” O Matyldzie co nie chciała Nikodema” 9

W rodzinnym domu czekała na Matyldę niemiła niespodzianka: dach domu wymagał natychmiastowego remontu. Przed kilkoma dniami huraganowa wichura powaliła olbrzymie, stare drzewo, które upadając ogromnymi ramionami objęło dom w ostatnim uścisku, jakby broniąc się przed śmiercią. Smutno zrobiło się dziewczynie, kiedy ujrzała powalonego olbrzyma. Zatroskana matka wzięła jedynaczkę za rękę.

– Spójrz jak tu pusto. Wspaniały jesion stał w tym miejscu od zawsze, nie wyobrażałam sobie, że mogłoby go nie być, a teraz leży u naszych stóp. Tak mi przykro patrzeć na jego śmierć.

– Ależ on nie umrze – Matylda z rozczuleniem zajrzała matce w oczy. – Pamiętasz mamusiu, sąsiad mówił, że byłyby z niego wspaniałe deski. Zawsze marzyłaś o drewnianym sekretarzyku. Będziesz go miała. Pomyśl, usiądziemy sobie w saloniku przy kominku i w mroźny, zimowy dzień sekretarzyk będzie po cichutku opowiadał o wszystkim co widział, kiedy jeszcze stał przed domem i z góry patrzył na całą okolicę. Wiem o czym myślisz, ale nie martw się. Mamusiu – objęła matkę ramieniem, – ja tu wrócę po studiach, tak strasznie kocham dom i te strony, że nie mogłabym żyć z dala od nich.  Wyjechać, aby coś zobaczyć, zwiedzić, poznać, zgoda. Ale na zawsze? Nigdy.

– Potrafisz mnie pocieszyć, kochanie, – uśmiechnęła się matka. – Lecz pomyśl, ile będzie kosztowała naprawa dachu. Nie wiem skąd wziąć pieniądze i na dach, i na twoje studia, i na resztę…

– Nie martw się mamusiu, naprawdę damy sobie radę. Ciotka koleżanki obiecała dawać mi książki do tłumaczenia, takie zwykła babskie czytadła, nic wielkiego, ale nieźle w ten sposób zarobię. Poza tym mam kilka artykułów do przetłumaczenia. Widzisz jak to dobrze, że zmuszałaś mnie do nauki angielskiego, chociaż wtedy wcale mi się nie chciało. No i jeszcze jedno: pojadę na kolonie jako wychowawczyni, od września zacznę dawać korepetycje i jakoś wybrniemy, zobaczysz.

– Może sprzedać biżuterię? Jeszcze trochę zostało.

– Ależ mamo! – oburzyła się Matylda. – W żadnym wypadku. Przecież nie możesz pozbyć się pamiątek po babci ani prezentów od taty. Poradzimy sobie, uwierz mi. A teraz chodź, mam pomysł i nie mogę się doczekać jego realizacji. Zrobimy przegląd skarbów jakie na pewno są na strychu, bo co to za strych bez tajemnic?

– Córeczko, praca nie zając, nie ucieknie, a ty zaledwie wczoraj przyjechałaś. Odpocznij najpierw.

– Wyspałam się i jestem w nastroju do pracy. I tak się trzeba za to wziąć, a więc im wcześniej tym lepiej.

– Wiesz córeczko, umiesz mnie podnieść na duchu i zarazić optymizmem – pogłaskała Matyldę po policzku. – No to do dzieła. Po południu pójdę do sąsiada i porozmawiam o deskach.

– Świetnie, jego kuzyn ma stolarnię, jeśli dobrze pamiętam.

– Nie kuzyn, lecz szwagier.

– Jeden diabeł, niech będzie kim chce, byle się zajął przerobieniem jesiona na deski.

Matka z córką, z daleka wyglądające jak siostry, weszły do domku i wdrapały się na strych, a właściwie na poddasze. Jedną połowę pomieszczenia zajmowały dwie trzydrzwiowe szafy i różne sprzęty będące w ciągłym użyciu, między innymi: deska do prasowania, kosze na bieliznę, ogrodowy grill, zapasowy odkurzacz, sznury do suszenia prania i tak dalej. Do drugiej natomiast, oddzielonej ogromnymi szafami, nikt od dawna nie zaglądał. Wypełniona była skrzyniami, pudłami, pakunkami pokrytymi szczelnie kurzem i pajęczynami. Pani Maria i Matylda, jak dwie dziewczynki nieoczekiwanie wpuszczone w sam środek tajemniczej, baśniowej krainy, zapomniały o bożym świecie. Całe pokryte kurzem śmiały się do siebie i wyciągały coraz to nowe pakunki.

– Zobacz córeczko, w tym kufrze jest ślubna suknia mojej babci. Pamiętam moment, kiedy babcia ostatni raz przekręcała klucz mówiąc, że zajrzy tu dopiero następna panna młoda z rodziny i spotka ją wtedy ogromna niespodzianka.

– I nigdy cię nie kusiło, żeby zajrzeć do środka? – Matylda mocowała się z zardzewiałym zamkiem.

– Byłam małą dziewczynką, potem wybuchła wojna… – zamyśliła się pani Maria, odpłynęła w inny czas, w inną przestrzeń.

– Nie mogę jej otworzyć – zrezygnowała Matylda. – Pewnie nie mnie przeznaczona.

– Mnie nie była – pokiwała głową matka. – Ślub z twoim ojcem wzięłam z dala od domu i wbrew mojej mamie. Potem nikt o kufrze nie pamiętał, stał zarzucony szpargałami aż do dziś.

– Mamo, widzisz jaka jesteś okropna? – zaśmiała się Matylda. – Sama uciekałaś, a mnie chcesz siłą wydać za mąż i wbrew mojej woli. Ładnie to tak traktować jedyną córkę?

– Uroczyście przyrzekam, że wbrew twojej woli nie postąpię. Sądzę, że gdybyś bliżej poznała Nikodema…

– Mamo przestań, proszę! Pomóż mi lepiej wyciągnąć tamto wielkie pudło. Ciekawego w nim jest?

– Coś podobnego! Ale ciężkie. To wełna, której kiedyś strasznie dużo kupiłam. Pamiętasz? Chciałam do spółki z koleżanką założyć pracownię dziewiarską. Cud, że się tu mole nie dostały.

– Była dobrze zabezpieczona. Jaka piękna! Wiesz co? Będziemy w wolnych chwilach robiły swetry, obie to uwielbiamy – cieszyła się Matylda. – Twoje sweterki są prawdziwymi dziełami sztuki, będą rozchwytywane, zobaczysz.  Moja koleżanka z roku wstawia swoje wyroby do sklepu plastyczek. Zrobimy tak samo.

– Może to i dobry pomysł. Zimowe wieczory są długie. Nawet częste wizyty sąsiadek nie są w stanie ich wypełnić, kiedy ciebie nie ma w domu, a telewizji nie lubię oglądać bez robótki w ręku.

– Z tego wynika, że jeden skarb już znalazłyśmy – cieszyła się Matylda. – Szukamy dalej.

Czego tam nie było! Matylda nie uwierzyłaby nigdy w życiu, gdyby nie zobaczyła na własne oczy. Pod równiutko ułożonymi tekturowymi pudełkami znajdowały się listwy boazeryjne przeznaczone do wyłożenia ścian saloniku i pokoju Matyldy, przygotowane jeszcze przez ojca.

– Przypominam sobie teraz, że tatuś obiecywał mi niespodziankę, kiedy się dostanę na studia. To miało być wyłożenie drewnem pokoi, wiedział, jak o tym marzyłam – powiedziała wzruszona.

– Tak, masz rację. Miał wszystko przygotowane. Gdzieś tu są gwoździe, śrubki, blaszki – rozglądała się matka wśród pudełek. – Powinno być wszystko, co tylko jest potrzebne.

– Mamusiu, widocznie tata z babcią chcą, żebyś wreszcie przestała się smucić. Pomyśl logicznie. Gdyby wichura nie powaliła jesiona, całe dobro znajdujące się tutaj wreszcie zeżarłyby mole, korniki, myszy i nie wiem co jeszcze. Dość żałoby. Czuję, jakby oboje byli z nami i cieszyli się, że spełniamy ich marzenia – oświadczyła stanowczo Matylda. – Zrobimy tak jak sobie tatuś wyobrażał.

– Dziecko, właśnie dzisiaj mija szósta rocznica! – wykrzyknęła poruszona matka. – Sześć lat od dnia, w którym ten pijany drań wjechał ciężarówką w nasz samochód. To wprost nie do uwierzenia.

– A więc mam rację – zupełnie spokojnie powiedziała Matylda. – Mamusiu, mamy przed sobą bardzo pracowite wakacje. Przed rozpoczęciem roku akademickiego cały domek musi wyglądać jak z bajki, a raczej jak z wyobraźni taty. I tak się stanie – oświadczyła z mocą.

Przez otwarte okno, którym ze strychu uciekały w świat kłęby kurzu obawiające się wody, ścierki i szczotki do zamiatania, przedarły się dwa dźwięki: warkot silnika zatrzymującego się samochodu oraz – zaraz po tym – ujadanie psa. Drzwi od domu zamknięte były tylko na klamkę, widocznie więc czworonożny potwór otworzył je sobie bez specjalnych trudności. Pokonawszy schody w kilku susach wpadł na strych i z radosnym szczekaniem rzucił się w stronę Matyldy. Oparł przednie łapy o ramiona dziewczyny i usiłując polizać ją po twarzy wepchnął w stos pudełek, które runęły pod nieoczekiwanym ciężarem. Następnie, nie przejmując się zupełnie dokonaną demolką, usiadł naprzeciwko panu Marii. Piszcząc z wielkiej uciechy zamiatał ogonem kurz z jednej strony na drugą.

– Bida, Bida – wycharczała Matylda między jednym kichnięciem a następnym, gramoląc się ze stosu rupieci. – Skąd się tu wziąłeś?

– Ojej, zupełnie zapomniałam – kichała pani Maria głaszcząc uszczęśliwionego psa. – Zupełnie wyleciało mi z głowy, że dziś ma przyjechać Marta. Znów mi się pomyliły dni tygodnia. Wszystko dlatego, że Nikodem wyjechał o trzy dni później niż zamierzał pierwotnie, a ty o cztery dni później niż miałaś przyjechać i znów nie mogłam was ze sobą poznać.

– Mamo, przestań – kichnęła Matylda.

– Już, już, przecież obiecałam – otrzepywała się z kurzu pani Maria.

– Marysiu, jeśli masz zamiar mnie ulokować na strychu na całe lato i dlatego robisz gwałtowne porządki, to serdecznie dziękuję. Zmykam i zajmę pokój Nikodema, niech nie stoi pusty przez kilka miesięcy – oświadczyła pani Marta. – Bida, idziemy! Nikt na nas nie zwraca tutaj uwagi. A poza tym nie mam zamiaru wyglądać jak te dwie czarownice.

Matka i córka spojrzały na siebie. Wyglądały jak dwa szare duchy, którym raz w roku pozwolono wypłynąć z zaświatów na powierzchnię ziemi w postaci szarej mgły, ze sterczącymi w różne strony świata włosami utkanymi z pajęczyn pająków-wampirów.

Wybuch śmiechu spowodował szczekanie Bidy, jego taniec radości wokół własnej osi i – co za tym idzie – wzbicie się w powietrze kolejnych chmur kurzu. Oraz nowy atak kichania.

Wreszcie trzy damy opuściły strych. Wychłeptawszy miskę wody Bida biegał po ogródku goniąc wrony. Ptaszyska nic sobie z tego nie robiły, leniwie podrywały się w górę przed samym psim pyskiem i siadały na gałęziach złorzecząc wniebogłosy. Bida nie pozostawał dłużny i na każde kraknięcie odpowiadał szczeknięciem. Rozmowa zdawała się bawić obie strony.

Tymczasem pani Maria i Matylda doprowadziły się do porządku.  Pani Marta odświeżyła się po podróży i przebrała. Po doskonałym obiedzie usiadły na tarasie napawając się urokiem ciepłego, letniego popołudnia.

Kilka dni wcześniej pani Maria przez telefon opowiedziała przyjaciółce o wichurze, powalonym jesionie i swoich problemach. Pani Marta pomyślała, policzyła, zapytała Bidy co myśli o wakacjach u „cioci” Marysi i powiadomiła o swoim przyjeździe, co zostało przyjęte z ogromną radością.

– Słuchajcie dziewczyny, oto jest suma, którą mogę wam pożyczyć na dłuższy okres – powiedziała. – Sprzedałam kawał ziemi, który miałam po rodzicach, a który nie był mi do niczego potrzebny. Miałam przez tę parcelę tylko same kłopoty, bo ciągle musiałam się użerać z dzierżawiącym ją chłopem. Teraz mam wreszcie spokój. Ktoś już zaczął sobie stawiać własny dom i jest szczęśliwy. Ciebie, Marysiu, traktuję jak siostrę a Matyldę jak córkę, której nie mam, więc nie odmawiajcie.

– Ależ Martusiu… – zaczęła wzruszona pani Maria.

– Żadnego ale! Nie robię tego bezinteresownie, taka jestem. W zamian pozwolicie mi spędzić tu całe lato. Nawet nie wiecie jak chętnie pogrzebałabym w tych pudłach na strychu jak wy dzisiaj – spuściła głowę zerkając na towarzyszki spod przymrużonych powiek.

Matylda zerwała się z krzesła i z rozczuleniem uściskała niespodziewaną dobrodziejkę., myśląc jednocześnie, że wygląda ona chwilami jak podlotek z dziewiętnastowiecznej pensji dla panien.

– Obie panie pogrążyły się w rozmowie, a myśl Matyldy uciekła przez okno, powędrowała daleko, pod las, gdzie pod starym dębem ujrzała Nicka. Stęskniona, spragniona jego obecności biegła po łące, przeskoczyła strumyczek, wpadła prosto w ramiona ukochanego i zasypała gradem pocałunków roześmiane oczy…

– Hau, hau, hau – basowe szczekanie Bidy oznajmiło przybycie nowego gościa,

– Dzień dobry, kochana – serdecznie witała się pani domu.

– Witaj Wandeczko – pani Marta zerwała się z krzesełka uradowana widokiem kuzynki. – Miałam zajść do was wieczorem przywitać się ze wszystkimi, ale mnie uprzedziłaś.

– Pozwól, Wando,  że ci przedstawię moją córkę – pani Maria z dumą prezentowała swoją jedynaczkę.

– Miło mi panią poznać – ukłoniła się Matylda.

Pod pierwszym nadarzającym się pretekstem uciekła do swego pokoju zdziwiona, że matka Nikodema może mieć taki miły uśmiech. Usiadła w oknie, z twarzą opartą na rękach spoglądała na dziko zarośnięty ogród.

– Chyba oszalałam – powiedziała do Bidy, który przybiegł za nią i rozłożył się na dywaniku. – Jeżeli u pierwszy raz  spotkanej kobiety widzę podobieństwo do Nicka, to chyba tylko dlatego, że wciąż o nim myślę… to znaczy, że Mirka ma rację, jestem stuknięta.

Bida zamiótł ogonem na znak, ze się zgadza z przedmówczynią.

– Swoją drogą sympatyczna kobieta – ciągnęła monolog. – No, w końcu to kuzynka pani Marty. Pracując na koloniach nie będę miała wyrzutów sumienia, ze zostawiam mamę zupełnie samą z tym całym bałaganem. Jakieś dobre duchy zesłały panią Martę, nie może być inaczej.

4.09.2018

  • kasiapur Dobry klimat, dobre duchy, dobre myśli w tym tekście.
    Zatopiłam się nostalgicznie – fajny naprawdę fajny, taki
    pachnący latem. Uśmiechy i uściski Aniu :))

    -urszula97 Oj i ja chciałbym być na tym strychu i takie włóczki znaleźć,

  • annazadroza Kasiu:-) Dobrze jest uciec od rzeczywistości w inne klimaty i spotkać dobre duchy:) Dziękuję Ci serdecznie, buziaki:)))
  • annazadroza Urszulko:-) Ja bym kiedyś za włóczki oddała nie wiem co;) Worki ścinków prułam, związywałam i robiłam sweterki dla dzieci i siebie w czasach „octu na półkach”. A jakie były kolorowe i niepowtarzalne, co jeden – to dzieło sztuki;)))
© Anna Blog

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii O Matyldzie co nie chciała Nikodema, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *