Drzwi wejściowe lekko skrzypnęły, choć jako nowe nie powinny się tak zachowywać i ukazała się w nich Aldona. Nie zauważyła Sergiusza. Stał oparty o ścianę domku, niewidoczny zza krzaka kwitnącego bzu rozsiewającego wokół zapach wiosny. Jakim cudem krzew nie został zniszczony podczas budowy – tego nikt nie wiedział. Tylko Teresa oświadczyła, że nie mogłoby go nie być w tym miejscu, więc jest i już, przecież to takie proste.
Aldona usiadła na stopniu, szeroką czarną spódnicą owinęła nogi, splotła ręce na kolanach, głowę oparła o mur. Włosy zdawały się być zupełnie ciemne kontrastując z seledynową wydekoltowaną bluzką. Przymknęła oczy. Usiłowała zrozumieć dlaczego ogarnęła ją fala zniechęcenia i przygnębienia. Z pewnością nie była to zazdrość, nigdy nikomu niczego nie zazdrościła, nie znała też uczucia zawiści. Przeciwnie, pełna życzliwości oferowała pomoc każdemu potrzebującemu nie licząc na wdzięczność. Zdawała sobie sprawę, że dług wdzięczności ciąży ludziom bardziej niż jakikolwiek inny dług. Złe samopoczucie jest na pewno wynikiem zmęczenia. Tak, na pewno. Jakże wiele przeżyła przez ten rok.
Straciła poczucie bezpieczeństwa, tak dla niej ważne. Chyba będzie musiała poszukać nowej pracy. Tylko… teraz to jest ciężka sprawa. Poza tym przywiązała się do miejsca i ludzi, nie chciałaby ich zmieniać. Cóż, widocznie taki już jej los: ciągle z jakiegoś powodu dostaje po głowie.
Podczas reorganizacji firmy została zwolniona z pracy, pracowała miesiąc bez umowy umierając ze strachu, że nowej nie podpisze. Przyjęto ją wraz z koleżanką na nowych warunkach. Miały być korzystne a faktycznie straciła. Na jej poprzedni etat przyjęto zaś zupełnie nową osobę, nie mającą zielonego pojęcia o pracy ale za to dobrą znajomą Mariana. Mimo, iż wielu starych pracowników znalazło się w takiej sytuacji, dla niej był to wyjątkowo mocny cios między oczy. Gdyby nie przykładała się do pracy, lekceważyła obowiązki, chodziła na zwolnienia – w porządku, nie mogłaby mieć do nikogo pretensji. Bardzo przykre było uświadomienie sobie po raz kolejny, że uczciwy człowiek, który nie potrafi „ani prosić ani donosić” musi się borykać z wielkimi trudnościami, podczas gdy łajdakom, krętaczom i oszustom wszystko idzie jak z płatka. Chwilami wcale nie przynosiła ulgi świadomość przyszłego wyrównania rachunków, bo przecież każdy otrzyma to na co zasłużył… Chciałoby się zobaczyć sprawiedliwość tu i teraz. Tymczasem nadmiar trosk budził wątpliwości: czy naprawdę trzeba nadstawiać drugi policzek? Czy nie lepiej odwinąć rękę i samemu walić dobrze i skutecznie?
Ona, Aldona, codziennie biegła do pracy z wywieszonym językiem, nie lubiła się spóźniać, „przechodziła” grypy i przeziębienia, chore dzieci same zostawiała w domu, żeby nie zaniedbać zawodowych obowiązków. Miały zaledwie cztery latka kiedy w wypadku zginął Janusz, została wtedy na łasce i niełasce teściów. I zawsze wtedy, kiedy potrzebowała pomocy, teściowa miała coś do załatwienia i wychodziła. Teść pracował i nie miał czasu dla domu, piastował wysokie stanowisko wymagające pełnej dyspozycyjności oraz głowy na karku. Po śmierci syna załamał się, przeszedł na emeryturę. Zanim to zrobił, Aldona wynajęła nieduże mieszkanie – pokój z kuchnią – i wyprowadziła się. Miała do teścia żal za to, że nie pomógł, kiedy był jeszcze na to czas, do teściowej zaś za wtrącanie się na każdym kroku do ich małżeństwa, za traktowanie jej jako „gorszego gatunku”, za torpedowanie wszelkich prób nauczenia Janusza brania odpowiedzialności za założoną rodzinę, własne postępowanie oraz za mnóstwo codziennych drobnych nieporozumień, które urastały do problemów aż wreszcie stały się koszmarem nie do wytrzymania.
Była wtedy, to znaczy po śmierci męża, w stanie kompletnego wyczerpania nerwowego. Jedyna naprawdę przyjazna i serdeczna dusza, babcia, mieszkała w Mińsku Mazowieckim, nie mogła więc kontaktować się z nią codziennie. Czuła, że zdana jest tylko i wyłącznie na siebie. Uciekała od znajomych, nie chciała nikogo widywać. Miała wrażenie, że inni tolerują ją jedynie z litości, a tego nie mogła znieść, była zbyt dumna. Zamknęła się z dziewczynkami w czterech ścianach i sama przeżywała swoja żałobę i pustkę, całe małżeństwo od początku do końca, zastanawiała się „co by było gdyby”, rozważała wiele momentów wspólnego życia. Pogrążała się w coraz głębszej depresji.
W tym właśnie czasie wielką sympatię zaczął jej okazywać Marian, kolega z pracy, który szybko piął się po szczeblach kariery i wkrótce został przełożonym Aldony. Przez długi czas udawał przyjaciela, wysłuchiwał zwierzeń zdesperowanej koleżanki, sam je zresztą prowokował oferując pomoc. Kiedy o nią faktycznie poprosiła – zmył się w ukłonach. Dopiero dużo później skojarzyła, że wtedy właśnie teść odszedł na emeryturę, nie była już „przyjacielowi” potrzebna. Poza tym wystraszył się jej ewentualnego zaangażowania i jakichś „poważnych zamiarów” w stosunku do niego. Po co mu taki kłopot?
Do tej pory nie mogła sobie darować własnej naiwności. Jak mogła wierzyć komuś takiemu? Na usprawiedliwienie miała tylko taką odpowiedź: ciężka nerwica, stan beznadziejności, brak oparcia w kimkolwiek. To sprawiło, że uchwyciła się Mariana jak tonący brzytwy. Ponieważ w niej samej nie było odrobiny fałszu i obłudy, nie przyszło jej do głowy, iż inny człowiek, który zbliżył się do niej – jak się zdawało z serdecznym współczuciem i chęcią pomocy – jest od stóp do głowy przesiąknięty tymi właśnie cechami a jego nieopanowana żądza władzy i sukcesu nie zna hamulców, dlatego po trupach będzie dążył do celu. Miał wiele uroku osobistego co umiał wykorzystywać, więc ulegali mu wszyscy, którzy nie zdążyli poznać jego charakteru. Wysoki, o śniadej cerze, czarnych, zawsze modnie ostrzyżonych włosach, gładko ogolony, elegancki, zadbany i pachnący dobrą wodą – robił piorunujące wrażenie na płci przeciwnej.
W „przyjacielskiej” rozmowie potrafił wyciągać z ludzi najskrytsze sekrety. Gdy już wiedział co chciał lub gdy ktoś przestał mu być użyteczny, zmieniał oblicze zrzucając maskę. Na wycofanie się było jednak za późno, delikwent był już oplątany, uzależniony, uwikłany w sieć własnej szczerości. Marian zaś wszelkie fakty „z życia wyższych sfer” miał skrzętnie zanotowane i rządził kim chciał i jak chciał.
Po jakimś czasie mu się „odmieniło”. Chciał się spotykać z Aldoną na gruncie prywatnym a ponieważ ona żadną miarą na to się nie godziła – cały czas jej dokuczał grożąc wyrzuceniem z pracy. Wychodząc rano z domu nigdy nie wiedziała czy oprócz obowiązków czeka ją straszenie czy też napad dobrego humoru Mariana i okazywanie chorej sympatii. Jedno i drugie było równie uciążliwe i odpychające.
Aldona ciężko westchnęła, otworzyła oczy, spojrzała w niebo miejscami przesłaniane przez chmury i obłoki, niektóre prześwietlone blaskiem księżyca. Przesunęła dłonią po włosach i znowu westchnęła. Identycznie wyglądało niebo, kiedy wieczorem, po pogrzebie babci, wyszła po raz ostatni przed jej dom. Babcia zmarła zaraz po wakacjach. Aldona uświadomiła sobie wtedy, że została zupełnie sama oraz, że nigdy więcej nie wróci do domu, w którym się wychowała. W tym przypadku los postąpił z nią wyjątkowo okrutnie. Babcia była kiedyś ciężko chora, dawno, dawno temu i wtedy przepisała dom, ogród i wszystko co miała na matkę Aldony. Ona zaś w testamencie swojemu synowi obiecując Aldonie, że ją zabezpieczy w inny sposób. Wkrótce potem rodzice zginęli w wypadku i Aldona została pod opieką babci.
Z bratem nigdy nie miała wspólnego języka. Starała się bardzo, ale nic z tego nie wyszło. Pewnie dlatego, że matka wywiozła ją do Mińska wkrótce po urodzeniu chłopca. Jako czteroletnia dziewczynka bardzo przeżywała wtedy całą sytuację myśląc: mama już mnie nie kocha, nie potrzebuje, wyrzuciła mnie z domu. Będąc dorosłą kobietą próbowała zmienić nieciekawe relacje z bratem. Zapraszała na Wigilię, na Wielkanoc, próbowała rozmawiać – bez skutku, ignorował i odtrącał wyciągniętą rękę. Wreszcie, gdy oświadczył, że uważa ją za „byłą siostrę” – machnęła ręką i uznała, że szkoda zachodu. „Były brat” jest widocznie człowiekiem ułomnym emocjonalnie i ona nie jest w stanie mu pomóc, skoro on każdą pomoc odrzuca. Szkoda tylko, że jego dzieci też wyrosną na ułomne istoty. Cóż, widocznie to dziedziczne… Widocznie tak musi być…
Znowu westchnęła. Na wspomnienie babci oczy zaszkliły się i dwie łzy wolno spłynęły po policzkach. Sergiusz stał bez ruchu. Zrobiło mu się strasznie głupio, że jest świadkiem chwili słabości. Nie mógł wiedzieć, że jego pojawienie się przyniosłoby Aldonie ulgę. Ona zresztą też tego nie wiedziała. Nie pomyślała, że smutne myśli przyciągnęło do niej szczęście innych, zewsząd otaczające ją w tej chwili. Patrzyła na rozanieloną Teresę i wpatrzonego w nią Juranda; na Dorotę grożącą żartobliwie Michałowi, który puścił do niej oko; na panią Basieńkę uśmiechającą się do Dziadka, na Helcię tańczącą z Kaziem, na sąsiadów Teresy, bo nikogo nie brakowało z „najbardziej zintegrowanej klatki schodowej” na Ursynowie. Jakoś życie im się wszystkim poukładało a chwilowe problemy zwalczali wspólnie.
Jej zaś, Aldonie, było coraz gorzej. Wakacje za pasem, dla dzieci okres radości największy a ona nie wie co zrobi z dziewczynkami. Babcia nie żyje więc nie ma do kogo pojechać. Na opłacenie kolonii nie starcza pieniędzy, więc nie może dzieci nigdzie wysłać. Do tego właścicielka mieszkania podniosła cenę wynajmu. Gdyby Stokrotki nie miały renty po ojcu, nie wystarczyłoby na jedzenie. Tak więc całe lato spędzą w domu. W jakim domu? Przecież właścicielka powiedziała, że wkrótce będą musiały się wyprowadzić. I co wtedy? Najlepiej byłoby umrzeć tu, w tym miejscu, nigdzie się stąd nie ruszyć, rozbić głowę o ten ostry kant muru, żeby mieć to wszystko za sobą…
– Aldona, gdzie ty się podziewasz? – rozległ się głos Teresy a zaraz za nią stanęła Dorota.
Przez otwarte drzwi wyskoczył snop jasności i otulił postać siedzącą na schodach z twarzą ukrytą w dłoniach.
– Doniczko, co się stało? – Dorota skoczyła ku przyjaciółce.
– Proszę cię, zamknij drzwi, nie mogę w tej chwili znieść światła.
Dorota wróciła i zamknęła drzwi.
– Szukam cię i szukam a ty siedzisz tutaj sama. Sergiusz też gdzieś wyparował, myślałam, że jesteście razem.
– Jak widzisz, nie jesteśmy.
Aldona nie chciała przyznać sama przed sobą, że gdy nagle zniknął z pola widzenia i długo się nie pojawiał, zrobiło jej się smutno na duszy i złe myśli poczęły napływać jedna po drugiej.
Sergiusz stał nie tylko bez ruchu, ale starł się wstrzymywać oddech, żeby go przypadkiem nie zauważyły.
– Pewnie poszedł z psem – domyślała się Dorota. – Dzieciaki szaleją ze szczęścia, opanowały całe piętro i poddasze. Chłopcy oglądają jakiś okropny film a dziewczynki bawią się z kociakami, noszą je, tulą i tarmoszą bez przerwy a one mruczą, kociaki znaczy… Czemuś od nas uciekła?
– Nie chcę wam psuć nastroju. Zupełnie nie pasuję do waszego towarzystwa. Mam dzisiaj wisielczy humor, bo za dużo problemów zwaliło mi się na głowę jednocześnie. Nie mam już siły, żeby z nimi walczyć.
– Jeśli myślisz, że pozwolę ci tak siedzieć i się zamartwiać, to jesteś w „ grubym błędnym błędzie”. Kłopoty widziane w nocy w czarnych kolorach rankiem wydają się o wiele jaśniejsze.
– Nie stać mnie już na taką filozofię, albo się starzeję, albo popadam w obłęd albo już nie wiem co.
– Na pewno to trzecie – Dorota uśmiechnęła się serdecznie do przyjaciółki. – A może byłoby ci lżej, gdybyś mi powiedziała jakie zmory cię dręczą? Jak myślisz? Przecież nie możesz cały czas udawać Herod-baby, jesteś tylko człowiekiem.
– Wiesz, myślałam o babci, rodzicach, Januszu i Marianie.
– Tego ostatniego możesz sobie darować. Nie szkoda ci czasu na myślenie o nim?
– Nie mogę przestać, skoro codziennie mam z nim do czynienia.
– I co jeszcze chodzi ci po łepetynie?
– A to, że lada chwila właścicielka wyrzuci mnie z mieszkania, że nie mam co zrobić z dziećmi w czasie wakacji, że nie starcza mi pieniędzy na życie, że zwyczajnie mam wszystkiego dość i najchętniej bym się powiesiła.
– Nie spiesz się tak bardzo z tym wieszaniem, nie wygląda się potem zbyt ładnie. A poza tym poczekaj jeszcze trochę i posłuchaj. Na brak pieniędzy nic ci nie poradzę chyba, że wygram w totka albo innego lotka, albo dostanę spadek po nieznanym przodku na co się raczej nie zanosi. Ale gdybyś nie miała z dziećmi co jeść, możesz przyjść do mnie na zupkę. Jeden tydzień do mnie, drugi do Teresy, trzeci do Magdy, czwarty do Majki i już miesiąc z głowy. Co ty na to?
– Mogę ci tylko powiedzieć dziękuję – uśmiechnęła się przez łzy. – Może nie będzie aż tak źle.
– Ale w razie potrzeby licz na mnie. Lepiej ci?
– Lepiej – przyznała cicho.
– Jeśli chodzi o wakacje, to mamy dwa namioty, jeden swój, drugi pożyczony. Działkę kupiliśmy. Masz więc do dyspozycji namiot na działce. Jak ci się znudzi, przejdziesz przez płot do Tereski. Kiedy ci się u niej sprzykrzy wrócisz tą samą drogą. Pasuje?
– Pasuje – przytaknęła wzruszona.
– Co zaś do mieszkania, nie czekaj aż cię baba wyrzuci, sama każ jej się wypchać. Pakuj się, Sergiusz na pewno nie odmówi pomocy przy przeprowadzce. Ma duży samochód, bo mu w pracy potrzebny, więc nam się przyda.
– Gdzie niby mam się przeprowadzać? – szeroko otworzyła oczy ze zdumienia.
– Do Teresy, ty sieroto boża, przecież nie będzie mieszkać w dwóch chałupach jednocześnie. Już o tym rozmawiałyśmy. A jak ci nie odpowiada jej mieszkanie, możesz zamieszkać w garażu albo w piwnicy. Ostatecznie, ze względu na starą przyjaźń, pozwoli ci wykopać ziemiankę w ogródku gdybyś koniecznie tego chciała. I co ty na to?
Aldona na to nic nie odpowiedziała, nie była w stanie się odezwać. Rozpłakała się jak mała dziewczynka i w żaden sposób nie mogła zapanować nad łzami płynącymi strumieniem na bluzkę.
– No już dobrze, uspokój się. Nie udawaj fontanny Donico jedna, idź do łazienki i doprowadź się do stanu używalności. A jeżeli jeszcze raz zapomnisz od czego są przyjaciele to będziesz miała ze mną do czynienia. Rozumiesz? Nie becz już – dodała miękko, – zobaczysz, wszystko się ułoży. Jestem pewna, że wciąż czeka na ciebie twoja porcja szczęścia.
Aldona objęła Dorotę za szyję i pocałowała w policzek.
– Dziękuję ci. Jestem kompletnie ogłupiała, oszołomiona i nie wiem co powiedzieć.
– Na razie nic mądrego nie wymyślisz więc się nie wysilaj. Chodź ze mną, zaprowadzę cię do łazienki, bo sama albo zginiesz po drodze, albo wyjdziesz przez okno zamiast przez drzwi.
Weszły razem do domu. Przez taras wybiegł Maks, podszedł do Sergiusza, machnął ogonem i przyglądał mu się przekrzywiając łeb.
– Przyglądaj się, przyglądaj, drugi raz nie zobaczysz jak stary chłop robi z siebie palanta – mówił do psa Sergiusz rozprostowując zdrętwiałe części ciała.
Maks szczeknął, usiadł i wyciągnął łapę.
– A wiesz, że to nie jest głupi pomysł? Dobrze, pójdziemy się przejść tylko mnie nie zdradź, pamiętaj. Powiedz im, że przez cały czas byłem z tobą na spacerze. Nie patrz na mnie jak na wariata. Przecież wiem, że wy się jakoś porozumiewacie. Ty też wyglądasz jakbyś rozumiał co do ciebie mówię.
Maks podniósł się, machnął ogonem, spojrzał w kierunku furtki, potem na Sergiusza i znów na furtkę.
– No to chodź. Umowa stoi? Jak mnie nie wydasz, przyniosę ci całe kilo parówek. Zgoda?
Maksio nie miał nic przeciwko propozycji. Wprawdzie mógł dać Sergiuszowi do zrozumienia, że on, dobrze wychowany pies, łapówek nie przyjmuje. Ale przecież nie zostałby właściwie zrozumiany więc dał sobie spokój. Cichutko szczeknął raz jeszcze wybiegając przez otwartą bramkę.
2.07.2017
Wzruszyłam się.. coraz mniej takich oznak prawdziwej przyjaźni i bezinteresownej pomocy..
Myszko:-) Świat się zmienia ale ludzie nie wszyscy, normalni jeszcze się trafiają …
Na pewno jest trudniej żyjąc w ogrodzonych osiedlach, pozamykanych obszarach, gdy jest się wpatrzonym w ekranik urządzenia elektronicznego nie widząc wokół nikogo i niczego, gdy pomału zanika umiejętność porozumiewania się między ludźmi. Wtedy – w czasie gdy toczy się akcja, czyli w okresie pustych półek w sklepach – ludzie, paradoksalnie, bardziej się do siebie zbliżyli. Nie było takiej fali nienawiści, bezinteresownej nienawiści do drugiego człowieka, takiego chamstwa, eksplozji wszelkiego zła jakby wypełzało ze wszystkich ukrytych miejsc- jak teraz obserwujemy. Musi być równowaga, więc i Dobro powinno sie zacząć ujawniać w dużej ilości. Tu widzę nadzieję 🙂