Tak się nieraz dziwnie składa, że ludzie mieszkający niedaleko siebie spotykają się na drugim końcu kraju albo nawet świata na przykład w czasie urlopu lub wakacji. Czy spotkania takie są dziełem przypadku czy przeznaczenia – to już zupełnie inna sprawa. Faktem jest, że bywają wyjątkowo zaskakujące.
Podczas wyprawy do Indii, pierwszej swojej tak dalekiej, samodzielnej podróży bez ojca, jedynie w gronie grupki przyjaciół ze studiów, Marysia Bartecka poznała wielu studentów z Polski zwiedzających świat oraz absolwentów najprzeróżniejszych uczelni korzystających z ostatnich wakacji przed podjęciem pracy i wejściem w dorosłe, pełne obowiązków życie. Ukochana córeczka Winicjusza ukończyła właśnie wtedy studia z bardzo dobrym wynikiem i wyjazd był nagrodą zafundowaną przez ojca. Dobry sprzęt fotograficzny nabyła dużo wcześniej za zarobione przez siebie pieniądze. Przy okazji zwiedzania postanowiła zebrać materiał do zaplanowanej swojej pierwszej wystawy, którą nazwała roboczo „Kolory Indii”.
Przed przepiękną świątynią poznała młode polskie małżeństwo odbywające swoją podróż poślubną. Ola i Rafał dołączyli na pewien czas do grona przyjaciół Marysi i przeżyli wspólnie wiele miłych chwil. Potem rozjechali się każde w swoją stronę uprzednio wymieniwszy się numerami telefonów i obiecując sobie spotkanie w Warszawie po powrocie.
Młodziutka fotografka przywiozła z podróży mnóstwo wrażeń, pamiątki dla obu ciotek i ojca oraz masę materiału na swoją debiutancką, fotograficzną wystawę. Było z czego wybierać. Po powrocie córki ojciec pękał wprost z dumy nie przyznając się, że podczas nieobecności jedynaczki umierał z niepokoju o nią. Pękał tak przez cały czas będąc w gotowości do służenia pomocą w przygotowaniach i patrząc w dziewczynę jak w obrazek. Z początku nie bardzo z tej pomocy chciała korzystać, potem jednak kobieca intuicja podszepnęła jej to i owo. Po zastanowieniu posłuchała owych podszeptów i zgodziła się na pewną pomoc taty czyniąc to z właściwą sobie zręcznością i wyczuciem, w związku z czym Winicjusz wykonywał z radością wszystkie polecenia córki, sugerując tylko od czasu do czasu jakąś drobną korektę, na którą przystawała kryjąc przed uszczęśliwionym ojcem lekki uśmieszek.
– W tym zwariowanym świecie jedynym ratunkiem wydaje mi się samodoskonalenie, bo tylko to może rozpocząć jego naprawę – oświadczyła szukając odpowiedniego miejsca na kolejne zdjęcie
– Jego czyli świata? – upewnił się ojciec.
– Oczywiście – spojrzała na niego z wysokości drabiny. – Mam zamiar w tym uczestniczyć i powrócić na zajęcia jogi. Tym razem już odpowiedzialnie i z pełną świadomością, bo dawniej to była dziecinada po prostu.
– Praca nad sobą nigdy nie jest zła – odpowiedział córce wiedząc co mówi, wszak jeszcze w młodości zafascynowały go sztuki walki, a obecnie wrócił do treningów karate w ramach odzyskania i utrzymania dawnej formy.
Bardzo dobrze się im współpracowało i tak powstała w „Filiżance” pierwsza, z długiego już obecnie cyklu, prezentacja Marysinych fotografii, stanowiących załączniki do reportaży z różnych miejsc przez nią odwiedzanych.
Pewnego dnia, aby zaprezentować przyjaciołom zdjęcia jeszcze przed oficjalnym otwarciem pierwszej wystawy, ściągnęła Marysia do „Filiżanki” uczestników wspólnej wyprawy do Indii oraz Olę i Rafała, bo oni też się na zdjęciach znaleźli. Rafał zaś przyprowadził brata i jego żonę. Tym sposobem Marysia poznała Roberta i Ewę, których polubiła bez zastrzeżeń, z wzajemnością zresztą. Podczas któregoś kolejnego pobytu w lokalu, który z czasem okazał się stałym miejscem spotkań Marysinych znajomych i gości chętnych do udzielenia wywiadu ślicznej reporterce, rozmowa zeszła na nieoczekiwane tory. Najpierw potoczyła się w stronę ulubionych szlaków górskich, zahaczyła o Szczawnicę oraz wspomnienia stamtąd z dzieciństwa Marysi związane z mamą, doszła do matki Rafała i Roberta, po czym zatrzymała się na trosce chłopców o nią właśnie. Troska dotyczyła ich usamodzielnienia się, koszmarnych przeżyć matki związanych z ich, niestety, ojcem, oraz z wyraźną samotnością i spowodowaną owymi przeżyciami niemożnością otwarcia się na jakikolwiek nowy związek w celu rozpoczęcia normalnego życia. I oni, synowie, źle się z tym czują, bo im żal matki i mają wyrzuty na sumieniu ponieważ w okresie dojrzewania zachowywali się jak dwa niedorozwinięte, ślepe, gigantyczne dupki. A mama zawsze była w porządku bez względu na ich kretynizmy. Teraz chcieliby jakoś pomóc ale nie wiedzą jak. Zaś z ciotkami -sąsiadkami, mamy przyjaciółkami, jakoś głupio im o tych sprawach rozmawiać. Marysia obiecała pomyśleć i poplotkowała po babsku z Olą i Ewą. Chciała się czegoś dowiedzieć o ich teściowej. Poza imieniem, które brzmiało zwyczajnie: Elżbieta, chciała poznać też jej wygląd i poprosiła o pokazanie zdjęcia. Doznała chwilowego szoku. Natychmiast dostępne zdjęcie, znajdujące się w plecaku Roberta, było zrobione na tratwie podczas spływu Dunajcem. Zobaczyła Marysia matkę chłopców siedzącą obok własnego, rodzonego ojca! Oboje skrywali twarze za ciemnymi okularami ale przecież Winicjusza rozpoznałaby nie tylko w ciemnych okularach ale i w sukience oraz w chusteczce na głowie…
Aa, to takie buty, szepnęła do siebie i usiłowała sobie przypomnieć jakieś okruchy, fragmenty opowiadania z ówczesnego pobytu ojca w Pieninach, na które do tej pory nie zwróciła uwagi. Przecież to było wieki temu. Wielce zaciekawiona postanowiła wyciągnąć od niego jak najwięcej informacji. Oczywiście tak, żeby się niczego nie domyślał. Chłopcy zaś próbowali uzmysłowić matce, że życie jest piękne i nie trzeba się na to piękno zamykać. Zorientowawszy się, że wróciła do malowania i tworzy ilustracje do książki ciotki Teresy, zgodnie z sugestią Marysi pomyśleli o promocji w „Filiżance” zanim sama autorka na to wpadła, oczywiście również na skutek podpowiedzi czarnookiej córki właściciela.
13.07.2018
- kobietawbarwachjesieni Oj! Coś zaczyna się dziać. Kiedy ciąg dalszy? Uśmiechów i pozdrowień tysiące.
- annazadroza Marysiu:-) Jutro ciąg dalszy:) Odściskuję i uśmiechy wysyłam wzajemnie:)))