„Opowieść Marianny” 19

Nie da się ukryć, że ostatnia uwaga Majki dała mi wiele do myślenia. Kretynka to kretynka, ale dlaczego akurat w tym momencie?

Jesteś Marianno głupią, rozhisteryzowaną babą, nie umiejącą zapanować nad nerwami i językiem – mówiłam sama do siebie. Dopóki sobie z tym nie poradzisz, nic z ciebie nie będzie. Nie będziesz godna stąpać po ziemi, po której on stąpa, ani spoglądać w księżyc, który jego otacza swymi promieniami. Nie możesz go też widzieć i słyszeć dopóki nie dosięgniesz swego ideału. A jeśli będzie za późno – twoja wina. Pozostanie ci wycie do księżyca i snucie się o północy po leśnych drogach. W jednym i drugim masz już wprawę.

Fakt, że zaczynałam chwilami niezupełnie poważnie rozmawiać sama ze sobą, oznaczał niewątpliwie duży krok na drodze do odzyskania równowagi wewnętrznej. Któregoś dnia uświadomiłam sobie swoje własne myśli z reguły bez żadnej kontroli przepływające w ogromnych ilościach przez moją mózgownicę. Jak to? Czy tylko ja zgłupiałam czy cały świat stanął do góry nogami? To ja, słaba kobieta, ten niby puch marny, walczę z losem, z całym światem i ze sobą, żeby zdobyć ukochanego? Pokazać mu, iż nie jestem jedynie zlepkiem samych okropnych wad – bo o tym się zdążył przekonać, – ale i coś dobrego też we mnie siedzi? Chcę zdobyć sławę i majątek i rzucić mu to pod nogi?

Oj, żeby sobie tylko na tym zębów nie wybił… I kto tu jest Wokulskim, a kto Izabelą-lalką? Z drugiej strony – nikt mi nie kazał. Mogłam zwyczajnie do niego pójść, powiedzieć: wygłupiłam się, przepraszam, przyjmij mnie z powrotem do redakcji  jeśli możesz, będę grzeczną, miłą, uśmiechniętą pracownicą, przyniosę kawę, herbatę, upiekę ciasto… O, co to – to nie. Nigdy. Zresztą, wtedy rzeczywiście nie spojrzałby nawet w moją stronę. Na jego miejscu tak bym zrobiła. Intuicyjnie wyczuwałam, że nie jest to czas stracony, lecz bardzo ważny czas próby i ogromnej pracy. Muszę jemu, ale i sobie udowodnić ile jestem warta. Stanąć dokładnie naprzeciw niego, ani o centymetr niżej i wtedy przekonać go, że o ile zechce – zawsze będzie mógł się na mnie wesprzeć, wszystko wytrzymam.

Pracowałam więc jak szalona. Pisałam, pisałam i pisałam. Pomysły jeden za drugim przychodziły mi do głowy, nie nadążałam za własnymi myślami, wpadłam w manię pisania. W całym domu leżały porozkładane kartki i długopisy. Co chwilę przerywałam domowe czynności w rodzaju prania czy zmywania naczyń i coś zapisywałam, żeby nie umknęło.

Z dziećmi na szczęście nie miałam problemów. Okazało się, że Piotrusiowi szybciej wchodzi do głowy matematyka, zaś Jacuś lubi wymyślać opowiadania i od razu widać, że z niego urodzony humanista. Każdy szybko odrabiał pracę domową z ulubionych przedmiotów, potem pomagali sobie w tajemnicy przede mną i mieli z głowy. Co jakiś czas kazałam im się wzajemnie  przepytywać nagradzając tę niedogodność lodami albo czekoladą. Tak minęła zima. Już nie uciekałam w przeciwną stronę na widok każdego psa przypominającego z daleka Gałgana. Robiłam to zresztą niepotrzebnie. Wcale tu nie przychodził, jego pan też, co oczywiście dawało mi temat do rozmyślań.

Jeśli mężczyzna nawet nie spojrzy w stronę kobiety, która go kiedyś interesowała, oznacz to jedno: faktycznie interesować go przestała… Nie, nieprawda. Nie i już! Uświadamiając sobie tę myśl odrzucałam ją od siebie. To przecież myśl kształtuje rzeczywistość, precz z negatywnym myśleniem! Kocham Herberta. Kocham do obłędu, do szaleństwa. Kocham go tak bardzo, tak bardzo… On mnie też będzie kochał. Musi. Nie ma innego wyjścia, bo ja nigdy nie przestanę. Nigdy! Nigdy! Tuliłam jedno jedyne zdjęcie, które miałam. Zrobiłam je kiedyś z balkonu. Wszystkie uczucia wyznawałam patrząc w tę fotografię, opowiadałam o marzeniach i pragnieniach. Naprawdę odnosiłam wrażenie, że jest gdzieś w pobliżu, czułam to.

Chodziłam z psami na spacer. Bożenka miała grypę, więc zabierałam ze sobą Hondę. Zaczęłam się zbliżać do domu Herberta. Jak dzikie zwierzę zataczałam wokół kręgi. Usiłowałam z daleka zaglądać w okna pragnąc ujrzeć choć cień postaci. Tęsknota stawała się nie do zniesienia. Wracałam do domu i zapisywałam niezliczone ilości kartek papieru rozmazując łzy.

25.04.2017

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Opowieść Marianny, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *