„Pasma życia” 6

Niezwykle ciężką noc miała Elżbieta za sobą. Piątkowy wieczór przynosił zazwyczaj ulgę, zwolnienie tempa wraz z miłą perspektywą dwóch wolnych od pracy dni. Tym razem było inaczej. Zmęczenie wzięło górę i padła na wersalkę chcąc zdrzemnąć się pół godziny, lecz nie była w stanie podnieść się nawet po północy i spała dalej.  Niestety, sen nie przyniósł odpoczynku,  dręczyły ją koszmary. Przeżywała raz jeszcze chorobę matki, wspomnienia przeplatały się z obrazami, na których Mirek płynął łupiną orzecha do Szwecji, gdzie czekała na niego Sara. Potem nagle znalazła się przy grobie matki, a zza pomnika wyskoczyła Sara w czarnej woalce i białej ślubnej sukni. Elżbieta rzuciła się do ucieczki, a kochanka męża biegła za nią strzelając z procy zakrzywionymi gwoździami, które boleśnie ją raniły.  Wreszcie wpadła do rozkopanego grobu, w którym siedział Mirek z butelką wódki w ręce i bełkotał. Brr, co za horror.

Rano Robert oświadczył, że potrzebuje pieniędzy na bilet miesięczny i szkołę.

– Nie mam. Idź do ojca – powiedziała.

– Po co? On też powie, że nie ma. Zresztą nigdy nie macie – wzruszył ramionami.

– Robert, ja naprawdę w tej chwili nie mam. Muszę kupić coś do jedzenia na dwa dni, zrobić jakiś obiad, Rafał przyjdzie po południu.

– I dla niego będziesz miała, co? I jeszcze mu dasz wałówę do domu…

– Przecież nie ma pracy, szuka, więc co, ma umrzeć z głodu? Za co się utrzyma?

– To po co chciał mieszkać sam? Jakbyś wynajęła babci mieszkanie, to przynajmniej byłaby kasa.

– I w dalszym ciągu bezustannie kłócilibyście się? Czy nie lepiej układa się między wami  teraz, gdy twój brat jest daleko?  Gdy codziennie nie wchodzicie sobie w drogę?

– On zawsze miał lepiej – burknął.

– A on mówi to samo o tobie – westchnęła Elżbieta. – Jak mam was wreszcie pogodzić? Jak wam wytłumaczyć, że jesteście dla mnie obaj tak samo ważni? Najważniejsi na całym świecie!

Robert spojrzał na matkę spod oka.

– Muszę lecieć – mruknął.

Trzasnął drzwiami i tyle go widziała. Łzy popłynęły po policzkach.  Zresztą  teraz płakała z byle powodu. Nie mogła nad sobą zapanować. Co miała zrobić? Jak postępować, żeby  chłopcy wreszcie zrozumieli, że są braćmi, że na resztę życia są zdani na siebie, powinni być sobie wzajemnym wsparciem i pomocą? Co będzie jeśli jej się to nie uda?

Ela pracowała kiedyś w domu kultury prowadząc zajęcia plastyczne dla dzieci.  Sprawiało jej to przyjemność i satysfakcję. Chłopcy podrośli, potrzeby finansowe rodziny wzrosły, więc dołożyła kilka godzin zajęć plastycznych w szkole a następnie cały etat. Później łapała każdą okazję zarobienia dodatkowych pieniędzy, biorąc udział w akcjach typu zima czy lato w mieście  lub  jakichkolwiek innych dających możliwość  zdobycia kilku złotych. Robert i Rafał, ucząc się jeszcze w szkole podstawowej, jeździli  w czasie wakacji i ferii na obozy sportowe w towarzystwie dzieci wspólnych  znajomych Eli i Mirka  z okresu narzeczeństwa. Potem, gdy w miarę dorastania  dzieci zwiększała się ilość problemów, Mirek umył ręce, przestał synów zabierać ze sobą na zgrupowania, bo i po co mu był taki kłopot?

Elżbieta chciała chłopcom wynagrodzić brak zainteresowania ze strony ojca, więc rozpuściła ich – z czego dopiero po latach jasno zdała sobie sprawę i miała do siebie pretensję. Tak, musiała się do tego przyznać. Rafał chciał nosić tylko markowe ciuchy i uważał, że wszystko mu się należy, do matki zaś miał bezustanne pretensje o brak czegoś. Nie prosił ale żądał. Ojciec mówił, że nie ma – i na tym koniec. Reszta go nie obchodziła.  Ona – musiała zdobyć fundusze na jedzenie, na ubranie, na szkolne potrzeby. Pomagała jej mama, dopóki dopisywało zdrowie. Niestety, doznała wylewu i nie mogła dalej mieszkać sama. Elżbieta musiała zabrać matkę do siebie. Opiekowała się nią przez dwa lata.  W domu zrobiło się wtedy piekło. Mirek stał się jeszcze bardziej nie do zniesienia, chłopcy wręcz tryskali do siebie nienawiścią zmuszeni do przebywania w jednym pokoju. Mama – unieruchomiona w łóżku, najczęściej nie zdająca sobie już sprawy gdzie jest i co robi, odmawiała jedzenia, kazała zamykać okno chociaż było zamknięte albo chciała przez nie wychodzić, co na szczęście nie udawało się, ponieważ bez pomocy się nie poruszała. Potrafiła jednak zatrzymywać na sobie uwagę córki na przykład domagając się zmiany pampersa akurat wtedy, gdy Ela musiała wychodzić do pracy. Kończyło się myciem i przebieraniem choć kilka chwil wcześniej sadzała staruszkę na basen. Od  dźwigania mamy bolał ją kręgosłup, często nie mogła sobie poradzić z przezwyciężeniem ciężaru ciała stosującego opór bezwładu.

Chłopcy chodzili własnymi ścieżkami. Uciekali z domu kiedy tylko mogli. Rafał  pojechał na rok do Stanów. Dobrze mu zrobił kubeł zimnej wody wylany na głowę, sprowadził  na ziemię chłopaka, do którego dotarło, że nie jest pępkiem świata  i nikt nie będzie się nad nim użalał, jeśli sam nie weźmie się w garść i nie dostosuje do zasad obowiązujących w świecie istniejącym na zewnątrz niego. Wreszcie – z dala od matki – zaczął dojrzewać.

Robert tymczasem zdał maturę i Ela odetchnęła. Nie było łatwo zmusić do chodzenia do szkoły indywidualistę nie znoszącego podporządkowywania się regułom grupy. Ale udało się. Teraz uczył się w pomaturalnym studium, tym samym, które ukończył młodszy syn Kasi, Kamil. Miała nadzieję, że chłopak pomału zacznie mądrzeć i przestanie patrzeć na świat jak na zbiór  krwiożerczych istot czekających na jego zgubę, a na ludzi – nie pod kątem ich materialnego bogactwa lecz prawdziwej wartości wypływającej z głębi duszy.

Kasia ciągle powtarzała, że dziecko od samego początku należy traktować jak człowieka. Elżbieta dobrze pamiętała jak niektóre sąsiadki krytykowały ją za to, że pozwalała Kamilowi decydować o najprzeróżniejszych sprawach, kiedy był jeszcze mały. Wręcz oburzały się, że zwyczajnie nie rozkazywała i nie rozliczała z wykonania wydanych rozkazów, ale pytała go o zdanie.

– Elu – tłumaczyła jej wtedy przyjaciółka – muszę wysilać całą inteligencję, żeby go przechytrzyć i żeby wyszło na moje. A temu uparciuchowi muszę dać przynajmniej dwie możliwości do wyboru, pokazać konsekwencje każdej z nich i pozwolić mu wybrać. Wtedy sam podejmuje decyzję i jednocześnie bierze odpowiedzialność za to co robi. Aha, jeszcze coś. Od nich i od siebie wymagam tego samego. Jeśli potępiam jakąś cechę to i u dzieci i u dorosłych, co się nie wszystkim podoba.

W przypadku synów Kasi metoda okazała się skuteczna. Wyrośli na świetnych facetów, na których matka mogła liczyć zawsze i w każdej sytuacji. Mieli zasady wewnętrzne, swoje własne, nie wyuczone, nie na pokaz, byli „czyści od środka”. Nie domagali się, nie uważali, że im się wszystko należy ale sami dzielili się tym, co mieli, z bardziej potrzebującymi. Byli po prostu niesamowici – jak twierdziła Adelka.

– Pamiętasz, – wspominała Kasia, – nigdy nie mówiłam, że im czegoś nie kupię, kiedy chcieli, jak to dzieciaki. Przeciwnie, mówiłam, że kupię jak tylko będę miała za co. Wiesz przecież, że nigdy nie miałam pieniędzy wystarczających do pierwszego, cały czas musiałam dorabiać dziergając swetry, coś wymyślać,  pożyczać, jednym słowem kombinować, żeby przeżyć i nakarmić chłopców.

– Ale przetrwałaś i udało ci się – zauważyła Ela.

-Tylko dzięki temu – uśmiechnęła się Kasia, – że nie miałam w domu wrogich elementów, które torpedowały moje wysiłki wychowania chłopaków na ludzi.

– No właśnie – pokiwała Ela smutno głową. – U mnie zawsze Mirek pozwalał na to, czego ja zabraniałam i na odwrót: jeśli ja zgadzałam się na coś, on miał przeciwne zdanie i nie omieszkał głośno go wyrażać robiąc dzieciom mętlik w głowach.

– I tu jest pies pogrzebany – oświadczyła Kasia. – Nauczyli się wykorzystywać waszą wojnę domową do własnych celów.

– Chwilami sama nie wiem co jest prawdą, kto ma rację, gubię się w domysłach, może to naprawdę moja wina? Mam wrażenie, że wszyscy trzej teraz są przeciwko mnie. Staram się nie mówić co mi się nie podoba. Boję się. Każde moje słowo to awantura. Mirek mi powiedział: ” wyprowadź się, bo nikt cię tu nie chce albo zdechnij”.

– A to bydlak… – skrzywiła się z obrzydzeniem Adelka.

– Bydlak? On tak do mnie mówi normalnie, ” ty bydlaku nie jesteś człowiekiem” albo ” zamknij ryj ty bydlaku”. Już się przyzwyczaiłam, nie robi to na mnie wrażenia. Gorzej, że dzieci się też przyzwyczaiły do tego, że ubliża mi przy każdej okazji, właściwie zawsze, kiedy się do mnie odzywa.  Nawet kiedy zdałam egzamin na prawo jazdy nawyzywał mnie od najgorszych i wysyczał z wściekłością: „Po co ci to? I tak nie dostaniesz samochodu”. Od tego czasu wyjeżdżając na dłużej zostawia auto przed firmą. A ponieważ nie mówi gdzie, kiedy i na ile jedzie, więc praktycznie nie mam możliwości korzystania z pojazdu.

– To bezprawie – stwierdziła Kasia. – Przecież  auto należy do was obojga. Jakby nie patrzeć na wasze małżeńskie stosunki, samochód nabyty w trakcie trwania małżeństwa jest własnością wspólną.

– On uważa, że jego. Nawet gdy czasem mam okazję z niego skorzystać, każe mi płacić za benzynę.

– Cooo? – jednocześnie  wykrzyknęły przyjaciółki. – Chyba tego nie robisz?

– Tego się nie doczeka – twardo oświadczyła Ela. – Na utrzymanie nie daje, swoje zapasy trzyma schowane w pokoju, ale z lodówki wyżera co się da. Żeby choć na tym poprzestał. Zniszczy czego nie zje, nabrudzi i oczywiście palcem nie ruszy, żeby cokolwiek po sobie sprzątnąć. W zeszłym tygodniu wrócił przed północą, długo majstrował kluczem  w zamku, walił i kopał w drzwi, wreszcie jakoś je otworzył. Po chwili wtoczył się do kuchni, rzucał naczyniami, potłukł szklanki i talerze, wszędzie było szkło i kawałki ceramiki. Potem przez dziurę po szybie, którą wcześniej rozbił w drzwiach od mojego pokoju, wpryskał dwa lakiery do włosów a one były potrzebne Rafałowi jako utwardzacz do pracy, nad którą siedział od kilku dni. Czekałam aż się uspokoi i uśnie, żeby sprawdzić, czy nie zostawił włączonego gazu. O mało się nie udusiłam tym lakierem… Długo czekałam zanim  mogłam wejść do kuchni. I wiecie co jeszcze zrobił? Nalał wody do wszystkich czterech szuflad w szafce!

– Nie do uwierzenia – pokręciła Adelka głową. – Po co to zrobił?

– Bo wóda odbiera  rozum, ot co – wyjaśniła Kasia. – Ale wiesz co? Jeśli chodzi o dzieci, to twoi chłopcy nie są głupi, wprost przeciwnie. A ja jestem święcie przekonana, że teraz zaczynają  już dostrzegać jaka jest prawda. Zaczynają doceniać i rozumieć co ty dla nich zrobiłaś i robisz cały czas, a co ojciec. Przy czym nie chodzi mi o dyskredytację  Mirka, broń Boże, lecz o zrozumienie wagi twojego postępowania. Widzą i rozumieją coraz więcej. To naprawdę jest ważne.

– Chwilami mam taką nadzieję – w zadumie powiedziała Ela. – Ale chwilami po prostu brakuje mi siły, kiedy widzę, jak wszystkie moje wysiłki idą na marne, kiedy Rafał wyzywa Roberta, a Mirek sprawia wrażenie bardzo z tego zadowolonego.

– Fakt, to jest wredne – przytaknęła Kasia. – Przecież, do licha, obaj są jego synami. Jak na ironię podobnymi do niego tak, że nie może się wyprzeć choćby bardzo chciał. Więc nie mogę tego faceta zrozumieć.

– Dzielił ich od urodzenia. A teściowa się do tego dołożyła. Pamiętam jak powiedziała małemu Rafałkowi, że mama już nigdy nie będzie kochała go tak jak przedtem, bo ma drugie dziecko – Elżbieta wytarła łzę płynącą po policzku.

– Przepraszam cię bardzo, ale to głupia krowa – Kasia  była święcie oburzona. – Jak można dziecku opowiadać takie idiotyzmy?

– Ależ nie przepraszaj. – Ela pokręciła głową. – Rezultat był natychmiastowy. Rafał znienawidził Roberta a Mirek podtrzymywał w nim to uczucie z jakąś sadystyczną przyjemnością.

Adelce się przypomniało jak niedługo  po urodzeniu Roberta wracały razem z bazarku. Mały Rafałek szedł z nimi. Ela była po cesarskim cięciu, nie wolno jej było jeszcze niczego dźwigać.

– Szła z niedawno rozchlastanym brzuchem – mówiła Adelka, – a Rafałek  stanął w miejscu i wrzeszczał, że chce do mamy na rączki, bo go nóżki bolą i nie może iść. Ja go wzięłam, przyniosłam i postawiłam obok Elki. I wiesz co ta mała cholera zrobiła? – zwróciła się do Kasi oburzona jeszcze teraz na samo wspomnienie. – Uciekł na to samo miejsce i dalej wrzeszczał. A ta głupia baba wróciła i wzięła go ryzykując, że dostanie krwotoku.

– Rzeczywiście głupia – stwierdziła Kasia.

– Bo chciałam, żeby wiedział, że go kocham tak samo jak wtedy, kiedy nie było jeszcze Roberta.

– A on to miał gdzieś. Dzieci są bardzo egoistyczne.  Przekonał się, że wrzaskiem wymusi na tobie wszystko, co mu się zamarzy.- pokiwała głową Kasia. – Zresztą rzeczywiście był wkurzający jako dziecko. Ale teraz jest zupełnie inny. Jest naprawdę fajnym facetem.

– Jeszcze będziesz z niego dumna – dodała Adelka.

– Już jestem – uśmiechnęła się Ela. – Zdobywa międzynarodowe nagrody i wyróżnienia za swoje prace. Ostatnio na wystawie w Niemczech za srebrne wyroby użytku codziennego.

– Widzisz, masz artystę, który zdolności przecież po tobie odziedziczył. – cieszyła się Adelka. – Będzie dobrze..

– Pewnie, że będzie. Właściwie już jest – Kasia nagle zaśmiała się. – Nigdy nie wiadomo kiedy człowiek zacznie dojrzewać. Ja u siebie pierwsze przebłyski dojrzewania zauważyłam po trzydziestce i wcale nie powiem, że proces jest zakończony…

– Myślę, że nie. I nie wiadomo czy w ogóle do tego dojdzie – parsknęła Adelka przezornie odsuwając się od przyjaciółki.

– Ale dzieciom dałam się rozwijać – broniła się Kasia ze śmiechem. – Nie możecie mi wmawiać, że jest inaczej.

– Nie mamy zamiaru, prawda? – spojrzała Ela na Adelkę.

– Nie, absolutnie nie – zgodziła się Adelka.

– Tak ogólnie, to myślę, że musimy odpracować swoje, albo, jakby tu powiedzieć, zapracować, żeby potem mogło nas spotkać coś dobrego – podsumowała Kasia.

– Tak? To niby do kiedy mam się męczyć twoim zdaniem? – spytała Ela.

– A skąd mam wiedzieć ile narozrabiałaś i kiedy to odpracujesz? – wzruszyła ramionami Kasia.

24.11.2017

  • Gość: [kobietawbarwachjesieni] *.neoplus.adsl.tpnet.pl Lubię czytać to, co piszesz.
  • Gość: [annazadroza] *.nat.umts.dynamic.t-mobile.pl Jesiennadziewczyno:-) Nawet sobie nie wyobrażasz jak jest mi miło. Dziękuję:)))

 

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *