„Pasma życia” 25

Kasia nie mogła się doczekać kiedy zostanie babcią. Perspektywa pojawienia się w rodzinie maleńkiej istotki wprawiła ją w ogromną radość, nie do porównania z żadną inną. Obudziły się w niej macierzyńskie uczucia uśpione wcale nie tak dawno. Chciała mieć dziecko z Mikołajem. Uświadomiwszy sobie, że prababcia i siostry babci rodziły najmłodsze swoje dzieci po czterdziestce stwierdziła, że jeszcze zdąży. Mikołaj wtedy nie dał się przekonać, a jej nie udało się osiągnąć celu bez względu na jego zdanie na ten temat. W sumie – przekonała się, że los wie jak kierować sprawami nie zważając na nasze chęci czy niechęci, bo widocznie ma całościowy ogląd sytuacji. Jakże dałaby sobie radę z małym dzieckiem, chłopcami, ewentualnymi wnukami, ojcem z Alzheimerem oraz pracą? A przy tym jeszcze musiałaby znaleźć siłę i czas na bycie partnerką dla Mikołaja. To byłoby po prostu nieosiągalne, poza granicą ludzkich możliwości. Zająwszy się małym dzieckiem zużyłaby wszystkie siły i nie starczyłoby ich na nic innego. No i coś jeszcze, za chwilę dziecko poszłoby do szkoły i tu powtórzyłby się koszmar z przeszłości: odrabianie lekcji, wywiadówki… Nie,  stanowczo za dużo. Los dobrze wiedział czego jej zaoszczędził. Teraz na zebrania będą chodzić Agnieszka z Łukaszem. No, nie tak zaraz, za sześć lat. Niech się najpierw Kruszynka urodzi.

Agnieszka wróciła od lekarza. Termin porodu został wyliczony na koniec sierpnia, a tymczasem sierpień się skończył. Wszystko było w porządku, tak wychodziło na zdjęciach i ten fakt potwierdzały wyniki badań, ale maleństwu wcale się nie spieszyło na ten świat. Kasia nie do końca wierzyła, że dziewczynka. Może jednak chłopczyk? Na USG niczego nie mogła się dopatrzeć, widziała same plamy i tyle.

– Różne cuda się zdarzają. Jak się urodzi i sama zobaczę, że nie chłopak to uwierzę, że dziewczynka – mówiła nie mogąc się doczekać maleństwa, które będzie mogła wziąć w ramiona i przytulić.

Myślała o słodkiej dziewczynce, którą będzie ubierać w śliczne sukieneczki, czesać miękkie włoski…Wracały wspomnienia z najwcześniejszego dzieciństwa, gdy sama była dziewczynką z warkoczykami… Tęskniła za dzieckiem, za maleńkim ciałkiem, które można zamknąć w objęciach i nosić przytulone, za maleńkimi rączkami potrafiącymi nadzwyczaj mocno uchwycić… Jednym słowem przyszła najwyższa pora na dziecko w rodzinie.

Wyznaczono wreszcie dzień wywołania porodu. Dziecko było duże i mogło mieć kłopoty mimo, iż matka młoda, zdrowa i wysportowana. A nawet właśnie z tego powodu. Tak silne mięśnie jak miała Agnieszka nie były pomocą, ale wręcz przeszkodą w szybkiej akcji porodowej. Męczyła się dziewczyna okrutnie. Nie było to bezpieczne ani dla niej ani dla dziecka.  Łukasz dzielnie wspierał żonę, lecz ponieważ cierpienie przedłużało się ponad miarę,  zapłacił za znieczulenie. W wyniku podanych środków twarde mięśnie zwiotczały i nowa mieszkanka planety Ziemia głośno oznajmiła o swoim przybyciu.

Kasia z bijącym sercem czekała za drzwiami sali porodowej. Usłyszawszy głos dziecka nie mogła się powstrzymać. Musiała zerknąć na Kruszynkę, która stała się w jednej chwili najważniejsza na całym świecie, która jest przedłużeniem jej życia. Bez niej, Katarzyny, nie byłoby na świecie tej konkretnej istoty, tego maleńkiego ludzika, który odziedziczył także jej, Kasi, geny i przekaże je dalej…

Maleństwo w pierwszej chwili wydało jej się podobne do Łukasza. I było oczywiście najpiękniejsze na świecie i miało wyjątkowo mądre spojrzenie. W ogóle całe było wyjątkowe i doskonałe, co potwierdziła Renata, matka Agnieszki.

– Dopiero teraz udało mi się wyrwać z pracy – tłumaczyła Kasi. – Jaka ona piękna! Jak mądrze patrzy! Jaka cudowna!

Od tej chwili maleńka królewna Klara, zwana potocznie Kruszynką, zawładnęła sercami swoich najbliższych, którym się „objawiła” w momencie urodzin. Była niezwykle spokojnym, pogodnym dzieckiem. Rozwijała się wspaniale zaś rodzice pozostawali w stanie nieustannego zachwycenia pierworodną latoroślą.

6.03.2018

  • aga-joz Aż się nie mogę doczekać, kiedy sama zostanę babcią. Od znajomych wiem, że to zupełnie inne uczucia, niż te dotyczące własnych dzieci
  • urszula97 Dokładnie,jest to inna miłośc,cierpliwość i jakaś niewytłumaczona siła której brak przy swoich dzieciach a ma się ją przy wnukach.
  • annazadroza Ago:-) To naprawdę jest niesamowite uczucie:) Mnie się odnowiło przez Calineczkę, bo będąc z nią przeżywam powrót uczuć macierzyńskich, w zwiększonej ilości, w tej konkretnej chwili jestem tylko dla niej, inne myśli odchodzą na bok. Miłość jest tak ogromna, że niewyobrażalna wręcz. Ale jak pracowałam, nie miałam tyle czasu dla starszych dziewczynek. Teraz dla malutkiej mam.
    Życzę Ci takich uczuć, tylko w odpowiednim czasie, kiedy będziesz mogła je bez przeszkód przeżywać. Moocno Cię ściskam:)))
  • annazadroza Urszulo:-) Przy swoich dzieciach było mnóstwo codziennych obowiązków, które wykańczały siły fizyczne i na radość z bycia z dzieckiem już ich czasem nie wystarczało. Przy wnukach jest inaczej. Obowiązki spadają na rodziców, a nam, babciom, pozostaje sama przyjemność. Serdeczności dla babci Uli:)
  • kobietawbarwachjesieni A moje wnuki to już dorośli ludzie. Już prawnuki rosną i lubią do nas przyjeżdżać. Najmłodsze prawnusieńki mieszkają blisko nas, ale na razie wolą być jeszcze z rodzicami i z dziadkami. Do nas wpadają bawić się z kotem. Pozdrawiam.
  • annazadroza Maryniu:-) I do końca życia będą pamiętały zabawy z kotem. Mam wciąż przed oczyma siebie z wózeczkiem dla lalek, takim wiklinowym, który miałam u Babci i woziłam w nim króliki i kurczaki, bo wszystkie chodziły za mną „jak za panią matką”, godzinami siedziałam ze zwierzakami, nie potrzebowałam innego towarzystwa.
Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *