Po dużej ilości emocjonujących wrażeń należało odreagować i odpocząć. Wszakże dla odpoczynku zjechało do Krystianówki całe towarzystwo. Zenek z zadowoleniem zauważył, że Adam z Winicjuszem nie próżnowali w czasie gdy on z „dziewczynami” przebywał poza domem. Zebrane w stos gałęzie leżały w pobliżu miejsca przeznaczonego na palenie ogniska, kociołek wypełniony ziemniakami, cebulą i kiełbasą czekał na zawieszenie go nad ogniem w celu upieczenia zawartości. Na drewnianym stole stały dzbanki z sokiem pomarańczowym oraz kompotem, zaś obok nich bateria butelek zawierających przeróżne trunki. Niektóre zostały napoczęte a panowie tryskali humorem. Psy również sprawiały wrażenie szczęśliwych wyjątkowo, ponieważ w trakcie przygotowywania „pieczonek” zostały hojnie obdarowane smakołykami. Przezornie nie odstępowały swych dobroczyńców mając nadzieję na ciąg dalszy poczęstunku i bezczelnie zlekceważyły codzienną swą psią karmę.
Na rozpoczęcie miłego wieczoru każdy dostał szklaneczkę z ulubionym napitkiem. Elżbieta opróżniła swoją bez ociągania. Usiadła ze szkicownikiem na ławeczce przyglądając się dwu i czworonożnym obecnym istotom krzątającym się wokół. Każdy coś robił, ona jedna usiłowała tkwić w bezruchu co jej się w sposób oczywisty nie udawało. Miała wrażenie, że próbując patrzeć na wszystkich jednocześnie, dostaje oczopląsu a zeza to już na pewno.
– Hej! – krzyknęła wreszcie zniesmaczona. – Moglibyście na chwilę znieruchomieć?
Dwunożne istoty zastygły, każda w zadziwiającej pozycji.
– Tak dobrze? – spytała Krysia stojąc na jednej nodze, druga zawisła w powietrzu, nad głową powiewała długa gałąź trzymana w obu rękach.
– A ja? – dopytywał się Adam uchwycony zupełnie prozaicznie z butelką w jednej ręce i szklaneczką w drugiej.
Zenek kucał przy gałęziach w ogniskowym kręgu próbując je rozpalić.
– Elu, czy ja mogę rozpalać ogień czy mam się całkiem nie ruszać? – krzyknął. – Bo jak długo to mi kolana ścierpną.
Winicjusz wyszedł z szopy i zastygł zdumiony zobaczywszy znieruchomiałych przyjaciół.
– Co wam się wszystkim stało… – zaczął mówić i przestał, bo kątem oka dojrzał, że Elka szkicuje z zagadkowym półuśmieszkiem na twarzy.
Z domu wyszła Adelka z dwoma talerzami pełnymi pokrojonego ciasta jagodowego i jeżynowego. Coś dziwnego rzuciło jej się w oczy, więc przystanęła jeszcze nie wiedząc o co chodzi. Dotarło do niej po chwili, rzut oka na Elkę wystarczył, by pojęła w czym rzecz. Nie popukała się w czoło jedynie dlatego, że miała zajęte obie ręce. Mogła tylko mówić, czego nie omieszkała uczynić.
-Zidiocieliście wszyscy ze szczętem? W co się bawicie? „Słup soli niemowa” czy jakoś tak się to nazywa, bawiłam się tak w podstawówce…
– Nie skrzecz, oni mi pozują – wyjaśniła zadowolona Elka. – Najpierw się wszyscy kręcili bez sensu a teraz przynajmniej sensownie znieruchomieli.
– I co, będziesz ich tak do północy trzymać? Kiedy się ziemniaki zdążą upiec? Nie prościej byłoby im zrobić zdjęcie i w domu sobie przenieść na papier w wolnej chwili?
– Cicho, rozpraszasz mnie – mruknęła Elka. – I zejdź mi z oczu, bo zasłaniasz widok.
– A idźże sobie, nie będę nadkładać drogi i chodzić w kółko dla twojej przyjemności. Ciężko mam, niosę coś przecież, nie widzisz?
– Nic nie widzę boś mi wlazła przed oczy i świat przesłaniasz – przymrużyła oko Elka. – No jakby nie patrzeć to nie widać…
Winicjusz roześmiał się głośno słysząc ową wymianę zdań. Nie dośmiał się do końca, bo klapnął na siedzenie z nagła i niespodziewanie podcięty przez Gamę, która rzuciła się w pościg za Betą. Ta zaś wykorzystując bezruch ludzi bezczelnie zwędziła kiełbasę nabitą na patyk, jedną z kilku przygotowanych do upieczenia nad ogniskiem w celu umilenia oczekiwania na danie główne, czyli ziemniaki upieczone w kociołku. Za Betą rzuciła się też Perełka i Bierka, za nimi Miś. Po czym zastanowił się, zawrócił i ukradł dla siebie drugą kiełbasę z patykiem. Ciągnąc patyk wpadł na jedyną nogę Krysi znajdującą oparcie na ziemi ponieważ druga aktualnie przebywała w powietrzu w postaci zastygniętej i pozbawił ją tego oparcia, zanim zdążyła tę drugą ze stanu zastygnięcia wyprowadzić. Wobec powyższego jedynym Krysinym punktem zaczepienia stała się trzymana w rękach gałąź. Ponieważ zaś gałąź nie miała się o co zaczepić musiała się o coś oprzeć i wykorzystała w tym celu głowę i plecy Zenka, który usiadł na trawie z wyrazem niebotycznego zaskoczenia na obliczu.
– Kochanie, a cóżem ci ja zawinił, żebyś mnie kijami okładała? – wybełkotał do swej upadłej małżonki.
Adam stał w dalszym ciągu znieruchomiały, z zachwytem wpatrzony w rozgrywające się przed nim sceny. Elżbieta poczuła się rozproszona ostatecznie.
Winicjusz, który upadł jako pierwszy, zwijał się ze śmiechu, łzy mu płynęły po twarzy i nie mógł się opanować mimo gniewnych spojrzeń rzucanych przez Krysię w jego stronę. Zenek spojrzał na przyjaciela, na siebie, a widząc żonę w jednym kawałku i bez widocznego uszczerbku na ciele, zawtórował mu rycząc niczym bawół. Krysia najpierw chciała się obrazić, wykonawszy jednak szybką pracę umysłową doszła do wniosku, że żaden człowiek tu nie zawinił a zwierzakom wolno… Widząc skręcających się ze śmiechu facetów – bo i Adam wreszcie ocknął się z odrętwienia i rżał jak stara szkapa – zaraziła się śmiechem. Dołączyła do nich Adelka i na samym końcu rozproszona Elka. Psy pozazdrościły ludziom tak świetnej zabawy i włączyły się wszystkie bez wyjątku próbując wycałować swoich ukochanych opiekunów zachowujących się, mówiąc delikatnie, niecodziennie.
– Ja nie wytrzymam z tymi wariatami – jęczała Adelka. – Wszystko przez Elkę. Ty, Elka, idź ty natychmiast nad jezioro i przestań przeszkadzać. Winicjusz, masz za nią iść, żeby się gdzieś durna baba nie utopiła. I zabierzcie ze sobą psy – zarządziła.
Rozproszona ostatecznie Elżbieta doszła do wniosku, że nie chce jej się słuchać gderania Adelki i że wszyscy przyjaciele zapadli na zaćmienie umysłowe albo inną pomroczność jasną. Mając jednak świadomość, że jest to stan przejściowy, nie przejęła się zbytnio ich dolegliwościami. Wstała z ławeczki, gwizdnęła na psy i ruszyła w stronę jeziora. Winicjusz wśród wybuchów śmiechu pozbierał się z trawy i ruszył za Elką.
Psy biegły z wyraźnie uśmiechniętymi mordami. Elżbieta – upodobniona do nich z wyrazu twarzy, co z pewnością było między innymi skutkiem zawartości opróżnionej szklaneczki – podążała za nimi lekkim krokiem. Dotarłszy do drewnianego pomostu wchodzącego w jezioro, oczywiście sporo ponad powierzchnią wody, usiadła na jednej z trzech ławeczek. Czuła się dobrze, wyjątkowo dobrze, lekka i rozluźniona zupełnie jak dawno temu w czasie pamiętnego pobytu w Szczawnicy… Wspomnienia wróciły, przemyślenia różne również się pojawiły w bardziej uporządkowanej formie niż do tej pory. Niestety, obiecujące czynności umysłowe uległy zakłóceniu, ponieważ osobiście pojawiła się bezpośrednia przyczyna wszelkich zawirowań jej wewnętrznego życia skrzętnie ukrywanych przed światem. Tak jej się przynajmniej wydawało. Faktycznie przyjaciele z zainteresowaniem obserwowali rozwój wydarzeń robiąc zakłady kto pierwszy skapituluje: czy Elka zmięknie czy Winicjusz się znudzi rolą. Im obojgu zaś było całkowicie obojętne zdanie osób trzecich na temat ich stosunków dwustronnych. Paradoksalnie, właśnie dlatego, że nie byli razem, stanowili dla siebie nawzajem siłę napędową. Oczywiście długo sobie tego nie uświadamiali. To znaczy Elka do tej pory z pewnością, Winicjusz zaś od jakiegoś czasu zdawał sobie sprawę z owego faktu.
– Elżuniu, czy mogę usiąść obok ciebie czy wygonisz mnie na sąsiednią ławkę – spytała bezpośrednia przyczyna Elcynych rozterek.
– A idź gdzie chcesz – odpowiedziała nie patrząc na niego.
– Właśnie jestem w tym miejscu – powiedział ciepło.
Jej też się ciepło zrobiło. Na sercu i nie tylko…
– Siadaj, dzisiaj mam dzień dobroci. Należy ci się za to, że tak pięknie usiadłeś na ziemi – parsknęła śmiechem mając przed oczyma rozgrywającą się niedawno scenę.
Wieczór był przepiękny. Wesoło świeciło całe pół księżyca, odbijając się w jeziorze udawało, że jest całym księżycem. Czasem zakrywała go chmurka i wtedy zapadały egipskie ciemności, z przybrzeżnych szuwarów dochodziły szumy, pluski, szelesty i jakieś inne dziwne odgłosy. Gdyby Elka znalazła się tu sama, pewnie zdrętwiałaby ze strachu w bezruchu albo uciekła z dzikim wrzaskiem. Teraz jednak nie obawiała się niczego… przy takich psach…
Winicjusz usiadł. Pogrążyli się w pogawędce jakby Ela zapomniała o wszystkich swoich żalach i pretensjach do całego świata ześrodkowanych w ataku na tego jednego mężczyznę, bogu zresztą ducha winnego. Był świetnym kompanem, przypomniała sobie ten fakt z całą wyrazistością. Unikał kłopotliwych dla niej tematów. Poczuła się odprężona i uspokojona słuchając jak ciekawie i z poczuciem humoru opowiadał o swych podróżach.
15.05.2018
- urszula97 Zaczyna mnie wciągać ta książka,super.
- annazadroza Urszulo:-) Nawet nie wiesz jak się cieszę!!! Dziękuję:)))
- kobietawbarwachjesieni Jest już Winicjusz i Elka. Ciekawe, co będzie dalej?
- annazadroza Marysiu:-) A życie toczy się dalej… teraz czas na Kasię… Elka z Winicjuszem się”przegryzają”, tzn. Elka „przegryza” samą siebie i swoje wnętrze…;)))