Czerwony fiacik jechał raźno w stronę Warszawy katowicką szosą zwaną „gierkówką”. Od Piaseczna chciał przyspieszyć ale pan mu nie pozwolił. Czuł już bliskość domu i marzył, by dotrzeć doń jak najszybciej. Był bardzo rozgrzany, zakurzony i spragniony, bo miał w baku mało paliwa, a pan nie chciał dolać z kanistra twierdząc, że wystarczy. Dobrze mu było w ogrodzie pod lasem, ale już się stęsknił za dziećmi, które go lubiły i nawet głaskały tak samo jak psy. Poza tym miał teraz mieć własny dom – garaż i bardzo się z tego cieszył. Nie będą mu więcej szyby zamarzały zimą na parkingu.
Przed Wyścigami skręcił w prawo, w stronę Ursynowa, przejechał obok Centrum Onkologii, ulicą Indiry Ghandi dojechał do Rosoła i po chwili już był wśród domków. Zatrzymał się przed jednym z nich, otynkowanym na biało, z brązową stolarką i brązowym dachem. Zmęczony przycupnął tuż przy bramie, zamknął reflektory i pogrążył się w drzemce. Nie obudził się nawet wtedy, gdy pan trzasnął drzwiczkami.
– Czemu tu tak ciemno? – Teresa spojrzała pytająco na męża. – Przecież Majka mówiła, że tata i chłopcy już tutaj śpią od kilku dni a tymczasem wokół nie widać żywego ducha.
– Jakiś żywy duch z pewnością zaraz nam się ukaże – uśmiechnął się Jurand. – Spójrz tylko, drzwi się same otwierają.
Istotnie, drzwi się otworzyły ale niezupełnie same. Rozległ się jakiś dziwny dźwięk: ni to szczekanie, ni grzmot, ni wycie potępionej duszy i ogromna, szara masa futra na czterech nogach pędziła w stronę przybyłych.
Maksio nie mógł uwierzyć własnemu nosowi i własnym oczom. Pani wróciła! Cóż to za szczęście! Nie posiadał się z radości, piszczał, skakał na wszystkich łapach równocześnie, lizał Teresę po rękach, puszysta kita poruszała się w obie strony z niewiarygodną prędkością. Klęcząc na ziemi Teresa tuliła wielki łeb a Maksio mrużył błyszczące ślepia wpatrzony w ukochaną panią z bezgraniczną miłością.
– Moje psiątko kochane, moje maleństwo, najmilsze, najpiękniejsze, najukochańsze na świecie – szeptała do kosmatego ucha.
Maks spojrzał na Juranda, trącił go nosem jakby chciał coś powiedzieć.
– Cieszę się, że i ty wróciłeś, oczywiście, ale moja pani to moja pani, rozumiesz? – odczytał z psich oczu.
– To jest i moja pani, rozumiesz Maksiu? – szepnął i poklepał Maksa po karku.
– No już dobrze – podniosła się z kolan Teresa, – chodźmy do domu.
– Maksiu, gdzie są dzieci? – spytał Jurand.
Pies szczeknął, machnął ogonem i ruszył w kierunku domu oglądając się czy za nim idą.
– Coś mi tu nie gra. Nikogo nie ma. Maks pilnuje, to prawda, ale dom otwarty? – zastanawiała się Teresa.
– Najprostszym sposobem zaspokojenia ciekawości będzie wejście do środka. Chodź – Jurand lekko pociągnął żonę za rękę.
– A może tatuś i twoja mama chcieli abyśmy sami, bez świadków, mogli przekroczyć próg naszego domu?
– Pierwszy raz jako mąż i żona, tak? To zupełnie prawdopodobne – uśmiechnął się do Teresy. – Czy mam cię przenieść przez próg?
– Myślę, że nie – uśmiechem odpowiedziała na uśmiech patrząc w ukochane szare oczy.
Przekroczyli próg domu ramię przy ramieniu, przytuleni do siebie, trzymając się za ręce.
– Witaj królewno – Jurand wziął żonę w ramiona i na chwilę zapomnieli o bożym świecie.
Przywołało ich do rzeczywistości ciche miauczenie, jakoś dziwnie zwielokrotnione, jakby miauczało jednocześnie kilka kotów cieniutkimi głosikami.
– Słyszałeś to ? – Teresa uważnie rozejrzała się wokół.
– Słyszałem ale niczego nie widzę.
– Nic dziwnego, przecież jest ciemno. Włącz światło.
– Faktycznie, że też od razu na to nie wpadłem, tak na mnie żono działasz, że tracę poczucie rzeczywistości – nacisnął włącznik.
– Przestaniesz się ze mnie nabijać? O matko, jakie cudne! Jakie śliczne! Zobacz! Widzisz? – piszczała z radości.
– Widzę, widzę. Nie wmówisz mi, że te potwory same się tak wystroiły i przyszły straszyć.
Potwory-niespodzianki w ilości sztuk trzech, jeden w łatki, podobny do Mićki i dwa szarobure, pręgowane, kotłowały się w wiklinowym koszyku wchodząc sobie na łebki, na ogonki, wypełniając cały koszyk cieniutkim piskiem i mięciutką puszystością.
Teresa natychmiast znalazła się przy koszyku, wyjęła wszystkie kulki i tuliła maleńkie ciałka. Dwa tygryski mruczały z zadowolenia a łaciata koteczka wygramoliła się z objęć Teresy i ulokowała się w fałdach szerokiej spódnicy.
Nagle drzwi pokoju otworzyły się i wyskoczył z nich Kuba rzucając się Teresie na szyję i ściskając prawie do utraty tchu.
– Moja Musia, moja Musia – powtarzał. – Tak strasznie się za tobą stęskniłem.
– Ja też, ja też – wołał Maciek przepychając się przez tłum ludzi, który nie wiadomo skąd znalazł się w pozornie pustym do tej pory domu.
Mareczek zawisł na szyi Juranda, który podniósł go pod sam sufit i okręcił kilka razy w powietrzu zanim, wycałowawszy buźkę synka, postawił znowu na ziemi.
Cały domek rozbrzmiewał śmiechem, promieniował radością, szczęściem i życzliwością zebranych tu ludzi. Gdyby ktoś umiał spojrzeć pod odpowiednim kątem dostrzegłby, że nad budynkiem unosi się i świeci jego własna aura utkana z ciepła i serdeczności.
Zebrali się najbliżsi: rodzina i przyjaciele składający życzenia młodej parze, ofiarujący upominki. Tak się złożyło, że Sergiusz stanął tuż za Aldoną. Nawet nie zauważyła kiedy położył ręce na jej ramionach. Nie widziała też jak przymrużył oczy myśląc, że mógłby tak stać całą wieczność. Nie stał, pociągnęła go z tyłu za ubranie Monisia, dziewięcioletnia córeczka.
– Tatusiu, chodź, proszę, pokażę ci, który kotek najbardziej mi się podoba – prosiła.
– No dobrze, pokaż.
– Ten w paski, szary taki, ma zielone oczka. Bardzo chciałabym go mieć, polubił mnie, zobacz. Czy mogłabym go wziąć do domu?
– Skąd wzięły się tutaj te kociaki? – spytał zastanawiając się jaką odpowiedź dać dziecku wpatrzonemu z napięciem w jego twarz.
– Halinka mówiła, że to wujek Michał z chłopakami znaleźli je w piwnicy, ledwo żywe. Ich mamusię pewnie przejechał samochód, bo przecież wróciłaby do nich. Mamusie zawsze wracają do swoich dzieci, prawda?
Sergiusz drgnął mimo woli, przeszył go dreszcz. Dziewczynka spojrzała pytająco.
– Co się stało? Czy ty się czegoś przestraszyłeś, tatusiu?
– Nie, skądże znowu. Jako twój tata nie boję się niczego, przecież jestem twoim rycerzem, księżniczko. Idź do cioci Tereni i spytaj czy pozwoli ci wziąć kociaka do domu. Tylko pamiętaj, że twoim obowiązkiem będzie opieka nad tym maluszkiem.
– Tatusiu dziękuję, jesteś taki strasznie, taki okropnie kochany – wycałowała ojca serdecznie i pobiegła do Teresy.
Sergiusz wyszedł przed dom. Wieczór był ciepły, pokryte chmurami niebo z rzadka błyskało gwiazdą czy rąbkiem księżyca. Miał uczucie jakby jakiś cień oplótł go całego i począł dusić. Westchnął głęboko, wciągnął w płuca świeże, pachnące powietrze. Pytanie Moniki obudziło w nim wspomnienia i myśli, które – jak sądził – usnęły na zawsze. Stanęła przed nim Agata jak żywa, ze swoim pogardliwym uśmieszkiem, wzruszająca ramionami i pytająca: co, ty? A oznaczało jedno: ty myślisz, że możesz być w czymkolwiek lepszy (lepsza) ode mnie, że możesz się ze mną równać? Odnosiło się zaś do wszystkich osób, które stały od niej niżej – w jej pojęciu oczywiście, – szczególnie pod względem finansowym. Natomiast w stosunku do ludzi bogatszych od siebie lub mających jakieś większe możliwości pełna była pochlebstw, umizgów, wyszukanej grzeczności oraz uśmiechów w wyłupiastych, rybich oczach, które ukrywała za przyciemnionymi szkłami okularów uważając, że dodają jej urody i tajemniczości. Minęły już trzy lata odkąd wybrała się na wycieczkę do Grecji i nie wróciła. Zamiast niej dotarła kartka z wiadomością, że spotkała mężczyznę swego życia i zostaje. Wie, że Sergiusz kocha Monikę i będzie się nią troskliwie zajmował. Ona, oczywiście, też kocha córkę, ale ma tylko jedno życie i nie ma zamiaru go marnować.
Wiele bólu sprawiła mu ta historia. Odkrył coś jeszcze. Przez przypadek dowiedział się, że ich małżeństwo było skutkiem uknutej przez Agatę intrygi, w wyniku której stracił kontakt z bliską sobie dziewczyną a ożenił się właśnie z intrygantką.
29.06.2017
To już wreszcie wiem, cóż to za Agata (co nogą zamiata) z tytułu.. ciekawa jestem czy to postać fikcyjna, czy znałaś taką historię opuszczenia dziecka przez matkę, z autopsji..
p.s. mój Mąż też ma szare oczy 🙂
Myszko:-) Słyszałam o takim przypadku od przyjaciółki, stąd pomysł się narodził, żeby wykorzystać wątek. Mówiąc szczerze nie pamiętam jak pierwowzór bohatera ma naprawdę na imię, dla mnie to Sergiusz. Takie imię mi przypasowało kiedy pierwszy raz go zobaczyłam. Reszta to oczywiście fikcja poza niektórymi pomysłami dzieciaków i ich powiedzonkami.
Mój ma brązowe 🙂