„Widocznie tak miało być” – 7

Zanim Sergiusz przywiózł Mimi na Ursynów, mieszkanie na parterze odwiedziła śmierć.  Nagła i niespodziewana.

Bibi czuła się źle kiedy Aldona wróciła z pracy. Leżała rozciągnięta na ciepłym kaloryferze i nawet nie spojrzała na jedzenie. Nigdy dotąd jej się to nie zdarzyło. Ponieważ jednak mruczała gdy tylko pani zbliżała się do niej, mruczała głaskana przez dziewczynki – nic nie wskazywało na zbliżającą się tragedię.

– Może coś zjadła? – zastanawiała się Aldona. – Ale co?

Przyniosła jakieś tabletki na zatrucie, które Danusia często dawała Tygryskowi i zmusiła kotkę do połknięcia rozkruszonego lekarstwa. Bibi zeszła z grzejnika, chwiejnym krokiem doszła do kuwety.  Wróciła, lecz już  nie miała siły wskoczyć na poprzednie miejsce. Dziewczynki wzięły ją do pokoju, ułożyły na fotelu, zawinęły w ręcznik, żeby było jej ciepło, obłożyły fotel poduszkami, żeby nie spadła.

Później na rękach Aldony Bibi dostała torsji brudząc jej sukienkę od góry do samego dołu. Ucieszyły się  przekonane, że już będzie wszystko w porządku.

W nocy obudził Aldonę pełen strachu i bólu krzyk kotki wzywającej pomocy. Okazało się, że kotusia zeszła z fotela, żeby pójść do łazienki i nie miała siły wyjść z kuwety. Aldona podniosła ją, otuliła ręcznikiem, nakryła kołdrą aby ogrzać coraz słabsze, coraz chłodniejsze ciałko. Nie wiedziała co zrobić, jak pomóc cierpiącemu biedactwu. Trzymała ręce na małym brzuszku, wtedy kotusia uspokajała się trochę jakby przynosiło jej to ulgę. Kiedy Aldona przysypiała, resztkami sił wlokła się do łazienki i znów wołała o ratunek. Tak minęła koszmarna noc.

Zawiniętą w ręcznik i kołdrę koteczkę zostawiła Aldona na tapczanie a sama szykowała dziewczynkom śniadanie. Co chwilę biegały do chorej łudząc się, że lepiej oddycha i jest cieplejsza.

Dzieci wyszły, a Bibi poruszyła się jakby znowu zaczęły ją męczyć torsje. Aldona w ręczniku zdjęła ją z tapczanu i położyła na dywanie. To nie były torsje, to był krwotok. A zaraz potem krzyk, tak potworny, tak straszny krzyk, że mimo woli Aldona też zaczęła krzyczeć, nieprzytomna z przerażenia. Do tej pory trzymała kotkę, teraz ją puściła, bo małe ciałko wykrzywiły konwulsje. Raptem krzyk ustał. Bibi znieruchomiała. Aldona klęczała nad nią gryząc zaciśnięte palce, skuczała jak szczeniak. Rozszerzonymi oczyma patrzyła na leżącą bez  ruchu koteczkę, tę cudownie miękką, słodką pieszczoszkę. Czekała, by podniosła się, przeciągnęła i mrucząc otarła główkę o jej nogi. Czekała i czekała. Wreszcie łzy wypełniły oczy i szloch wstrząsnął całym ciałem. Bez znaczenia do kogo śmierć przychodzi – do człowieka czy do małej kotki. Zawsze tak samo wygląda w martwych, szklanych, pełnych cierpienia oczach odchodzącej istoty. Miała do siebie pretensję, że nie tuliła Bibi w objęciach do ostatniej chwili, że ją puściła, że pozwoliła  umrzeć jej samej z brzmieniem własnego krzyku w uszkach. Przyszły jej na myśl czyjeś słowa, że każdy w końcu pozostaje sam na sam ze śmiercią i nikt inny w tym spotkaniu nie może uczestniczyć.

Długo klęczała przy Bibi, głaskała stygnące ciałko, prosiła przez łzy, by wstała.  Nie mogła uwierzyć w prawdziwość tego całego koszmaru, łudziła się, że słyszy oddech i miauczenie. Wreszcie wzięła czysty ręcznik, aby koteczka nie leżała na poplamionym krwią, zawinęła ją i zostawiła na dywanie. Zamknęła drzwi do pokoju, zostawiła dziewczynkom kartkę, żeby nie wchodziły, bo Bibi nie żyje.

Pojechała do pracy roztrzęsiona i zapłakana. Widząc ją w takim stanie każdy pytał o przyczynę. Odpowiedzią na słowa: kotka mi umarła – były w większości  uśmieszki i głośne śmiechy. Oczywiście, to przykre, ale żeby z tego robić aż taką tragedię? Mało to wszędzie kotów?

Zwolniła się, nie była w stanie tego znieść. Pojechała do Sergiusza do pracy. Usiłowała zapanować nad łzami. On się nie śmiał, nigdy w życiu by tak nie zareagował, dzielił jej ból. Powiedział, że przyjedzie jak tylko będzie mógł i zabierze Bibi na działkę.

Tina przez cały dzień siedziała w kuchni pod stołem przerażona, zdezorientowana, cała drżąca. Gdy Bibi z panią i panem pojechała w swą ostatnią podróż, obwąchała wszystkie miejsca, w których kotka zwykle była, szukała jej wszędzie, w każdym kącie.

Tymczasem mała Bibi o białym futerku w czarne łatki i o wielkim serduszku, kochana, pieszczona i całowana przez swoje tak krótkie życie, spoczęła snem wiecznym pod  młodziutką sosenką, opłakiwana przez dzieci w domu i przez dwoje dorosłych w Domku Teresy na działce.

Po kilku dniach pojawiła się w ursynowskim domu Mimi. Obwąchały sobie z Tiną noski. Trudno powiedzieć o czym ze sobą rozmawiały, w każdym razie od pierwszego dnia Mimi spała  przytulona do Tiny. Stokrotki głaskały i tuliły Mimi ale oczy miały pełne łez, a w ich serduszkach mała Bibi na zawsze miała swój kącik i nikt go nigdy nie zajął. W miarę upływu czasu takich kącików robiło się coraz więcej, dziewczynki kochały zwierzęta i miały bardzo pojemne serduszka.

Monika bardzo przeżyła śmierć siostrzyczki swojej faworytki. A widząc rozpacz i łzy dziewczynek i cioci Aldony lżej było jej rozstać się ze swoją ulubienicą wierząc, że pomoże przyjaciółkom, że przyniesie im ulgę w cierpieniu. Poza tym miała świadomość, iż będzie mogła odwiedzać Mimi, pobawić się z nią, przytulić, zaś Stokrotki swojej Bibi nie zobaczą już nigdy.

 

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Powieści, Widocznie tak miało być. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

10 odpowiedzi na „Widocznie tak miało być” – 7

  1. Urszula97 pisze:

    Smutne ale takie życie.Krwotok ? a może poprzedniczka cos jej zrobiła.Biedne dziewczynki.

  2. anka pisze:

    Ula:-) Ta opisana historia jest prawdziwa. Moja Mićka tak umarła, nie było jeszcze żadnego weterynarza w osiedlu, zresztą tak szybko poszło, że coś strasznego. Myślałam, że jak jej nie przejdzie to po pracy pojadę z nią do miasta, do weterynarza, do którego jeździłyśmy z psami. Oczywiście autobusem. Telefonu też nie było, jeden automat przy sklepie, wiecznie kolejka przed nim stała. Dziś nikomu nie przyjdzie do głowy, że można żyć bez telefonu komórkowego, stacjonarnych już prawie nie ma, a wtedy był szczytem marzeń. Tak się pozmieniało. Zaraz potem przygarnęłam Misię, która prawie 20 lat żyła, kochana przez całą rodzinę. Niestety, Mąż na jej kudełki się uczulił i teraz nie mogę mieć w domu kota. Za to mam dwa psy 🙂
    Tak to w powieściach czasem znajdują odbicie nasze autentyczne przeżycia.
    Jak maleństwo się czuje na tym świecie? Jak Oluś przyjmuje braciszka?
    Ściskam serdecznie 🙂

    • Urszula97 pisze:

      Aniu, Oluś niby dobrze ale w nocy domaga się też karmienia piersią tak jak Jacek.Bardzo Olek nie lubi zmiany pampersa ,na widok przewijania Jacka potrafi płakać że dzidzi siusiak boli.Różnie to bywa.Pytam co robi Jacek to nie odpowie,zignoruje.Jest zazdrość.

      • anka pisze:

        Ula, nie jest łatwo wytłumaczyć maluszkowi – przecież Oluś jeszcze malutki – że wszyscy kochają go tak samo jak wcześniej, zanim Jacuś zjawił się w domu. Nie ma rady, trzeba się uzbroić w cierpliwość i tłumaczyć, przytulać, tłumaczyć, przytulać i od początku. Nawet więcej uwagi mu poświęcać… wiem… tylko jak i kiedy to robić? Życzę powodzenia w tym trudnym czasie, potem chłopcy będą mieć fajny kontakt, będą się razem bawić ale teraz… Ściskam wszystkie kciuki 🙂

  3. jotka pisze:

    Och, przypomniałaś mi moje pożegnania z domowymi zwierzakami, chyba dlatego od kilku lat nie mam żadnego…nie wiem ile odejść dam rade znieść.

    • anka pisze:

      Jotko:-) Trudne są takie pożegnania lecz pozostaje świadomość, że były kochane i miały dobre życie te nasze zwierzaczki. Najpierw myślałam tak jak Ty. Później uświadomiłam sobie inną prawdę. Ja na świat psów aqni kotów nie sprowadzam, hodowli nie prowadzę, dbam, żeby się nie rozmnażały. Jest ich dużo i beze mnie. Skoro mogę jakieś przygarnąć, sprawić, żeby było szczęśliwe, to egoizmem z mojej strony byłoby niezrobienie tego z powodu, że potem będę przeżywać jego odejście. Każdy odchodzi, nie ma od tego ucieczki. Jak mądrze ktoś powiedział – całego świata nie zmienisz, ale cały świat może się zmienić dla przygarniętego stworzonka.
      Pozdrawiam Cię serdecznie, Jotko kochana 🙂

  4. zamyślona pisze:

    Bardzo dramatyczna historia. Od nas odeszło już ileś zwierząt. To są trudne przeżycia.

    • anka pisze:

      Marysiu:-) Żadne przeżycie związane z odchodzeniem nie jest łatwe. Przypisane są one jednak do naszej ludzkiej egzystencji i nie można od nich uciec. Jeśli można jakiegoś biedaka przytulić i dać mu dom – to jest sprawienie czegoś niesamowicie dobrego, co jak ten trzepot motylich skrzydeł odbija się echem 🙂 Ty, Maryniu, przygarniasz i dlatego (między innymi) jesteś cudowna 🙂
      Mnóstwo Ciepłego i Puchatego leci do Ciebie 🙂

      • zamyślona pisze:

        Bardzo Ci dziękuję za to, że tak mnie widzisz, ale to Ty jesteś cudowna. Masz wielkie serce i lekkie pióro, którym potrafisz opisać różne wzruszające historie. Marysia.

        • anka pisze:

          Marysiu kochana! Już się nie będziemy przerzucać komplementami 🙂 Jesteś dla mnie wzorem do naśladowania, naprawdę! A ja jestem wdzięczna losowi, że spotkałam Cię w tym wirtualnym świecie.
          I pisz wspomnienia, bo już nie mogę się doczekać następnych.
          Buziaki najserdeczniejsze 🙂

Skomentuj jotka Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *