„Opowieść Marianny” 16

Budzik wydzwonił się do końca, wcale go nie słyszałam. Obudziła mnie Kuleczka strącając kwiatek na podłogę. Półprzytomna skoczyłam na równe nogi. Musiałam się zwijać jak w ukropie, spałam o całe pół godziny za długo. Rzuciłam się do dzieci. Gwałtownie obudzone wstały w bardzo złych humorach, co mnie wprawiło w jeszcze gorszy nastrój. Jacuś szukał drugiej skarpetki, którą porwała Kuleczka, kiedy zakładał pierwszą. Piotruś stwierdził, że on codziennie nie będzie chodził do szkoły tak wcześnie, bo to jest maltretowanie dzieci, najwyżej co drugi dzień.
Zanim uporałam się ze wszystkim, zrobiło się strasznie późno. Gdy wreszcie przygalopowałam na przystanek, okazało się, że zmienione
zostały trasy i godziny odjazdu autobusów a pętla przeniesiona za metro. Jakby mnie goniły furie dopadłam do taksówki i tym środkiem
lokomocji dotarłam do pracy w ostatniej chwili. Okazało się, że szef chce mnie natychmiast widzieć. Poszłam najpierw podpisać listę. Przy kilku nazwiskach ktoś postawił duże, czarne kropki. Przy moim też. Zdenerwowałam się potwornie. Cóż to mogło oznaczać? Na pewno nic dobrego. Cały niefortunny ranek i jeszcze ta czarna kropka spowodowały, że byłam niczym materiał wybuchowy przeznaczony do zdetonowania. Wystarczyła tylko iskra.
– Słuchaj, co to za kropki na liście? – weszłam do pokoju Pawełka.
– Nie wiesz? Z choinki się urwałaś?
– Nie z choinki tylko z urlopu.
– Aha, racja. Jest kilka osób, które od przyszłego miesiaca odchodzą…
– Jak to: odchodzą? Gdzie: odchodzą? Po co: odchodzą?
– Różnie. Żeby gdzie indziej pracować… Słucham, tak, redakcja…
Pawełek odebrał dzwoniący telefon a mnie wmurowało w ziemię. Odchodzą – czyli są zwolnieni, czyli zostałam wyrzucona z pracy w czasie urlopu!
– To znaczy, że wyrzucili mnie z pracy? – syknęłam przez zaciśnięte zęby w stronę Pawełka.
Zapisywał coś na fiszkach wsłuchany w głos płynący ze słuchawki. Robił przy tym do mnie jakieś straszne miny, wreszcie machnął ręką,
żebym się przymknęła. Mroczki zaczęły mi latać przed oczami.
– Marianna, do szefa – zawołała Małgosia z sekretariatu.
Słabo mi się zrobiło. Co teraz będzie? Z czego będę żyła? Gdzie pójdę? Przecież ja nic nie umiem! Co ja zrobię? A dzieci? Kamień do szyi i do Wisły?
– Marianno, gdzie jesteś? – usłyszałam znowu.
– Idę… – odrzekłam słabym głosem.
Oderwałam się od ściany, o którą byłam oparta, zrobiłam kilka głębokich wdechów, zacisnęłam pięści. Czekaj no ty… Harowałam jak dziki osioł w pracy i w domu, jeździłam, zbierałam materiały, pisałam po nocach, woziłam ze sobą tony makulatury, nad którą ślęczałam do rana, a ty mnie wyrzucasz? A czort z tobą! Sama pójdę!
Powoli słabość zaczynała ustępować coraz większej furii. Dam sobie radę, przecież wygrałam konkurs. Potrafię pisać. Będę pisać. Zostanę sławną i bogatą pisarką. Nikt mną pomiatać nie będzie! Nigdy!
Napisałam podanie o zwolnienie. Wpadłam do sekretariatu.
– Zamelduj mnie szefowi – warknęłam do Małgosi.
– Co ci? Poczekaj, jak ty wyglądasz… – zaczęła.
– Szybciej… bo nie ręczę za siebie…
– Marianna, stój! – zawołała przerażona.
Głośno zapukałam, weszłam do środka nie czekając na zaproszenie i zamknęłam drzwi za sobą, przed nosem Małgosi.
– Dzień dobry – powiedziałam głośno i zabrakło mi tchu.
Przede mną siedział… Herbert. I zażerał się moją szarlotką! To znaczy przestał i wpatrywał się we mnie jak w upiora.
Wściekłość mi przeszła. Poczułam się taka biedna, samotna, oszukana, poniżona, że mimo wysiłku nie zdołałam nad sobą zapanować.
Rozdygotana jakbym włożyła palce do kontaktu, rozmazując łzy na policzkach, wybuchnęłam.
– To dlatego wczoraj byłeś taki miły, tak? Chciałeś mnie udobruchać, tak? Wyrzucasz mnie z pracy i udajesz przyjaciela, tak?
– Marianno – wybełkotał wreszcie, przełykając ostatni kęs szarlotki. – O co ci chodzi? Skąd ty tutaj i dlaczego na mnie krzyczysz? Niczego
nie rozumiem.
Nie zwracając uwagi na jego słowa ryczałam dalej.
– Przez cały czas mnie oszukiwałeś, co? Świetna zabawa, wszechwładny szef i głupia dziennikarka, durna baba, którą można sobie owinąć dookoła palca, wykorzystać a potem zdeptać i zniszczyć!
– Ja ciebie wykorzystałem?!
Dopiero dużo później uświadomiłam sobie, że nigdy w życiu nie widziałam nikogo tak zaskoczonego, zdziwionego, ogłupiałego wręcz.
– I kto udawał miłego, sympatycznego? Kto był taki cudowny i tak się uśmiechał? W kim się zakochałam do nieprzytomności?
– Marianno – zrobił krok w moją stronę.
– Stój, bo wyskoczę – stanęłam przy otwartym oknie.
– Marianno…- głos stał się taki ciepły, taki miękki…
– Nic z tego. Nie nabierze mnie nikt wiecej. Nie ty mnie zwalniasz ale sama odchodzę, rozumiesz? Sama! Proszę, tu jest podanie o zwolnienie.
– Marianno…
– Przestań powtarzać „Marianno” i „Marianno”. Wiem jak mam na imię. Podpiszesz czy nie?!
– Pozwól mi wyjaśnić…
– Nie chcę, nie będę słuchać, nie chcę cię więcej znać!
– Ależ posłuchaj…
– Nie, nie i nie! A wiec to o mnie mówiłeś „chuda, zaniedbana, kompletny brak kobiecości”.
– Ależ ja nie…
– Nie będę cię słuchała. Nigdy! – mój wzrok padł na okruszki szarlotki leżące na talerzyku. – Smakowała ci szarlotka?
– Bardzo, i…
– Żadne „i”. Skoro tak – powiedziałam z lodowatym chłodem, tak mi się przynajmniej zdawało, – to spełnisz moje trzy życzenia. Pamiętasz?
– Jak mógłbym zapomnieć? – znów zrobił krok w moją stronę.
– Nie ruszaj się, bo… – ostrzegłam kładąc rękę na parapecie. – Po pierwsze: podpisz.
Zmarszczył brwi. Spojrzał mi prosto w oczy jakoś tak twardo, zimno, aż mi ciarki przyszły po grzbiecie, serce drgnęło jakby ukłute, ale
wytrzymałam spojrzenie.
– Chcesz tego naprawdę? – spytał nie spuszczając wzroku.
– Tak, chcę – ani na sekundę nie przestałam patrzeć w stalowoszare, przymrużone oczy.
– Dobrze. Ja dotrzymuję słowa, proszę – podpisał. – A jakie jest twoje drugie życzenie?
Cała buta opuściła mnie z chwilą złożenia przez Herberta podpisu na moim podaniu.
– Moim drugim życzeniem jest opuszczenie tego pokoju – powiedziałam cicho.
– Zapamiętaj dziewczyno, że ja nie oszukuję – usłyszałam za sobą, kiedy położyłam dłoń na klamce.
Wyszłam na uginających się nogach. Powitała mnie cisza w sekretariacie, nieruchoma twarz Małgosi i Pawełek rwący sobie włosy z głowy.
– Coś ty narobiła? – jęknął na mój widok.
– Zwolniłam się sama, nikt mnie nie będzie wyrzucał z pracy – wyjaśniłam drżącym głosem.
– Ona powiedziała – wskazał na Małgosię, – że wyglądałaś jak żywy trup i miałaś mord w oczach, kiedy wtargnęłaś do szefa.
– Najpierw słyszałam twój głos, a potem nic nie słyszałam – dodała Małgosia. – Myślałam, że się pozabijaliście.
– Coś ty narobiła? – powtórzył Pawełek. – Kazałem ci czekać aż skończę rozmawiać przez telefon?
– Kazałeś mi się zamknąć – protestowałam słabym głosem.
– Bo ledwo słyszałem, a to był bardzo ważny telefon, kupa forsy od tego zależała.
– Aha, rozumiem – pokiwałam bezmyślnie głową. – No i co z tego?
– Ty świętego potrafisz wyprowadzić z równowagi – zniecierpliwił się wreszcie Pawełek. – Te kropki ja sam postawiłem przy tych, co zostają
w naszej redakcji! Nie zdążyłem ci tego powiedzieć, bo poleciałaś jakby cię śmierć goniła.
Tego było już za wiele. Nogi mi się naprawdę ugięły i osunęłam się na krzesło. Co ja zrobiłam? Bezmyślna idiotka! Zniszczyłam całe swoje życie, zniszczyłam miłość. Sama! Muszę stąd natychmiast odejść, nigdy w życiu nie mogę się spotkać z Herbertem. Nigdy! Nigdy? Przecież ja tego nie przeżyję! Obrzuciłam go niesłusznymi oskarżeniami jak błotem, nie dałam mu dojść do głosu, zachowałam się jak psychicznie chora, niespełna rozumu histeryczka. Muszę stąd uciekać.
– Muszę stąd uciekać – powtórzyłam głośno i podniosłam się z krzesła patrząc z przerażeniem na drzwi, oby się nie otworzyły…
– Chodź do mnie – Pawełek wziął mnie za rękę.
– Nie, ja muszę natychmiast opuścić budynek – szarpałam się z nim.
– Uspokój się, już za dużo dzisiaj narozrabiałaś – ofuknął mnie.
– Masz relanium – Małgosia podała mi malutką, różową tabletkę. – Pomoże ci.
Połknęłam relanium i pozwoliłam się Pawełkowi zaprowadzić do jego pokoju.
– Pójdę do szefa – ofiarował się. – Może da się to wszystko odkręcić. On jest fajny chłop, nie zrobi ci krzywdy. Kiedy mu wyjaśnię co i jak to się jeszcze uśmieje.
– Po tym, co mu powiedziałam? Nigdy w życiu. Dziękuję ci, Pawełku, jesteś najlepszym kumplem.
– A coś ty mu powiedziała?
– O każde słowo za dużo.
– Marianno, usiądź i poczekaj, pójdę do niego.
– Stój! Ani się waż! Za skarby świata!
– Zawsze musisz być taka uparta!
– Nie i koniec!
– Ale dlaczego?
– Pawełku, proszę cię, nie mów nikomu, ale to osobista sprawa. Nic nie mów!
– Chyba, że tak – spojrzał zdziwiony. – A mówiłaś, że nie znasz szefa.
– Skąd miałam wiedzieć, że to on? – spytałam żałośnie. – Kiedyś ci opowiem.
Uspokoiłam się. Otępiałą i otumanioną przez relanium Pawełek wypuścił mnie na korytarz sprawdzając uprzednio czy nikogo na nim nie ma.
– Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć – zapewnił.

19.04.2017

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Opowieść Marianny, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *