Lipiec minął jak z bicza strzelił, nie wiadomo kiedy. Dzieci uprosiły rodziców, żeby dziewczynki mogły zostać jeszcze chociaż przez dwa tygodnie. Pogoda dopisywała więc wchodziły w rachubę wszelkie wakacyjne przyjemności jak choćby wyprawy do lasu na jagody, z którymi ciocia robiła pyszne pierogi, palenie ogniska i pieczenie ziemniaków na tak zwanym ugorku praprababci, zjeżdżanie wózkiem z dyszlem po polnej drodze z górki nazywanej Styrkiem, opalanie się na Skałkach albo nad rzeczką czy pływanie w stawie. Były też dalsze wyprawy na przykład do Alwerni, gdzie mieści się Muzeum Pożarnictwa założone przez pana Gęsikowskiego, przyjaciela jednego prapra-wujka, który był zawodowym strażakiem i został szefem wszystkich strażaków w Polsce, albo do Czernej, gdzie w przepięknej okolicy znajduje się zabytkowy klasztor. W tej miejscowości inny prapra-wujek był kierownikiem szkoły. To było niesamowite: gdziekolwiek by nie pojechały, to pojawiała się w historii jakaś spokrewniona z nimi osoba. W samym Tenczynku zwiedziły stary kościół, w nim – jak się dowiedziały – kiedyś ławy i ambony zrobił prapra-wujek, który był cieślą. Zobaczyły też zabytkową, drewnianą dzwonnicę. Ze wzruszeniem odwiedziły groby przodków na miejscowym cmentarzu. Czytały napisy na tablicach, imiona, nazwiska, daty urodzin i śmierci i jakoś im się to wszystko posplatało w jedną całość. Poczuły się częścią tego co je otaczało, jakby znalazły miejsce, w którym chciały być, jakby wróciły do domu po długiej podróży… Warszawa, szkoła, tamto życie stało się odległe, inne, nieistotne…
– Mamusiu, ja bym chciała tu mieszkać na zawsze – powiedziała Julka przytulając się do matki.
Pani Bogna przyjeżdżała teraz na każdy weekend. W pociągu miała czas na przestawienie się na „tryb weekendowy”, na różne przemyślenia i refleksje, i wysiadała w Krakowie jako zupełnie inna kobieta: uśmiechnięta, zrelaksowana, uwolniona od myśli o stosunkach w firmie, wyglądająca bardziej na starszą siostrę Zuzi niż na jej mamę.
– Służy ci, siostro, pobyt na łonie rodziny – powiedziała z wyraźnym zadowoleniem pani Halinka.
– A żebyś wiedziała, że służy. I to bardzo. Nie pamiętam, kiedy tak dobrze się czułam. Poza tym my, my obie, mamy wreszcie okazję pobyć trochę razem i nagadać się za wszystkie czasy.
– Masz rację. Kontakt z żywą siostrą to jednak zupełnie co innego niż ze słuchawką telefoniczną – uśmiechnęła się pani Halinka.
– A wiesz co Julka mi dziś powiedziała? – pani Bogna siedząc na ławeczce przed domem z rozkoszą wdychała woń floksów z rabatki.
– Myślę, że mi zaraz powiesz – pani Halinka usadowiła się na schodkach, objęła kolana ramionami i oparła na kolanach brodę. – No więc?
– Że chciałaby tu zostać na zawsze.
– Nie dziwię się – spojrzała poważnie na siostrę. – Na cmentarzu przeżyły bardzo ważną dla siebie chwilę. Chwilę zatrzymania i ciszy. Odnalazły swoją tożsamość, swoich przodków, swoje korzenie. Wplotły się w to sny Julki. Może dziwne, może – ktoś powie – niedorzeczne. Pozwalające jednak spojrzeć z nowej dla nich perspektywy na sprawy ostateczne, na przeszłość, teraźniejszość…
– Spójrz na nich – szepnęła pani Bogna.
Julka z chłopcami uprawiali akrobacje na trzepaku. Przed bramką stała nierozłączna od pewnego czasu czwórka: Zuźka, Bartek, Szilka i Kasztan.
– Oni są po prostu szczęśliwi. Właściwie ja też, tylko Bronka mi brakuje do pełni szczęścia…
– Siostro, no to może coś z tym trzeba zrobić? Nie mówię o Bronku, na niego musisz jeszcze trochę poczekać. Ale… wczoraj rozmawiałam z moim drogim szwagrem i… niedaleko stąd jest do sprzedania zupełnie przyzwoita parcela budowlana. Tam, w stronę Skałek…
– No co ty?! Nie…
– A właśnie, że tak!
– Przecież to niemożliwe. Wiesz, że jesteśmy zadłużeni. Braliśmy na mieszkanie kredyt hipoteczny we frankach i teraz mamy do spłacenia dwa razy tyle ile wzięliśmy. Dlatego Bronek musiał wyjechać, nie starczało nam na raty.
– Bogna! I co z tego? Teraz sprzedacie mieszkanie w Warszawie i spokojnie wystarczy na działkę…
– Ale kredyt…
– O matko! – pani Halinka uderzyła dłonią w czoło. – Ja ci przecież nic nie powiedziałam!
– Czego? Mówże jaśniej!
– Słuchaj, Emil wszystko wyjaśnił w kwestii kwitów, no, tych papierów znalezionych przez dzieciaki w szufladzie. Okazuje się, że nasza mama odziedziczyła piękną sumkę i dzieli ją miedzy nas po połowie. Spłacisz kredyt.
– Niemożliwe!
– Możliwe. Nawet pewne. Mama obiecała, że razem z tatą dotrą tu w połowie przyszłego tygodnia. Jak przyjedziesz na następny weekend to zobaczysz co się będzie działo.
Babcia Marianna przyjechała zgodnie z obietnicą, oczywiście przyjechała z nieodłącznym dziadkiem Wojtkiem uwielbianym przez całą czwórkę wnucząt. Mieli pojechać na wycieczkę do Hiszpanii ale wobec zaistniałej sytuacji związanej z odkryciem rodzinnych niespodzianek – zmienili plany.
I stało się jak w bajce albo, według określenia dzieci, jak na filmie w kinie familijnym. Wujek Emil miał rację. Papiery wartościowe rzeczywiście miały wartość, dużą wartość, na tyle dużą, że wystarczyło na spłacenie kredytu i zakup parceli. Po sprzedaniu zaś mieszkania w Warszawie na rozpoczęcie budowy domu w Tenczynku. Takim to sposobem historia zatoczyła koło i rodzina powróciła do miejsca z którego się wywodziła, do swoich korzeni.
koniec
13.03.2017
- Gość: [Rick] *.multi.internet.cyfrowypolsat.pl Bardzo przyjemnie się czytało.
- Gość: [L.G.] *.play-internet.pl Przeczytałam z zainteresowniem, śledząc znajome mi miejsca. Czekam na ciąg dalszy, może będzie legendarna ciotka? 🙂 2
- annazadroza L.G. Zawsze przyjemniej się czyta jeśli spotykamy znajome miejsca. Zapraszam do dalszej lektury. Tam też pojawią się znajome miejsca, mam na myśli „Po co wróciłaś Agato”, w „Mariannie” fragment też. Pozdrawiam.
- annazadroza Rick. Dzięki:) Zapraszam do dalszych odwiedzin i życzę miłego relaksu podczas lektury. Pozdrawiam.