Wieje smutkiem. Zawsze pod koniec wakacji tak odbieram odchodzące lato. Za czasów wczesnego dzieciństwa tak było, kiedy Lucy z mamą jechały do domu, bo siostra już do szkoły szła, a ja zostawałam w Tenczynku i było mi smutno przez kilka dni, zanim znowu się nie przyzwyczaiłam. Znowu miałam swoje życie z kurkami, króliczkami, woziłam je w wózku dla lalek, chodziłam się bawić do małego Zbysia, synka cioci (teraz jest konserwatorem zabytków i ma własną pracownię, ale nie w Polsce), towarzyszyłam babci w polu gdy kopała ziemniaki, a ja sobie po cudownych Skałkach chodziłam. Patrzyłam na szare zaorane pola, niektóre jeszcze złocące się ścierniskami, na dymy ognisk snujące się nad polami niosące zapach palonych ziemniaczanych badyli… Snułam się po polach jak te dymy, niczym „zaduma szara, osmętnica” i snułam marzenia…
Nigdy nie lubiłam szkoły, ale chodziłam gdy przyszedł czas, jak wszyscy. Nie lubiłam nigdy – co uświadomiłam sobie duuużo później – żadnej formy przymusu, czyli nie lubiłam się uczyć tego czego musiałam, a nie chciałam; nie lubiłam współpracować z ludźmi, do
których czułam awersję, ale musiałam jak wszyscy jakoś to przeżyć i nie zwariować. Koniec lata kojarzy się z końcem wakacji i przymusem pójścia do szkoły, oraz – później – z końcem urlopu i przymusem powrotu do pracy. W końcu z czegoś trzeba było żyć i utrzymać dzieci.
A potem dzieci poszły do szkoły i znowu przeżywałam koniec wakacji i powrót szkolnego koszmaru… Cóż, chłopcy jak to chłopcy, nie byli zachwyceni przymusem szkolnym, przecież jest tyle ciekawszych rzeczy niż marnowanie czasu na siedzenie w szkole 😉 Dobrze, że to już poza mną…
Tak czy inaczej jest mi szkoda lata, w powietrzu unosi się zapach jesieni choć słoneczko przygrzewa jeszcze nieźle a kolory wciąż z przewagą zieleni przyciągają wzrok. Niestety, wnuczka wciąż o szkole wspomina, zastanawia się jak to będzie więc siłą rzeczy i moje
myśli krążą wokół tematu szkoły. W tym roku doszedł problem covida i przyznam, że jestem bardzo zaniepokojona przyszłością. Jak chyba większość rodziców i dziadków boję się o dzieci.
Strach strachem, a siły codziennym pożywieniem pokrzepiać trzeba. Co wymyśliłam tym razem? Otóż kotleciki z fasoli z puszki, bo nie miałam zupełnie pomysłu co zrobić. W sumie jadłam nie tylko ja ale reszta rodzinki także 🙂 Nie kombinowałam ze składnikami, już się przekonałam, że co za dużo to niezdrowo 🙂 Odsączyłam fasolkę na sitku, rozgniotłam widelcem, przyprawiłam, dodałam jajko, tartą bułkę i bardzo zgrabne kotleciki ukazały się oczom moim 😉 Opanierowałam w bułce tartej i usmażyłam. Zdecydowanie wyszły na prowadzenie w kategorii kotletów. Zapomniałam je uwiecznić, jak sobie przypomniałam było już po obiedzie 🙂
Poza tym były naleśniki z serem, też im fotki nie zrobiłam. Był chłodnik jagodowy z makaronem, o nim pamiętałam i uwieczniłam przed skonsumowaniem, bo mi się kolor podobał 🙂
Kolejne kotlety zrobiłam z pozostałych po poprzednim obiedzie ziemniaków utłuczonych z usmażoną cebulką, odrobiny ryżu podebranego (znowu) psom, otrąb owsianych, przyprawy do indyka (dla pozostałych członków rodziny był indyk), trochę pokrojonego
żółtego wędzonego sera, jajka, surowej drobno pokrojonej cebulki. Bardzo dobrze się skleiły, opanierowałam w bułce tartej i usmażyłam. I już 🙂 Coraz lepiej mi idzie przygotowanie bezmięsnej potrawy dla siebie, a przy okazji Mąż i Średnia (która od dziś nazywa się tutaj Werą, bo takie imię sobie wymyśliła na potrzeby babcinego bloga) testują.
Bez słodkości nie może się przecież obyć podczas wakacji u dziadków, więc różne babcia szykuje. Galaretki owocowe z serkiem waniliowym bardzo smakują i najczęściej goszczą. Są lody oczywiście, wafelki, rurki waflowe, w których niepotrzebnie babcia też zasmakowała i nie znajduje dla siebie żadnego usprawiedliwienia. Żadnego!!! Jednak najlepsze są słodkości wykonane własnoręcznie przez babcię, bo przynajmniej wiadomo co jest w środku. I tak deser budyniowo-herbatnikowy zniknął natychmiast.
Kaszka manna ugotowana w mleku z cukrem waniliowym i odrobiną masła polana sokiem malinowym okazała się smacznym deserem.
A tak wygląda Skituś przykryty kołderką, który śpi w łóżku ze swoją ukochaną pańcią jak spał od prawie urodzenia. Mimo siwej mordki zachowuje się jak szczęśliwy szczeniaczek 🙂
Dużo słodyczy na cały tydzień Wam Skituś życzy w ostatnim dniu sierpnia, a także zdrówka oraz pomyślności wszelkiej mimo końca wakacji. Trzymajcie się zdrowo!!!
Heh ten rok szkolny i szkoła…. ja wolę nie wspominać ale wakacje szybko minęły – zbyt szybko…. zdecydowanie i nie dla wszystkich byly takie wymarzone… Jeszcze trochę a w powietrzu zacznie unosić się zapach jesieni…. liście, kasztany i te sprawy…
Deser przypomina mi moją karpatkę jaglana xD
Ervi:-) Karpatka jaglana brzmi zachęcająco. Powiesz, gdzie u siebie zamieściłaś przepis? Bo pewnie powiedziałaś jak zrobić krem z kaszy jaglanej. Tego jeszcze nie próbowałam.
Jesienią to już pachnie, babie lato fruwa w powietrzu…
Buziaki 🙂
Wystraczy w wyszukiwarce wpisać napoleonka 😉
https://magicznykociolek.wordpress.com/?s=napoleonka
Budyń z kaszy jaglanej jest prosty jak budowa bicza 😀
Ervi, kochana, dziękuję Ci bardzo 🙂
Przyjemności 🙂
Aniu, tak leci każdy rok i musimy się z tym pogodzić.Jesien i zima też będą fajne. Powinnaś założyć bloga kulinarnego.Moj Olus przyjechał do babci nie po ciasto ale czy mam zupkę z makaronem i marchewka.Mialam jeszcze i zjadł, oczywiście Jacuś też.Wspominajac nasze dziecinne wakacje były inne, moim zdaniem ładniejsze, zawsze człowiek sobie coś znalazł.Zapach ognisk na polach niesamowity, kartofle z ogniska, babcia owijała nam jabłka w liść rabarbaru i wrzucała do ogniska, jakie te jabłka były dobre.U mnie była drożdżówka z śliwkami i kruszonką, w sobotę też będzie. Zrobiłam połowę powideł dzisuaj, jeszcze jutro raz przesmaże. Pozdrawiam.
Uleńko:-) Jaka szkoda, że takich jabłek w rabarbarze nie próbowałam. Pierwsze słyszę o takim sposobie. Ziemniaki z ogniska jak najbardziej, jeszcze kromka chleba pieczona na patyku nad ogniem 🙂 Tak, inne nasze dzieciństwo było, co pokolenie świat się zmienia i tęskni się do tego, co było. Bo przecież było FAJNIE!
A wakacje to czas wymarzony 🙂
Oluś cudny, zupka i marchewka! Wyjątkowy dzieciak 🙂 Calineczka jeść nie lubi w dalszym ciągu, wymyśla co tylko potrafi, żeby nie jeść. Jej tata robił tak samo, był niejadkiem strasznym po prostu. Wyrósł z tego, więc i mała wyrośnie 🙂 Przetworów nie robiłam żadnych w tym roku, może się jeszcze zbiorę, ale na razie nie mam kiedy. Mężowi smakował dżem marchewkowy, marchew jest dostępna przez cały rok, więc zdążę 🙂
Serdeczności Uleńko!
Tak sie zastanawiam czy ja huty szkołę? Chyba nie specjalnie. Tyle było ciekawych innych rzeczy. Ale chodziłam bo bylam grzeczna. Mistrzostwo świata w kotlecikach jarskich. U mnie tylko placki z cukinii jada osobisty z serem roztopionym na wierzchu. Oczywiscie ze Twoj ulubieniec w dziale slodyczy. Babcia służy do rozpieszczania. Koniec dlugich wakacji i oby rok szkolny był normalny. Calusy
Luciu:-) Normalny na pewno nie będzie ten rok szkolny, nie mam co do tego wątpliwości. Wystarczy posłuchać mądrych ludzi i samemu pomyśleć trochę…
Ja też byłam grzeczna więc chodziłam do szkoły i dobrze się uczyłam, żeby mama była zadowolona i cieszyła się moimi stopniami.
Ser roztopiony na plackach to dobry pomysł, kupuję 🙂 Podobały mi się u Ciebie zapieczone pomidory, też wypróbuję 🙂
Pewnie, że babcie są od rozpieszczania, od wychowania są rodzice, a dziadkowie dają dobry przykład i uczą życia 🙂
Buziaki Luciu kochana!
Anko Najmilsza!!!
Mamy wiele wspólnego. I ja nie lubiłam końca wakacji. I mnie ogarniał smutek gdy kończył się sierpień. I to pozostało do dzisiaj, chociaż już od dawna nie muszę chodzić do szkoły. A wakacje spędzałam przez wiele lat u Babci Broni – Mamy mojej Mamy -w willowej dzielnicy Rzeszowa. Ale nie było tam willi tylko zwykłe domki z pieskiem, kotami i kilkoma kurkami w pobliskim kurniku.
Czy zwróciłaś uwagę na to, że wraz z końcem sierpnia prawie zawsze przychodzi ochłodzenie i deszcze? Robi się smutno….
A teraz jeszcze ta zaraza. Moje wnuki idą dziś do szkoły. I mój syn-geograf też.
Jest się czego bać.
Trzymajmy się Kochanie.
🙂
Stokrotko:-) Ochłodzenie i deszcz to taki smutek po lecie, niebo płacze z żalu za wakacyjną wolnością dzieci wracających do szkoły 😉
Jak rozumiem Ciebie i Twoje wspomnienia z czasu spędzonego u babci 🙂 W sumie dobrze, że takie wspomnienia mamy, prawda? Jest do czego wracać myślami…
Trzymajmy się Stokrotko, bo musimy. Może będzie wszystko dobrze, akurat ułoży się tak, że żadne niebezpieczeństwo nie dotknie naszych bliskich. Uważajmy na ile się da, dbajmy o odporność swoją, dzieci i wnucząt co jest ważne, aby nie dać się żadnym wirusom.
Przytulam kochana Stokrotko 🙂
Witam Aniu. Dla mnie Ty masz zawsze w sercu radość, bo są tacy ludzie zawsze optymiści i uśmiechnięci do wszystkich. Nieważne czy lato czy jesień.
Krysiu:-) Dziękuję Ci za dobre słowo 🙂 Zdziwiłabyś się, bo ja smutas jestem i urodzona fatalistka, tylko odkąd sobie to uświadomiłam zaczęłam nad sobą pracować, zmieniać podejście do świata, siebie i problemów, i chwilami mi się nawet udaje. Mam też świadomość, że przede mną jeszcze ogrooomna praca. I staram się widzieć w ludziach dobre cechy, a że czasem się nie da to już nie moja wina… ja się staram 😉 Buziaki!
Widzę ze znów problemy z dodaniem komentarza. Wczoraj napisalam ze jesteś mistrzynią kotlecikow jarskich a Skitus zasluzenie w dziale słodyczy. I nie ma. To dziś Ci pomacham jeszcze raz. Buziaki
Luciu:-) Kochana moja jest komentarz, ja nie miałam kiedy wejść na stronę dlatego nie był widoczny. Za tytuł mistrzowski bardzo Ci serdecznie dziękuję 🙂
Odmachuję równie serdecznie 🙂
I znowu smaczności wymyśliłaś.:)
Wiesz, zaczęłam się bawić w kuchenne eksperymentowanie i kiepsko mi to wyszło. Niby trochę takiej udziwnionej pasty do pieczywa zjedliśmy, ale bez entuzjazmu i resztę musiałam wywalić . Znowu się zniechęciłam! ;(
Matyldo:-) Przecież nie zawsze wszystko wychodzi. Kotletów z samego kalafiora więcej nie zrobię, tylko ewentualnie jako dodatek użyję. Zdecydowanie najbardziej smakuje mi w tradycyjnej formie, czyli z bułeczką. Jeszcze wypróbuję włoski sposób od Luci, powiem co wyszło 😉
Nie rezygnuj, próbuj dalej. Buziaki posyłam!
Pierwsze dni września są właśnie najsmutniejsze. Potem się człowiek przyzwyczaja i nawet cieszy jesienią. Ale teraz przychodzi jakaś, taka melancholia.
Zniewolona:-) Właśnie ten smutek jest taki dołujący. Masz rację, że potem wszystko idzie normalną drogą, ale dziś smutno mi i już! Przytulam 🙂
Smutki i radości to nasz chleb powszedni, a słodkości wymyślono po to, by nam umilały życie.
Bardzo jesteś pracowita i pomysłowa 🙂
Kaszka manna zawsze była moim ulubionym daniem oraz budyń. Z sokiem to to taki balsam na smutki, w dodatku rozgrzewający:-)
Żegnając wakacje czekamy na babie lato!
Jotuś:-) Masz rację co do słodkości 🙂 W kwestii pracowitości to już nie 😉 Zodiakalne Byki są raczej leniwe z natury, a pomysłowe w momencie kiedy myślą intensywnie co robić, żeby się nie narobić. I wtedy powstają różne wynalazki 😉
Budyniowy deser zrobię jutro, żeby jakoś osłodzić ponure chwile. Tym bardziej, że po raz pierwszy nie przypaliłam garnka 😉
Na pewno babie lato będzie i piękna złota jesień też 🙂
U nas juz wczesniej szkola, do tego co roku inna data zakonczenia wakacji, wiec zawsze jest ciekawie.
Do szkoly nawet lubialam chodzic, nei lubialam jedynei przedmiotów scislych. Reszta byla w porzadku.
Ech to byly czasy, ze od czlowieka jedynie tego chodzenia do szkoly i nauki wymagano 😉
Skitus spi pieknie, jak Mircia. Ta sie w hotelowym lózku mordowac musiala 😛
Pozdrawiam serdecznie!
Lucy:-) Samo chodzenie do szkoły bez matematyki, fizyki i chemii to jeszcze mogło być przyjemnością dopóki mieszkałam w Opolu. tam przerwy spędzało się na podwórzu, bawiliśmy się różne gry i to jest fajne wspomnienie.
Mircia na łóżku w białej pościeli jak księżniczka wyglądała 🙂
Buziaki!!!
Lubiłam się uczyć, ale dopiero w liceum. A na poczatek pierwszej klasy w podstawówce skopałam nauczycielkę:) Tak się tym zasłużyłam że zakolegował się ze mną najwiekszy huligan klasowy. Potem mnie rzucił, jak zaczęłam zbierać same piątki:)
Rozpoczęcie roku szkolnego będę przeżywać za rok, jak wnuczka zacznie podstawówkę. Póki co dystansuje się od tematu.
Pozdrawiam
Zielonapiranio:-) Czym Ci się tak naraziła nauczycielka, że ją skopałaś? Fantastyczna sprawa, takie wspomnienie! Ja się tylko biłam na korytarzu z chłopakiem, który mi się naraził (już nie wiem czym), pamiętam tylko krąg uczniów wokoło i moją z nim walkę na pięści 😉 Miał na imię Leszek. Niczego więcej w tym temacie nie pamiętam 🙂
Jeśli za rok wnuczka pójdzie do szkoły to masz jeszcze rok spokoju. Potem będziesz przeżywać. Inaczej niż przy własnych dzieciach, ale zawsze …
Pozdrowienia 🙂
Akurat mam puszkę fasolki białej i zastanawiałam się cóż z niej wykombinować, a tu proszę u Ani przepis jak na zawołanie! 🙂 A ten krem budyniowy do herbatników to jak zagęścić? Bo sam budyń to by raczej wypłynął.. I to całe się piecze? czy tylko tak na zimno przekłada herbatnikami? Kompletnie się nie znam na takich smakołykach 🙂
Wakacje zawsze uwielbiałam, ale i do szkoły chętnie szłam, w większości lubiłam wyzwania, naukę i koleżanki, więc było do czego wracać. A przynajmniej czas jesienią i zimą szybciej leciał 😉 Uściski Aniu dla Ciebie i całej rodziny!
p.s. trafiłam wreszcie też zielony Taft, zobaczymy jaki volume mi wyczaruje 🙂
Myszko:-) Tego się nie piecze. Budyń robisz wg przepisu, na 2 torebki 1l. mleka. Na spód garnka dałam tym razem cukier i masło, czekałam (mieszając) aż się rozpuściło i wlałam mleko. Jak się zagrzało porządnie to dopiero wtedy dolałam rozpuszczony budyń w reszcie mleka i mieszałam aż zaczął gęstnieć. Cały trud w mieszaniu 😉 Trzeba stać i mieszać, i po raz pierwszy nie przypaliłam garnka! Potem bierzesz naczynie (ja mam taką szklaną formę kwadratową), układasz herbatniki, wylewasz budyń, potem herbatniki i drugą warstwę budyniu i na górę herbatniki. Przykrywasz czymś (ja folią aluminiową) i czekasz aż wystygnie. Potem możesz posypać cukrem pudrem, czekoladą i czym chcesz. Ciepły budyń zmiękcza herbatniki i tworzy się super deser 🙂 Znika w ciągu jednego dnia. Spróbuj!
Czas spędzany w szkole zawsze mi się wlókł niemiłosiernie (chyba, że na kółku teatralnym), ale poza tym leciał piorunem, szczególnie – wiadomo – w wakacje 🙂
Ciekawa jestem efektu po użyciu Taftu. Używam go cały czas i jestem na razie zadowolona. Buziaki!
Użyłam dopiero raz, fajnie utrwala fryzurę ale co do objętości to jeszcze nie widzę 😉 Budyń już kupiłam i teraz weź tu nie spapraj tego kremu! Ale kotlety z fasolki zrobię na pewno, jak tylko żurek i jajka znikną, bo za dużo dobrego jedzenia pod ręką mieć nie mogę, zbytnio kusi 🙂
Myszko, tego nie da się spaprać pod warunkiem, że się budyń nie przypali 🙂 Środek można też robić z serka waniliowego, z ugotowanej na mleku kaszki manny z cukrem i masłem. Jednym słowem – możliwości mnóstwo. Smacznego 🙂
Co do końca lata, końca wakacji mam takie same odczucia… A i wrażenia z jesiennej wsi odczuwam identyczne, bo to moje dzieciństwo przecież…
Smakowitości Twoje zawsze wzmagają ślinotok, szczególnie ten chłodnik jagodowy :)Mmmm…
Skitusiowi głaski przesyłam 🙂 Ależ on ma u Ciebie raj z tym miejscem w łóżeczku….
Buziaki dla Ciebie :****
Polinko:-) U mnie to on tak dobrze nie ma, wprawdzie wersalka jest ich, znaczy psiepsiołów, ale do sypialni nie wchodzą. Natomiast kiedy Wera u nas śpi, on śpi w jej łóżku jak zawsze spał od urodzenia prawie, tj. odkąd go mała – wtedy – dziewczynka wzięła na ręce i zabrała do domu. U nas mieszka od trzech lat, czyli odkąd urodziła się Calineczka, która za moment trzy latka skończy. I już go nie oddamy!
Polu, rozumiesz moją tęsknotę za wakacjami na wsi…
Hau hau, moje psiepsioły pozdrawiają Twojego przystojniaka 🙂 A ja Cię ściskam 🙂
a mnie jest szkoda lata……… i złotych letnich wspomnień, niech mówią głupia o mnie, a mnie jest żal…..
Tak Aniu ! już prawie prawie mentalnie powróciłam do rzeczywistości po moim wspaniałym pobycie w Kudowie i dlatego tu się pokazałam, żeby Cie pozdrowić.
Co prawda realnie wróciłam tydzień temu, ale moje myśli wciąż jeszcze gdzieś po Kudowskim Deptaku błądziły… To były piękne dni, naprawdę piękne dni, jak widzisz wciąż słowami piosenki do nich wracam, ale pora już się otrząsnąć i powrócić do naszej rzeczywistości, chociaż bardzo chętnie politykę pozostawiłabym jeszcze na uboczu, bardzo dobrze mi bez niej było, nie musiałam się nerwicować niepotrzebnie, ot prowadziłam sobie beztroskie i wesołe bardzo kolorowe, pełne kwiatów, palm, pięknych widoków, a przede wszystkim pięknego słonka życie.
Pozdrawiam Cię Aneczko serdecznie i na te jesienne dni sporo optymizmu Ci życzę, ale widzę, że wcale się nie poddajesz, tylko chyba będę musiała sprytnie omijać Twoje przepisy kulinarne, bo……… no cóż, walczę !!!! Oby mi się udało!!!!
Ewuniu:-) Moje wypróbowane już przepisy nie są tuczące. Sama muszę zrzucić to, co mi wciąż przeszkadza, więc się staram 😉 Np. budyń bez cukru albo z małą ilością możesz wykorzystać, herbatniki też lekkie (ja wieloziarniste) i piec nie trzeba – to w kwestii deseru budyniowego. Na pewno mniej szkodzi niż ciasta z cukierni i rurki, do których mnie Wera zachęciła. Ale już więcej nie będę kupować. Za bardzo mi smakowały ;(
Wiem, że było Ci dobrze w Kudowie, czytałam przecież o Twoich przygodach z przenosinami 😉 i dobrze na tym wyszłaś 🙂 Z polityką też biorę rozbrat w miarę możności, bo to jest nie do strawienia. Poczekam aż przyjdzie czas przesytu po nadmiernym „najedzeniu się” cudzym szczęściem i nieszczęściem, bo niechybnie przyjść musi, takie są prawa Wszechświata, że wszystko podlega zmianom i nic (oraz nikt) wiecznym nie jest. Póki co cieszmy się, że jeszcze pogodne dni się trafiają, piękna złota polska jesień zawita i ucieszy nasze oczy kolorami. Cieszę się, że już znowu jesteś z nami 🙂 Buziaki!
Ja byłam chyba zboczona, bo zawsze z utęsknieniem wypatrywałam końca wakacji. W końcu mogłam iść do szkoły i miałam te parę godzin spokoju od matki i siostry…
W szkole byłam w swoim żywiole – miałam koleżanki, kolegów, mogłam organizować różne szkolne imprezy. Nauka (na którą zarywałam noce) też mi jakoś szła – nie było problemu.
Teraz początek roku szkolnego kojarzy mi się tylko z jesienią i nadchodzącym chłodem. Zwykle przedłużam sobie lato wyjazdem w ciepłe kraje, ale nie w tym roku… Wiadomo… Będzie ciężko!
To-znowu-ja:-) Bywa i tak, znam osoby uwielbiające się uczyć w szkole, na kursie. Po prostu kwitną w większym gronie. Ja jako Byk- introwertyk popieram rozwój jak najbardziej, ale w moim przypadku to musi wynikać z potrzeby wewnętrzne i wtedy nie ma granic, nawet nocą mogę siedzieć, choć normalnie padam po Dobranocce… 😉
No tak, w tym roku przepadło, covid popsuł plany chyba większości ludzi. Pozostaje nadzieja na ciepłą jesień i wspomnienia poprzednich wyjazdów połączonych z oglądaniem zdjęć …
Mnie też koniec wakacji wprowadza w smutny nastrój , robi się szaro, ponuro i coraz zimniej. Ja na wakacje mało kiedy wyjeżdżałam, za to do nas przyjeżdżały dzieci od kuzynki i siostra z dziećmi, pełno ludzi, zabaw, kłótni, a po wakacjach tak cicho aż w uszach dzwoniło. Widzę że lista potraw zmyślanych rośnie, może jakaś książka kucharska powstanie:))
Elizo:-) Dobrze określiłaś: cicho aż w uszach dzwoniło. Tak było po wyjeździe mamy i Lucynki kiedy ja zostawałam u babci.
Koniec wakacji to krótszy dzień, ciemno się robi, chłodniej, mokro… nie lubię. Może jeszcze złota jesień będzie i poprawi humor…
Książka kucharska pewnie nie, ale mam przyjemność w dzieleniu się tymi różnymi „wymysłami”, a jak jeszcze komuś się przyda to już w ogóle pełnia szczęścia 🙂
Skituś śpi z tobą w łóżeczku? No ładnie, rozpuszczony pieszczoch. Ja Pana Psa namawiałam wiele razy, ale nie wiedział o co mi chodzi. Raz tylko po kąpieli zasnął na krańcach materaca, a do rana był już rozwalony na „większej połowie” i nie miałam się gdzie podziać. Było super.
A polska szkoła to koszmar. Była za moich czasów, za czasów mojej córki i teraz pewnie też. Całuski wielkie Aniu.
Ewuś:-) Nie, ze mną nie. Moje psy spały obok wersalki, właściwie pod, żebym je podczas snu mogła ręką dosięgnąć, ale na łóżko nie wchodziły. To z Werą (czyli Średnią) spał od pierwszej chwili przywiezienia do swej nowej rodzinki. Teraz też śpi, kiedy jego pańcia u nas nocuje.
Szkoły – jak już powiedziałam – nie lubiłam.
Jak postępy w chodzeniu? Przytulam Ewuniu 🙂
Rzeczywiście kolor cudny, to fioletowe jadłoby się 🙂
Jagody ponoć świetne na oczy!
Piotrze:-) Kolor jak marzenie 🙂 Jagody faktycznie dobre na oczy. Tylko skąd je brać w odpowiednich ilościach? Chyba tylko preparaty z zielarni w celach leczniczych. Dla przyjemności – tylko prawdziwe jagody 🙂
Kurcze taki chłodnik to bym zjadł. Chyba zbyt dużo komentarzy ostatnio chciałem napisać u Ciebie, bo mnie blokada antyspamowa zatrzymała i niczego opublikować poza jednym małym kommentem nie mogłem…
Piotrze:-) Chłodnik bardzo prosty do zrobienia i naprawdę pyszny 🙂
Nie wiem co z tymi komentarzami, dziewczyny też się skarżą. Może za rzadko ostatnio zaglądałam na blog, tak się złożyło, ale już się poprawię to może i reszta wróci do normy 😉