„Pasma życia” 22a

U Kasi zadzwonił telefon. .

– Położysz mi farbę? – usłyszała głos Elki.

– To przychodź szybko, mam jeszcze na dziś masę roboty – odpowiedziała Kasia wstawiając od razu czajnik z wodą na gaz.

Po chwili zjawiła się Elżbieta z farbą do włosów i lodami.

– Byłam w sklepie i pomyślałam, że jest sobota i coś od świata nam się należy. Po lodach  będziemy mieć  słodsze życie.

– Aha, a potem w żadne spodnie się nie zmieszczę.

– Przecież Adelka mówiła, że lody odchudzają.

– Tak, na pewno – spojrzała na Elkę jak na wariatkę.

– Nie patrz tak na mnie – Ela wzruszyła ramionami. – Nie pamiętasz? Mówiła, że organizm musi włożyć dużo wysiłku w ogrzanie zimnych kalorii, w związku z tym się nie tyje. A mnie się taka teoria podoba.

– No dobrze, zgodnie z teorią zimnych kalorii będę się obżerać lodami, a potem kto mi kupi nowe ciuchy? Sama nie kupię, nie mam za co. Wiesz, że ledwo starczy na opłaty i bilet miesięczny.

– Wiem przecież dobrze, mam tak samo. Często jak zapłacę pozostałe rachunki to nie mam na czynsz.

– Dokładnie. Całe życie tak kombinuję. Zapłacę za jedno, potem resztę tu dopłacę, tu nie dopłacę i tak w kółko. Łukasz się wczoraj pytał jak ja sobie zawsze dawałam radę. Teraz jako gospodarz sam liczy na wszystkie strony i ciągle mu mało. Wreszcie docenił moje zdolności. Przecież nie wie, że nieraz byłam głodna, bo nie mogłam już patrzeć na chleb z margaryną i wolałam nie zjeść. Dla nich zawsze było masło i coś jeszcze. Nikomu się nie przyznawałam, że jest aż tak źle dopóki nie wyszłam z dołka. Teraz mogę o tym mówić spokojnie.

– Czemu ojcu nie powiedziałaś, nie poprosiłaś o pomoc?

– Bo by mi przez gardło nie przeszło. Nie potrafię prosić dla siebie, a dla dzieci miałam. To sprzedałam sweter zrobiony na drutach, to w pracy wpadło jakieś wyrównanie albo premia i do przodu. A teraz będę miała wnuczkę i to jest najważniejsze na świecie.

– Powiedz,  czy twój tata cieszy się, że będzie pradziadkiem?

– Zawsze lubił dzieci więc się cieszy, że rodzina się powiększa. Ale tylko w momencie kiedy o tym mówię. Jak skończę to już nie pamięta… Nie ruszaj się, bo ci farby do ucha naładuję…

– A tam, w ośrodku, jak się zachowuje? Wie gdzie jest?

– Nie, nie wie. Głównie myśli, że w pracy albo na kursie, albo na ćwiczeniach. Oczywiście za każdym razem chce wracać do domu, ale kiedy go przywozimy to wcale nie poznaje, że to jego mieszkanie. Nie wie gdzie jest. Myśli, że u ciotki albo w hotelu.

– Wiesz co Kasiula? Myślę, że tak jest dobrze. Ma opiekę i żyje, żyje taką pełnią życia na jaką pozwala konkretne stadium choroby w którym się znajduje.

– Rozumiem co masz na myśli – Kasia skinęła potakująco głową. – Wiesz jak bardzo przeżywałam zawiezienie taty do ośrodka. Miałam wyrzuty sumienia, zresztą wciąż je mam. Tłumaczyłam sobie, że to tylko na miesiąc, dopóki Tosia jest na urlopie, bo nie ma innej możliwości zapewnienia mu stałej opieki, potem go zabierzemy z powrotem po wakacjach. Wakacje miał w naprawdę ładnym miejscu. A teraz, tak jak powiedziałaś, żyje. Owszem, złości się, chce jechać do siebie, obraża się na mnie. Jednocześnie jednak prowadzi odprawy i wygłasza wykłady dla pozostałych chorych, którzy i tak go nie słuchają i niczego nie rozumieją, ale on o tym nie wie. Z szefem ośrodka rozmawia na tematy polityczne i zawodowe, raz go bierze za kolegę z kursu raz za swego przyjaciela.

– I tak jest dobrze, nie becz.

– Elu, kiedy po miesiącu pobytu przywieźliśmy go do domu, wcale nie wiedział gdzie jest. Od razu szukaliśmy z Markiem kluczy, które gdzieś schował. Przez dwa dni i dwie noce nie spał, chodził, pełnił dyżury, robił notatki przygotowując się do wykładów. Nie położył się nawet na chwilę, nogi mu popuchły w kostkach do tego stopnia, że skóra popękała…

– Biedny – wtrąciła Ela.

– Tak, bardzo. Ale kiedy mi powiedział, że miał przy sobie kordzik do obrony, ponieważ bał się, że ktoś chce mu wydrzeć tajemnicę państwową i porwać go w tym celu, to zrobiło mi się słabo. Przecież mógł zranić Tosię myśląc, że to porywacz!

– O Boże – jęknęła Elka.

– Potem któregoś dnia zadzwoniłam, a tata stwierdził, że Tosia jest jakaś sztywna. Nie odbierała komórki i pomyślałam, że ją zamordował.

– Sama bym trupem padła z przerażenia – zimny dreszcz przeszył Elżbietę.

– Telefon się popsuł, słychać tylko było: „linia abonencka uszkodzona” i już w ogóle wpadłam w panikę. Wreszcie Tosia odebrała komórkę i powiedziała, że jej szczęka zesztywniała od odpowiadania na pytania: skąd się tu wziął, czyje to mieszkanie, skąd tu przyjechał, gdzie był itp., itd. Nie uwierzył w żadną odpowiedź i powiedział, żeby z niego nie robiła wariata. A w nocy uciekł jej w piżamie z mieszkania, szukając łazienki.

– Tego po prostu nie można wytrzymać na dłuższą metę.

– Właśnie. Okropnie się przestraszyłam i doszłam do wniosku, że zaczyna być po prostu niebezpieczny dla otoczenia, bo wciąż ma siłę niedźwiedzia.

– No tak, nie wiadomo kogo widzi w danym momencie, co mu się zwiduje, w jakiej sytuacji uczestniczy i jaka będzie jego reakcja.

– Zobacz jaka życiowa paranoja. Człowiek się uczy przez dziesiątki lat, zdobywa wiedzę, jest specjalistą w swojej dziedzinie na skalę europejską i nagle to wszystko okazuje się być niewarte funta kłaków, znika, nie ma znaczenia, jest nieważne, bo tego po prostu już nie ma!

– Co w takim razie jest ważne?

– Wydawało mi się, że już to przegryzłam w sobie, przetrawiłam, pogodziłam się. Figa. Zdałam sobie sprawę, że takie samo niebezpieczeństwo wisi nade mną i nad Markiem. Myślę, że muszę absolutnie wszystko uporządkować w swoim życiu mając pełną świadomość, dać dzieciom wskazówki na przyszłość i żyć na bieżąco póki jest mi to przeznaczone.

– To brzmi jak testament – wzdrygnęła się Elka. – A co Mikołaj na to?

– Nie wiem.

Mikołaj w odpowiedzi na rozterki Kasi miał przygotowaną niespodziankę. Zaproponował kilkudniowy wypad do Szczawnicy, żeby mogła nieco odpocząć od wszystkiego: pracy, ojca i innych zobowiązań.

W Szczawnicy byli już kilkakrotnie. Zwiedzili też Wisłę, Szczyrk, Rabkę i Szklarską Porębę podczas kolejnych tygodniowych wypadów, bo na dłużej trudno było się wyrwać codziennemu życiu. Wszędzie było pięknie, miło i sympatycznie, lecz to Szczawnica stała się obiektem Kasinej miłości od pierwszego wejrzenia. I już nigdzie więcej nie chciało jej się jechać, nigdzie nie czuła się tak dobrze i nigdzie nie relaksowała się tak jak w tym cudnym pienińskim miasteczku.

Podczas kolejnego pobytu zamieszkali nie w pensjonacie lecz w wynajętym na ten czas  małym mieszkanku na poddaszu. Zachwycili się tym sposobem odpoczynku, doszli oboje do wniosku, że cudownie byłoby mieć tutaj stałe lokum, własne, osobiste, niezależne od nikogo i niczego. Rozwiesili ogłoszenia o chęci kupna, przejrzeli oferty biura nieruchomości, trafili też do spółdzielni mieszkaniowej i tam się dowiedzieli, że realizowana jest nadbudówka w bloku na Osiedlu. Z tą informacją wrócili do Warszawy. Po tygodniu Kasia nie wytrzymała. Tak bardzo tęskniła za Szczawnicą, że zadzwoniła do spółdzielni i poprosiła o zarezerwowanie środkowego mieszkania. Składać się miało z małego pokoiku, który od razu przeznaczyła na sypialnię, dużego z aneksem kuchennym i wyjściem na balkon z przepięknym widokiem, oraz maleńką łazienką. Dopiero potem zawiadomiła Mikołaja, że koniecznie natychmiast trzeba faksem wysłać prośbę o rezerwację. Zrobił to najszybciej jak się dało. W pierwszym możliwym terminie wzięła dwa dni urlopu i pojechali załatwiać formalności, wcześniej uzyskując kredyt na zakup mieszkania. Z pracownikiem spółdzielni poszli obejrzeć trzy wolne lokale, żeby wybrać optymalny dla siebie wariant. Kasi najbardziej podobało się dwupokojowe, z prawdziwą kuchnią, o metrażu tożsamym z wielkością jej mieszkania na Ursynowie. Niestety, okazało się być poza zasięgiem ze względów finansowych. Trzecie było bardzo maleńkie: jeden pokój z łazienką. Mikołaj chciał właśnie to, lecz Kasia wyraziła zdecydowany sprzeciw, przekonała ukochanego, że jest zbyt małe i w końcu zdecydowali się na środkowe, które Kasia wybrała na wstępie. Stali się posiadaczami mieszkania na Osiedlu XX-lecia i Kasia poczuła się absolutnie szczęśliwa z tego powodu. Mikołajowi też gęba się uśmiechała na samą myśl o cudnym miasteczku, które stało się dla nich odskocznią od wszystkich życiowych problemów.

23.02.2018

  • Gość: [kasiapur] *.toya.net.pl Też mam takie miejsce, ale na razie tylko w marzeniach i raczej już
    tak pozostanie. Jakoś tak się porobiło, że świat marzeń jest bardzo
    obszerny a rzeczywistość ciasna…
    Wszystkiego dobrego Aniu -uściski :)))
  • kobietawbarwachjesieni Aniu!
    Jak zwykle nie mogłam się oderwać, aż skończyłam czytać. Czekam na następne opowiadanie. Buziaki.
  • annazadroza Kasiu:-) Świat się zmienia i życie wokół nas też niezależnie od naszej woli, niestety. Jeśli ktoś potrafi marzyć i ma wyobraźnię, która mu pozwala przenieść się w ten świat marzeń – to jest bogaczem. Buziaki:)))
  • annazadroza Maryniu:-) Dziękuję, kochana:) Jutro następny odcinek, zapraszam i mooocno Cię przytulam:)))
Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *