Dopiero na początku lipca Aldona była gotowa do przeprowadzki. Teściowie zabrali dziewczynki na wczasy, czym ją mile zaskoczyli. Czuła za to naprawdę ogromną wdzięczność. Mogła spokojnie spakować swój – zdawałoby się – skromny dobytek. Kiedy zaczęła układać wszystko w torby i pudła, nie posiadała się ze zdziwienia w jaki sposób taka duża ilość różnych rzeczy mogła się zmieścić w małym mieszkanku. Jeśli chodzi o meble, jej własność stanowiły dwa rozkładane fotele, na których spały dziewczynki, wersalka, ława, dwa foteliki oraz dwa drewniane krzesełka stojące w kuchni. Reszta należała do wyposażenia wynajmowanego mieszkania.
Teresa doszła do wniosku, że regału z pokoju nie będzie przewoziła do nowego domu. Po pierwsze dlatego, że ma go dosyć i nie może już na niego patrzeć, po drugie zaś dlatego, że woli mieć na razie wszystkie szpargały w pudłach i pomaleńku, stopniowo urządzać pokój za pokojem, w miarę możliwości finansowych. Wiedziała z doświadczenia, że prowizorki bywają najbardziej trwałe. Skoro więc ustawiłaby regał – zakładając, że on tę przeprowadzkę przetrzyma w całości – to tak by stał i stał na wieki i nikt by go już nigdy nie ruszył. Zadowoliła się wyszkowskimi segmentami z pokoju Juranda, które można co chwilę ustawiać inaczej w zależności od potrzeb, humoru czy aktualnego stanu ducha.
Aldona była zachwycona pomysłem Teresy. Wpatrywała się z rozczuleniem w trzy i pół regału noszącego ślady częstego pobytu Brysiów w najbliższym sąsiedztwie i wmawiała sobie, iż są to najpiękniejsze meble na świecie. Mogła od razu zająć się rozpakowaniem i segregowaniem swoich ziemskich dostatków.
Sergiusz ochoczo pomagał w przeprowadzce. Monikę wysłał na kolonie, miał więc sporo wolnego czasu i mnóstwo pomysłów na urządzenie mieszkania. Jeździł sprzętami po całym pomieszczeniu, przymierzał, przestawiał. Wersalka zwiedziła każdy kąt pokoju, przemierzyła każdy centymetr podłogi od jednej ściany do drugiej aż ostatecznie zatrzymała się w połowie drogi między drzwiami do pokoju a wyjściem z niego na balkon. Obok niej za drzwiami, stanęła komódka, na niej piękny okaz fikusa beniaminka – podarunek na osiedliny. Nad nią – namalowany przez Dorotę bukiet polnych kwiatów. Nad wersalką zawisła drewniana półeczka, po jej lewej stronie jeszcze jeden obraz Doroty, a po prawej – wiszące drewniane kwietniki. Pod nimi stanął kwietnik mieszczący cztery doniczki z kwiatami.
Pod oknem usadowiły się dwa foteliki i ława. Ścianę przeciwległą zapełniły: komódka z telewizorem, nad nią półeczka na książki i różne drobiazgi a na podłodze puszyła się piękna diefenbachia o ogromnych zielonych liściach, poprzecinanych żółtymi żyłkami. Regał ostatecznie wrócił na swoje dawne miejsce, to znaczy zwrócił się przodem do wersalki.
Na podłodze położyła Aldona brązowozielony dywan uprzednio porządnie wytrzepany silną ręką Sergiusza, na fotelach i wersalce zielone futrzaki, sztuczne oczywiście.
Skorzystała z pomysłu Teresy i w oknach zawiesiła słomiane maty. Ze względu na południowo-zachodnie usytuowanie pokoju okazało się to zbawienne dla ludzi i roślin w okresie letnich upałów. Drugi plus pomysłu Teresy to używanie mat ze słomki jako zasłon. W tym wypadku firanki, czy inne okienne ozdoby, mogły być jak najbardziej wymyślnie, fantazyjnie upięte i nie miały nic przeciw temu, żeby ich nie ruszać. Aldona uszyła je z bardzo grubej, brązowej firanki, suto marszczone i dające niecodzienne efekty w świetle reflektorków przyczepionych w różnych miejscach pokoju. Zasłonki i lambrekin obszyła brązową koronką i upięła w stylu firanek babuni.
Sergiuszowi podobało się wszystko co robiła Aldona. Owo „wszystko” było takie przytulne, miękkie, ciepłe. Kiedy skończyli urządzać pokój, ustawiać książki i bibeloty odniósł wrażenie jakby to dla siebie przygotował mieszkanie. W takim chciałby zostać… Cóż z tego, że skromniejsze niż jego własne? Gdyby miał wybór, z pewnością wybrałby urządzone przez Aldonę. Mimo woli porównywał ją z – jak myślał – byłą żoną. Z tego porównania Aldona wychodziła obronną ręką, niczym nagle ujrzana księżniczka z dawno zapomnianej bajki.
Miękkie, puszyste, lekko falujące włosy Aldony opadały luźno na ramiona a pod wpływem deszczu zwijały się w pierścionki. Włosy Agaty, proste i twarde jak druty zawsze były obcięte równo nieco poniżej uszu. Aldona najlepiej czuła się w szerokich spódnicach falujących wokół zgrabnych, szczupłych nóg i – koniecznie – w butach na obcasie, choćby malutkim. Jeśli już wkładała spodnie – bluzkę czy sweterek wpuszczała do środka podkreślając szczupłość talii, prezentując świetną figurę. Gdyby ktoś jej powiedział, że wygląda wyjątkowo atrakcyjnie, popukałaby się wymownie w czoło i wzruszyła ramionami.
Agata natomiast najchętniej zakładała dres, albo spodnie z luźnymi bluzami i buty na płaskim obcasie. Ewentualne komplementy przyjmowała jako należne sobie – według własnego mniemania była chodzącą pięknością doskonałą pod każdym względem. Nie znosiła koronek, falbanek, nocnych koszulek – co lubiła Aldona, ale wszystko proste, prawie męskie. Do spania najlepiej służyła jej gruba piżama a i tak było jej zawsze zimno. Zimno i chłodno patrzyły też jej oczy, jakby były z lodu. Inaczej niż oczy Aldony, uśmiechające się wciąż i do wszystkich, budzące sympatię i życzliwość wszędzie tam, gdzie się pojawiła.
Mieszkanie Sergiusza także było zimne i smutne. Doszedł do wniosku, że po domu „lata” duch właścicielki i wyciska na nim swoje piętno, nadaje swój koloryt i temperaturę. W jego mieszkanie ciepło i radość wniósł dopiero mały kociak, którego pozwolił Monice zabrać od Teresy uszczęśliwiając córeczkę. A on zobaczył jak jego mała Monisia zmieniła się w kontakcie z kotkiem i dziećmi tej całej zwariowanej ursynowskiej „mafii”. Stała się wesołym, szczęśliwym dzieckiem jak nigdy od wyjazdu Agaty. Czując się odrzucona przez matkę była cicha, zamyślona, pełna bezsensownego poczucia winy, przestraszona. Że też on tego wcześniej nie dostrzegł. Wydawało mu się, że wszystkie dzieci takie są, że to normalne. Porównując córkę z innymi dziećmi nareszcie zauważył różnicę. To także zawdzięczał Aldonie, bo ona otworzyła mu oczy na problem.
Wszystkie trzy kociaki miały szczęście. Drugiego adoptowała Magda wyciskając tą decyzją łzy radości z oczu Justysi. Trzeciego, najbardziej podobnego do Mićki, przygarnęła Aldona ulegając dziewczynkom, które zaklinały się na wszystkie świętości, że będą na pewno same się opiekowały nim, a właściwie nią, bo to kotka i dały jej na imię Bibi. Żeby było sprawiedliwie: jedno „Bi” jest od Halinki, drugie od Alinki. Dzięki temu nie kłóciły się, która ma większe prawo do tarmoszenia Bibi, bo obie przyczyniły się w równym stopniu do nadania imienia.
Bibi lubiła wylegiwać się na parapecie grzejąc futerko ciepłem promieni słonecznych w przerwach między jednym szaleństwem a drugim. Rozrabiała, jadła i spała. Była taka słodka, śmieszna, milutka, mięciutka, że Aldona – do czego zresztą przyznawała się dziewczynkom – cieszyła się z jej obecności w domu. Przyglądanie się kocim figlom sprawiało, że zdenerwowanie sytuacją w pracy, zły humor i smutki uciekały z domu. Potrafił tego dokonać kłębuszek przymykający zielone oczy i mruczący z zadowolenia na kolanach Aldony. Albo – dla równowagi – skaczący bokiem, wszystkimi czterema łapkami jednocześnie, albo polujący z ukrycia na piłeczkę czy kulkę zmiętego papieru, czasem skaczący po wszystkich możliwych półkach, wspinający się po zasłonkach aż na samą górę regału.
Koteczka szybko zorientowała się, że jest królową na terenie własnego ogródka i może prychać prosto w nos każdemu obcemu psu, który zbliży się do jej płotu. Wskoczyć do środka nie mógł żaden nieproszony gość, ponieważ dostępu broniła naturalna przeszkoda w postaci kolących krzewów dzikiej róży kwitnących biało, bladoróżowo i amarantowo. Teresa przywiozła sadzonki od Helci z działki i posadziła po to, żeby nikt nie zaglądał do środka.
– Zobacz, Sergiuszu, jak to przecudnie wygląda – powiedziała Aldona siedząc na schodkach prowadzących z balkonu do ogródka. – Patrząc przed siebie mam wrażenie, że jestem na głuchej wsi z dala od miasta. Widzę plątaninę zieleni, kolorowe główki kwiatów. Czuję zapach maciejki i smagliczki a właściwie całą symfonię zapachów. Popatrz, jest tak cicho, tak spokojnie, nie drgnie nawet jeden listek.
Sergiusz stał oparty o balustradę balkonu. Przyglądał się zauroczony siedzącej – oczywiście znowu: dziewczynie a nie: kobiecie. Kto widział kobietę dojrzałą, poważną niewiastę w śmiesznej kolorowej spódnicy z czterema „ogonami” obszytymi frędzelkami, uszytej przez nią samą z cepeliowskich chust? W malutkiej bluzeczce w stylu „chłopka” i włosami spiętymi w koński ogon zawadiacko zwisający nad lewym uchem?
– Odnoszę podobne wrażenie, w Śródmieściu jest ono nieosiągalne. Przyznam się, że wcale nie mam ochoty tam wracać. Ale cóż, robi się późno, będę się zbierał.
Aldona podniosła się, otrzepała spódnicę i wyciągnęła rękę.
– Nie wiem jak ci dziękować za to co dla nas zrobiłeś.
– To naprawdę drobiazg – tłumaczył, skwapliwie przytrzymując wyciągniętą do niego rękę i nie puszczając przez dłuższą chwilę.
– Jaki drobiazg? Co ty pleciesz? – obruszyła się. – Przewiezienie tych wszystkich gratów, kilkakrotne kursy tam i z powrotem, a wreszcie ustawienie mebli no i … w ogóle… ty nazywasz drobiazgiem? Przecież to ciężka praca!
– Wiesz co ci powiem? – spojrzał jej w oczy. – Nie wiem dlaczego ale sprawiło mi to ogromną przyjemność. Nie znoszę bezczynności lecz nie lubię też daremnie trwonić czasu i siły. Cieszą mnie efekty wykonanej pracy a te są imponujące. I to wcale nie moja zasługa.
– Oczywiście, że twoja – upierała się. – Sama nie dałabym sobie rady a Michał i Jurand mogliby pomóc dopiero jutro albo nawet pojutrze.
– Oczywiście, że nie moja tylko twoja – nie dał się przekonać. – Nie miałbym pojęcia gdzie to wszystko ustawić, gdzie wbić haki, gdzie powiesić obraz a gdzie kwietnik. Ty wszystko wymyśliłaś, ja byłem jedynie wykonawcą.
– Ależ bez ciebie niczego bym nie zrobiła!
– W takim razie przyjmijmy, że zrobiliśmy razem wspaniałą rzecz. Zobacz jaki ładny jest pokój z miejsca, w którym stoimy – przyciągnął ją lekko do siebie i odwrócił twarzą w stronę mieszkania. – Wiesz co mi przyszło do głowy?
Spojrzała pytająco. Musiała podnieść wzrok do góry. Mimo, iż stała na progu balkonu, przewyższał ją o głowę.
– Tak mi się jakoś pomyślało, że to pierwsza rzecz jaką zrobiliśmy razem. I spójrz, od razu sukces.
– Samo ci się pomyślało?
– Zupełnie samo, bez mojego udziału. Czy nie uważasz, że to dobra wróżba na przyszłość?
– Hej, turkaweczki! – dał się słyszeć zza krzaków głos Doroty. – Wołałam was z balkonu aż ochrypłam. Psy się rozszczekały bo Aza mi pomagała, a wy nic. Myślałby ktoś, że tak ciężko pracujecie.
– Przyjdź i zobacz – zawołała wesoło Aldona. – Oko ci zbieleje z zachwytu.
– Na pewno mi nie zbieleje, jak zwykle przesadzasz. No już idę, idę – gderała. – Tylko schowaj kota bo Aza go zeżre.
– Nie „go” tylko „ją” – poprawiła Aldona.
– Wszystko jedno, nie zajmiesz się chyba zwiększaniem ilości kotów w osiedlu, więc i tak weterynarz będzie musiał ją „przerobić”.
– Oczywiście, że się nie zajmę. No chodź wreszcie – weszła do mieszkania otworzyć drzwi, Sergiusz za nią.
Do domu pierwsza wpadła Aza wciągając za sobą Dorotę.
4.07.2017