Marysia dojechała bezpiecznie. Wybrała jak zazwyczaj „Budowlanych” choć przyjaciele taty proponowali swoje mieszkanko. Stwierdziła, że lepiej i swobodniej będzie się czuła w hotelu nic nie musząc robić, ani sprzątać po sobie, ani pamiętać, żeby przed wyjazdem wyłączyć ogrzewanie, bojler, prąd w ogóle, spuścić kilkakrotnie wodę w toalecie, zakręcić wodę, domknąć okna… o matko, nie!!! Marysi potrzebna była chwila spokoju i samotności, bycia samej ze sobą, a nie rozpraszania się na milion kawałków. W hotelu nic nie musi, myśleć o niczym poza tematem zadanym samej sobie też nie musi. Utwierdziwszy się w słuszności swojej decyzji zatrzymała auto na parkingu. Stromą drogę do hotelu Fruzia pokonała lekko, bez wysiłku, nie zachłysnąwszy się ani razu. Załatwiwszy szybko formalności – miała rezerwację z czym też już nie było najmniejszego problemu ponieważ okres ferii szkolnych dawno minął, a wakacje dopiero za prawie dwa miesiące miały się rozpocząć – Marysia rzuciła torbę na fotel, sama rzuciła się na wersalkę i przymknęła oczy. Ależ się czuła zmęczona. Ten dzień był prawdziwym maratonem, rekordem pod względem pokonanej odległości oraz ilości załatwionych pomyślnie spraw. Teraz należał jej się odpoczynek. Uznała, że w pełni zasłużony.
Tymczasem Hubert wyszedł z budynku uśmiechając się do siebie z powodu niezwykłego zbiegu okoliczności, wyjątkowo dla niego korzystnego. Fakt, że w drzwiach nie poznał Marysi, nie miał żadnego znaczenia. Nie mógł się spodziewać, że nagle w Muzeum – on pracował w Dziale Dokumentacji Obrazowej – pojawi się dziewczyna, która już jakiś czas temu przyciągnęła jego uwagę. Poza tym wcale jej nie widział, wypadła jak prawdziwy tajfun z pracowni Karola, nie zdążył nawet zobaczyć twarzy i dopiero gdy wychylił się i spojrzał w dół schodów zobaczył te charakterystyczne czarne loki, znak rozpoznawczy Marii.
Te właśnie loki pierwsze rzuciły mu się kiedyś w oczy i to dosłownie. Wiele lat temu wspólnie z grupą znajomych wziął udział w spływie raftingowym na Dunajcu. Popisując się – do tej pory wstydził się własnej głupoty – wpadł do wody. Na szczęście wszyscy obowiązkowo mieli założone kapoki, dzięki temu uniknął utonięcia. Uchwycił się wiosła, które ktoś mu podał, czyjeś ręce wciągnęły go na ponton. Wpadł prosto na dziewczynę o czarnych włosach, które wiatr zawiał dokładnie na jego twarz zasłoniwszy mu oczy. Byłby ponownie wpadł do wody gdyby właścicielka owej burzy loków nie złapała go za rękę mocno przytrzymując. Wieczorem spotkali się wszyscy przy ognisku. Wtedy miał okazję przyjrzeć się swojej wybawicielce. Uroda to jedno, ale… cała „pozostała” Maria była absolutnie cudowna: język ostry miała jak brzytwa, poczucie humoru nieprzeciętne, idealnie współgrające z jego humorystycznym spojrzeniem na różne sprawy. Długo w noc siedzieli całą grupą przy dogasającym ognisku żartując, opowiadając najprzeróżniejsze historie. Hubert zapamiętał tę chwilę jako jedną z tych, które się wbijają w pamięć na zawsze. Ostatnie studenckie wakacje po zdanych egzaminach, odreagowanie stresu, stan zawieszenia między beztroskimi studenckimi latami a rozpoczęciem życia na własny rachunek, pogrążenie się całkowite, zatopienie tylko w tej jednej, konkretniej chwili. Takie niezwykle rzadko przytrafiające się, uświadomione „tu i teraz”.
Potem natrafił na twórczość Marysi, rozpoczął pracę w Muzeum, z Karolem się zaprzyjaźnił, poznał Winicjusza i czuł się uprawnionym do uważania się za znajomego całej rodziny Barteckich. Dziadek pytał czasem czy nie zamierza się ustatkować, założyć rodziny, bo on bardzo chciałby prawnucząt doczekać. Zbywał dziadka żartem, dobrze mu było tak jak dotąd, nie spieszył się z niczym, unikał zobowiązań, czerpał z życia same przyjemności, dawał z siebie tylko tyle ile chciał na swoich warunkach unikając zaangażowania. Oczywiście myślał o przyszłości, o ustatkowaniu się, ale jeszcze nie teraz, przyszłość znikała gdzieś daleko we mgle, przez którą jeszcze nie miał ochoty się przebijać
Skoro wiedział dokąd Marysia pojechała, nie musiał się spieszyć. Nocna jazda nie była niczym nowym, jeszcze na szczęście nie przekroczył wieku, w którym zaczyna stanowić problem. Pobyt w Szczawnicy zaczął mu się niespodziewanie rysować w nadzwyczaj ciekawych barwach. Jak jeszcze nigdy, słowo. Dziadek zadzwonił niedawno z pytaniem, czy nie mógłby wyrwać się z pracy na kilka dni ponieważ bardzo przydałaby się panu Horacemu Balickiemu obecność wnuka. Uzbierało się trochę papierkowych spraw, poza tym płot wymagał naprawy, wiatr zerwał kilka dachówek … a tak naprawdę pan Horacy stęsknił się za wnukiem. Z każdą ze spraw poradziłby sobie sam, stanowiły jedynie element szantażu emocjonalnego, którego starszy pan użył dla osiągnięcia swojego celu nie czując w związku z tym żadnych wyrzutów sumienia.
Pan Horacy zdecydował się przekazać wnukowi kasetkę z rodzinnymi pamiątkami. Były tam pewne dokumenty, fotografie miejsc, których już nie ma, ludzi żyjących tylko w pamięci najstarszych ocalałych z rzezi… Decyzję o wyjęciu pamiątek na światło dzienne przyspieszył telefon od Bogny Bielawskiej, młodej kobiety, która spędzała w Szczawnicy ferie razem z córeczkami i przyjaciółką. Spotkali się zupełnie przypadkiem, pan Horacy bardzo je polubił, a malutka Ewelinka całkiem skradła jego serce. Starsza, Honoratka też była miła i śliczna, i miała imię zaczynające się na literę „H”. Pochwaliła się, że jej dziadek miał na imię Hipolit, zdrobniale mówiono na niego Lidek. Jeszcze wtedy nie miał żadnych skojarzeń, zdziwił się tylko. Dopiero gdy głęboko spojrzał w oczy dziewczynki, a potem jej mamy – poczuł drżenie w sercu. W tych oczach kryła się tajemnica, którą musiał zdążyć rozwiązać. Po prostu musiał. Dlatego chętnie przystał na spotkanie z przyjaciółką Bogny i zgodził się na udostępnienie numeru telefonu. Przeglądał pamiątki szukając w pamięci najodleglejszych wspomnień wydarzeń, nawet tych, których nie miał prawa pamiętać.
Wiedział, że wnuk nie przywiązywał wagi do historii rodziny co wydawało się dziwne, przecież pracował w Muzeum. Wszelkie pamiątki z pewnością natychmiast by tam przekazał, a pan Horacy chciał zmusić Huberta do przeżycia, odczucia, do wczucia się w ludzi z czasu przeszłego dawno dokonanego przekazując mu zapis wspomnień, najdroższe sercu pamiątki i fotografie. Potem niech się dzieje co chce. Może zanieść do Muzeum, może zachować dla siebie, albo… no nie, nie ma żadnego innego „albo”!
Najbardziej szokujące było odkrycie, którego dokonał przez przypadek, przeglądając po raz pierwszy od dawna schowane głęboko pudełko. Znalazł mianowicie fotografię na której był jego ojciec Hieronim oraz młodziutka, ciemnowłosa kobieta i jakieś niemowlę trzymane na rękach przez ojca. Fotografia została wykonana w nieistniejącym zakładzie fotograficznym w Krakowie w marcu 1924 roku. W pierwszej chwili pomyślał, że może ojciec trzymał jakieś dziecko do chrztu lecz odrzucił tę myśl jako mylną. Para widoczna na fotografii sprawiała wrażenie bliskich sobie ludzi, nawet bardzo bliskich…
Od tej pory starszy pan zastanawiał się nad rozwiązaniem zagadki, na którą niespodziewanie się natknął. Czuł, że właśnie on musi odkryć prawdę. Myśl ta stała się nieomal obsesją. Kiedy poznał Bognę i jej córeczki wyczuł intuicyjnie, że muszą mieć coś wspólnego z dręczącą go tajemnicą. Na trop naprowadziło go imię pradziadka dziewczynek, jakby zapaliło mu się w głowie czerwone ostrzegawcze światełko. Kiedy zobaczył oczy mamy i starszej córki, tak charakterystyczne dla członków jego rodu, miał wrażenie, że zbliża się do odkrycia tajemnicy i rozwikłania zagadki. Wierzył, że nie ma przypadków, ale wszystko jest po coś i z jakiegoś powodu. Po namyśle postanowił wtajemniczyć wnuka i podzielić się z nim swoimi domysłami z obawy, że może nie zdążyć, a bardzo chciałby rozwiązać tę niezwykłą szaradę. Czas przecież pędzi naprzód nie oglądając się na ludzkie plany i zamierzenia, to ludzie muszą dostosować się do jego tempa.
Podczas wielokrotnego wysłuchiwania wrażeń Bogny z pobytu w Szczawnicy podczas ferii, w głowie Marysi zrodził się pewien pomysł. Intuicyjnie wychwytywała słowa, wątki, tematy, które mogłaby wykorzystać w pisanym cyklu artykułów na temat wpływu wielkich wydarzeń historycznych na losy zwykłych ludzi. Zainteresowała ją historia starego leśnika, imiona zaczynające się na tę samą literę i pomyślała, że będąc w Szczawnicy mogłaby skorzystać z okazji i spotkać się ze starszym panem. Jej dziennikarski nos mówił, że warto. Może wyniknie coś interesującego z rozmowy? A jeśli nawet nie, to nie ma sprawy, lubiła poznawać nowych, ciekawych, prawdziwych ludzi – jak to określała. Od Bogny dostała numer telefonu pana Horacego, za jego zgodą oczywiście. Staruszek serdecznie zaprosił Bognę z dziewczynkami do odwiedzin w swoim domu kiedy następnym razem przyjadą do Szczawnicy. Pewnego dnia Bogna zadzwoniła z pytaniem, czy może dać numer jego telefonu przyjaciółce, która jest dziennikarką i bardzo chciałaby się z nim spotkać ponieważ właśnie wybiera się do Szczawnicy. Pan Horacy nie mógł usiedzieć na miejscu wielce przejęty perspektywą rozmowy. Podskórnie czuł, że będzie to ważne wydarzenie, jeszcze dokładnie nie wiedział z jakiego powodu lecz był spokojny, wiedział, że w swoim czasie wszystko się wyjaśni. Ufał swojej intuicji, niejednokrotnie podsuwała mu rozwiązania problemów, podpowiadała najlepszą opcję w danej sytuacji, pomagała w podjęciu wielu trafnych decyzji.
cdn.
Jak super, że w twoim opowiadaniu się Szczawnica Aniu. Bardzo ciekawy wątek. Z chęcią czytam dalej Bardzo fajne postaci.
Ściskam najmocniej
Kasiu:-) Szczawnica się pojawiła już w „Pasmach życia”, które poprzedzają „Babie lato”, tam są wcześniejsze losy niektórych bohaterów.Uściski ze Szczawnicy:)
W takim razie poczytam Pasma życia. Dziękuję Aniu.
Kasiu:-) Poczytaj :-)♥️
Coraz ciekawiej, akcja się zagęszcza, czekam na dalszy ciąg!
Jotuś:-) Cieszę się, że czekasz Uściski z balkonu 🙂
Zaczyna się odkręcać trochę, trzymasz nas w napięciu.Pozdrawiam serdecznie.
Uleńko:-) Cieszę się, że jesteś i czytasz 🙂 Buziaki:)