„Widocznie tak miało być” – 1

Styczeń

Wietrzny, deszczowy wieczór był wyjątkowo nieprzyjemny. Tak z pewnością myśleli nieliczni przechodnie przemykający z przystanku autobusowego do bloków. Dla Aldony Jabłońskiej idącej właśnie z Tiną na obowiązkowy, wręcz konieczny, spacer  każdy wieczór był okropny i od dłuższego już czasu jawił się jako  „wyjątkowo nieprzyjemny”. Zresztą nie tylko wieczór, każdy dzień i każda noc godzina po godzinie. Jedyne na co naprawdę miała chęć to utopić się albo powiesić. Ponieważ  owych dwóch czynności nie mogła wykonać z tego prostego powodu, że osierociłaby bliźniaczki Inkę i Linkę, kotkę Bibi oraz suczkę Tinę, które nie miały poza nią nikogo bliskiego, musiała tułać się po tym świecie wbrew własnej woli, schylając głowę przed obowiązkami jakie nałożyło na nią życie.

Szła smagana wiatrem, który w porywach zwiększając swoją siłę to zatrzymywał ją w miejscu nie pozwalając się ruszyć, to znów gnał do przodu nie dając przystanąć przez co ledwie utrzymywała się na nogach. Strumienie deszczu płynęły po twarzy. Poskręcane w spirale mokre włosy, których nie mogła utrzymać w ładzie czarna wełniana opaska, targane wiatrem we wszystkie strony świata nadawały głowie fantastyczny wygląd istoty z kosmosu.

– A żeby diabli wzięli taką pogodę – wymamrotała z trudem łapiąc powietrze między jednym a drugim uderzeniem wiatru usiłującego wepchnąć jej słowa na powrót do gardła, żeby Tina nie słyszała.

Tina słuch miała doskonały, spojrzała więc na panią pytająco. Nic sobie nie robiła z rozszalałego żywiołu, całą mordką śmiała się od ucha do ucha. Była szczęśliwa całą swą młodą psią istotą.

Wiatr znowu szarpnął Aldonę z taką mocą, że musiała przytrzymać się metalowego słupka, do którego przymocowana była zardzewiała tabliczka z napisem: Filipiny Płaskowickiej, co oczywiście oznaczało nazwę ulicy. Drugą ręką mocno trzymała smycz, na końcu której Tina zaparła się wszystkimi czterema łapami i pewnie stała na ziemi.

– Gdybym chodziła na wszystkich łapach jak ty, to też bym się śmiała – powiedziała z przekąsem do suni. – Wracamy do domu, dość tego. Pójdziemy między blokami, może tam będzie mniej wiało.

Puściła słupek, utrzymując równowagę dzięki Tinie weszła w głąb osiedla. Osłonięta wysokim budynkiem stojącym przy ulicy Polaka mogła wreszcie podnieść głowę do góry. Skłębione szaroczarne chmury, miejscami rozświetlane mdłymi promykami księżyca, przesuwały się w zawrotnym tempie po granatowym niebie. Pędziły wprost przed siebie, chwilami zatrzymywały się, skręcały w bok i znów wracały – jakby po namyśle – na wcześniejszą trasę, najwyraźniej kpiąc sobie z wysiłków wiatru szalejącego nad ziemią i wyjącego z wściekłości, że nie może nimi kierować według własnej woli. Światło ulicznych latarni rozpraszało się tworząc żółtofioletową aurę, na tle której wyraźnie było widać zacinający ukosem deszcz ze śniegiem zamieniające się na chodniku w breję sięgającą kostek.

Z uczuciem ulgi powitała własny blok. Otworzywszy kluczem drzwi wejściowe na klatkę schodową otrzepała się ze śniegu i starannie wytarła buty.

– Mamusiu, my się bałyśmy, że cię porwał ten okropny wiatr – wołały bliźniaczki wyskoczywszy na korytarz.

– Jak widzicie, tym razem mi się udało. Nie porwał, nie dałam się. Chwilami jednak musiałam się chwytać płotu albo słupka. No i oczywiście Tina trzymała mnie na smyczy.

– Ty ją czy ona ciebie? – zaśmiała się Inka.

– Tym razem ona mnie.

– Mamusiu, Tina jest strasznie mokra. Wytrę ją, dobrze?

– Dobrze, nawet bardzo dobrze. Błagam, wejdźcie już do domu i przestańcie robić tyle hałasu.

Uchyliły się drzwi od mieszkania Magdy Nowickiej. W szparze ukazała się rozczochrana głowa Filipa, syna najbliższej sąsiadki.

– Cześć ciociu – zawołał przekrzykując dziewczynki i psa.

– Cześć wujku – odpowiedziała uśmiechając się do chłopca.

– Mama się pyta czy ma cię jutro budzić czy nie, bo nie wie, na którą idziesz do pracy.

– Niech mnie koniecznie obudzi, bo już czuję, że sama się nie obudzę za żadne skarby świata.

– To napisz kartkę i powieś na klamce, żeby mama nie zapomniała.

– Już napisana. Linko, podaj córeczko, kartka leży obok lustra.

– Ciociu, obudź nas potem o szóstej trzydzieści, dobrze? – Justynka odepchnęła brata od drzwi. – Nie zapomnisz?

– Jeśli twoja mama mnie obudzi o piątej trzydzieści, to ja was godzinę później. Już teraz nie zapomnę bo od razu nastawiam budzik. Kiedy tylko zadzwoni to ja od razu do was zapukam.

– O ty głupku! – krzyknęła Justynka boleśnie uszczypnięta  przez odepchniętego brata. – Czekaj, zobaczysz co ci zrobię!

Zniknęli oboje w głębi mieszkania skąd rozległ się głos Marcina przywołującego pociechy do porządku. Do drzwi podeszła Magda.

– Że też chce ci się wychodzić po nocy w taką pogodę – pokręciła głową.

– Gdybyś miała psa, też byś wychodziła.

– Dlatego nie mam. Wieczorem jestem ledwo żywa, nie mogę ustać na nogach i jeszcze miałabym łazić z psem?

– Przestań, przecież nie ty jedna tutaj mieszkasz.

– Daj spokój, dobrze wiesz, że i to spadłoby na moją głowę. Uciekaj, gdzie wyłazisz – krzyknęła na burą kotkę wystawiającą głowę na korytarz. – Nie będę cię szukać po nocy, uciekaj do domu.

– Dobranoc cioteczko – ziewnęła Aldona, – do jutra.

– Powieś kartkę, żebym nie zapomniała cię obudzić. Mogłabyś zmienić treść bo już mi się znudziła. Przedtem co dwa dni pisałaś coś nowego, a teraz co? Lenisz się moja droga, lenisz – śmiała się Magda zamykając drzwi.

Rzecz polegała na tym, że Magda wychodziła do pracy bardzo wcześnie, nawet nie rankiem a głuchą nocą. Wychodząc odczytywała informację na kartce, którą Aldona wieszała na klamce od jej drzwi. Stąd wiedziała czy ma budzić sąsiadkę, czy nie. Aldona pisała jakiś zabawny tekst oprócz informacji, żeby Magda miała milszy dzień. Niestety, od czasu powrotu Agaty trudno jej było o wesołe myśli, a co dopiero mówić o optymistycznym tekście. Potem Aldona budziła Justysię i Filipa, żeby zdążyli do szkoły. Jeśli ich nie obudziła – nie zdążyli ani razu uważając, że nie ma w tym ich winy. Po prostu ciotka się nie postarała więc mama powinna mieć pretensję do niej, nie do własnych dzieci.

Aldona weszła do przedpokoju. Rzuciła na wieszak zdjęty na korytarzu płaszcz, przemoczone buty zaniosła do łazienki.

– Nie mam ani jednej pary butów, które nie przemakają – powiedziała do swego odbicia w lustrze. – Cóż to za dziadostwo. Babcia by powiedziała, że przed wojną byłoby to niedopuszczalne – uśmiechnęła się na wspomnienie ukochanej, zmarłej babci.

Nie pogrążyła się jednak w rozmyślaniach. Jej wzrok zatrzymał się na ściereczce do szklanek, przed spacerem czyściutkiej, właśnie wyjętej z szufladki, a którą Inka wycierała Tinę z zadowoleniem poddającą się owemu zabiegowi, usiłującą złapać koniuszek ostrymi zębami. W końcu jej się udało i rozległ się charakterystyczny odgłos rozdzieranego materiału.

– Inka! – krzyknęła. – Co ty wyprawiasz?

– To nie ja – podniosła na matkę zdziwione oczy. – Przecież to Tina.

– Tina wzięła z wieszaka czystą ścierkę i Tina sama się nią zaczęła wycierać, tak? Sama sobie włożyła ścierkę do pyska a ścierka sama się podarła?

– Oj mamusiu – wydęła wargi dziewczynka, – co się takiego stało? Jutro zeszyję i nie będzie dziury, zobaczysz.

– Czy nie mogłaś wziąć tego dużego ręcznika, który przeznaczyłam dla suni? Jest w łazience.

– Już go tam nie ma.

– A cóż się z nim stało?

– Linka zaniosła go do piwnicy – spokojnie odpowiedziała Inka.

– Po co ręcznik do piwnicy? – Aldona sądziła, że ze zmęczenia nie rozumie słów córki.

– Włożyła go do koszyka, a koszyk położyła obok rury od centralnego ogrzewania – wyjaśniła Inka.

– Albo ja zwariowałam, albo ty – jęknęła zdezorientowana Aldona, – innego wyjścia nie widzę.

– Przecież to jasne – wtrąciła Linka. – Włożyłam ręcznik do koszyka, żeby było miękko a postawiłam go obok rury, żeby było ciepło. Czy to tak trudno zrozumieć?

– Komu ciepło?

– Kotce! – wykrzyknęły chórem. – Przecież cały czas o tym mówimy. Zostawiłyśmy uchylone okienko od naszej piwnicy, żeby mogła wejść. Będziemy ją wpuszczały i wypuszczały.

– Niech sobie tam mieszka, skoro bidulka nie ma domu – smętnie pokiwała Inka główką.

– Wiecie co? Idźcie spać. Ja już dzisiaj zupełnie nie kontaktuję. Może jutro do mnie dotrze co się właściwie tutaj dzieje.

Rozłożyła wersalkę, wyjęła pościel, wzięła nocną koszulę i zamknęła za sobą drzwi łazienki. Z przyjemnością zanurzyła się w gorącej wodzie wypełniającej wannę, pachnącej sosnowym igliwiem. Lubiła ten zapach. Kojarzył się z lasem, wakacjami i dlatego kupowała tylko jeden rodzaj płynu do kąpieli. Nie do wiary, że od końca wakacji, od tego cudownego urlopu w Tenczynku minęło dopiero pół roku. Miała wrażenie, że to było bardzo, bardzo dawno temu. Chwilami już nawet nie wiedziała czy to wszystko faktycznie się zdarzyło, czy też jest wytworem jej wyobraźni.

Westchnęła głęboko. Siedząca na krawędzi wanny Bibi podniosła łebek i spojrzała. Aldona  delikatnie dotknęła kociego noska, który zabawnie się kilka razy poruszył i Bibi kichnęła głośno dwa razy, zapewne pod wpływem drobinek piany.

Niczego sobie nie wymyśliła. Skąd się wzięła seledynowa gąbka, którą trzyma w ręce? A zielony szampon na półeczce nad wanną? A zielone mydełko? Kto przywiózł seledynową glazurę do łazienki? Sergiusz, Sergiusz i jeszcze raz Sergiusz! Z każdego kąta wyłaniała się jego twarz, w każdym pomieszczeniu rzucały się w oczy ślady jego pobytu i działalności. Brakowało tylko jego samego.

Nie widziała go już bardzo dawno. Kontaktowali się głównie telefonicznie i niezbyt często. Był ostatnio wciąż zdenerwowany, zniecierpliwiony, zdarzało mu się rzucić szorstkie słowo. Nie obrażała się, nie miała żalu, rozumiała, że walczy z czymś, co zdaje się przerastać jego siły lecz nie przyznaje się do tego. Duma i ambicja nie pozwalają mu  na to. Jak zawsze – sam musi pokonać wszelkie przeciwności nie przyjmując od nikogo pomocy. Zamknął się w sobie, z nikim nie chciał rozmawiać o swoich kłopotach. Twierdził, że to jego i tylko jego sprawa. Odsunął się od rodziny, ostatnio nie wpadał nawet do Doroty.

– Mamusiu, jesteś tam? – rozległo się wołanie Inki.

– Czemu cię tak długo nie słychać? Czy się przypadkiem nie utopiłaś? – pytała zaniepokojona Inka. – No odpowiedz!

– Nie, nie utopiłam się, jeszcze żyję – odpowiedziała. – Tak mi dobrze w ciepłej wodzie, że nie mam ochoty stąd wyjść.

– No to wyjdź, bo ja tam muszę wejść, inaczej będzie katastrofa – Inka podskakiwała pod drzwiami.

– Dobrze, dobrze, spieszę się. Tylko przestańcie do mnie mówić, jak wam odpowiadam to się wolniej ruszam.

– To się szybciej spiesz – ponaglała Inka.

Linka siedziała już pod kołdrą z książką w ręce, kiedy Inka wpadła do zwolnionej przez matkę łazienki z trzaskiem zamykając drzwi.

– Nie trzaskaj drzwiami – upomniała z przyzwyczajenia Aldona wiedząc, że i tak zwrócona uwaga nie ma żadnego wpływu na prędkość i moc zamykania drzwi teraz i w przyszłości. –         Śpij już córeczko – pogłaskała Linkę po głowie. – Późno się zrobiło, a jutro trzeba wstać do szkoły.

– Niestety. Na dodatek mam „zetpety”. Co to za głupota! Każą mi robić kanapki, sałatki albo szyć a ja tego nie-cier-pię! U chłopaków to dopiero jest fajnie. Albo dłubią coś przy radiu, albo wiercą, albo piłują, albo robią jakieś narzędzia i coś im tam świeci, gra, buczy. Ale mają frajdę.

– Ja bym wcale nie chciała naprawiać radia, za nic na świecie. Wolę robić kanapki, nawet lubię. I wymyślać jakąś nową potrawę też lubię, wtedy jest fajnie  – wtrąciła Inka wskakując pod kołdrę.

– Linka pewnie miała być chłopakiem, tylko w ostatniej chwili się rozmyśliła – uśmiechnęła się Aldona. – Dobranoc moje kochane Stokrotki, śpijcie dobrze.

Ucałowała córeczki jak co wieczór i poszła do dużego pokoju. Mimo zmęczenia nie mogła usnąć. Nieprzespane noce ostatnio często jej się zdarzały. Najpierw ratowała się proszkami nasennymi. Rano jednak wstawała zmęczona jakby nie przespała ani chwili. Stwierdziła, że to bez sensu i zrezygnowała z ich zażywania.

Była smutna i apatyczna. Oczy straciły blask, kąciki ust opadły w dół nadając twarzy wyraz goryczy. Nawet obcy reagowali na żal i smutek bijący z całej postaci, mimo iż usiłowała maskować prawdziwe uczucia sztucznym śmiechem i pozorną beztroską. Zresztą i tak było już dużo lepiej niż zaraz po wakacjach.

Do tej pory czuła zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa na wspomnienie chwili, w której dowiedziała się, że Agata wróciła do domu i zamierza w nim pozostać grając rolę wzorowej matki dziesięcioletniej Biedroneczki  i żony Sergiusza. Właśnie: grając rolę, lecz nie: będąc wzorową matką i żoną.

Monika oszalała ze szczęścia, nie chciała chodzić do szkoły  bojąc się, że nie zastanie jej w domu po powrocie. Buzia nie zamykała się dziewczynce, paplała bezustannie opowiadając szczegółowo o wszystkim co się zdarzyło podczas kilku lat nieobecności matki. Nie pominęła oczywiście cioci Doniczki – jak przyjaciółki zdrobniale nazywały Aldonę, Stokrotek, kociąt, zaprzyjaźnionych psów i pobytu w Tenczynku. Agata notowała w pamięci interesujące ją informacje, resztę puszczała mimo uszu. Miesiąc wytrzymała w spokoju po czym oświadczyła, że pies brudzi w mieszkaniu, przynosi z ulicy błoto, rozsiewa kudły i zarazki, poza tym za dużo je i w ogóle musi zniknąć z domu. W rzeczywistości chodziło oczywiście o to, że w czasie spacerów z Tiną Sergiusz mógł spotykać się z Aldoną. Po prostu suczka wskakiwała do auta i jechali na Ursynów.  Zanosząc się od płaczu Monika prosiła matkę o zmianę decyzji, ale równie dobrze mogłaby klęczeć przed zimną, granitową skałą błagając o ratunek. Nic nie pomogło.

Po jakimś czasie Agata stwierdziła, że mąż daje jej za mało pieniędzy na prowadzenie domu. Kiedy zaś roztrwoniła ogromną kwotę w ciągu kilku dni Sergiusz zdecydował, że będzie jej dawał codziennie określoną sumę na domowe wydatki zaś resztę załatwi sam. Rozpoczęła się wojna domowa jak przed wyjazdem Agaty do Grecji.

Pierwszą ofiarą wojny stała się Tina, która na stałe powędrowała na Ursynów z czego zresztą była bardzo zadowolona. Nad zrozpaczoną Moniką ulitowała się Dorota. Nie zwracając uwagi na grymasy i zły humor bratowej zabierała dziewczynkę do siebie. Oczywiście natychmiast biegły do Aldony i Biedroneczka spędzała wspaniałe chwile ze swoją pupilką i Stokrotkami zapominając  na ten czas o smutnym i okrutnym świecie dorosłych. Niektórych dorosłych.

Dorota Brzozowska kilka razy w ciągu pół roku pojawiła się na ekranach telewizorów, kolorowe pisma zamieściły wywiady z nią oraz fotografie obrazów wraz z ich twórczynią. Prace szybko znikały z galerii, a wszystko dlatego, że otrzymała zamówienie na dużą ilość obrazów dla międzynarodowej sieci hoteli. Zaprzyjaźnione osoby szepnęły słówko o jej pracy tu i ówdzie, i zupełnie niespodziewanie dla siebie Dorota stała się sławna.

Agata szybko obliczyła o ile przypuszczalnie mogą wzrosnąć dochody szwagierki. W związku z tym usiłowała być dla niej miła. Zgodziła się też – czasowo – na pobyt Mimi w domu. Z zastrzeżeniem jednak, że prawdopodobnie ma alergię na kocią sierść i w związku z tym może zareagować objawami zwiastującymi nadchodzącą śmierć, bo przecież bywają takie przypadki. Niebawem więc kotka będzie musiała się wynieść z domu wszystko jedno gdzie, na ulicę czy do schroniska, jej – Agacie – jest to całkowicie obojętne. Sergiusz pomyślał, że w takim przypadku kotka ma się gdzie wynieść… ale tego nie powiedział.

Monika zrobiła się smutna. Chodziła po mieszkaniu trzymając faworytkę w objęciach. W nocy cichutko uchylała drzwi, żeby Mimi mogła wskoczyć na jej tapczanik. Agata uważała to za skandaliczne. Dopiero po ostrej wymianie zdań z mężem, wobec jego nieugiętej postawy, pozornie ustąpiła. W rzeczywistości postanowiła poczekać na odpowiedniejszą chwilę, aby postawić na swoim.

Aldona z Agatą spotkały się zupełnie niespodziewanie u Doroty, na imprezie z okazji urodzin gospodyni. Aldona ostatkiem sił zachowała spokój, na zewnątrz oczywiście, bo w środku trzęsła się w niej każda najmniejsza komórka. Gdyby nie siedziała, wszyscy obecni zobaczyliby uginające się pod nią kolana, jakby nie mogły dłużej unieść zwykłego, codziennego ciężaru. Całe szczęście, że Sergiusz nie przyjechał, tego nie zniosłaby w żaden sposób. Agata była uprzedzająco grzeczna, żmijowato miła i obłudnie sympatyczna. Gdy zobaczyła jak serdecznie Monika wita się z bliźniaczkami i ich matką, grymas złości i nienawiści wykrzywił na chwilę jej usta co nie uszło uwagi czujnej Doroty. Szybko się jednak opanowała i była słodziutka jak cukiereczek, prawdziwy cukierek umoczony w truciźnie.

Od tego dnia często, niby przypadkiem, przejazdem, odwiedzała Dorotę. Potem – też niby przy okazji – zaczęła nachodzić Aldonę, narzucała jej się z rzekomą przyjaźnią proponując różne, oczywiście przyjacielskie, przysługi nie zwracając wcale uwagi na niezbyt dobrze skrywaną niechęć. Wydzwaniała do niej do pracy. Często zdarzało się, że gdy Aldona odkładała słuchawkę po rozmowie z Sergiuszem, natychmiast odzywał się dzwonek telefonu i w słuchawce dawał się słyszeć znienawidzony głos.

– Cześć, co słychać? – taki był niezmienny tekst Agaty.

Wszystko to wprowadzało Aldonę w stan kompletnego wyczerpania nerwowego, zabijało chęć jakiegokolwiek działania. Żyła – ponieważ musiała opiekować się dziewczynkami, Tiną, Bibi i z żadnego innego powodu.

Pomału, z biegiem czasu zaczęła się oswajać z istniejącym stanem rzeczy. Przyjaciółki przychodziły albo razem, albo codziennie inna zajmując myśli Aldony oraz zmuszając ją przy okazji do oderwania się od własnych problemów i zajęcia się sprawami innych. Najpierw się złościła na dziewczyny, lecz z perspektywy czasu musiała przyznać, że bardzo jej pomogły w najtrudniejszym okresie. Teraz potrafiła już zająć się pracą, domem, nawet pożartować, mimo że oczy miała zawsze smutne. Często zamyślała się i milkła w pół słowa zapatrzona gdzieś daleko przed siebie. Nocami, kiedy wreszcie udawało jej się usnąć, spotykała we śnie ukochanego, przeżywała w nieskończoność spędzone wspólnie chwile. Budziła się ze świadomością głębokiej psychicznej więzi, której nie zerwą żadne przeciwności. Nigdy. Była o tym całkowicie przekonana.

cdn

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Powieści, Widocznie tak miało być. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

20 odpowiedzi na „Widocznie tak miało być” – 1

  1. Urszula97 pisze:

    Super, fajna lektura , czekam na c.d.
    Będzie się działo, Agatę utemperuj bo zołza z niej.

  2. anka pisze:

    Uleńko:-) Widzę, że ci się podoba. Fajnie, poprzednią część też Ci się dobrze czytało jak pamiętam i bardzo się z tego cieszę 🙂

  3. jotka pisze:

    Czyta się lekko, a życie bohaterów wydaje się swojskie, ale nie nudne…
    Pisz dalej:-)

    • anka pisze:

      Jotko:-) Już jest napisane 🙂 Teraz w rzadkich wolnych chwilach „tworzę” następną dyrdymałkę, to dla mnie odskocznia od codziennych problemów. Dziś np. odkryliśmy, że babcia D. znów nie bierze leków, chowa je w różnych dziwnych miejscach (przy Mężu udaje, że połyka, czasem się jej z ust wysunie po dłuższym czasie) i od razu przekłada się to na codzienne funkcjonowanie oraz jej zachowanie, a co za tym idzie – nasze skołatane nerwy dostaję jeszcze większą dawkę adrenaliny, całkowicie zbytecznej. I bardzo szkodliwej w nadmiarze… Uff.
      Życie nigdy nie jest nudne, za skarby świata nudne nie jest! 🙂 🙂 🙂

  4. Ervi pisze:

    Czytało się bardzo przyjemnie. Czekam na to co będzie dalej 🙂

  5. anka pisze:

    Ervi:-) Mnie jest bardzo przyjemnie, że Tobie przyjemnie się czytało 🙂
    A powiedz, przeczytałaś poprzednią część? Żeby wiedzieć skąd się obecne poplątanie z pomieszaniem w życiu Doniczki wzięło. Dziewczyny z bloxa czytały na bieżąco, kiedy pierwszy raz „puszczałam” powieść na blogu.

  6. Myślę, marzę, wspominam... jestem pisze:

    Bardzo interesujący początek. Czekam na ciąg dalszy.

  7. aga-joz pisze:

    A ja mam trochę zaległości w czytaniu Twoich opowieści, niestety, postaram się powoli nadrobić.
    Ale nowości będę czytać na bieżąco z największą rozkoszą, dziękuję za porcję rozrywki.
    Tak sobie myślę- a może byś to wydała w formie książkowej? Kiedyś?

    • anka pisze:

      Aguś:-) Jak mi się uda wygrać w jakiegoś lotka (bo spadku od nieznanego wujka z Ameryki się nie spodziewam) to sobie wszystko wydam 😉

  8. Mysza w sieci pisze:

    Aniu, no ja właśnie muszę nadrobić bo kompletnie nie wiem, kto z kim i dlaczego 😉 Na bloxie czytałam kiedy mogłam, ale wiesz, że ja zabiegana i czasem jedno czytałam, drugie umykało. Aczkolwiek nawet i bez chronologii czyta się bardzo dobrze. Napisz mi proszę jaka jest kolejność części 🙂

  9. Mysza w sieci pisze:

    Aniu, no ja właśnie muszę nadrobić bo kompletnie nie wiem, kto z kim i dlaczego 😉 Na bloxie czytałam kiedy mogłam, ale wiesz, że ja zabiegana i czasem jedno czytałam, drugie umykało. Aczkolwiek nawet i bez chronologii czyta się bardzo dobrze 🙂 Napisz mi proszę jaka jest kolejność części?

  10. Mysza w sieci pisze:

    Ojć drugi raz mi się wysłało 🙂

    • anka pisze:

      Myszko:-) Dobrego nigdy dosyć 😉 Pierwszą masz, czyli „Wejście w światło”, druga to „Po co wróciłaś, Agato?”, ta jest trzecia.
      W poprzednim wpisie jest „lista obecności”, żeby się nie pomyliło kto jest kim, po dłuższej przerwie przecież może się pomylić 🙂

  11. ElaW pisze:

    Czekałam i jest.

  12. fuscila pisze:

    A ja dopiero zaczęłam pierwszą część! Ale jak przyjdą upały to nadrobię, chowając się w chłodnym pokoju! :-)))

    • anka pisze:

      Fusilko:-) To u Ciebie nie ma upałów? Dziś z rana u mnie było miło, tak przed 6-tą, kiedy byłam z „dzieciakami” na łące więc poszliśmy na długi spacer, potem po południu to tylko na siusiu się da i do domu. Dopiero wieczorem znów można z nimi iść, inaczej łapki by sobie poparzyły na betonie.
      Czytaj, czytaj, będę się cieszyć jak Ci się chwila rozrywki spodoba 🙂

  13. fuscila pisze:

    Akurat wróciłam z rekonesansu jagodowo poziomkowego. Temperatura u nas umiarkowanie ciepła dzisiaj, więc bez problemu sobie po ścieżkach leśnych rowerem pojechałam. Ale ma być gorzej przez następne dni, to pewnie nosa nie wyściubię z domeczku!

    • anka pisze:

      Od razu zapachniały mi poziomki z tenczyńskich Skałek. Tego miejsca już nie ma, pokawałkowali cudowną przestrzeń na działeczki ale w oczach mam dawny wygląd i smak oraz zapach poziomek, które tam rosły. Jeśli istnieje raj to na pewną rosną tam poziomki 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *