Dorota nie reagowała na dzwonek u drzwi. Nawet nie przyszło jej do głowy, że powinna otworzyć. Zawsze otwierała słysząc jazgot Azy, a ponieważ psica wyprowadziła na spacer Michała, w domu panowała cisza przerywana jedynie odgłosem gongu. Dopiero po długiej chwili zwróciła uwagę na dziwny dźwięk i zaintrygowana udała się w kierunku jego źródła, by sprawdzić co to takiego. Zdumiona odkryciem otworzyła drzwi. Stał w nich Sergiusz ubrudzony smarem jak nieboskie stworzenie.
– Ogłuchłaś? Dzwonię i dzwonię, już się wystraszyłem, że coś się stało.
– Co by się miało stać? Po prostu nie wiedziałam, że ktoś dzwoni.
– Jak to nie wiedziałaś? Słyszałaś i nie wiedziałaś? Chcesz mi wmówić, że nie znasz dźwięku własnego gongu od własnego mieszkania?
– A cóż w tym dziwnego? – wzruszyła ramionami. – Wszelkie dźwięki pierwsza wyłapuje Aza i rozpoczyna koncert. A kiedy ona szczeka, ja nie słyszę jak to diabelstwo dzwoni. Rozumiesz teraz? A dlaczego wyglądasz jak diabeł z piekła rodem?
– Wysiadł mi samochód. Właziłem pod niego i oto rezultat. Pozwolisz mi wejść pod prysznic czy mam w takim stanie wrócić do domu? Ale… u mnie nie ma ciepłej wody, letnia przerwa na remont sieci…
– Idź braciszku, idź i kąp się do upojenia – poklepała go po ramieniu.
Sergiusz zamknął się w łazience. Niebawem wrócił Michał z Azą, a właściwie odwrotnie, Aza z Michałem, bo sunia już na dole poczuła zapach wujka Sergiusza, siłą wciągnęła Michała do mieszkania i usiłowała się włamać do łazienki, żeby przywitać wujka.
– Spróbowałaś sos? Dobrze przyprawiłem? – z lekkim niepokojem zapytał Michał.
Cały czas twierdził, że sam doskonale sobie poradzi z obiadem, na który zaprosił przyjaciół. Teraz jednak poczuł się pewniej gdy Dorota wyraziła pochlebną opinię o jego „twórczości”. Niemało się napracował, bo przygotował zupę pomidorową ze świeżych pomidorów, a więc najlepszą, bo z pestkami. Na drugie danie zrobił kotlety drobiowe oraz kotleciki wegetariańskie (dziewczyny od pewnego czasu stwierdziły, że nie będą jadły ssaków, bo nie są kanibalami), do tego ziemniaki z koperkiem i surówkę z młodej kapusty. Nie przyznał się Dorocie, że prawdziwym powodem proszonego obiadu był zakład. Otóż któregoś dnia podczas nieobecności Teresy ale w obecności przyjaciela Jurand dokumentnie spalił drobiowe kotlety właśnie, co dla Michała stało się okazją do śmiechu i kpin.
– Też byś spalił, gdyby przyszło ci robić tyle rzeczy jednocześnie – bronił się Jurand. – Gotowałem mleko, odsmażałem ziemniaki, robiłem żarełko dla zwierzaków i podgrzewałem kotlety. Byłem pewien, że wyłączyłem gaz pod patelnią a zostawiłem pod żarełkiem . Tymczasem zrobiłem odwrotnie. Każdemu może się pomylić.
– Mnie by się na pewno nie pomyliło – puszył się Michał. – Dla mnie ugotowanie obiadu to fraszka.
– Akurat. Już cię widzę skaczącego przy garach.
– Chcesz się założyć?
– O co?
– O butelkę szampana.
– No to już. Przyjdziesz z Teresą na obiad, który sam przygotuję. I nie zapomnij przynieść szampana.
– Nie zapomnij o deserze, drogi mistrzu.
Przez cały wieczór Michał studiował książkę kucharską. Następnego dnia zrobił zakupy i męczył się w kuchni, sapał, stękał ale nie przyjął pomocy Doroty, która nie mogła pojąć co mu się nagle stało. Kotletów o mało nie spalił, kapusta wydawała mu się zbyt biała a za mało zielona, zupa znów zbyt rzadka, bo zapomniał ugotować makaron.
Obserwująca heroiczne zmagania ukochanego mężczyzny Dorota zadzwoniła do Teresy z pytaniem, czy wie coś na ten temat. Wiedziała, bo mąż poinformował ją o zakładzie, toteż w telegraficznym skrócie przekablowała przyjaciółce przebieg wydarzeń. Ona zaś postanowiła nie zdradzać się ze swą wiedzą i udawać nieświadomą. Po kryjomu, żeby ukochany nie widział, „pogrzebała” po swojemu w garnkach i była zadowolona, że się udało. Michał nigdy się nie dowiedział, że to Dorota pomogła mu uzyskać tytuł „arcymistrza”. Święcie uwierzył we własne zdolności i coraz więcej czasu zaczął spędzać w kuchni czym Dorota była zachwycona okazując mu to na każdym kroku i wpędzając nieomal w samouwielbienie.
– Michał, wyobraź sobie, że mogłem kupić piękny samochód za równy milion – powiedział Sergiusz wychodząc z łazienki.
– Dlaczego nie kupiłeś?
– Jak dotknąłem karoserii to mi palec wszedł do środka. A taki był piękny…
Michał parsknął śmiechem.
– Rozglądasz się za nowym wozem?
– Powinienem sprzedać malucha, dokładam do niego więcej niż jest tego wart. A potrzebne mi jest małe autko do poruszania się po mieście. Dużym nie będę wszędzie jeździł, jest z reguły załadowany towarem, znaczy, sprzętem. Używam go tylko zawodowo i w nagłych wypadkach. Właśnie, odnośnie wypadku: od czasu stłuczki, jaką miałem w zeszłym roku, maluch nie jeździ tak jak powinien.
– Ojej, miałeś wypadek? – przestraszyła się Aldona, która właśnie weszła do przedpokoju.
– Dawno, w zeszłym roku, na początku sierpnia.
– Wiesz, ja też wtedy coś podobnego przeżyłam. Teść odwoził nas do Mińska, po drodze chciał odwiedzić znajomego i skręcił w boczną, wąską drogę. Ujechaliśmy kawałek, gdy nagle wyskoczył zza zakrętu turkusowy maluch.
Sergiusz patrzył na nią szeroko otwartymi oczami.
– Tuu…rku…so…wy? – spytał trochę ochrypłym głosem.
– Tak, turkusowy. Zwróciłam na niego uwagę właśnie ze względu na niespotykany kolor.
Aza rozszczekała się na długo przed tym, jak Teresa z Jurandem stanęli pod drzwiami. Na próżno Dorota ją uciszała, sunia nie uspokoiła się, dopóki ciotka nie pogłaskała jej i nie potarmosiła.
– Sergiuszu, czy to twój maluch stoi pod drzewem? Ten turkusowy? – zapytała Teresa.
– Właśnie opowiadam – podjęła Aldona – jak rok temu teść wiózł mnie i dziewczynki, i mieliśmy stłuczkę z turkusowym maluchem. Nie opowiadałam wam o tym? – zdziwiła się. – Teraz już mogę się z tego śmiać, ale co ja wtedy przeżyłam!
Sergiusz patrzył na nią z ogromnym zdziwieniem i niedowierzaniem.
– Prowadził jakiś okropnie obrośnięty facet, istny troglodyta – ciągnęła.
Sergiusz głośno przełknął ślinę, Dorota spojrzała na niego z niesmakiem.
– Zachowuj się, dobrze? – zwróciła bratu uwagę.
Wcale jej nie usłyszał.
– W pewnym momencie rozległ się potworny huk – opowiadała Aldona. – Poczułam wstrząs i zobaczyłam przez szybę, jakby puszczony obraz w zwolnionym tempie, następującą scenę: przód malucha podnosi się w górę, wygina się, wykrzywia a po bokach zaczyna spływać czerwona ciecz. Zrobiło mi się słabo, nie mogłam wykonać żadnego ruchu a kałuża na jezdni była coraz większa. Za mną dziewczynki krzyczały, teść po chwili bezruchu wysiadł z samochodu i wyprowadził je. Obie były całe i zdrowe tylko wystraszone. Ja wciąż siedziałam jak sparaliżowana, po głowie tłukło mi się: skąd w jednym facecie aż tyle krwi? Całe wieki minęły zanim spostrzegłam, że on się rusza wewnątrz auta. Jeszcze żył, więc odzyskałam zdolność poruszania się, przecież trzeba ratować.
Z bardzo dziwnym wyrazem twarzy Sergiusz zaczął się pomału przesuwać w stronę drzwi.
– Wysiadłam z wozu i usiłowałam iść w jego stronę ale widok kapiącej krwi przykuł mnie do miejsca jakbym wrosła w ziemię, nie mogłam podnieść żadnej nogi – ciągnęła Aldona. – I wyobraźcie sobie, że nagle otworzyły się drzwi malucha i wysiadł ten facet, troglodyta znaczy, zdrowiuteńki, z obiema nogami, bez żadnego zadrapania!
– Jak to możliwe, a krew? – zdumiała się Teresa.
– W bagażniku były kompoty i dżemy z wiśni i porzeczek. Rozumiesz? Cały płyn wyciekł na zewnątrz a ja myślałam, że to krew uszła z tego bałwana co siedział za kierownicą!
– O rany, co za numer – wybuchnęła śmiechem Dorota. – Nie wytrzymam, pęknę ze śmiechu.
– Czy myślisz, że mnie wtedy było do śmiechu? Wiesz co zrobiłam? Zwyczajnie zemdlałam. Dziewczynki płakały, że się zabiłam a ten brodaty pajac mnie cucił!
Sergiusz znalazł się przy samych drzwiach. Już wiedział, skąd zna te niesamowite oczy…
– A ty gdzie? – fuknęła na niego Teresa.
– Coś ty powiedziała? – spytała nagle Aldona intensywnie wpatrzona w dziwną minę Sergiusza.
– Ja? Nic nie mówiłam, tfu, mówiłem…nie, nie mówiłem – odpowiedział przerażony wyrazem twarzy Doniczki.
– Kiedy? – zapytała równocześnie Teresa. – Teraz czy przedtem?
Michał i Dorota zamarli na stojąco, Jurand padł na kanapę pchnięty znienacka przez Aldonę, której nieopatrznie stanął na drodze.
– Coś ty powiedziała? Turkusowy? – upewniała się zerkając w stron Teresy i podchodząc do Sergiusza, który cofając się, natrafił na ścianę i poczuł się otoczony.
– Ale przecież wiesz, że to nie była moja wina. Usunęli znak i skąd mogłem wiedzieć…
Aldona stała na wprost niego, nie mrugnąwszy powieką wpatrywała mu się w oczy. Już je widziała… Tylko te oczy widziała, bo cała reszta ginęła w gęstej brodzie. Troglodyta! Nagle kąciki ust zaczęły jej drżeć, potem policzki, w oczach pojawiły się dwie iskierki, wreszcie parsknęła śmiechem nie mogąc się dłużej opanować.
Śmiech ogarnął wszystkich. Wyglądali niczym stado szaleńców nie potrafiących kontrolować swoich reakcji. Teresa kwiczała klepiąc się rękami po udach, Dorota rzęziła zwinięta w kucki, Jurand leżał na kanapie trzymając się za brzuch. Michał wycierał kułakiem oczy powtarzając, że nie wie jakim cudem on, poważny człowiek, wpadł w towarzystwo półgłówków. Na tę uwagę zareagował Jurand ciskając w przyjaciela poduszką leżącą na kanapie. Do tak świetnej zabawy włączyła się Aza popychając Aldonę na Sergiusza. Chwycił w ramiona niespodziewany dar losu i nie miał zamiaru puszczać. Ona zaś nie miała siły, ze śmiechu oczywiście, by się z jego objęć uwolnić.
– Czekaj, muszę zapamiętać – powtarzał. – To ja jestem pajac, bałwan, troglodyta i co jeszcze?
Pierwszy oprzytomniał Michał widząc, że Aza cicho jak psi duch pognała do kuchni.
– Ratunku, moje kotlety – jęknął i pomknął za sunią.
Dużo czasu upłynęło zanim wszyscy uspokoili się na tyle, że mogli spokojnie porozmawiać. A mieli o czym. Co chwilę jednak ktoś przerywał wybuchając znowu śmiechem, powodując u pozostałych nowy atak wesołości.
– Słuchajcie – powiedziała Dorota, kiedy cała waza została opróżniona a jej zawartość znalazła się w żołądkach biesiadników. – Dostałam list od Małgorzaty. Wzięli z Pawłem ślub w zeszłym miesiącu.
– Dostaliśmy zawiadomienie, tylko zapomniałam ci powiedzieć – odezwała się Teresa.
– Daj im Boże szczęście – dodał Jurand.
– Tak to już jest, że każdy musi trafić na swoją drugą połowę, drugą część całości, swoje uzupełnienie. Inaczej nic z tego – lekko uśmiechnął się Michał. – Wielu nie trafia nigdy. Zostają im tylko nieziszczone sny, niewiara w prawdziwe uczucie, zgorzknienie, samotność, żal do świata i ludzi.
Aldona przyznała Michałowi rację myśląc jednocześnie, że Sergiusz o całe niebo lepiej wygląda gładko ogolony. Ma ładnie zarysowany podbródek, piękną, męską twarz…
– Musisz mi to napisać – mówiła w tym czasie Dorota do Teresy. – To ty jesteś od pisania, ja od rysowania.
– Powiedz co, to ci napiszę.
– Jak będę wiedziała co, to sobie sama napiszę, bo mnie kiedyś nauczyli pisać.
– Aha, bo ty też chodziłaś do szkoły, w której uczą – Teresa pokiwała głową ze zrozumieniem. – A swoją drogą tę twoją szkołę wysypałabym gwiezdnym pyłem i wyłożyła brylantami. Pierwszy raz w życiu nie umierałam ze strachu przed wywiadówkami i przed końcem roku zastanawiając się czy Maciek przejdzie do następnej klasy.
Sergiusz spod oka zerkał w stronę Aldony. Dlaczego raptem stała się milcząca? Coś jej dolega czy może poczuła do niego niechęć na wspomnienie przeżyć, których był mimowolną przyczyną. I dlaczego tak się przygląda Jurandowi?
Aldona przeniosła się myślami w czasie i znalazła się w chwili, gdy Teresa zobaczyła pierwszy raz swojego obecnego męża. Doskonale pamiętała filmową scenę ich pierwszego tańca. Wyobraziła sobie siebie tańczącą z Sergiuszem właśnie tam. Pogrążona w świecie marzeń, zasłuchana w muzykę z krainy wyobraźni siedziała nieruchomo, zapatrzona niewidzącym spojrzeniem w pełny talerz. Zwróciła na siebie uwagę przyjaciół. Umilkli i zaczęli jej się przyglądać. Na dźwięk ciszy oprzytomniała i rozejrzała się zdziwiona.
– Co wam się stało?
– Chyba tobie. Dlaczego nie jesz? – Michał był speszony.- Nie smakuje ci? Oni mówią, że da się zjeść.
– Ależ skąd, Michałku! Pyszne, nie martw się. Po prostu zamyśliłam się i zapomniałam o bożym świecie.
– Słuchaj Doniczko, czy zaplanowałaś co zrobisz z dziećmi w sierpniu? – spytał Jurand.
– Dlaczego?
– Bo gdybyś chciała, mogłabyś pojechać do Tenczynka.
– Sama? Jak? Umrę ze strachu sama w lesie. A poza tym skąd wezmę tyle urlopu?
– Weź urlop w drugiej połowie sierpnia. Na pierwszą zabiorę dziewczynki do Cięciwy – powiedziała Dorota. – Rozbijemy jeszcze jeden namiot na naszej działce. Dzieci będą mogły spać albo w Domku albo w namiotach, gdzie się komu zamarzy.
– W ten sposób miałabyś trochę swobody i mogłabyś skończyć urządzanie mieszkania albo zwyczajnie odpocząć bez dzieci – mówiła Teresa. – Sergiusz zabierze Monikę i pojedzie z wami samochodem. Koty też się zmieszczą, pożyczę ci dla nich koszyk na drogę.
Propozycja była bardzo kusząca. Aldona niezdecydowanie spojrzała na przyjaciółkę. Byłoby miło, zamarzył się odpoczynek a nie tylko praca i praca.
– Nie chciałabym robić kłopotu – zaczęła.
– Nie pleć – wtrąciła się Teresa. – Możesz mi jedynie oddać przysługę. Jak cię znudzi leżenie do góry brzuchem, pozwalam ci się wziąć za ogród. Nie był ruszany od wieków. Jurand wprawdzie kupił upragnioną kosiarkę ale dopóki w ogrodzie rośnie dżungla, nie da się z niej korzystać. Możesz robić co ci się żywnie podoba. Oczywiście równie dobrze możesz nic nie robić.
– Do dyspozycji będziecie mieć dwa pokoje na dole, a jakby wam zabrakło miejsca, jeszcze pokoik na górze – dodał Jurand. – W nim też możecie robić co wam się zamarzy. Jakby Sergiuszowi przyszło do głowy pomalować ściany, nie miałbym nic przeciwko temu.
– Jestem pewna, że nie poznasz domu, tak się zmienił. Napracowaliśmy się przez miesiąc, to prawda, ale było warto. Zaraz opowiem dokładnie co zrobiliśmy.
Aldona z niedowierzaniem słuchała opowiadania. Teresa na pewno przesadza. Nie można zrobić tak wielu rzeczy w tak krótkim czasie. Ale niech sobie mówi skoro lubi…
Po obiedzie przyszła kolej na słodycze i wygranego przez Michała szampana. Otwierając butelkę Sergiusz trafił korkiem w difenbachię.
– Czemu ona taka łysa? – zwróciła Teresa uwagę na roślinę.
– Gdzie łysa? Przecież ma piękne, ogromne liście – oburzyła się Dorota.
– Ale na dole nie ma.
– Bo taka jej uroda. Twoja też jest łysa.
– Mniej – stwierdziła Teresa. – Ale za to pokręcona, nie taka prosta, byle jaka jak twoja i wszystkie inne.
– Czy mogę się przyłączyć do waszej inteligentnej rozmowy na temat kwiatów? – ze śmiechem spytała Aldona.
Teresa z Dorotą spojrzały na siebie.
– Jeżeli koniecznie musisz …
– W tamtym mieszkaniu nie miałam gdzie kwiatka postawić. Czy wy wiecie jaka ja jestem szczęśliwa, że teraz mogę mieć las roślin w domu oraz, że ten dom mam. Przynajmniej przez jakiś czas. Jestem wam taka wdzięczna.
– Teresa, ona znowu zaczyna. Ty Donico jedna, przestań bo się rozpłaczę.
Pociągając nosem i przewracając oczami Dorota zbierała w garść wyimaginowane łzy płynące po policzkach, co oczywiście wywołało ogólną wesołość.
– Że też ani przez chwilę nie możesz być poważna, ty jędzo – pieszczotliwie zwróciła jej uwagę Aldona.
– Całuj psa w nos. Inni są przez całe życie, więc ja nie muszę – odpowiedziała.
– Doniczko, masz dom przynajmniej przez dziesięć lat – serdecznie powiedziała Teresa. – A nie wiadomo co się przez ten czas może wydarzyć, pomijając fakt, że możesz się doczekać własnego mieszkania.
– A w razie czego nie martw się, masz przecież miejsce i pozwolenie na ziemiankę. Pomogę ci kopać No, niech stracę, nawet ci coś w środku namaluję, będzie jak malowidła w jaskiniach. Może nawet portret mojego brata, chcesz? – dopytywała się Dorota.
10.07.2017