„Po co wróciłaś…” 11

Przez głowę Aldony przemykało mnóstwo najprzeróżniejszych myśli i spostrzeżeń. W pewnej chwili zaczęła zdawać sobie z tego sprawę i spróbowała uporządkować ów myślowy chaos. Przede wszystkim zniknęło uczucie pustki, bolesnej samotności. Owej strasznej, beznadziejnej samotności w tłumie ludzi. Teraz siedziała wśród przyjaciół, czuła się odprężona, spokojna, szczęśliwa. Prawdą jest, że zawsze była mile widziana, lecz wyjście z domu, czekanie na autobus, przyjazd, znowu czekanie, powrót – to zajmowało wiele czasu i dlatego nie była zbyt częstym gościem Teresy. Owszem, rozmawiały przez telefon, nawet często, odnosiła jednak wrażenie, że jedynie błąka się gdzieś w pobliżu zaprzyjaźnionych osób, obok ich życia, samotnie borykając się ze swoim i nie wdzierając się siłą w cudze – miała na to zbyt wiele taktu i delikatności. Teraz została włączona w ich życie niejako automatycznie, w sposób zupełnie naturalny i było jej z tym dobrze. Dochodziła miła świadomość, że nie musi stąd – czyli z mieszkania Doroty – nigdzie jechać. Wystarczy spojrzeć przez okno i zobaczy własny dom. Własny, bo Teresa wyraźnie powiedziała: masz dom przynajmniej na dziesięć lat. A w jej przypadku dziesięć lat stanowi całą wieczność. A jaka to rozkosz wejść do ślicznego pokoju, usiąść na fotelu albo w ogródku, albo na schodkach balkonu z Bibi na kolanach, mruczącą ze szczęścia, mrużącą zielone ślepki i rozciągającą cieplutkie ciałko na całą długość (bo szerokości nie było żadnej) po to, by zaraz znów zwinąć się w kłębek i usnąć.

– Donico! – zawołała Dorota wynosząc do kuchni stos talerzy. – Czy mogłabyś oprzytomnieć? Nie musisz udawać takiej myślącej kobity…

– Uważaj Dorcia, zaraz dostaniesz w łeb za „Donicę” – ostrzegła życzliwie Teresa wynosząc drugi stos.

– A ty za „Dorcię”. Spróbuj tylko jeszcze raz mnie tak nazwać, to zobaczysz. A Donicy się nie boję, byle mnie salaterką w łeb nie wyrżnęła, to resztę zniosę.

– Znoś, znoś, byle prędko. Nie widzisz jakie Doniczka ma maślane oczy? Jak myślisz, dlaczego?

– Oj, chyba wiem dlaczego.

– Jakie maślane? Gdzie widziałyście maślane oczy? – obruszyła się Aldona, lecz rumieniec nagle zalewający twarz świadczył, że coś się za nim kryje…

Pozostałe niewiasty, pozornie nie zwracając uwagi na zarumienioną przyjaciółkę, w dalszym ciągu prowadziły konwersację żonglując serwisem i sztućcami na trasie pokój – kuchnia w towarzystwie Azy liczącej na przechwycenie w drodze i przełknięcie jakiegoś nadprogramowego kąska.

– Czy ktoś coś mówił?

– Nie, chyba ci się zdawało, przecież tu nikogo nie ma oprócz nas.

– Słusznie, musiało mi się zdawać, bo chłopcy są na balkonie.

Trzej „chłopcy” odbywali w tym czasie na balkonie naradę wojenną.

– Cioteczko, nie wiesz przypadkiem gdzie się podziała nasza Doniczka? – pytała Dorota z promiennym uśmiechem wpatrując się  w rzekomo nieobecną.

– Pewnie poszła własną piersią bronić wejścia do domu – odpowiedziała Teresa  również patrząc na Aldonę jak na powietrze.

– Chyba rozum postradałyście, obie naraz i to do reszty – spoglądała Aldona to na jedną to drugą.

– Bardzo jej współczuję – mówiła Dorota. – Taka przykra niespodzianka…

– Mnie również bardzo jej żal – dodała Teresa. – Myślała biedaczka, że pójdziemy do niej wszyscy, ustawimy resztę gratów i będzie miała z głowy.

– Otóż to. Jak ona przeżyje taki zawód?

– Ja bym się załamała na jej miejscu.

– Ja też. I z tego przygnębienia nie miałabym siły ruszyć ręką ani nogą. Położyłabym się do góry brzuchem i patrzyła jak malują sufit.

– Słusznie. Chcieli, to niech malują.

Teresa pierwsza parsknęła śmiechem. Aldona zrozumiała wreszcie o co chodzi, zaczęła protestować, bo przecież nie może pozwolić, żeby przez nią mieli tyle kłopotu…

– A  nie mówiłam? – śmiała się Dorota. – Zaraz będzie udawała Rejtana. Zamknij drzwi bo jeszcze ucieknie.

– Doniczko, duży pokój wygląda w miarę przyzwoicie. Mały jednak jest tak koszmarnie upaprany, zdewastowany przez moje dzieciątka, że nie mogą w nim zamieszkać dziewczynki. Musi zostać odnowiony.

– Nic się nie martw – poklepała Dorota przyjaciółkę. – Jest nas sześć sztuk, do rana skończymy.

Aldona z trudem wydobyła z siebie łamiący się wzruszeniem głos.

– Dziewczyny, przesadzacie…

– Doniczko, moje dzieci nabrudziły? Moje. Więc kto powinien zrobić porządek? Święty turecki? No więc raz na zawsze pozbądź się skrupułów, bo teraz należysz do naszej „mafii” – powiedziała serdecznie Teresa. – I nie myśl sobie, że przy urządzaniu mojej chałupy nie będę korzystała z twojej pomocy – dodała.

– Hej dziewczyny, do roboty – wołał Michał z balkonu. – Skończyliśmy naradę. Przebieramy się w „wyjściowe” stroje i idziemy do Doniczki. A może ona ma coś przeciwko temu?

– Niech ona tylko spróbuje – pogroziła palcem Dorota.

W mieszkaniu została niepocieszona Aza.

– Czemu się tak patrzysz? Trzeba było zostać w Cięciwie, nie siedziałabyś teraz z nosem na kwintę – gderała Dorota.

– Właśnie. Dlaczego jej tam nie zostawiłaś? – spytała Aldona.

– Mówisz jakbyś nie znała mojej psicy. Niech ci Teresa opowie co ona wyprawiała kiedy tylko wychodziłam za płot. Musiałam ją przypinać krowim łańcuchem do sosny, żeby za mnę nie poleciała a ta zaraza wyła dopóki nie wróciłam. Nikt by z nią nie wytrzymał.

– A powiedz jak się tam mieszczą? Tyle dzieci, toż to cała kolonia. I jeszcze Jurand zawiózł mamę.

– Zupełnie dobrze. Sergiusz nie zdążył ogrodzić swojej części, powiedział, że zrobi to później. Mają więc do dyspozycji przestrzeń nieograniczoną.

– Na śmierć zapomniałam, że on też ma tam działkę – powiedziała Aldona.

– No widzisz jakie figle ci płata pamięć? Odpocząć musisz. Nasza część jest ogrodzona. Chłopcy rozbili namioty i żyją jak królowie. Jedynie Kajtuś jest niepocieszony, bo musi spać w Domku. W ramach rekompensaty Dziadek pozwala mu dłużej oglądać telewizję.

– Kajtek oczywiście nie ogląda, zaraz usypia – wtrąciła Teresa, – ale ważne jest, że pozwolenie ma.

– Z chłopcami śpi Maks, w Domku zaś  Dziadek, pani Basia, Kajtuś i Aba.

– A Majka? Zostawiła Abę samą?

– Majka pojechała z Grzegorzem do Niemiec. Mają tam jakieś swoje służbowe sprawy w gazecie a przy okazji zorientują się, czy Grzegorz mógłby się poddać operacji w pewnej znanej klinice o bardzo dobrej renomie.

– O Boże, a co mu się stało?

– Na drugim oku zrobiła mu się katarakta, a wiesz co to oznacza dla dziennikarza.

Trzej „chłopcy” raźno zabrali się do pracy. Wynieśli do przedpokoju wszystko co się znajdowało w pokoiku, „rzucili się” na ściany i sufit.

– Aż przyjemnie patrzeć jak im się robota w rękach pali – chwaliła Teresa. – Mogliby się najmować do malowania mieszkań, nieźle by zarobili.

Okazało się, że panowie potrafili pracować skutecznie i wytrwale nie tracąc jednocześnie humoru oraz sypiąc żartami jak z rękawa. Kiedy wreszcie zrobili przerwę i  usiedli zmęczeni w ogródku w kucki na trawie, usłyszeli z góry płynący głos Danusi.

– Hej, wy tam na dole! Idę do was!

– Chodź, chodź, aby nie przez balkon – odkrzyknęła Teresa.

– Weź ze sobą coś do picia, bo nas suszy przy pracy a Donica nie chce nam nic dać – „dokrzyknęła” Dorota.

– O wy jędze! Jeszcze nie zdążyłam pomyśleć a wy mnie już oczerniacie przed sąsiadami? – Aldona groźnie spojrzała na przyjaciółki. – Takie jesteście?  A więc rzeczywiście nic nie dostaniecie. Będzie więcej dla chłopaków.

– Jesteś cudowna, Doniczko – Michał pociągnął ja lekko za spódnicę. – Masz rację, tym jędzom nie można dawać alkoholu nawet do powąchania. Cóż one wtedy wyczyniają!

– A kto tu mówi o alkoholu? – zmarszczyła brew. – Przecież Sergiusz musi potem usiąść za kierownicą.

– Nic nie musi – mruknęła cicho Dorota szturchając Teresę.

– Wszyscy mamy cierpieć przez Sergiusza? – skrzywił się Jurand. – Koniecznie chcesz mieć krzywo pomalowane ściany?

– Właśnie, bo przecież szampana starczyło tylko na jedną nogę – Michał przewrócił się na trawę i leżał na wznak. – Widzisz? Nawet usiedzieć nie mogę, kompletny brak równowagi.

– Trzeba było się założyć o dwa szampany a nie o jeden. Wykazałeś się brakiem wyobraźni i przewidywania – wycedziła przez zęby stojąc obok z poważną miną. – Oddaj spódnicę, nie twoja – wyszarpnęła mu rąbek z ręki.

Michał bowiem chwycił koniuszek materiału i delikatnie ciągnął w dół, czemu spódnica – trzymająca się w pasie na gumce – poddawała się bez większego oporu. Reszta towarzystwa przyglądała się z zainteresowaniem czekając na finał sceny. Właśnie dzięki temu bezruchowi Aldona dostrzegła co się święci.

Do ogródka wpadł Zbój. Stanął nad leżącym Michałem warcząc za każdym razem, gdy „chłopak” próbował się podnieść.

– Dobrze ci tak, poleż sobie jeszcze Michałku, odpocznij. Zmęczyłeś się przecież. Dobry piesek – pogłaskała Zbója po czarnym łbie. – Jesteś wyjątkowo mądry, wiesz? Popilnuj tego jegomościa a ja pójdę przygotować napoje. Nie wiem jeszcze czy dla niego wystarczy, muszę sprawdzić.

– Ty babo jedna – jęczał  Michał mając tuż nad głową psią mordę. – Tak mi dziękujesz za to, że jeszcze żyjesz po moim obiedzie?

Aldona weszła do mieszkania. Jurand i Sergiusz zaśmiewali się z miny przyjaciela.

– Zbój! Chodź do mnie, szybciutko! Zostaw wujka i nie strasz go.

Piękny Zbój posłusznie przyszedł i usiadł przy nodze Danusi. Michał rechocząc cały czas podniósł się z trawy i podszedł.

– Danusiu, uratowałaś mi życie – wyciągnął przed siebie obie ręce i zastygł w dramatycznej pozie. – Składam ci je w ofierze.

– A po co mi twoje życie? Ze swoim mam problemy i jeszcze miałabym się zajmować twoim? – śmiała się Danusia. – Cudny jest Zbój, prawda? Od razu zaakceptował całą rodzinę. Słucha poleceń jakby prosił, żeby mógł z nami zostać. Taki jest słodki i grzeczny.

– Grzeczny? – Michał kucnął przed psem „morda w mordę”. – A zeżreć mnie chciałeś?

Zbój zastrzygł uszami, wyraźnie kpiąco spojrzał na swego rozmówcę, przekrzywił głowę, zwyczajnie się uśmiechnął, „ziejnął” kilka razy i … podał łapę, którą Michał z całą powagą uścisnął.

– No to sztama? – upewnił się.

– Hau – odpowiedział Zbój.

– Jak przywitała go reszta domowników? – spytała Teresa.

– Nie macie pojęcia co ja przeżyłam w tamtą noc. Tygrysek nie wiedział co zrobić z nowym lokatorem i czego się po nim spodziewać, więc na wszelki wypadek wlazł  mi do łóżka. Zbój był bardzo zainteresowany kotem. Nie wiem czy znał przedtem jakiegoś kota, może tak, bo nie miał względem niego żadnych złych zamiarów, ale przez cały czas wsuwał nos pod kołdrę albo pod poduszkę zależnie od tego, gdzie Tygrys się usadowił. Wreszcie kot dał mu kilka razy po pysku i zapanował spokój, mogłam usnąć. Obudziłam się nieprzytomna z przerażenia pewna, że to koniec świata. A to tylko Iwonka wróciła do domu. Było bardzo późno, nie chciała nikogo obudzić, więc po cichutku otwierała drzwi. Kiedy już otworzyła – Zbój skoczył ze strasznym rykiem uważając ją za bandziora włamującego się do mieszkania, które już uznał za swoje. Iwcia wrzasnęła ze strachu, nie wiedziała co się dzieje, prędzej spodziewałaby się śmierci niż takiego ataku. Przecież kiedy wychodziła z domu kilka godzin wcześniej, nie było w nim czarnego potwora! Zerwałam się na równe nogi, młody z hukiem spadł z tapczanu i za chwilę był koło mnie, Tygrysek przeraźliwie miauczał oburzony, że go ze snu zerwano tak gwałtownie. Istne piekło. Jakiś czas trwało, zanim się uspokoiło, wyjaśniło. Iwonka zachwyciła się psem. Zawsze twierdzi, że dom bez psa to nie dom.

– Bronka nie było wtedy, więc jaki był wynik pierwszego spotkania Bronek – Zbój? – zapytała Dorota.

– Otóż właśnie. Położyłam się znowu spać. Kot właził mi na głowę, chyba niezbyt pewnie się czuł, może trochę z zazdrości, może z obawy? Zbój starał się nie spuszczać go z oka. Ledwo przysnęłam, Tygryskowi zachciało się wychodzić na balkon i zrzucił z parapetu kwiatek. Zebrałam ziemię z dywanu, sprzątnęłam, znów się położyłam i nawet udało mi się przysnąć. I wtedy wrócił mój ukochany małżonek. Zamarł w drzwiach niespodziewanie usłyszawszy gruby głos atakującej bestii. Był oczywiście wściekły, a nie przestraszony. Włączył światło i wyraźnie zobaczyłam jak mu się gęba rozjaśnia i znika z niej żądza mordu. Bo to była miłość od pierwszego wejrzenia. Z wzajemnością.

12.07.2017

 

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Po co wróciłaś Agato?. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *