„Pasma życia” 41a

Urządzili dom na tyle, na ile było ich stać. Kupno nowych mebli odłożyli na bliżej nieokreśloną przyszłość  zmuszeni zadowolić się przywiezionymi z mieszkania Mikołaja. Najważniejszą inwestycją stało się teraz wykonanie podjazdu i wybrukowanie chodniczka wokół domu, żeby dało się wyjechać z garażu i przejść przez ogródek po deszczu. Bez tego opuszczenie domu stawało się niemożliwe ponieważ przy najmniejszych opadach otoczenie zamieniało się w jezioro. Poza tym trzeba było wykończyć betonowe schody wewnątrz oraz zamówić zrobienie w gabinecie szafy na całą ścianę. Na tym skończyły się oszczędności, przecież z własnych pieniędzy musieli sfinansować to, co powinien zrobić Budowlańczyk w ramach umowy a czego nie zrobił. Do tego cena franka szwajcarskiego wzrosła niespodziewanie tak, że wziąwszy w obcej walucie kredyt w wysokości sześciuset tysięcy złotych, mieli teraz do spłacenia ponad milion dwieście! Nie było innego wyjścia jak przyspieszyć termin przeprowadzki teściowej i sprzedać jej mieszkanie, bo zabrakłoby środków na spłatę rat kredytu, jako że pieniądze ze sprzedaży mieszkanka Mikołaja już się skończyły. Dość długo nie było kupca, wreszcie znalazła się młoda kobieta, której mieszkanie teściowej odpowiadało.

To, co nastąpiło po podpisaniu umowy przedwstępnej w biurze pośrednictwa handlu nieruchomościami przewijało się w myślach Kasi jak film puszczany na przyspieszonych obrotach.

W samym biurze siedzieli we trójkę – czyli oni i pani Wacia – do godziny dwudziestej drugiej. To był piątek, ostatni dzień listopada. Na sobotę Mikołaj był umówiony z kolejnym klientem, więc musiał spotkanie odwołać. Weekend spędzili u siebie robiąc porządek – z grubsza oczywiście rzecz ujmując – w pokoju przeznaczonym dla teściowej przede wszystkim, ale i w pozostałej części domu też.

Na niedzielę Kasia była umówiona z dziewczynami na pieczenie chleba. Adelka do tej pory nie miała okazji odwiedzić jej w nowym mieszkaniu, gospodyni bardzo więc starała się aby przyjąć gości odpowiednim poczęstunkiem. Stwierdziła, ze najmniej czasu zajmie jej upieczenie sernika. Poza tym zaplanowała jajka faszerowane pieczarkami, sałatkę jarzynową, zaś na ciepło beuf a la – nie Stroganow lecz a la Kaśka: z kurczaka, pieczarek, kolorowych papryk i kiszonych ogórków. Niebo w gębie miało być i było.

– Nie wiem, dziewczyny, jak wyszła sałatka, bo wieczorem byłam już taka zmęczona, że nie czułam smaku.

– Tobie zawsze wychodzi taka jak trzeba – stwierdziła Adelka.

– Aha, poza jednym jedynym przypadkiem, kiedy jej nie wyszła – wtrąciła Elka z jadowicie słodką miną.

– Kiedy kupiła w hipermarkecie – zaśmiała się Adelka.

– Chyba ze trzy różne wtedy kupiłam i wszystkie były okropne – przytaknęła Kasia. – Powiedziałam, że nie kupię nigdy więcej.

– Tak fajnie było u nas w osiedlu… – westchnęła Adelka z tęsknotą.

– I to ona wszystko popsuła – Elka palcem wskazała na Kasię.

– Mówiłam ci tysiąc razy, że palcem się nie pokazuje – odgryzła się Kasia.

– Tylko całą ręką – dokończyła Adelka. – A poza tym to Teresa pierwsza się wyprowadziła.

– Tak dawno, że się nie liczy. Teraz to wszystko wina Kaśki! Bo ona jest uparta i tyle! Kto nie chciał pisać na komputerze, choć jej tłumaczyłam jakie to wygodne? A kto nie chciał jeździć metrem, bo tylko krety ryją pod ziemią? – Ela umilkła dla zaczerpnięcia oddechu.

– Z tymi kretami to nie ja, to Ziutek, ja się tylko bałam, że mi się na głowę zawali. Ale niech ci będzie. Bardzo się cieszę, że przyjechałyście. Musicie wpadać do mnie jak najczęściej, w końcu po co Elka ma prawo jazdy?

W poniedziałek Mikołaj odwiózł żonę do pracy i pojechał do matki pomóc się pakować, we wtorek też. Na środę zamówił transport, w czwartek miała się matka wymeldować, poszedł też z nią do spółdzielni po zaświadczenie o nie zaleganiu z czynszem, w piątek umówiona była wizyta u notariusza w celu podpisania właściwej umowy.

W środę po powrocie z pracy Kasia zastała teściową siedzącą przy stole i cały salon zawalony workami, paczkami. jak to po przeprowadzce. Uff, spokój babo, powiedziała do siebie i wzięła się za rozpakowywanie pakunków ze szkłem i skorupami różnego autoramentu. Zeszło jej do pierwszej w nocy, po czym padła na łóżko bez siły.

W czwartek po pracy pojechali do mieszkania teściowej zabrać pozostawione drobiazgi i oddać klucze nowej właścicielce. Chwila była naprawdę ostatnia, raty kredytu znów wzrosły i wyobraźnia podsuwała wizję zamieszkania pod mostem.

Oczywiście nie mogła się normalnie i w spokoju zakończyć cała sprawa, bo przecież Kasia spokoju nigdy mieć nie może. Otóż dziewczyna kupująca mieszkanie uiściła zaliczkę, lecz prowizja dla biura nieruchomości była znacznie większa od zaliczki o czym ani Kasia ani Mikołaj nie pomyśleli. Po wpłaceniu raty kredytu za Szczawnicę okazało się, że zabraknie pieniędzy dla biura! Kasia wyzbierała swoje wszystkie złote precjoza.

– I tak nie noszę złota tylko srebro – powiedziała do męża, który z kolei przyniósł zbierane przez siebie monety – sprzedaj to wszystko.

Na szczęście okazało się, że nabywczyni mieszkania przyniosła pewną sumę w gotówce. Dzięki temu akcja wysprzedawania resztek wartościowych przedmiotów została wstrzymana.

Dopóki w domu była sterta pełnych worków w duszy Kasi panował spokój mimo fizycznego zmęczenia. W miarę ich rozpakowywania i ubywania przedmiotów z pola widzenia, w Kasinej duszy odwrotnie – robiło się coraz gęściej, w głowie zresztą też, od myśli nad którymi nie udawało jej się zapanować. Najpierw była „wojna” o miejsce przy stole. Kasia ustąpiła starszej pani swoje, na wprost telewizora, żeby miała lepsze pole widzenia, ale teściowa za każdym razem siadała gdzie indziej. U Kasi zwrócenie się do niej z prośbą, aby się przesiadła na swoje – już stałe – miejsce skutkowało zawsze kołataniem serca i wewnętrzną trzęsionką. Potem ileś razy tłumaczyła, że trzeba segregować śmieci i nie wrzucać szkła czy plastikowych butelek do ziemniaczanych obierków. Kończyło się to obrazą i zamykaniem się starszej pani w pokoju. Wypisała więc Kasia dokładnie co się wrzuca do jakiego worka i rozpiskę powiesiła na drzwiach lodówki. Nie zdało się to na nic i musiała jak Kopciuszek przebierać śmieci. Następnie pojawiła się sprawa kwiatków, których pani Wacia przywiozła ze sobą taką ilość, że doniczki nie mieściły się w jej  pokoju. Poza tym nie podobały się Kasi. Jakieś wydłużone liście na długich witkach kwitnące podobno raz na siedem lat i to przez jedną noc.

– A czasem wcale nie kwitną – powiedziała starsza pani.

– To wiesz co, mamo? Może ja wyniosę je do pracy? Tam będą miały więcej miejsca.

Po powrocie z pracy stwierdziła że doniczki stoją na parapecie małego okienka przy kominku. Zestawiła je natychmiast.

– Musi być wolny dostęp do okna, bo i wietrzyć trzeba rozpalając w kominku, i Rudy może w każdej chwili się pojawić. No… a poza tym salon jest ciemny i nie zasłaniajmy tej odrobiny światła, która przez okienko wpada do środka.

Rudy to kot, który zaczął towarzysko odwiedzać dom nowych sąsiadów, czasem nawet ucinał sobie drzemkę na fotelu.

Potem dostrzegła różne bibeloty, flakoniki, dzbanuszki i nie wiadomo co jeszcze na swoich półkach i w kuchni. Zdjęła wszystko czym prędzej i w pudełku wyniosła na antresolę. Wiedziała, że jak od razu pewnych reguł współżycia się nie ustali, będzie kiepsko. Coś jej w duszy mówiło, że się czepia jak upierdliwa stara panna, ale cóż, Byk to Byk, ma swój upór (chwilami głupi, fakt, ale tak jest i już) oraz poczucie własności ( też do przesady). Nie znosi, kiedy ktoś wkracza na jego terytorium, coś samowolnie rusza, przestawia, w ogóle dotyka. Wpada w furię na samą myśl o podobnej ewentualności…

– …no więc trzeba kupić deskę do prasowania, żeby mama miała swoją u siebie i nie musiała szukać, kiedy jej będzie potrzebna – przekonywała Mikołaja.

– Nie wiem czy to potrzebne – zastanawiał się. – Jedna nie wystarczy?

– Przecież w gabinecie nie zawsze będzie taka sterta szpargałów jak teraz, kiedyś wreszcie uporamy się z tym przeprowadzkowym rozgardiaszem i deskę schowam.

– A nie mogłaby stać na dole w schowku?

– Oczywiście, że nie. Przecież ja jej co chwilę potrzebuję. Poza tym gabinet musi nam służyć i do pracy i jako garderoba, bo gdzie indziej nie ma miejsca. Aha, musimy też kupić małą zmiotkę i śmietniczkę zieloną do łazienki, żeby mama w każdej chwili mogła sobie sprzątnąć.

Kupili i akcesoria do zamiatania, i zielony kubełek na śmieci, i zielony kosz na brudną bieliznę. Kasia bardzo chciała, żeby teściowa była zadowolona. Tak sobie myślała, że fajnie będzie mieć taką „ciocię” – bo przecież mama jest tylko jedna – z którą można pogadać wieczorem usiadłszy przy łóżku, pośmiać się, pójść na babskie zakupy, osobę dobrą, ciepłą, która poradzi, wesprze dobrym słowem, przytuli w razie potrzeby… Cóż, rzeczywistość okazała się diametralnie różna od wyobrażonej i to prędzej, niż można się było spodziewać. Co chwilę dochodziło do drobnych utarczek, sytuacji konfliktowych, których organizm Kasi po prostu nie trawił… Chciała zawsze, żeby wokół niej wszyscy byli szczęśliwi, zero kłótni, złośliwości, intryg, tego miała przecież w nadmiarze poza domem.

W pracy sytuacja cały czas była napięta  i nerwy Kasi też napięte do ostatnich granic. Po powrocie z pracy musiała to napięcie odreagować, spokojnie się umyć, przebrać i dopiero wtedy schodziła do kuchni i podgrzewała obiad, który zawsze przygotowywała wcześniej. Tego dnia ledwo zdążyli oboje z Mikołajem wejść do domu, pani Wacia już  podała na stół usmażone placki poganiając ich gwałtownie do jedzenia. Kasi zabulgotało coś w środku, pewnie złość wymieszana z pracowym stresem. Poszła na górę, umyła się, przebrała zgodnie z domowym rytuałem. Teściowa przybiegła za nią.

– Obiad na stole, no szybciej, szybciej, pospiesz się! Co się tak guzdrzesz?

– Nie szybciej, nie mogę w takim tempie. Ja muszę spokojnie, po swojemu…

– No jak ty do mnie z takimi zagrywkami – warknęła starsza pani

– Mamo, ja nie mam piętnastu lat tylko przeszło pięćdziesiąt – Kasia próbowała okiełznać stado furii wewnątrz własnego ciała, które koniecznie chciały wydostać się na zewnątrz. – Jestem koszmarnie zmęczona po pracy i nie mogę niczego robić na komendę. Ale dziękuję, za chwilę przyjdę.

Usiedli we trójkę przy stole. Kasia próbowała spokojnie zagadnąć o to i owo, ale nic z tego nie wyszło. Atmosfera stała się gęsta.

– Napijesz się ze mną piwa imbirowego? – próbowała rozładować napięcie.

– Nie, dziękuję – padły słowa wycedzone lodowatym tonem z zaciśniętych ust.

– A ja się napiję – wstała od stołu i wlała złocisty płyn do szklanki.

Nie, to nie, mruknęła pod nosem. Nie będę się tym przejmować, więcej zostanie dla mnie…Co ona sobie myśli, że mnie ukarała? Za co? Może teraz mam płakać, żeby ją zadowolić?

Ze szklanką w ręce poszła na górę. Wzięła się za rozpakowywanie paczek z książkami, segregowanie i wstępne układanie na nowym regale.  Kupiony w Ikea okazał się bardzo pojemny. Po wypakowaniu zawartości z kartonów zagracających cały gabinet wdrapała się na strych i stamtąd tony książek przesuwała w pobliże zejścia, stamtąd Mikołaj znosił je na dół. Znów cały hol i gabinet zapełniły się książkami. Miała więc co robić i nie musiała się zadręczać humorami teściowej. Pod wieczór jej przeszło. Kasi przeszło. Teściowa wyszła z łazienki, a ponieważ miała problemy ze słuchem, więc nie usłyszała synowej stającej obok.

– Oj, przestraszyłam się – aż podskoczyła.

– Przepraszam – Kasia ją przytuliła, przecież biedna staruszka nie ma nikogo na świecie poza nimi, czyli Kasią i Mikołajem z akcentem oczywiście na „ Mikołaj”.

Weekend minął spokojnie. Kasia ugotowała obiad, upiekła czekoladowego murzynka, przyszli panowie skręcić nowe meble w pokoju teściowej, inni panowie podłączyli telewizor, dekoder i kabel od talerza anteny satelitarnej. Nareszcie telewizor zaczął działać.  Pani Wacia zrazu miała skwaszoną minę na widok mebli, najwyraźniej jej się nie podobały, za bardzo różniły się od starych. Zajęła się jednak układaniem swoich skarbów: zdjęć, lampek, kamyków, muszelek, kasztanów, szkiełek, świeczek, kadzidełek, dla książek też znalazło się miejsce. Całość sprawiała miłe wrażenie. Po podłączeniu anteny nareszcie mogła oglądać swoje ulubione muzyczne oraz sportowe programy. Była chyba zadowolona, w końcu przecież miała z czego. Doczekała się mieszkania z jedynym ukochanym synem, dostała najładniejszy, słoneczny pokój, nowe meble, wspaniałą szafę na całą ścianę, nowy, płaski telewizor w miejsce starego rupiecia  zajmującego mnóstwo miejsca, mogła w każdej chwili wyjść do ogródka. Kasia miała nadzieję, że już będzie tylko lepiej. Cóż, nadzieja to podobno matka głupich.

W poniedziałek Kasia miała w pracy odprawę. Dowiedziała się o kolejnych zmianach i zupełnie nic o swoim dalszym losie. W domu w tym czasie rozpętała się kolejna burza między matką a Mikołajem. Starsza pani oświadczyła, że niczego nie może zrobić ani powiedzieć, bo „oni” są zawsze przeciw.

– Mamo, to przecież tobie nic nie można powiedzieć, bo się obrażasz – odpowiedział.

– Ja chciałam dobrze, a wy tego nie doceniacie!

– Rób dobrze dla siebie, my też będziemy robić po swojemu. Nie przyszłaś tu do pracy, niczego od ciebie nie wymagamy. My mamy własne życie ty masz swoje.

– To po co mnie wzięliście? – rzuciła tonem pełnym pretensji.

– Mamo, do jasnej choinki – Mikołajowi puściły nerwy. – A kto chciał z nami mieszkać? Przez kogo zaczęły się wszystkie problemy z bankami i kredytami? A kto płakał, że mieszkamy już tutaj z Kasią a ciebie nie zabieramy? Gdyby nie moja żona w życiu byśmy razem nie zamieszkali! Ja jestem zdania, że powinno się być osobno!

– Jak ty się zmieniłeś – fuknęła pani Wacia. – A byłeś takim grzecznym chłopcem. To ona cię zmieniła…

– Mamo, ja mam przeszło pięćdziesiąt  lat! Nie będziesz wprowadzała swoich rządów  w moim domu! Ty już urządzałaś kilka mieszkań i wystarczy. Mojego nie będziesz mi urządzać!

– Jak ty do mnie mówisz! To ona cię nastawiła przeciwko mnie! A ja wszystko dla ciebie poświęciłam! To może mnie oddasz do domu starców! – zabulgotało jej w gardle ze złości, zapowietrzyła się i zamilkła.

– Moim obowiązkiem jest zapewnić ci opiekę i to zrobię. Ale nie próbuj mi więcej urządzać życia, bo na to nie pozwolę!

Bez zjedzenia obiadu wsiadł do samochodu i pojechał po żonę. Kasia od razu domyśliła się, że w domu zaszło jakieś niemiłe zdarzenie. W skrócie opowiedział, ręce mu drżały na kierownicy.

– Przecież nie mogę dopuścić, żebyśmy źle się czuli we własnym domu!

– Jakoś się pomału ułoży, początki bywają trudne – uspokajała męża. – Mama się przyzwyczai, od wiosny zajmie się ogródkiem, będzie miała zajęcie. Przecież to lubi. A ty się uspokój, bo za chwilę to nas całkiem nerwy w sądzie zjedzą.

Jechali na kolejną rozprawę do sądu. Na samą myśl o Budowlańczyku  obojgu podnosiło się ciśnienie.  Jak było do przewidzenia obrażał ich – co robił na każdej rozprawie – nazywając kłamcami i oszustami, próbował wmówić sędziemu, że to oni zmusili go do podpisania umowy, którą zresztą  sam skonstruował, a potem zerwali umowę bezprawnie, że chcieli jego – biedaka – okraść, zaplanowali oszustwa wcześniej…itp., itd. Koszmar, scena jak ze szpitala dla umysłowo chorych. Mikołaj nie wytrzymywał, choć mecenas go uspokajał, i odpierał brednie pieniacza. Kasia siedziała zrezygnowana, przytłoczona taką nieprawdopodobną ilością fałszu, obłudy i kłamstwa. Sprawę przełożono na kolejny termin.

22.05.2018

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *