„Pasma życia” 3

Adelka mieszkała na ostatnim piętrze w tym samym bloku co Elżbieta. Miała fantastyczny widok z balkonu, rybki w akwarium, dwie papużki oraz Reksa i Misia. Pierwszy był ogromnym, pięknym dogiem de bordeaux, drugi zaś małym, czarnym, słodkim, kochanym kundelkiem o cudnych ślepkach i mordce małej foczki.

Odłożyła na bok czytaną książkę. Ściągnęła frotką w koczek długie jasne włosy, poprzetykane srebrnymi nitkami, które wcale nie rzucały się w oczy. Reks i Miś węszyły pod drzwiami wejściowymi. Najwyraźniej zaintrygowane  zapachem nie podjęły jeszcze decyzji co do dalszego postępowania: czy już się cieszyć, że idzie ciotka Kasia, którą zwęszyły, czy się złościć, że przejdzie obok. Rozległo się pukanie do drzwi natychmiast  zagłuszone szaleńczym szczekaniem w bardzo zróżnicowanej  tonacji: od cienkiego, chwilami piskliwego, Misiowego głosu do dudniącego basu Reksa.

– Cicho łobuzy – Adelka otworzyła drzwi, do przedpokoju weszła Kasia natychmiast osaczona ze wszystkich stron przez owych łobuzów.

– Przyniosłam ci książki, dzięki – podała Adelce załadowaną reklamówkę.

– Wszystkie juz przeczytałaś?

– To szybko? – zdziwiła się Kasia. – Przecież byłam chora.

– No tak, zapomniałam, że miałaś grypę.

– Właśnie dlatego nareszcie mogłam sobie poczytać. Co za rozkosz! Łóżko i książka, cóż może być na świecie lepszego? – Kasia głaskała psy.- Gorąco mi, lecę do domu, ale przyjdź jak będziesz szła.

– Co ty mówisz?

– Nie rozumiesz?- zdziwiła się Kasia. – Jak będziesz szła z psami na spacer to przyjdź do mnie. Zajrzyj, odwiedź mnie. Czego nie rozumiesz? Chcę pogadać o Elce.

–  A, o to ci chodzi. Zauważyłaś, że coś się z nią dzieje?

– Ty też? To znaczy, że nie jest dobrze – Kasia uciekła na korytarz przed psią miłością. – To na razie, cześć.

Adelka kątem oka dojrzała jakiś dziwny odblask w oknie. Odsunęła firankę. Śnieg! Niemożliwe, skąd się nagle wzięło tyle śniegu? Patrzyła  z niedowierzaniem. Naprawdę zaczął sypać, zima odnalazła zagubioną drogę do kraju nad Wisłą. Biały puch pokrył wszelkie niedoskonałości, ukrył brud i śmieci. Świat w ciągu krótkiego czasu zrobił się cichy i piękny. Ogromne białe płatki opadały lekko wirując, mieniąc się w świetle ulicznych latarni. Z ostatniego piętra wysokiego budynku, czyli z okna mieszkania Adelki, roztaczał się widok na lasy ciągnące się daleko w stronę Konstancina. Przyszło jej na myśl, że dawno, dawno temu też była taka piękna zima.

Z grupą koleżanek pojechała wtedy do Szczawnicy na kurs. Wesoło spędzały czas po zajęciach. Zresztą, kiedy się jest bardzo młodym, naprawdę dużo nie potrzeba do szczęścia. Wieczorami tańce, w dni wolne od zajęć wyprawy dostępnymi pienińskimi szlakami, spacery wzdłuż Dunajca. Nad rzeką poznała Andrzeja. Był ratownikiem górskim. Wysoki chłopak  ciemnymi włosami, śniadą cerą i czarnymi jak węgiel oczami przyciągał wzrok dziewcząt.  On  – zapatrzył się w oczy Adelki. Jej jasne włosy i drobna postać przysłoniły mu resztę świata. Pokochali się od pierwszego wejrzenia gorącym, młodzieńczym uczuciem. Miało być na całe życie. Snucie planów na przyszłość przerwała lawina. Porwała Andrzeja w czasie akcji ratowniczej, ukryła i zazdrośnie strzegła. Góry nie chciały oddać swego ulubieńca  niebieskookiej dziewczynie. Ona nigdy więcej nikogo nie pokochała, pozostała w głębi duszy wierna pierwszej miłości. Jako osoba głęboko wierząca była przekonana, że Andrzej czeka na nią i na pewno się spotkają, jeśli będzie wiodła życie godne. Nie zmuszała się w tym względzie do wysiłku. Z natury będąc osobą prawdomówną, uczciwą do szpiku kości, uczynną, serdeczną i przyjacielską, nie musiała się specjalnie wysilać. Pracowała przez wszystkie lata w służbie zdrowia, od dwóch lat była na wcześniejszej emeryturze – i uważała się za szczęśliwą. Miała czas na długie spacery z psami, towarzyskie spotkania, zatrudniła się na „jedną którąś tam” etatu trochę dla urozmaicenia a trochę, żeby nie tracić jeszcze kontaktu z zawodem. Poza tym zawsze się kimś opiekowała. Obecnie dużo starszą od siebie sąsiadką z drugiego bloku, panią Henią, która leżała unieruchomiona po złamaniu kości miednicy.

– Ojej, jak późno! – wróciła do czasu teraźniejszego. – Muszę  wyprowadzić suczkę pani Heni.

Reks i Miś podniosły się natychmiast, stając przy drzwiach zawsze chętne do wyjścia.

– Nie, teraz idę sama – powiedziała stanowczo. –  Wy zostaniecie w domu, ale nie martwcie się, zaraz po was wrócę – pogłaskała Misia po czarnych kudełkach spadających na ślepka i przytuliła gładki, piaskowy łeb Reksa. Ze spuszczonymi ogonami poszły na swoje miejsca. Miś usiadł, Reks rozłożył się zakrywając płowym cielskiem  połowę podłogi, oparł łeb na przednich łapach i znieruchomiał. Poruszały się jedynie gałki oczne, śledząc uważnie  każdy ruch opiekunki. Po wyjściu Adelki zamknął oczy i głośno westchnął. Miś położył się obok i tak zamienili się w czekanie. Od czubków ogonów po koniuszki uszu i nosów byli jednym wielkim czekaniem.

Zima najwyraźniej chciała nadrobić zaległości i sypała śniegiem za cały  grudzień i styczeń. Chodnik przed blokiem – niedawno oczyszczony – znów pokrył się grubą warstwą białego, sypkiego puchu. Za blokiem Adelka wpadła w zaspę. Dobrze, że założyła wysokie buty, bo śnieg sięgał miejscami do połowy łydki. Wreszcie dobrnęła  do wieżowca przy ulicy Polaka. Wyglądała jak śniegowy bałwanek. Otrzepała się i weszła do budynku.  Pani Henia leżała sama, bez jedzenia, bez możliwości skorzystania z toalety, ponieważ kobieta z opieki społecznej, która miała przyjść, po prostu nie dotarła i nawet  nie raczyła uprzedzić  chorej o zmianie planu. Sprawę wyjaśniła  zdenerwowana Adelka dzwoniąc do niesolidnej opiekunki. Cóż jej pozostało? Zdjęła  kurtkę, podwinęła rękawy… Po jakimś czasie  pani Henia  czysta i  przebrana jadła obiad na kolację. Adelka sprzątnęła pokój. Wzięła Perełkę na spacer, który nie trwał długo, bo nieduża suczka  po kilku krokach zapadała się w miękki śnieg i  znikała z oczu. Nic dziwnego, że chciała jak najszybciej znaleźć się z powrotem w ciepłym domu.

Już po wyjściu z windy na swoim piętrze Adelka przypomniała sobie, że miała wpaść do Kasi. Nie chciała sprawiać zawodu psom, one po drugiej stronie drzwi już śpiewały i tańczyły z radości wywołanej jej powrotem.

– Chodźcie łobuzy, pójdziemy razem do cioci Kasi – powiedziała na powitanie. – Tylko macie być grzeczne, bo wam Kicia oczy wydrapie.

Reks wyrażał radość głosem i ogonem stojąc w miejscu. Miś skakał wokół pani na dwóch łapkach, podskakiwał na czterech, kręcił się w kółko i poszczekiwał robiąc zamętu i hałasu więcej niż cztery dogi razem wzięte.

– Myślałam, że się na ciebie nie doczekam – narzekała Kasia usiłując przekrzyczeć trzy psy, bo przecież Dżem wcale nie dawał się „przeszczekać” gościom. Kicia przezornie skryła się w wersalce czekając na koniec zamieszania. Wyszła dopiero wtedy, gdy Kasia z Adelką usiadły przy stole, a psy –  już uspokojone – położyły się na dywanie. Rozciągnęła się na wersalce na całą kocią kremowokakaową długość i przymrużonymi niebieskimi ślepkami patrzyła na intruzów. Była przygotowana, by natychmiast dać im nauczkę w razie niestosownego zachowania.

Kiciunia dawno temu nauczyła Dżemika, kto rządzi w domu. Ona była tu pierwsza. Kiedy Kamil przyniósł pod płaszczem malutki, czarny kłębuszek z wielkimi błyszczącymi oczkami, jeszcze bezimienny,  Kicia coś mu powiedziała i słuchał jej przez całe życie okazując szacunek jako przewodnikowi stada. Maluch  był prześliczny, słodki jak dżem. I tak zostało. Dżemik, Dżemuś, Dżemunio – albo Dżemir, gdy za bardzo rozrabiał. Najwyraźniej myślał, że jest kotem. Dopóki mieścił się na parapecie albo na półkach od regału, wspinał się za Kicią, wchodził na krzesła, na stół. Miał być małym pieskiem, takim jamnikowatym, ale rósł jak na drożdżach, rósł i rósł. Wujcio osiedlowych zwierzaków czyli weterynarz Krzysztof stwierdził, że to piękny okaz sznaucera. Dżemik miał szczęście nie zostać okaleczonym, więc zachował ogon i uszy w pierwotnej postaci, nikt mu niczego nie obcinał poza kudełkami. A i te nieregularnie, w porywach, okazjonalnie gdy była taka konieczność, ponieważ na nadmiar czasu ani Kasia ani Kamil nie narzekali.

Jeden jedyny raz byli wspólnie u psiego fryzjera. Za nic na świecie nie chcieli zostawić samego Dżemusia u obcych ludzi. Umarłby na serce, które tak mocno waliło, tak trzepotało ze strachu, że aż całe ciałko dostało trzęsionki. Spędzili tam więcej niż cztery godziny. Wyglądał potem, owszem, prawie jak rasowy srebrny sznaucer średniej wielkości lecz widać było wyraźnie, że nie czuje się najlepiej. Wstydził się po prostu swojego nowego wyglądu.

– Olać to  – zdecydowanie oświadczyła Kasia. – Nigdy więcej. Nie idziesz na wystawę, nie musisz więcej z siebie robić małpy na pokaz.

Od tego czasu  wyglądał jak czarno srebrzysta kula i czuł się z tego zadowolony.

– Kawa czy herbata? – Kasia weszła w rolę gospodyni.

– A masz jeszcze zieloną kawę, tę orzechową?

– Mam, trzymam specjalnie dla ciebie – uśmiechnęła się pani domu.

– No to poproszę, wyjątkowo mi smakuje – Adelka przytuliła Kicię, która zeszła z wersalki i wskoczyła jej na kolana. – Kiciu, ty śliczna królewno, jesteś taka słodka, tak cudnie mruczysz –  zadowolona Kicia ułożyła się wygodnie, przymknęła oczka i włączyła traktorek w gardziołku.

Po chwili Kasia postawiła na stole filiżanki w żółtą kratkę z pachnącą kawą orzechową.

– No dobrze, słuchaj – zaczęła Kasia zbierając na łyżeczkę  piankę z kawy. – Coraz bardziej jestem zaniepokojona stanem Elki. Myślę, że powinnyśmy ją namówić na urlop gdzieś daleko od domu. Wyjazd dobrze by jej zrobił.

– Każdemu by dobrze zrobił – jęknęła Adelka. – Ja  chwilami też zupełnie  nie mam siły. Pani Henia potrafi mnie czasem wykończyć. Do opiekunki nie ma żadnych życzeń, a ode mnie ciągle coś chce. Dwa dni temu ledwo wróciłam z kliniki, zdążyłam podgrzać sobie zupę i już mam telefon. Podnoszę słuchawkę a ona krzyczy: co się z panią dzieje? Rozumiesz?!   Przecież mówiłam jej wieczorem, że rano idę do pracy. Odpowiedziałam, no, może trochę za ostro, że dopiero weszłam do domu i muszę coś zjeść, jak zjem to przyjdę. Znowu dziś, słuchaj,  poszłam Perełkę wyprowadzić a ona płacze, pani Henia, nie Perełka, bo opiekunka nie przyszła. Po prostu tak sobie nie przyszła, krowa jedna i biedna kobiecina leżała cały dzień głodna, w mokrym pampersie.  Ręce mi opadły jak zobaczyłam. Ja naprawdę wszystko rozumiem, ale też jestem zmęczona. Rano muszę wstać godzinę wcześniej, żeby wyprowadzić Perełkę, ugotować jakieś żarełko, przenieść panią Henię na wózek, zawieźć do łazienki, posadzić na klopie…

– Adelciu kochana – przerwała jej Kasia, – jesteś cudowna i wspaniała. Podziwiam cię za to, co robisz. Masz prawo być zmęczona, ale teraz musimy pomyśleć, co zrobić z Elką. Martwię się o nią, wygląda ostatnio tragicznie.

– Niech jedzie do Szczawnicy – palnęła Adelka bez namysłu.

– Dlaczego do Szczawnicy? – zdziwiła się Kasia.

– Bo ja tam dawno nie byłam. Wrzuci za mnie różę do Dunajca… – powiedziała Adelka z zadumą w głosie, który miał brzmienie zupełnie nowe, jakiego jeszcze Kasia u przyjaciółki nie słyszała.

– Nie rozumiem – spojrzała Kasia pytająco. – Dlaczego różę do Dunajca?

– Bo … – Adelka zawahała się, po czym opowiedziała Kasi o Andrzeju. – I kiedy mogłam, jeździłam i wrzucałam różę do Dunajca…

– Dziękuję, że mi opowiedziałaś swoją love story  – Kasia starła łzę spływającą po policzku. – Nieraz zastanawiałam się, dlaczego nie założyłaś rodziny.

– Nikt mi się więcej nie podobał. Nie jestem kochliwa z natury.  A teraz myślę, że w sumie mam szczęście, kiedy patrzę jak wy wszystkie się męczycie z tymi chłopami…

– No nie  – zaoponowała Kasia. – Mikołaj jest cudowny…

– Niech mu będzie, ale to też tylko chłop, nie gniewaj się, ale tak myślę. Poza tym przypomnij sobie swojego byłego. Zresztą, każda z was miała z nimi niezłą zabawę.  Pamiętasz Teresę, Aldonę albo Dorotę z czasu, gdy jeszcze tu mieszkały? Albo Mariannę, sąsiadkę Majki?

Kicia otworzyła oczy patrząc na ciotkę i zastanawiając się dlaczego zaczęła głośniej mówić budząc ją. Kto widział bez powodu budzić kota?

– Ale musisz przyznać, że to były fajne czasy, pod pewnymi względami oczywiście…

– Nie zmieniaj tematu. Chciałabym  mieć tyle złotówek, ile wylałyście wtedy łez.

– Ojej – wzruszyła ramionami Kasia, – to było tak dawno, a poza tym nie wszystkie jednocześnie, tylko każda kiedy indziej.

14.11.2017

  • mmzd Aż mnie dreszcz przeszedł …… Dunajec i róże – jakbyś mnie znała …tylko zamiast Szczawnicy Nowy Targ. I bukiet czerwonych róż dla Wszystkich moich Nieobecnych.
    Pozdrawiam
    Magda
  • annazadroza Magdo:-) A mnie przeszedł dreszcz po przeczytaniu Twoich słów. To niesamowite. Będzie Ci się lepiej czytało, bo – być może – znajdziesz jakieś znajome miejsca. Dunajec już jest 🙂 Serdeczności :)))))
Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *