, aż mnie przeszył dreszcz.

– Kto to taki? – słabym głosem spytała matka.

Zanim usłyszała odpowiedź, już ją znała. Wiedziała kto. Tylko dlaczego? Skąd? No tak, jasne, Agata jakiś czas temu mówiła o zmianie pracy, już po krótkim okresie zaczęła się skarżyć na stosunki panujące w szkole, w której dostała etat nauczycielki matematyki. A to koleżanki były niesympatyczne, a to ktoś nie miał ochoty na dłuższe z nią pogawędki, a to ktoś inny nie interesował się jej opowiadaniami jak to w Grecji było fantastycznie, wreszcie milkły rozmowy kiedy wchodziła do pokoju nauczycielskiego. Postanowiła zmienić pracę i zrobiła to. Co za los. Będzie się teraz mściła na dzieciach! Za co? Za własny charakter? Będzie je prześladowała dzień po dniu, lekcja po lekcji aż obrzydzi im szkołę, zniechęci do nauki i wtedy zacznie wzywać matkę na dywanik. Poczuła się znowu jak osaczone zwierzę nie mające najmniejszej szansy na ucieczkę…

– Mama Moniki – oświadczyły chórem bliźniaczki.

Po pewnym czasie doszła do siebie, uspokoiła się. Niemożliwe, żeby jakakolwiek kobieta mogła wyżywać się na dzieciach tym bardziej, że tak naprawdę nie ma za co. Ona, Aldona, nie ma zamiaru nic robić w zaistniałej sytuacji. Musi zachować bierność, doskonałą bierność i obserwować, czekać na rozwój wydarzeń. Decydująca walka odbędzie się poza nią. Wartości Sergiusza będą się ścierały z wartościami Agaty o ile ta jędza jakieś w ogóle wyznaje poza mamoną. Ona, Aldona, nie może stanąć pomiędzy nimi. Sergiusz musi sam wybrać i zdecydować, ani przez chwilę nie może pomyśleć, że Aldona czyha na jego wolność, czy też chce wymusić decyzję korzystną dla siebie. Nigdy nie poniżyłaby się do tego stopnia, coś podobnego nie leży w jej charakterze, jest całkowicie przeciwne jej naturze. Cóż, że serce ściska ból, że tęsknota mąci rozum? Są pewne granice… Jedno jest pewne. Musi się pozbierać całkowicie, dłużej nie pozwoli sobą manipulować. Nie będzie nią rządziła żadna małpa, nie będzie z zimną krwią wywoływała w niej emocjonalnych reakcji. Nie będzie się więcej znęcała ani nad nią, Aldoną, ani tym bardziej nad dziećmi. Koniec z tym.

Gwałtowne pukanie do drzwi, dzwonek, szczekanie Tiny rozległy się prawie jednocześnie. Pchnięta drzwiami Aldona znalazła się na szafce pod lustrem.

– Rusz się szybciej, Teresa dzwoni – zawołała Magda stając na progu. – Ruszże się wreszcie! Ogłuchłaś czy co? Chcesz, żeby miliony przez ciebie płaciła za telefon?

Pod ramieniem matki przemknął Filip. Gdy Aldona wyszła zamknął za sobą drzwi.

– Wiecie co zrobił Maciek? – krzyknął podniecony. – Milion wygrał! Milion!

– Cały milion? Sam dla siebie? – szeroko otworzyła oczy Inka.

– Bujasz – Linka z niedowierzaniem pokręciła głową. – W co wygrał W totka? To by wygrał więcej.

– Głupia jesteś – zaperzył się Filip. – Cały milion! Jeszcze ci mało? Wiesz ile gum do żucia z nalepkami można za to kupić? Albo naklejek do albumów? Albo czekoladek, albo ciastek…

– Głupi to ty jesteś. Jak but z lewej nogi albo jeszcze głupszy – odpaliła Linka. – Zeżarłbyś cały milion i co byś z tego miał?

– Ból brzucha albo całą noc na sedesie – śmiała się Inka. – Powiesz wreszcie w co wygrał?

– W osobę wygrał!

– W co? W jaką osobę? – spojrzały na siebie i wzruszyły ramionami.

– W taką co robi z siebie bałwana w mieście!

– Rozumiesz co on mówi? – spojrzała Inka na siostrę.

– Rozumiem, że bałwana to my w tej chwili mamy przed sobą – obrzuciła sąsiada pełnym politowania spojrzeniem.

– Sama jesteś bałwan, bałwanica, bo nic nie rozumiesz! W radio ciągle mówią, że taka osoba chodzi po mieście, macha rękami, skacze, zaczepia ludzi albo jeszcze co innego robi i jest dziwnie ubrana.

– To nie żadna osoba ty idioto – pieszczotliwie odpowiedziała Filipowi Linka, – tylko…

– Tajemnicza Postać Radia Zet – zawołały chórem.

– Przecież mówię…

– Nic nie mówisz tylko bełkoczesz – spojrzała groźnie Linka. – I jeszcze się mądrzysz. Chcesz w łeb? Skąd wiesz, że wygrał?

– Kuba z Markiem mówili w szkole, że wczoraj. Z wrażenia nie odrobili lekcji i wszyscy czterej zarobili pały, Kuba nawet dwie.

– Jacy czterej? – zdumiała się Inka. – Czy ty świra dostałeś ze strachu przed nami?

– Ja się bab nie boję!

Urażona męska godność kazała mu się wyprostować i spojrzeć na dziewczynki z góry. Niestety, nawet wspięcie się na palce nie pomogło, bo sąsiadki – choć tylko o rok starsze – sporo przewyższały go wzrostem.

– Za babę ja się z tobą policzę kiedy indziej – Inka machnęła mu ręką przed nosem. – Teraz wreszcie zacznij gadać do rzeczy.

– Przecież mówię, że Kuba, Marek i chłopaki co koło nich siedzą…

– Aha, to do tego było mu potrzebne malutkie radyjko na baterie, które od nas pożyczył – Linka domyślnie skinęła głową.

– On jest dzika świnia, że nam nie powiedział – oburzyła się Inka. – Słuchalibyśmy wszyscy w radio jak wygrywa.

– Źle mówisz. Przecież nie wiedział, że wygra. A jakby nie wygrał, byłoby mu głupio, że wszyscy słuchają.

– Bo ty go zawsze bronisz – stwierdziła Inka, o dziwo, bez złośliwości.

– Gdybym ja wygrała kupiłabym mamusi piękne, srebrne kolczyki – zaczęła Linka.

– Przecież nie ma przekłutych uszu – zauważyła trzeźwo Inka.

– …a jak by sobie przekłuła – ciągnęła Linka nie zwracając uwagi na siostrę, – może humor by jej się poprawił, że ładnie wygląda. Dla nas też bym kupiła. A dla siebie aparat fotograficzny dobrej firmy, tylko to niemożliwe, bo jeden milion na to wszystko nie wystarczy. I jeszcze w piwnicy urządziłabym pracownię…

– Kuba powiedział, że Maciek powiedział, że kupiłby sobie aparat i kamerę ale mu nie starczy – stwierdził Filip.

Inka nic nie powiedziała, przez moment tylko się przyglądała  zarumienionej siostrze.

Rozległo się pukanie i weszła Justynka.

– Filip do domu! Nie będę za ciebie zmywała po obiedzie, dziś twoja kolej. Tym razem nie dam się wrobić.

– Justyna, słyszałaś o Maćku? – spytała Inka.

– Miał farta  – z podziwem rzekła Justynka. – W związku z tym mam pomysł, my też możemy wygrać.

– Nie mam zamiaru latać po ulicach – wzruszyła ramionami Inka.

– Nikt ci nie każe. Możemy przecież zagrać w Kuferek Radia Zet.

– Figa z makiem. Trzeba warować przy radiu i przy telefonie. A szkoła? – Linka z powątpiewaniem spojrzała na sąsiadkę.

– Czekaj, nie stwarzaj niepotrzebnych problemów. Już wszystko obmyśliłam. Telefon mamy, do szkoły chodzimy na różne godziny i różnie wracamy. Obejrzałam plan Filipa, mój znam, możemy się wymieniać. Gdybyście mogły obstawić dwa dni, zobaczcie  – pokazała trzymaną dotąd za plecami kartkę.

Cała czwórka rozsiadła się wygodnie w pokoju dziewczynek omawiając szczegóły przedsięwzięcia. Podzielili się dyżurami. Dyżurny miał skrzętnie notować co i w jakich ilościach jest dokładane do Kuferka Radia Zet i być przygotowanym do odpowiedzi na każdy dźwięk telefonu. Pojawił się kłopot przy obsadzeniu czwartkowego dyżuru. Wreszcie uzgodnili, że ponieważ  bliźniaczki mają o jedną godzinę lekcyjną za dużo w stosunku do potrzeb, będą znikały z lekcji na zmianę, raz jedna, raz druga.

– Masz adres? – spytała Inka wyjmując z biurka kartkę pocztową. – Daj, zaraz wyślemy zgłoszenie. Liczyć trzeba, że dojdzie za jakieś dwa, trzy dni a więc nastawiamy się na pełnienie dyżurów od poniedziałku.

– Filip! – Justysia groźnie spojrzała na brata. – Tylko nikomu o tym ani słowa. Nikomu! Bo inaczej nie dostaniesz swojej doli jak wygramy, pamiętaj.

Znów rozległo się szczekanie Tiny zagłuszające skutecznie pukanie do drzwi. Usłyszała je tylko stojąca najbliżej Justynka.

– Ciocia zawsze tak cicho puka, że nie słychać – przywitała Stenię. – A zbiórka dzisiaj jest u mamy.

– Ciociu, ciociu a co z psem? – zawołała z pokoju Inka skacząc na jednej nodze do przedpokoju.

– Nic – westchnęła Stenia. – Wujek Ziutek nie chce się zgodzić za nic w świecie.

– No tak, on się boi nawet ratlerka – pokiwała z politowaniem głową Justysia.

cdn

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Powieści, Widocznie tak miało być. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

18 odpowiedzi na „Widocznie tak miało być” – 10

  1. zamyślona pisze:

    Masz dar do tworzenia pięknych opowieści. Pisz dalej. Całusy. Marysia.

    • anka pisze:

      Marysiu:-) Jak zawsze jesteś miła i sprawiasz swoimi słowami mnóstwo przyjemności. Dziękuję 🙂 🙂 🙂
      Rozdział „puściłam” w czwartek z obawy, że może mi się w piątek ( przecież kolejne odcinki idą w piątki) nie udać. Lapcio ze starości odmawia współpracy, a może nie on tylko coś innego. Nie wiem, nie znam się, wszak techniczna noga ze mnie a dzieci nie ma pod ręką. Wczoraj nie mogłam się zalogować na własny blog prawie przez cały dzień, ciągle było coś nie tak, poczta w Outlooku zniknęła z zawartością, z komentarzami miałam problem u wielu dziewczyn, żeby wstawić. Jakieś takie pomieszanie z poplątaniem. Dlatego o tym mówię, Maryniu, że jeśli zamilknę z przyczyn technicznych, to zostanie informacja dlaczego – przy odpowiedzi na Twoje słowa. Jesteś pierwsza pod 10-tym rozdziałem 🙂 Jest nadzieja, że kto będzie zainteresowany, to przeczyta. Robię to w myśl zasady PZU czyli Przezorny Zawsze Ubezpieczony 🙂
      Ciepłe z Puchatym i moc serdeczności dla Ciebie 🙂 🙂 🙂

  2. jotka pisze:

    Gdybym wygrał milion to bym nie oniemiał, tylko szybko go wydał i znowu nic nie miał…zawsze mi się to przypomina, gdy słyszę o wygranych:-)

    • anka pisze:

      Jotko:-) Dobre hasło, ale ja bym też nie oniemiała lecz bym nie wydała tak szybko, tylko trochę, żeby jeszcze coś mieć 🙂 Dziś „milion” brzmi niesamowicie, a wcale nie tak dawno temu zarabialiśmy w milionach. Denominacja miała miejsce 1.01.1995 r. ( A ile było z tym roboty!) Do tej pory pamiętam, że za narzutę na tapczan zapłaciłam 186 tys. zł.

      • jotka pisze:

        Na starszych książkach są jeszcze ceny, dzieciaki dziwią się, ile kiedyś kosztowały lektury, muszę tłumaczyć wtedy co to była denominacja 😉

        • anka pisze:

          Nie do uwierzenia, jak wartość pieniądza może się zmienić. Pamiętam jak tata mówił, że przed wojną, kiedy był krach i w jedną noc pieniądze wartość straciły (a ludzie popełniali samobójstwa tracąc wszystko) dziadek Bogumiła Kobieli – złapał kurę, sprzedał i spłacił dom. Oczywiście nie wiem czy to prawda, tak sobie ludzie opowiadali, obrazuje jednak sytuacje, jakie w takich wypadkach następują. A dlatego sobie o Bobku przypomniałam, bo to w Tenczynku było, a przyszły aktor chodził do tej samej szkoły co moja mama. Ot, takie skojarzenie przy okazji. Na pogrzebie też byłam, zginął w wypadku w czasie wakacji, całą plejadę aktorów Tenczynek gościł chyba pierwszy i ostatni raz w swojej historii. Mnie się wtedy Hanuszkiewicz podobał, jeszcze był z Kucówną na pogrzebie, ale kochałam się w Sewerynie Krajewskim…. oj, młodości… 🙂

          • jotka pisze:

            Zgadza się, moja babcia opowiadała, że w pewnym momencie jajka czy bilety kolejowe kosztowały majątek, a ludzie tracili dorobek życia jednego dnia, koszmar!
            W latach 90-ych nasze oszczędności, które ciułaliśmy przez 6 lat na mieszkanie stopniały do wartości małego radyjka z antenką…

  3. amasja pisze:

    O właśnie! Już parę razy miałam zapytać czy to fragmenty Twojej książki? Bo chyba coś mi umknęło…
    Aldona… Bardzo podoba mi się to imię:-) Jest piękne i rzadkie. Znam tylko jedną Aldonę. To koleżanka z podstawówki. Utrzymujemy kontakt do dzisiaj:-)
    Serdeczności na weekend!

  4. anka pisze:

    Amasjo:-) Zgadza się, to powieść prezentowana w odcinkach, trzecia część mojej sagi ursynowskiej. Pierwsza to „Wejście w światło”. Druga jest na blogu, nosi tytuł „Po co wróciłaś, Agato” i trzecia teraz – „Widocznie tak miało być”. Jest na blogu jeszcze jedna- „Pasma życia”, której akcja rozgrywa się później niż tamte, współcześnie ale można spotkać znajome osoby. No tak, współcześnie, hi hi, kiedy pisałam tamte, też było współcześnie – jakim cudem ten czas tak przegalopował?
    Aldona ładnie brzmi i ładnie wygląda napisane. Tak jak Kordian i Cyprian 🙂

  5. anka pisze:

    Jotko:-) Mój tata założył chłopcom, czyli moim synkom, książeczki mieszkaniowe jak sie tylko urodzili, żeby mieli na mieszkania po dziadku na pamiątkę. Jaka była potem wartość tych książeczek to sama wiesz. Wniosek sie nasuwa, że nic nie może być tutaj pewnego, co władza to zmiany, nie ma ciągłości, są takie porwane kawałki a każdy z innej parafii. Brak podstawowego poczucia bezpieczeństwa i zaufania do państwa, szczególnie patrząc na ostatnie „atrakcje”. Strasznie to przykre 🙁

  6. lucia pisze:

    To ja zanim zabiorę się do czytania to się przywitam. Szkoda, że dopiero teraz odkryłam Twój blog i książkę też widzę . 😀 Ale teraz systematycznie będę zaglądać. :)*

    • anka pisze:

      Lucia:-) Witaj, witaj w moich skromnych progach 🙂 Cieszę się z Twoich odwiedzin i zapraszam na zawsze 🙂 🙂 🙂
      Na blogu jest już kilka powieści-dyrdymałek moich, powyżej Amasji w skrócie o nich powiedziałam. Ale jak sobie spokojnie będziesz czytać w wolnej chwili to się zorientujesz we wszystkim bo Ty mądra dziewczynka jesteś 🙂 I zobaczysz, że Ci robiłam reklamę jednojajkowcem 🙂

  7. Lucia pisze:

    Jednojajkowiec zareklamowany to wiecej niż mogłam marzyc. Buziaki

  8. Urszula97 pisze:

    Te Stokrotki to urwiski, dają sobie w życiu radę,
    I tu mnie zaskoczyłaś ,Agata ich nauczycielką.Będzie się działo.
    Rozwinął się watek denominacji, moja ciocia miała odłożone na pogrzeb a potem było tylko na wieniec.A ja mam włoczkę za 25000 zł. Książki tez w tyś.zł.Zachował mi się tez wydruk z wypłatą jak pracowałam to wtedy byłam milionerka,zarabiałam miliony.

    • anka pisze:

      Uleńko:-) Jak miło pomyśleć, że kiedyś byłyśmy milionerkami 😉 Szkoda, że z tych milionów nic nie zostało. Kiedyś na spacerze z psem znalazłam banknot o wartości 10 tys. zł. Były takie 🙂 A jaką wartość miał po denominacji? 1 zł! Tak to się plecie na tym świecie. Nic to, abyśmy zdrowi byli 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *