„Pasma życia” 7

Czas płynął, jak to zwykle robił. Raz szybko, niepostrzeżenie, raz pędził jak szalony nie dając odetchnąć i zastanowić się nad niczym.

– Ciekawe, że najszybciej płynie, kiedy człowiek śpi. Za tym  na pewno kryje się jakieś oszustwo – powiedziała Adelka do psów i papug. – Przecież tak nie może być.  Położyłam się na pięć minut, a minęło nie wiem ile godzin, bo mi zegarek stanął. Jest zupełnie ciemno, spać mi się dalej chce. Przecież z wami muszę wyjść na spacer i nakarmić was. Dobrze, że mam żarełko z wczoraj – zwierzaki słuchały uważnie wywodów pani przyzwyczajone do jej długich nieraz wypowiedzi ożywiając się przy słowie „spacer”.

– Nie lubię kiedy jest tak ciemno i wieje wiatr – ciągnęła dalej, – który na parterze może wydawać się takim sobie niewinnym wiaterkiem, zaś na ostatnim piętrze betonowego budynku zamienia się w huragan. Nie dosyć, że jęczy, wyje, usiłuje wcisnąć do środka trzeszczące szyby, to jeszcze, zupełnie nieproszony, wpycha się do mieszkania przez sobie tylko wiadome szpary i szczeliny, i wypędza z domu nędzne resztki ciepła płynącego od ledwo letnich dwóch pierwszych żeberek znowu zapowietrzonego kaloryfera. A przecież miałam iść do spółdzielni i usnęłam! O matko, ale się nagadałam. I to jak mądrze – spojrzała na zwierzaki, które nie wyraziły sprzeciwu, miały widocznie takie samo zdanie na temat paninych wypowiedzi.

Włączyła olejowy piecyk, zapaliła gaz w piekarniku, boczne lampki w kuchni i pokojach dały miłe światło. Zrobiło się przytulnie. Na nocnej szafce leżała książka. To było  „Imię róży” Umberto Eco. Adelka od dwóch dni nie mogła się jakoś zabrać za jej czytanie. Postanowiła, że wieczorem na pewno do niej zajrzy.  Wtedy przypomniała sobie, że przecież wykupiła lekarstwa dla Kasi i obiecała je przynieść. Cóż, musiała się podnieść z fotela,  pokonać lenistwo, ubrać się i wyjść na dwór.  Brr, okropność, ale czegóż człowiek nie robi dla przyjaciół?

Drzwi otworzył Kamil.

– Dobrze ciociu, że przyszłaś, bo mamie to powtórne przeziębienie chyba się na głowę rzuciło – poinformował Adelkę.

– Czemu oczerniasz matkę przed ludźmi  – wychrypiała zakatarzona Kasia wychodząc z pokoju z zaczerwienionymi, zapuchniętymi oczami. – A ty nie patrz na mnie. Odwróć się! Słyszysz czy nie? – huknęła  na przyjaciółkę.

– A nie mówiłem? – Kamil wymownie stuknął się w czoło. – Chociaż gorączki nie ma… – przezornie wycofał się do pokoiku.

– Dlaczego? – zdziwiła się Adelka. – Czy sądzisz, że nigdy nie widziałam przeziębionego człowieka?

– Ale nie przed samą śmiercią – odparła kichając. – Nie chcę, żebyś mnie taką zapamiętała na zawsze – dokończyła ponuro.

– O…o… ojej! Coś tu narobiła? – wyjąkała Adelka wpadając  wprost na stosy książek poukładanych w pokoju  na podłodze. To znaczy były poukładane, dopóki nie wylądowała wśród nich i to  bez zachowania ciszy mimo późnej pory.

– Kto narobił? Ja? Ja przez cały dzień robię porządek z książkami, układam, segreguję, nawet myśleć chwilami przy tym muszę chociaż katar mi zalewa oczy, a ty co? W jednej chwili zniszczyłaś wszystko co zrobiłam!

– Nie złość się Kasiu – Adelka rozcierała potłuczoną tylną cześć ciała. – A w ogóle, po co położyłaś w drzwiach pokoju balkonową skrzynkę na kwiaty w środku zimy? Nie zauważyłam jej  i oto skutki.

– Po co położyłam? Żeby do niej wkładać…  aaa…psik.. harlekiny.

– O rety! Co wkładać? – nie zrozumiała Adelka.

Kasia, patrząc z góry na przyjaciółkę znowu kichnęła.

– O ogrodach miłości nigdy nie słyszałaś?

– Ogrody w skrzynkach? W zimie?!

Adelka była pewna, że choroba Kasi ma jakiś nietypowy przebieg i faktycznie pomieszała jej w głowie. Dopiero gdy pokręciła własną głową pełną troski o stan umysłu przyjaciółki, zamigotały jej w oczach kolory: biały, różowy, niebieski, fioletowy, czerwony… Doznała olśnienia. Uradowana odkryciem zawołała:

– Już wiem! Zrozumiałam!  I ty to czytasz? Nie szkoda ci czasu na takie bzdury? Kiedyś z nudów przejrzałam dwa i stwierdziłam, że są beznadziejne.

Kasia zaczęła układać książki według kolorów okładek. Adelka jej skwapliwie pomagała. Zauważyła przy okazji kilka powieści Jadwigi Courths – Mahler.

– Zaraz mi pewnie zaczniesz tłumaczyć, że osoba na jakim takim poziomie, o pewnej dozie inteligencji nie bierze do rąk takiej szmiry, bo nie wypada, nie pasuje, bo wstyd, bo co ludzie powiedzą…

– Mniej więcej – zdołała wtrącić Adelka korzystając z kolejnego ataku kichania rozmówczyni.

– A ja to chrzanię i mam gdzieś – groźnie spojrzała Kasia załzawionym okiem. – Kiedy byłam młoda, ambitna i bez życiowych obowiązków, mogłam się do woli nurzać w ambitnej literaturze, nie przyznawać się, że pod poduszką trzymam Rodziewiczównę, natomiast rozprawiać o Przybyszewskim czy studiować ” Ulissesa” z jego strumieniem świadomości. Pomyśl, wtedy było wokół mnie spokojnie i bezpiecznie, nie bałam się wracać z biblioteki na Koszykowej po godzinie dwudziestej drugiej, bo do tej godziny funkcjonowała. Nie znałam nikogo, kto byłby bez pracy i nie miał co do garnka włożyć. Do śmietnika wchodził tylko śmietnikowy dziad po butelki na wódkę. A teraz co widzisz? Normalnych ludzi. Wczoraj widziałam normalną kobietę z normalnym dzieckiem. Szukali czegoś, co mogłoby się im przydać.  Dziecko ucieszyło się ze starego podartego plecaka. Wyobrażasz sobie? Teraz to jest normalne! A ja nie mogę tego znieść, zawsze po takich obrazkach ryczę jak głupia. A kiedyś znałam to jedynie z literatury, filmów i opowiadań dziadków o pierwszej wojnie i okresie międzywojennym. A ty mi każesz czytać sztukę dla sztuki i zastanawiać się nad zbawieniem ludzkości.

– Ja ci nic nie każę – odezwała się Adelka korzystając z kolejnej przerwy, spowodowanej koniecznością  oczyszczenia zakatarzonego nosa Katarzyny.

– Cicho, nie przerywaj – fuknęła właścicielka kataru. – Nabawiłam się nerwicy przez długotrwały stres emocjonalny i moralny.  Wyczytałam to u Jacka Santorskiego, jak widzisz nie same bzdety czytam. Właściwie to mam ostatni okres nerwicy:  wyczerpanie, po nim czeka mnie już tylko rozstanie z tym światem. Pomyśl, bez przerwy się boję. Boję się, że stracę pracę, już raz to przeżyłam. Z czego się utrzymamy? Kamil szuka bezskutecznie czegoś sensownego. Co miesiąc ledwo wiążę koniec z końcem, jak zapłacę za jedno, to drugi rachunek musi poczekać. Do tego dochodzi lęk o ojca, bo nie wiem co się z nim dzieje i jak mam złemu zaradzić. A poczucie krzywdy i cała masa przeżyć z przeszłości, dobrze wiesz jakich, w związku z tym, że kiedyś ojca moich dzieci, mego własnego męża wzięła pod pantofel obca baba? A decyzja wzięcia życia we własne ręce bez oglądania się na zdrajcę?  A strach, że Mikołajowi odbije i znajdzie sobie młodszą? Do tego dochodzi masa obowiązków w pracy, w domu, którym powinnam podołać. Ostatnio dręczy mnie obsesyjny lęk przed śmiercią, bo  jeszcze chłopcom jestem potrzebna, Kamil nie jest całkiem samodzielny, nie ma się z czego utrzymać. Łukasz dopiero co się ożenił, chciałabym doczekać wnuków i nacieszyć się nimi.  Koszmar, ogólnie rzecz biorąc, to za mało powiedziane. W tej sytuacji jedyną możliwością chwilowego oderwania się od makabrycznej rzeczywistości jest takie czytadełko, zwykły „harlekin”. Tam białe to białe, czarne to czarne, ona piękna, on nieziemsko przystojny, na dodatek uczciwy i jeszcze bogaty, czego ze świecą szukać. Kochają się, pokonują różne przeszkody, by wreszcie w szczęściu i radości żyć razem  do grobowej deski.

– Mogę coś powiedzieć?

– Teraz nie. Jestem w transie. To takie cudne…

– Trans?

– Głupia. Mówcie sobie wszyscy co chcecie, nie obchodzi mnie niczyje zdanie! Te, jak mówisz, szmiry pozwalają mi na chwilę relaksu i odprężenia, przedłużają życie. Gdybym  była młoda, zdrowa spokojna i bezpieczna, pewnie wróciłabym do rzeczy poważniejszych. Teraz nie jestem w stanie. Kiedy zamknę taką książeczkę lata mi po głowie myśl…

– Zgłupiała całkiem  – mruknęła Adelka.

– … a może nie jest tak źle, może dam sobie radę, może jeszcze i mnie życie się ułoży? – nagle zachrypiała: – coś ty powiedziała? Ja zgłupiałam?! To uważasz, że mam pusto w głowie, że jestem beznadziejnie głupia?

– Czyli czytasz ku pokrzepieniu serca – zdołała się wreszcie odezwać Adelka ignorując ostatnie pytanie.  – O, Elka, a ty skąd się tutaj wzięłaś?

– Pukam i pukam a wy nic,  Kamil wyszedł z Dżemikiem to nie ma kto szczekać, a Kaśka  się na ciebie wydziera więc nic dziwnego, że nie słyszałaś mojego pukania. Czego ona od ciebie chce? A mówiła, że chora i umrze. Co jej zrobiłaś, że nabrała siły?

– Wlazłam jej do ogrodów – bąknęła Adelka.

– Słucham?

– Z czerwonymi serduszkami…

– Aha. O, masz nową Mahlerową – ucieszyła się Ela, –  tej nie znam. Pożyczysz?

– Jasne – kichnęła Kasia.

– Ty też to czytasz? – spojrzała na nią Adelka.

– A ty nie? – zdziwiła się. – Myślałam, że czytasz wszystko.

– Chyba zacznę – bąknęła pod nosem Adelka.

– No więc, ja czytam głównie w autobusie w drodze do pracy – powiedziała Ela. – Bardzo długo jadę, więc nie marnuję czasu. A poza tym wiecie jak to frajda? Ludzie się pchają, kłócą, rzucają w siebie tonami nienawiści i jadu. Od tego nawet mamut mógłby paść trupem. A ja mam to wszystko głęboko, tam gdzie słońce nie dochodzi. Czytam sobie i przenoszę się w inny świat. Tam wszyscy są eleganccy, nikt nie klnie, nie rzuca mięsem, nie politykuje, nie mówi co on by zrobił z tym czy z tamtym jakby go dorwał. Mogę przerwać czytanie w każdej chwili, odłożyć książkę, bo i tak wiem co będzie dalej. Kiedyś tak czytałam kryminały, teraz ich znieść nie mogę, za smutne. A w ogóle to wiecie co? Każdą powieść zaczynam od ostatniej strony. Najpierw patrzę jak się kończy. Jeśli źle – odkładam, dziękuję, nie używam, obejdę się. Życie stało się tak trudne, ciężkie, pozbawione radości, że nie mam siły czytać nic takiego. Może kiedyś mi się zmieni, nie wiem, czas pokaże. Teraz tak mam,  właśnie tak.

Elżbieta z Adelką pomogły zakichanej Kasi skończyć porządkowanie książek zapewniając przy okazji, że nie ma po co się tak bardzo spieszyć z umieraniem, skoro ma koło siebie takie skarby jak one.

– Wiem dziewczyny moje kochane, że mogę na was liczyć, że… w ogóle…jesteście cudowne – kichała Kasia

Po powrocie do domu i wieczornych ablucjach Adelka ułożyła się wygodnie w łóżku, owinęła dodatkowo pledem, żeby nie zmarznąć i wzięła do ręki książkę z nocnej szafki.

– Wiecie co? – zwróciła się do zwierzaków. – Ja chyba jestem w najlepszej sytuacji. Nie muszę się martwić o pracę, bo jestem na emeryturze, nie zawracam sobie głowy sprawami sercowymi, bo nigdy mnie to specjalnie nie rajcowało, jak to teraz mówią, o dzieci nie kłopoczę się, bo ich nie mam. Czasami jest mi smutno z tego powodu, ale akurat w tej chwili się cieszę. Jestem zdrowa, mam was, moje kochane potwory i zawsze jakieś będę miała, mam przyjaciół. I nie muszę czytać harlequinów.  Jestem naprawdę szczęśliwym człowiekiem.

28.11.2017

  • kobietawbarwachjesieni Jesteśmy szczęśliwymi ludźmi, bo widzimy, słyszymy, żyjemy.
  • annazadroza Jesiennadziewczyno:-) Masz rację, widzieć przepiękny świat i słyszeć szum drzew, śpiew ptaków – to szczęście. I jeszcze – mieć wokół życzliwe duszyczki:)))
Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *