„Widocznie tak miało być” – 49

Miłosz zrobił postój na stacji benzynowej, zatankował, wziął sobie kawę i trzymając kubek w ręce z prawdziwą przyjemnością rozglądał się po okolicy. Pagórkowaty teren budził ciekawość co też kryje się za następnym wzniesieniem i za kolejnym, i jeszcze dalej… Poczuł spokój, jakby poranna cisza rozlewająca się wraz z lekkimi mgłami po okolicy wnikała do wewnątrz jego duszy wypierając z myśli chaos, napięcie i stres spowodowane nawarstwieniem się prac związanych z kończeniem projektu w Szwajcarii. Przyjechał na tydzień do kraju zobowiązany do wykonania konkretnych czynności, które udało mu się wykonać w ciągu dwóch dni, co uważał za prawdziwy cud. Teraz pozostało mu dostarczenie przesyłki od Sergiusza do jego matki, która wraz z córeczką przyjaciela przebywała na jakiejś zapadłej wsi pod Krakowem. Po wykonaniu zlecenia pozostaną mu całe cztery dni na odpoczynek. Czuł się ogromnie zmęczony i cztery wolne dni wydawały mu się darowaniem raju na ziemi. Stojąc przy samochodzie obserwował ptaki zakreślające kręgi w powietrzu, dwie krowy pasące się u podnóża wzniesienia, kilku turystów wchodzących  na łagodny szczyt i zapragnął znaleźć się na ich miejscu.

Nieopodal zatrzymał się srebrny volkswagen golf. Wysiadło małżeństwo z dziewczynką tak na oko pięcioletnią, która miała z włosków zrobione dwa śmieszne kucyki spięte kolorowymi gumkami. Z auta wygramolił się za nią czarny pies średniej wielkości. Najpierw pospacerowali, żeby pies mógł rozprostować łapki po podróży oraz załatwić swoje ważne sprawy, potem skierowali się w stronę budynku. Obserwujący mężczyzna uśmiechnął się sam do siebie na myśl, że ta trójka, właściwie czwórka, sprawiała wrażenie zgranej, dobrze porozumiewającej się grupki. Jeszcze z daleka słyszał śmiech dziewczynki. Ogarnęła go dziwna tęsknota nie wiadomo za czym, za czymś nieokreślonym, uczucie nieznane mu do tej pory. Przez chwilę przebywał pod wpływem owego uczucia, próbował je jakoś rozgryźć, rozpoznać, zrozumieć o co w tym  chodzi, potem machnął ręką jakby chcąc je od siebie odgonić i wsiadł do samochodu. Zdecydowanie musi odpocząć, jest po prostu przemęczony. Po doręczeniu przesyłki znajdzie jakiś motel w okolicy, wynajmie pokój i odpocznie.

Trafił pod dom Karoliny bez trudu, albowiem Dorota dokładnie mu drogę wyrysowała instruowana telefonicznie przez Teresę. Powstało dzieło sztuki niewiele mające wspólnego z rzeczywistością w sferze szczegółów, jako że artystka puściła wodze fantazji tworząc drzewostan niczym z kosmosu. Sama trasa przejazdu została jednak odwzorowana dokładnie. A dlatego pod dom Karoliny, że przyjaciółki doszły do wniosku, iż tym sposobem delikwent imieniem Miłosz zostanie doprowadzony do miejsca przeznaczenie w całości, bez błądzenia po polnych drogach. Rzeczony delikwent dotarł na miejsce, zatrzymał samochód, westchnął z ulgą na myśl o zbliżającym się odpoczynku i wysiadł rozglądając się z zaciekawieniem. Niewiele dane mu było zobaczyć, ponieważ otoczyły go ze wszystkich stron dziecięce figurki  powodujące gwar i hałas zagłuszany przez szczekanie psa.

– Czy pan kogoś szuka? – zapytała jedna figurka.

– Bo my jesteśmy Niewidzialna Ręka – dodała druga figurka.

– I mamy pomagać – uzupełniła trzecia.

– Może jesteście nie do końca Niewidzialną Ręką bo was widzę, ale Ryczącym Głosem jesteście na sto procent – odpowiedział siląc się na zachowanie powagi.

Jedna z figurek przybliżyła się do niego i wtedy spostrzegł, że jest jego wzrostu, chuda jak patyk ale wysoka prawie jak on sam. Ponieważ wszyscy stali pod słońce i nie był w stanie zobaczyć ich twarzy, widział w dalszym ciągu tylko postacie, jakby całkiem nierealne, takie cienie postaci. Rozbawiła go ta cała scena.

– Nieprawda – powiedziała oburzonym głosem najmniejsza figurka.

Roześmiał się choć próbował zachować powagę, co mu zdecydowanie nie wyszło mimo starań.

– Skąd wy jesteście ?– zapytał.

– Z Ursynowa – padła zbiorowa odpowiedź bez cienia zawahania.

– Aha, czyli dotarłem na miejsce – udał, że odetchnął z ulgą. – Dobrze, bo już myślałem, że będę musiał ruszyć w dalszą podróż szukając jednej dziewczynki.

– Jakiej dziewczynki? Jak ma na imię? A po co? Czego pan od niej chce? Może ją pan chce uprowadzić? To my nie pozwolimy! Zawołać mamę? – został zarzucony pytaniami.

– O tak, zawołać mamę, koniecznie. I to szybko.

– Mamusiu! Mamooo! Ciociuuu! – rozległo się wielogłosowe wołanie.

– Co takiego? Co się dzieje? – Aldona z Karoliną wyszły przed dom.

– Dzień dobry, jestem Miłosz Rzepecki, szukam pani Meli i jej wnuczki, mam przesyłkę od Sergiusza – wyjaśnił.

– Mamo, stój, a skąd wiadomo, że na pewno? – rzuciła pytanie Inka.

– Może ten pan chce porwać Monikę i ją wywieźć w umówione  miejsce? – wyraził wątpliwość Marek. – Oszustom nie można ufać.

– A czy ja wyglądam na oszusta? – spytał Miłosz nie będący w stanie powstrzymać uśmiechu.

– Nie. I właśnie dlatego powinien pan być podejrzany – oświadczyła Linka.

– A my Moniki nikomu nie oddamy – Marek powiedział te słowa groźnym, grubym głosem, żeby obcy nie miał żadnych wątpliwości.

– Jak mam wam udowodnić, że nie mam złych zamiarów? – spytał rozbawiony Miłosz.

– Może… na początek dowód osobisty? – zaproponowała Karolina.

– Oczywiście, bardzo proszę – sięgnął do kieszeni.

– Może być fałszywy – uprzedziła Inka.

– Na stadionie można wszystko kupić – dodał Maciek.

– I z prawie prawdziwym zdjęciem – uzupełnił Kuba.

– Nie doceniłem was – Miłosz zniżył głos. – Mam chyba do czynienia z brygadą antyterrorystyczną. Nie zdradzę was, słowo, tylko powiedzcie, gdzie mogę panią Melę znaleźć bo już zmęczony jestem. Muszę przekazać przesyłkę i znaleźć jakiś hotel na cztery dni. Nie znacie jakiegoś?

– Już wystarczy, dzieciaki, – włączyła się Aldona. – Dajcie panu odetchnąć.

– A jak udaje? – nie dawał za wygraną Marek.

– Myślę, że pani Mela sama to zweryfikuje. Jak znajomy to go pozna, a jak nie to zawołamy policję. Co wy na to?

– No dobrze, ale uważaj, mamy cię na oku – oświadczyły dzieciaki.

Postanowili całą gromadką uczestniczyć w akcie okazania obcego pani Meli. Tak  dla bezpieczeństwa, żeby być w pogotowiu. Monika szła z tyłu, jak najdalej od obcego, na wszelki wypadek trzymając mocno rękę Aldony.

– Nie bój się kochanie, – uspokajała dziewczynkę. – Wszystko będzie dobrze, uspokój się już.

Pani Mela zdziwiła się widząc tak liczny orszak.

– Coś się stało? – spytała zaniepokojona.

– Dzień dobry pani Melu  – ukłonił się Miłosz.

– Kto to? – przyjrzała się uważnie. – Miłosz? To naprawdę ty? Skąd się tu wziąłeś? Taka niespodzianka! Dziecko, jak ja ci się odwdzięczę za to, że mojego chłopaka uratowałeś…

– To znaczy, że on jest prawdziwy? – spytał nieco rozczarowany Marek.

– Że nie oszust? – upewniał się Kuba.

– Ani porywacz? – dodała Linka.

– Nie, nie, to przyjaciel twojego taty, Monisiu, jeszcze ze studiów.

– Uff, jak dobrze, że mnie pani rozpoznała – jęknął Miłosz. – Ta cała brygada antyterrorystyczna chciała mnie zaaresztować. I jak mógłbym przekazać paczkę i list od Sergiusza?

– Wiesz co, Miłoszku? Poczekaj chwilę, zagospodarujemy tych antyterrorystów  – pani Mela zniknęła w głębi domu i po chwili pojawiła się z miską pełną lodów. – Proszę. Rządźcie się tym po sprawiedliwości bo ja muszę porozmawiać z wujkiem Miłoszem.

– To on jest wujkiem? – zdziwiona spytała Monika.

– Skoro Kajtuś go adoptował na wujka – zaśmiała się Aldona, – to znaczy, że jest.

– Aha, Kajtek – zastanowił się Marek. – To znaczy, że jest. No to idziemy do ogrodu.

– Moniko, możesz zostać z nami przez chwilę? – zapytał Miłosz. – Mam dla ciebie wiadomości od taty.

– Chodź, skarbie, do nas – powiedziała pani Mela. – Za chwilę dołączysz do przyjaciół.

Dziewczynka usłyszała, że jest dla taty najważniejsza na całym świecie, że wróci do niej po wakacjach, żeby się nie martwiła, bo wszystko się dobrze ułoży. Dostała dużą paczkę z ciuszkami i ze słodyczami, którymi podzieliła się natychmiast z pozostałymi „antyterrorystami”. Pani Mela w tym czasie z wielką przyjemnością przyglądała się Miłoszowi, którego pamiętała jako chudego, niezgrabnego młodzieńca, a który po latach objawił się jej niespodziewanie jako niezmiernie przystojny wybawca jej syna z ogromnych problemów.

– Mam jeszcze cztery wolne dni i muszę odpocząć, pani Melu. Czy nie ma tu w pobliżu  jakiegoś motelu, w którym mógłbym wynająć pokój?

– Wiesz co, synku, niedługo Martyna wróci z pracy. To nasza gospodyni. Ma jeszcze jeden wolny pokój, mógłbyś się tu zatrzymać.

– Nie chciałbym przeszkadzać, wolałbym coś znaleźć…

Przerwał nagle, oczarowany widokiem małego aniołka w kolorowej sukieneczce, z buzią okoloną jasnymi loczkami, który pojawił się niespodziewanie i stanął nieruchomo, zaskoczony widokiem obcego człowieka. Za chwilę obok małego aniołka stanął większy anioł… Miłoszowi przemknęła myśl, że ze zmęczenia najwyraźniej ma przywidzenia… Duży anioł miał na sobie białą bluzkę i niebieskie dżinsy. Czy aniołom wolno chodzić w dżinsach? Szczególnie tak dopasowanych, uwydatniających wprost idealną figurę? Toż to chyba grzech… Duży anioł zbliżył się odrzucając jednym ruchem do tyłu lekko sfalowane, długie jasne włosy.

– Martynko, nie uwierzysz kto nas odwiedził – zawołała pani Mela.

– Tatusia przyjaciel – pospieszyła z wyjaśnieniem Monika.

Tatusia przyjaciel nie mógł oderwać oczu od uśmiechu i dołeczków w policzkach, już teraz czterech, bo mały aniołek, całkiem ośmielony, zbliżył się w podskokach i bez ceremonii chwycił go za rękę.

– Cześć wujek, jestem Mila.

– Kochanie, tak nie  można… – zaczęła starsza piękność.

– Można, można – wreszcie wyszedł ze stanu osłupienia. – Ostatnio mam niebywałe szczęście do dzieci, zostałem nawet adoptowany w charakterze wujka. Pozwolisz, Miłosz Rzepecki… – przytrzymał kobiecą dłoń

– Przez Kajtka – uśmiechnęła się pani Mela.

– Przez Kajtusia Doroty – przytaknął i zdał relację ze spotkania, podczas którego został przyjęty do rodziny jako nowy wujek.

– Jeśli Kajtuś cię zaakceptował, to nie masz wyjścia – roześmiała się starsza pani.

– Masz przechlapane – wtrąciła Monika. – Jakby to ci się nie podobało, nic nie zrobisz. Jak Kajtek zdecydował, tak będzie.

– Ależ mnie się to podoba, nawet bardzo.

– To ja też mogę ci mówić wujek, prawda? – upewniła się Mila.

– Oczywiście, będzie mi bardzo, bardzo miło – odpowiedział zwracając się w stronę Martyny, która chciała coś powiedzieć, ale po jego słowach zamilkła.

– Córeńko, masz wolny ten drugi pokój, prawda? – spytała pani Mela. – Nikt go jeszcze nie zarezerwował?

– Tak, jest wolny

– No to się możesz, chłopcze, wprowadzić na te cztery dni – oświadczyła spoglądając z zadowoleniem na wnuczkę. – Będziesz nam opowiadał o Sergiuszu.

Miłosz wcale już nie miał ochoty opuszczać tego konkretnego towarzystwa i szukać pokoju w motelu. Podobny pomysł wywietrzał mu z głowy natychmiast po ujrzeniu Martyny a na myśl o małej Mili uśmiechał się sam do siebie. Tak więc zainstalował się w drugim pokoju do wynajęcia i ogarnął go błogi spokój. Padł wczesnym wieczorem i jak kamień spał do samego rana.

Obudził się wypoczęty i radosny nie wiedząc z jakiego powodu. W każdym razie czuł się tak, jakby mu z ramion zdjęto ogromny ciężar, wyjątkowo niewygodny do niesienia. Nie wiedział czemu ten stan zawdzięcza ale było mu bardzo dobrze. Nie miałby nic przeciwko temu, by ów stan trwał jak najdłużej.

cdn.

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Powieści, Widocznie tak miało być. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *