Elżbieta pozostała na ławeczce. Zidentyfikowała w sobie jakieś dziwne uczucia, których dotychczas nie było. No dobrze, może były lecz ich nie dopuszczała do głosu. Przez lata. Jak się tylko jakieś wychyliło – to w łeb. A teraz – czy na skutek upływu czasu, co podobno pozwala lepiej odnaleźć się w rzeczywistości, czy też na skutek słów Krysi bardzo konkretnych i dobitnie określających jej aktualny stan umysłu, czy w ogóle na skutek fazy księżyca albo burz magnetycznych na słońcu – jakoś Elka życzliwiej odniosła się do owych dziwadeł wyłaniających się skądś, nie wiadomo skąd, może z podświadomości. Siedziała sobie na ławeczce z pustą szklanką w ręce nie reagując na wołania reszty towarzystwa spożywającego śniadanie na ganeczku.
– Dajcie jej trochę czasu, niech sobie w spokoju posiedzi – usłyszała głos Krysi.
No właśnie, dajcie mi spokój, niech sobie posiedzę – pomyślała. I pomyśleć muszę, jakoś się ogarnąć, pozbierać. Odjechać nie mam jak. Nie ukradnę auta chłopakom. Aż takiego świra to ja nie mam. No i psice są takie szczęśliwe. Należy im się odrobina radości choćby dlatego, że mnie ratowały przez tyle lat z różnych tarapatów. Gdyby nie one to bym sobie chyba coś zrobiła. Nawet na pewno. One mnie trzymały przy życiu, kochane suczki.
Kochane suczki, jakby wyczuwając myśli swojej pani, przybiegły zziajane, z uśmiechniętymi mordkami i „rąbnęły” się u jej stóp. Potem nadciągnęła cała reszta. Ela wyglądała wśród nich niczym „tańcząca z psami” starając się rozdzielić pieszczoty równo pomiędzy wszystkie czworonogi.
Taki właśnie obrazek zobaczył Winicjusz podjechawszy po cichu pod bramę. Po cichu dlatego, że już jakiś czas temu wymienił starego srebrnego mercedesa na grafitową Toyotę RAV4. Elka zapatrzyła się na samochód. Właśnie taki model podobał jej się najbardziej: z kołem zapasowym z tyłu, z metalowymi progami po bokach, z ramą z przodu. Takie cudne auto z duszą. Na dodatek ów konkretny egzemplarz poruszał się prawie bezszelestnie. Dziwne, nowe, wydobywające się z Elcynej głębi uczucia nieśmiało powiedziały, że fajnie byłoby przejechać się taką terenówką po leśnych ostępach. Tu zapaliło jej się czerwone światełko. Najpierw nie wiedziała czemu ale rozum, który od rana jakby zaczął wracać na swoje miejsce po bardzo długiej – najwyraźniej – obecności w jakiejś innej galaktyce, wysłał sygnał: kłusownicy! Pomyślała, że takim wozem można ich gonić, nie uciekną.
Ponieważ bramę zamknięto jedynie na zasuwę, Winicjusz otworzył i cicho wjechał na teren Krystianówki nie angażując tym samym nikogo z obecnych. Zareagowały za to psy pędząc w stronę nowoprzybyłego całą sforą. Witały się z nim wyrażając ogromną radość ujadaniem aż echo się niosło na okolicę. Uśmiechnięte mordy, merdające ogony, podskakujące maluchy i kręcące się zawzięcie w kółko potwory stanowiły obraz, na który Elżbieta patrzyła z przyjemnością. Podobnie jak on na poprzedni. Starając się ze śmiechem uniknąć skutków tak wielkich dowodów sympatii czworonogów, zamknął bramę i skierował się ku domowi, a raczej ku ławeczce przed domem, na której siedziała Elżbieta przyglądając mu się. Miał wrażenie, że zaraz się zerwie, powie, że nie chce z nim rozmawiać, nie ma czasu i zniknie. Nic takiego się jednak nie stało. Coraz bardziej zdziwiony i jednocześnie lekko zaniepokojony zwolnił i zatrzymał się kilka kroków przed nią. Nie spuszczała z niego wzroku, cień uśmiechu błąkał jej się po twarzy aż wreszcie przestał się błąkać i „wypełzł na usta”. Zaraz potem parsknęła śmiechem.
– Coś się stało? – spojrzał na nią, następnie na siebie, zwracając uwagę na koszulę w białogranatową kratkę i na jasne dżinsy, sprawdzając czy psy nie ubrudziły ich podczas przywitania w związku z czym wyglądałby śmiesznie.
– „Trędowata” mi się przypomniała, kiedy „zmysły wypełzły mu na usta” czy jakoś tak…
– Czy sugerujesz, że mnie coś skądś wypełzło?
– Ależ skądże, miałam na myśli, że z mroków mojej duszy wypełzł uśmiech… bo tak ogólnie… jakby jaśniej się zrobiło…
– Słońce wzeszło – powiedział tak jakoś niepewnie czym spowodował jeszcze szerszy uśmiech Eli.
– Już parę godzin temu – zauważyła. – Usiądź na ławeczce.
– Pewna jesteś? Chyba się ciebie zaczynam bać…
Spojrzała spod oka.
– Tak? Niby czemu?
– Bo jestem przyzwyczajony, że się na mnie złościsz, fukasz jak wściekła kotka albo uciekasz przede mną i to jest normalne. A tu proszę jaka niespodzianka. Stało się coś? – powtórzył pytanie.
– Tak, włamanie było w nocy – odrzekła zmieniając temat.
Niczego więcej nie zdążyła dopowiedzieć.
Po drugiej stronie domu cała czwórka najwyraźniej zakończyła śniadanie ponieważ rozległ się brzęk zbieranych ze stołu naczyń i głowa Krysi pojawiła się w kuchennym oknie. Elka zerwała się z ławeczki, po czym bez słowa poszła do swojego pokoju.
– O, dotarłeś po cichu – zdziwiła się. – Co tak siedzisz? Ona ci coś zrobiła? Czemu nie przyszedłeś czegoś przekąsić?
– Nie, nic mi nie zrobiła. Jak widać, uciekła. Normalka. A zostało jeszcze coś na ząb? Chętnie skorzystam, tylko najpierw przyniosę z auta zapasy. Nie myśl, że przyjechałem z pustymi rękami.
Obok Krysi pojawiła się Adelka, zza domu wyszli Zenek z Adamem. Przywitali się, po czym zaintrygowani słowami Winicjusza udali się razem do samochodu. Obejrzeli dokładnie zawartość jednej z toreb. Zenek ostrożnie przejął ciężar i ruszył w stronę domu z wyrazem błogości na twarzy. Za nim podążyli pozostali panowie, każdy z bagażem w ręce. Niesiona przez Zenka, cenna niewątpliwie, zawartość kryła się w eleganckiej torbie z logo firmy Winicjusza. Domysł Krysia wysnuła trafny – iż muszą się w niej znajdować wyszukane trunki, które z pewnością uświetnią planowaną na wieczór biesiadę przy ognisku.
Winicjusz nałożył sobie na talerz słuszną porcję śniadaniowych smakołyków. Pałaszował aż mu się uszy trzęsły słuchając równocześnie relacji z wydarzeń poprzedniej nocy, które uniemożliwiły relaksujący wypoczynek przebywającym tu paniom.
– Tego nie można tak zostawić – stwierdził Zenek. – Po pierwsze ze względu na bezpieczeństwo dziewczyn. Po drugie zaś czuję się odpowiedzialny za Krystianówkę skoro podjąłem się doglądania dobytku.
– Mnie chodzi przede wszystkim o znęcanie się nad zwierzakami przez takich… takich… zwyrodnialców – krzyknęła Adelka wzburzona na samą myśl.
– Niestety, na wsiach zwierzęta ciągle jeszcze traktowane są jak przedmioty, nie jak żywe istoty, które odczuwają i przeżywają jak ludzie ból, strach i miłość – ze łzami w oczach dodała Krysia.
– Zadzwonię zaraz na policję – Zenek przytulił żonę. – Albo może lepiej pojadę z dziewczynami, żeby od razu wszystko same opowiedziały. Chłopaki zostaną na posterunku z tą całą czworonożną menażerią i zajmą się odpoczywaniem. A jak skończą to się wezmą za przygotowania do ogniska. Może być?
-Tak jest panie ordynatorze – zgodnie odpowiedzieli „chłopcy”.
Zenek w towarzystwie trzech „dziewczyn” albo odwrotnie, „dziewczyny” w towarzystwie Zenka, po dotarciu na posterunek policji w pobliskim miasteczku rozpoczęły składanie zeznań. Powiedziały co widziały, czego nie widziały, czego mogły się domyślać, co im się wydawało, co ewentualnie należałoby wziąć pod uwagę w pierwszej kolejności a co nieco później. W tej materii nie miały jednoznacznego stanowiska i próbowały je wypracować wszystkie jednocześnie prezentując swoje zdanie na temat. Zupełnie skołowany młody posterunkowy w pewnym momencie bezradnie opuścił ręce i błagalnie spojrzał na Zenka szukając u niego ratunku.
– Poczekajcie dziewczyny, nie mówcie wszystkie równocześnie. Pan posterunkowy nie ma jak zapisać… Może nich Ela zacznie.
– Ale ja przyjechałam ostatnia! Pierwsza była Adelka…
– Gdzie ja byłam pierwsza? – zdziwiła się wywołana.
– W lesie.
– Aa, no byłam.
– Więc może zacznijmy od tego pierwszego razu – posterunkowy uczepił się nadziei na pozytywny rozwój zdarzeń i spojrzał na Krysię.
– Ale to było bardzo, bardzo dawno, prawda kochanie? – zajrzała Krysia mężowi w oczy po czym parsknęła śmiechem.
Adelka i Elżbieta próbowały utrzymać powagę widząc coraz bardziej czerwoną twarz chłopaka w mundurze. Nie udało się im i po chwili posterunek rozbrzmiewał salwami śmiechu. Pierwszy opanował się Zenek, wszak w pracy musiał się wykazywać samodyscypliną i opanowaniem, od tego niejednokrotnie zależało ludzkie życie. Tutaj więc również stanął na wysokości zadania i wybawił z kłopotu młodziutkiego policjanta. Pomocny okazał się drugi policjant, który wrócił z patrolu w towarzystwie kolegi w zielonym mundurze leśnika.
Już zupełnie spokojnie i rzeczowo „dziewczyny” opisały całą sytuację, przedstawiły przebieg wydarzeń oraz swoje spostrzeżenia, wnioski i domysły. Leśnik przysłuchiwał się ich słowom z zainteresowaniem tym większym, że od pewnego czasu kłusownicy poczynali sobie w okolicy coraz śmielej nie licząc się z nikim i niczym.
Wracali do Krystianówki leśnym duktem wskazanym przez leśnika. Terenowe Suzuki Zenka bez trudu dawało sobie radę, z konieczności jechali jednak powoli i pewnie dlatego Krysia coś dostrzegła.
– Coś kolorowego mignęło, tam, za krzakami!
– Gdzie? – zainteresował się Elka.
– Zenek, stój! Tam chyba ktoś leży – krzyknęła Krysia.
Samochód się zatrzymał. Krysia pobiegła pierwsza, pozostali starali się jej dotrzymać kroku. Wśród krzaków leżał przestraszony mały chłopczyk i patrzył na nią ogromnymi oczami. Wyglądał jakby strach nie pozwolił mu się ruszyć ani odezwać.
– Skarbie, co ty tu robisz sam w lesie? – spytała pochylając się nad malcem.
Nie odpowiedział, skulił się tylko bardziej. Widać było, że najchętniej zwiałby gdzie pieprz rośnie lecz jakaś tajemnicza siła nie pozwalała mu się ruszyć z miejsca.
– No hej, nie bój się – przykucnęła przy dziecku Ela i wyciągnęła rękę w jego stronę.
Szarpnął się do tyłu lecz nie odsunął się ani o kawałek. Widocznie tajemnicza siła miała wielką moc.
– Naprawdę nie masz się czego bać – dodała Adelka. – Skąd się wziąłeś sam w środku lasu? Gdzie rodzice? Zgubiłeś się?
Zenek rozejrzał się wokół. Przyjrzał się chłopcu i zauważył, że wciąż tkwi w jednej pozycji z nienaturalnie podkurczoną nóżką.
– Coś ci się stało? – spytał. – Boli cię coś? Nie bój się, chcemy ci pomóc. Jak masz na imię?
– Jasiek – odpowiedział malec.
Wyraz nieufności powoli znikał z twarzyczki dziecka.
– Pokaż kolego, jestem lekarzem a tamte panie są pielęgniarkami. Widzisz jakie masz szczęście? Zaraz obejrzę, zaraz. O rany, co to?
Ubranko chłopca a dokładniej: dolna część bluzy, rękaw i tył spodenek tkwiły w stalowych szczękach pułapki…
– Dziecko – jęknął Zenek, – gdyby cię złapało kawałek dalej… ale nic, już wszystko dobrze, zaraz cię uwolnię…
– Przecież mógłby tu umrzeć gdyby go to diabelstwo pokaleczyło – wzdrygnęła się Ela. – Wykrwawiłby się na śmierć.
– Ależ miał szczęście – przyznała Adelka. – Nawet go nie drasnęło.
– Dzwonię na policję – oświadczyła Krysia. – Zenuś, daj mi swoją komórkę bo masz numer wklepany.
W oczekiwaniu na policjanta nawiązali kontakt z Jaśkiem, który – gdy odtajał, uspokoił się i strach ustąpił miejsca ciekawości – okazał się bystrym, rozmownym chłopcem. Skąd się wziął sam w lesie?
– Otóż powiedział nam – relacjonowała Adelka po powrocie do Krystianówki, – że poszedł do lasu szukać swojego szczeniaczka. Bardzo chciał mieć psa i dostał wreszcie od sąsiada, któremu się suka oszczeniła…
– Nie suka tylko psica – sprostowała Ela.
– Niech będzie – zgodziła się Adelka. – Przyszedł ojciec Jaśka, z którym pani Monika, czyli jego matka szczęśliwie się rozwiodła, bo to drań, pijak oraz damski i dziecięcy bokser. Chciał pieniędzy, a kiedy go matka z babcią pogoniły, zabrał szczeniaka i powiedział, że go przywiąże w lesie, żeby go wilki zjadły.
– O sukinsyn – wyrwało się Adamowi.
– A żebyście widzieli w jakich warunkach mieszka ta rodzina! Tragedia po prostu. Jasiek ma jeszcze pięcioro rodzeństwa i ta jego mama ze wszystkimi dzieciakami, tak jak stała, bez niczego więcej, uciekła od tego bandyty do swojej matki staruszki. A jej chatka to jak z dziewiętnastego wieku: maleńka, bez łazienki, właściwie tylko kuchnia, duży pokój i jakaś przybudówka gospodarcza. Dach ze starości przecieka, grzybem śmierdzi, jednym słowem horror. A teraz jeszcze straszą panią Monikę, tę biedną matkę, że jej dzieci odbiorą bo warunki niedobre. A jak ją chłop bił i dzieci też to były dobre? Super warunki, no nie?
– Paranoja normalnie! Matce dzieci chcą zabrać a drań został bezkarny sam w domu. Alimentów nie płaci bo oficjalnie nie ma z czego, chociaż podobno trudni się kłusownictwem właśnie i nieźle sobie radzi, bo dziczyznę do knajp nielegalnie dostarcza. – dodała Krysia.
– Brr, ohyda. Takie bydlę potrafi przywiązać psa do drzewa, żeby skonał w męczarniach. Też bym mu tak samo zrobiła – wtrąciła Elka.
– Jasiek poszedł szukać szczeniaczka i sam wpadł w pułapkę – ciągnęła Adelka. – Miał niebywałe szczęście, że nic mu się nie stało. A piesek w międzyczasie wrócił na podwórko. Leśnik mówił, że tu dobrzy ludzie mieszkają, chcą pomóc tym kobietom chociaż dach wyremontować i kawałek pokoju, żeby dzieci nie zabrali.
– Zaraz, zaraz, a może zgłosić tę rodzinę do programu? – zastanowił się Winicjusz.
– Jakiego? – zapytał Zenek.
– Oo, tak, to jest pomysł – ożywiła się Elżbieta, która uwielbiała oglądać „Nasz nowy dom” na Polsacie. – Może akurat będą mieli szczęście.
– Już wiem o co chodzi. Nie mam czasu oglądać, ale Krysia mi czasem opowiada. Trzeba tak zrobić. Może się uda? – klasnął Zenek w ręce i zwrócił się do Winicjusza. – Jednak masz głowę nie tylko po to, żeby na niej czapkę nosić.
Winicjusz skłonił się z gracją w stronę kolegi przyjmując pochwałę z doskonałą powagą, zerkając dyskretnie na uśmiechającą się Elżbietę.
– Mnie nurtuje jednak myśl – odezwała się Adelka – dlaczego, u licha, wsadzili te szczęki w krzaki przy drodze.
– Przecież to nie droga, tylko taki leśny dukt. Z rzadka ktoś tu się zjawia, chyba leśnicy – zaczęła Krysia.
– No właśnie. Trzeba być idiotą, żeby im pod samym nosem paści zakładać.
– A nie wiesz Adelciu, że najciemniej pod latarnią? – skwitowała Krysia.
11.05.2015
- kobietawbarwachjesieni Bardzo ciekawie rozwija się akcja. Jestem ciekawa, co będzie dalej. Ściskam Cię mocno.
- annazadroza Marysiu:-) Cieszę się, że Ci się dobrze czyta:) Taka to dla mnie przyjemność, że słów brak:) Baaardzo serdecznie Cię przytulam:)))