„Widocznie tak miało być” – 44

Nadszedł dzień, kiedy nadciągnęły ciemne chmury, rozpadało się i przez okna  nie było widać świata zza deszczowej kurtyny. Dziewczynki wpadły do domku pod lasem równocześnie z pierwszymi kroplami.

– Dobrze, że wam się udało zdążyć przed deszczem – powiedziała Teresa. – Jeśli będzie padało po południu, to was odwiozę, więc nie musicie się martwić.

– Super – ucieszyła się Inka.

– Jak dobrze, że już są telefony. Mama nie będzie się denerwować – dodała Linka.

– Zaraz zadzwonię i powiem, że dotarłyście suche, całe i zdrowe. Chłopcy są na strychu. Oj, poczekajcie, upiekłam szarlotkę. Weźcie ze sobą na górę, proszę. I jeszcze osobno dla Kuby, bezglutenową.

– Mniam, ale pachnie – z rozkoszą obydwie wdychały apetyczny zapach cynamonu i pieczonych jabłek. – Dzięki, ciociu.

„W czasie deszczu dzieci się nudzą’ mówią słowa piosenki. Na strychu jednak nudą nie powiało ani przez chwilę. Zanim dziewczynki dotarły pod las, chłopcy postanowili skontrolować dokładnie aktualną zawartość starej szafy stojącej na strychu. Wyjęli przy okazji kostium, w którym hrabianka Dorota wyła w czasie poprzednich wakacji oraz mnóstwo innych ciekawych przedmiotów nadających się do wykorzystania. Marek założył kapelusz na głowę, a Maciek chustkę w kwiaty mówiąc, że jest Genowefą Pigwą. Kuba nie mógł się zdecydować kim chce być: Zorro w czarnej strażackiej pelerynie czy kowbojem z pistoletami. Znaleźli stare zabawki, którymi jeszcze Jurand się bawił jako mały chłopiec,  porządnie ułożone w pudełku przez kochającą mamę. Stamtąd właśnie pochodziły plastikowe pistolety. Były też książeczki dla dzieci, takie dawne, ale bardzo lubiane, przypominające się w różnych sytuacjach  i mówione z pamięci do tej pory.

Dołączyły dziewczynki i chłopcy odłożyli wszystkie zabawki zwabieni zapachem szarlotki. Niebawem pochłonęli całą zawartość dużego talerza.

– Pycha, szkoda, że nie ma więcej – rzekł Marek tęsknie spoglądając na talerz Kubusia, na którym znajdował się jeszcze spory kawałek ciasta.

– Nie próbuj mu zwinąć – ostrzegł Maciek. – Wiesz już, że trudno się zdobywa taką mąkę specjalną.

– No wiem, wiem, bezglutenową – mruknął chłopiec i odwrócił wzrok wzdychając jednocześnie.

– Przecież w ogrodzie jest pełno jabłek, to o co wam chodzi? – Linka nie widziała  problemu.

– Jak przestanie padać, przecież możemy pójść ich nazbierać i ciocia znowu upiecze, co za kłopot? – poparła siostrę Inka.

– Albo babcia Basia, ona bardzo lubi piec ciasta – wzruszyła Linka ramionami patrząc na chłopców z politowaniem.

– No właśnie – zgodziła się z siostrą Inka. – A gdzie Dziadek i babcia Basia?

– Poszli do wujka Zygmunta – odrzekł Kuba.

– A czy wy wiecie, że babcia Basia była łączniczką w czasie wojny? – wystrzelił Maciek.

– Skąd mamy wiedzieć? Poważnie?-  zainteresowały się dziewczynki.

– Sama nam powiedziała – dumnie oświadczył Kuba.

– Niesamowite, jak na filmie – z podziwem szepnęła Inka.

– Tutaj, na tym strychu spotykała się ze swoim szefem od partyzantów i mu przekazywała – wyjaśnił Marek.

– Co przekazywała? – Linka chciała dokładniejszych danych.

– Różnie, co było trzeba. Na przykład meldunki, albo jakieś informacje, może ulotki.

– I miała pseudonim – wtrącił Kuba.

– Każdy miał pseudonim, bo inaczej hitlerowcy wszystkich z rodziny by zabili – wytłumaczył Maciek.

– Niesamowite, tutaj się tajnie spotykała – zamyśliła się Inka. – Może tu są jakieś ślady po tych tajnych spotkaniach?

– Coś ty, po tylu latach? Poza tym, jak nawet było coś na kartkach napisane, to trzeba było się nauczyć na pamięć a kartki zniszczyć, żeby nie wpadły w ręce wroga. Kloss tak robił, znaczy, jak był J-23, widziałem na „Stawce większej niż życie” – powiedział Kubuś.

– Może były pisane szyfrem, żeby obcy nie odczytali? – zastanowiła się Linka.

– Trzeba spytać babcię Basię jak było, niech nam opowie – zaproponowała Inka.

– Dobrze mówisz  – Linka przyznała siostrze rację.

– A teraz koniec odpoczynku, bierzcie się do roboty – Inka klasnęła w ręce. – No, raz dwa!

– Niby co mielibyśmy robić? – zdziwił się Marek.

– Szukać śladów – spojrzała Linka z lekkim zniecierpliwieniem. – Czego nie rozumiesz?

– Zgłupiałaś całkiem? Jak? – spojrzał na nią w taki sam sposób.

– Przeglądniemy tę zagraconą część strychu, może coś od wojny nie było ruszane i się znajdzie? – wyjaśniła Inka.

Chłopcy z niechęcią i ociąganiem przystąpili do działania. W miarę jednak przesuwania sprzętów, przeglądania zawartości pojemników i szuflad starej komódki rosła ich ciekawość i chęć znalezienia czegoś ciekawego. Czegokolwiek, aby było uzasadnieniem dokonanej demolki i bałaganu. Okazało się bowiem, że w kącie znajdowało się dużo różnych przedmiotów i sprzętów, które wyciągnięte na środek zajęły sporo miejsca. Zainteresowanie wzbudziły drewniane naczynia, jakieś różne dziwne przyrządy, które w pierwszej chwili z niczym się dzieciom nie kojarzyły. Po dokładniejszych oględzinach Maciek stwierdził, że coś podobnego widział w Cięciwie u gospodarza, od którego przynosił mleko, Kubusiowi skojarzyło się ze sceną z filmu, Marek zaś palnął się dłonią w czoło.

– Już wiem! Mój dziadek zbierał takie stare sprzęty, żeby je oddać do muzeum albo do skansenu. Część rzeczy jest u wujka Zygmunta na strychu i w szopie.

– Już wiem, to są cepy – ucieszył się Kubuś. – Widziałem na filmie jak się tym wali w słomę i ziarna wylatują.

– Nie w słomę tylko w kłosy – sprostowała Inka.

– A słoma to zostawała na klepisku i ziarna się zbierało na mąkę, żeby je potem zmielić. – dodała siostra. – Ja też widziałam na filmie.

– A w tym robiono masło – pochwalił się Marek wiedzą podnosząc z podłogi drewniany pojemnik z jakimś patykiem wystającym ze środka.

– W jaki sposób? – zdziwiła się Inka.

– Lało się do środka śmietanę, wkładało, o, zobacz, to kółko na patyku, potem zakrywało tą przykrywką z dziurką, żeby patyk wylazł przez dziurkę i się klupało – wyjaśnił zadowolony, że może zaimponować dziewczynkom.

– Co się robiło? – rozległ się zgodny, pytający chórek.

– No, klupało, przecież mówię. Trzeba było trzymać za kijek i walić kółkiem po śmietanie aż się zrobiło masło – machnął trzymanym w ręku kijkiem, który wypadł mu i przeleciał w niebezpiecznej bliskości Kubusiowego nosa.

– Żebym ja cię tym kółkiem nie walnął! Zaraz ci się szybko z mózgu masło zrobi – warknęła niedoszła ofiara.

– Przestańcie – powiedziała Linka. – Jak małe dzieci… A u wujka Zygmunta dużo takich rzeczy jest?

– Trochę jest – odpowiedział Marek. – Dawno tam nie byłem.

– A my wcale, nie zaszkodziłoby się tam wybrać i poszperać – Inka nabrała ochoty na poszukiwanie tajemnic.

– No to się wybierzmy jak przestanie padać – zaproponował Maciek. – Może jutro?

– Skąd wiesz, że jutro przestanie lać? – Kuba spojrzał z powątpiewaniem na brata.

– Wcale nie wiem, ale zakładam taką ewentualność – poważnie odrzekł najstarszy w grupie.

– Ja bym jeszcze zajrzała do tamtego pudełka, wygląda jak po wielkich butach – Linka przekrzywiła lekko głowę na bok i przymrużyła prawe oko.

– Nie da się otworzyć, komódka przeszkadza – marudził Marek, któremu się znudziły poszukiwania.

– Odsuńmy ją, wtedy się uda – zaproponował Maciek. – No rrraa-zem…

– No i co? Udało się – ucieszona Inka odwiązała sznurek i zdjęła przykrycie.

– Phi, w tym pudełku są same stare gazety, nic ciekawego – machnął ręką Kuba.

– Pokaż, pożółkłe są – Maciek przyciągnął pudełko do siebie.

– Dajcie, też chcę zobaczyć, ja lubię oglądać stare książki i gazety – Linka przykucnęła i zaczęła  oglądać.  – Ta pani jest podobna do babci Basi – wykrzyknęła zdumiona przyglądając się kobiecie widocznej na zdjęciu zamieszczonym na okładce jakiegoś starego pisma.

– Pokaż – pochyliła się nad nią siostrą. – Rzeczywiście – przyznała.

– Bo to babcia! Tylko dawno temu – ucieszył się Marek. –  Jeszcze czarnobiała gazeta, bez koloru.

– Skąd się wzięła w gazecie? – spytał Kuba.

– Nic prostszego jak przeczytać – spojrzała z politowaniem Linka.

Rozsiedli się wygodnie. Inka przeczytała na głos artykuł, który był wywiadem przeprowadzonym przez dziennikarkę z babcią Basią a rozmowa dotyczyła przeżyć z okresu wojny.

Babcia Basia i Dziadek Andrzej wrócili od wujka Zygmunta niecierpliwie wyczekiwani przez młodzież.

– Żadna tajemnica, kochani. Byłam łączniczką – odpowiedziała na grad pytań, którymi została zarzucona  natychmiast po wejściu do domu. – A broń? Tak, miałam otrzymać pistolet, niestety, tego właśnie dnia zginęli moi koledzy zamordowani przez faszystów z SS-Galizien … – zamilkła wpatrzona wewnętrznym wzrokiem w głąb siebie, w martwe twarze przyjaciół, w ich skrwawione ciała, po których skakali oprawcy…

Nie przerywali jej zamyślenia intuicyjnie wyczuwając wagę uczuć, które w tym momencie ogarnęły babcię Basię.

– Wujek Zygmunt najwięcej mógłby wam opowiedzieć – odezwała się po chwili cichym głosem.

– Ale on nie chce – poskarżył się Kuba.

– Nie o to chodzi, że nie chce – powiedziała babcia Basia. – O niektórych sprawach trudno jest rozmawiać z dziećmi, szczególnie o … takich bolesnych, o śmierci przyjaciół…

– Babciu, nie płacz – miękko powiedziała Linka.

– Teraz już jest pokój a historię czytamy w szkolnych książkach – dodała Inka.

– I oby tak zostało – westchnęła babcia Basia i wzięła się w garść jak na dzielną łączniczkę przystało. – Powiem wam, że wujek był bardzo odważny. Czego on nie robił! Zdobywał i magazynował broń, radioodbiorniki, prowadził nasłuch radiowy, uczestniczył w ochronie działań dowódców. Brał udział w wielu, wielu akcjach. O, na przykład tu, niedaleko Karoliny, na stacji kolejowej na Woli Filipowskiej, w rozbiciu i unieruchomieniu posterunku kolejowego.

– Ja pamiętam – wtrącił Marek, – że z kolegami rozbrajał hitlerowca przy stacji w Krzeszowicach. Opowiadał mi kiedyś o tym.

– W Krzeszowicach to jeszcze miało miejsce rozbicie posterunku Sonderdienst- Komando, co naprawdę było nie lada wyzwaniem. Przecież w pałacu miał siedzibę Generał Gubernator Hans Frank, taki szef hitlerowców na całą okolicę, więc tam zgrupowane były duże siły nieprzyjaciela – wyjaśniła babcia Basia. – Nasi chłopcy z zaskoczenia wtargnęli do budynku i obezwładnili załogę. Potem wycofali się bez strat, zabierając ze sobą broń, amunicję i ekwipunek  wojskowy, co się naszym bardzo przydało. A wiecie co najważniejsze było dla nas?

– Co takiego?

– Posterunek nie został odtworzony w tym samym miejscu, przeniesiono go do starego pałacu. I nie było po tym represji w stosunku do mieszkańców, co nas dziwiło, bo przecież podobne postępowanie karano śmiercią. Pamiętam też naszą operację na oddział Wehrmachtu w celu zdobycia broni.

– Chciałbym zobaczyć wujka na własne oczy – powiedział Maciek.

– Co ty, głupi? Przecież możesz go widzieć do woli – zaśmiał się Marek.

– Głupi to ty jesteś – odparował Maciek. – Chciałbym go zobaczyć wtedy, w akcji.

– Aha – zrozumiał Marek.

– Trochę starych zdjęć u niego jest – powiedziała babcia Basia. – Jeśli poprosicie, z pewnością wam pokaże i opowie dokładnie o różnych przeżyciach. Może zabierze was na wyprawę po Tenczynku i okolicach śladami partyzantów? Ja was mogę zaprowadzić  na cmentarz, na grób moich zamordowanych, jakby w moje imieniny, przyjaciół. Miałam pseudonim „Eugenia”, ich zamordowali trzydziestego grudnia…

Babcia Basia straciła ochotę do odgrzebywania wspomnień, posmutniała, poszła do swojego pokoju na spotkanie z duchami przeszłości.

Dzieciaki wróciły na strych, czyli do swojej bazy.

cdn.

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Powieści, Widocznie tak miało być. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

13 odpowiedzi na „Widocznie tak miało być” – 44

  1. Mysza w sieci pisze:

    Bolesna jest przeszłość z tamtych lat, z jednej strony warto ją poznać, a z drugiej nie chciałoby się do niej już wracać.. Dużo dobrych wartości jest w Twoim pisaniu Aniu, czekam na ciąg dalszy i na relację wiesz skąd 🙂 Uściski!

    • anka pisze:

      Myszko:-) Moje pokolenie jeszcze na świeżo miało w pamięci przeżycia wojenne rodziców i dziadków. Rany powojenne trudne do zagojenia wśród ludzi, niemożliwe wręcz, oraz inne rany – np. w rodzaju mnóstwa lejów, dziur w ziemi po wybuchach, stanowiska czołgów, strzelców – mnie znam się, ale tego było pełno. Ostrzelane budynki, ślady po kulach, ruiny – to wszystko było prawdziwe, nie udawane, dotykalne, namacalne… Dla następnych pokoleń – to już prawie jak gwiezdne wojny albo gra komputerowa. Dlatego nie zdają sobie sprawy co niesie ze sobą szerzenie nienawiści, dzielenie ludzi… Oby nigdy więcej…
      Buziaki !!!

  2. jotka pisze:

    Znane mi klimaty.
    Wiele z opisywanych sytuacji odeszło bezpowrotnie, a i powstańców coraz mniej.
    Narzeczony mojej koleżanki miał stwierdzoną dopiero na studiach celiaklię, a do tego czasu bardzo się męczył.
    Gdy zmarła mama znajomego, łączniczka z Powstania, bardzo długo porządkował pamiątki po niej, a część przekazano do Muzeum Powstania Warszawskiego.

    • anka pisze:

      Jotko:-) Świat idzie do przodu, każde pokolenie zastępuje następne i tak już jest. Dobrze byłoby, gdyby mądrość i doświadczenie były przekazywane z pokolenia na pokolenie. Tymczasem teraz jest odwrotnie niż kiedyś – starszych uważa się za głupszych, bo to młodzi wszystkie rozumy zjedli (na szczęście nie wszyscy) i nie zwracają uwagi na słowa mądre… stąd np. obchodzenie urodzin hitlera itp. sprawy.
      Jakim cudem narzeczony koleżanki dożył do studiów z nieleczoną celiakią? Mój Mały prawie umierał mając półtora roczku. Prywatnie wreszcie poszłam do lekarki, która od pierwszego spojrzenia powiedziała co to jest. Od tej chwili stosowałam dietę, co nie było wtedy prostą sprawą. I dosłownie w ostatnim momencie, miał już wzrok wystraszonego dzikiego zwierzątka i brzuszek wydęty jak zagłodzone murzyńskie dziecko… Gdybym nie trafiła na mądrą lekarkę to by nie przeżył…. W przychodni nie poznały co mu jest, leczyły go antybiotykami, bo biegunka za biegunką… Uff, jest teraz super facetem 🙂
      Pamiątki rodzinne przekazane do Muzeum Powstania dostają – takie mam wrażenie – drugie życie, mogą coś opowiedzieć o danej osobie, o jej przeżyciach, nie pozwolą jej odejść całkowicie…

  3. Aga pisze:

    Świetnie piszesz, ciekawie się czyta i ma się myśli, czemuż Ty pisarką nie jesteś. No, choć jesteś, ale wiesz, o co mi chodzi. hehe Jakieś to musiały być ciężkie czasy, wielu miało wybór, stać się swoją najlepszą wersją czy może najgorszą. Pamiętam zabawy na strychu, przebieranki. Nie znajdywaliśmy aż takich rzeczy, ale i tak było fajnie. Pozdrawiam, piszesz mega ciekawie. :))) <3

    • anka pisze:

      Aga:-) Dzięki Ci, kochana, za dobre słowo 🙂 W duszy jestem pisarką, a że na zewnątrz może nie do końca to tylko z braku wygranej w jakiegoś lotka, żebym mogła sobie wszystko wydać i zostawić dla potomności 😉
      Czasy były bardzo ciężkie, znam z opowiadań rodziców, którzy oboje byli w AK. Żałuję, że nie zapisywałam różnych rzeczy, kiedy był na to czas, teraz już nie ma kto opowiedzieć…
      Uściski!

  4. jotka pisze:

    Wywala mi komentarze, nie chce mi się pisać czwarty raz…

  5. Urszula97 pisze:

    Dzieci jak zwykle bardzo szczere .Pieknie podjęły temat wojny a i starsi starali się jakoś przekazać dzieciom co się działo.Swoja droga na strychu musiały zrobic niezłą demolkè.Byla i zabawa i lekcja historii.

    • anka pisze:

      Ula:-) Strychy zawsze kojarzą się z czymś tajemniczym, przynajmniej mnie. Zawsze można było znaleźć coś ciekawego. Ja np. znalazłam u babci na strychu ślubne buty mojej mamy i potem w nich chodziłam uprzednio przemalowawszy je na czarno wilbrą. Była taka farba do butów 🙂

  6. Krystyna 7 8 pisze:

    Przyjemnie się czyta, a to wszystko o czym piszesz to poprostu SAMO ŻYCIE.

Skomentuj jotka Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *