„Pasma życia” 44

Kasia przyjechała na Ursynów jak zawsze z radością. Kochała to miejsce i nigdy nie przestanie. Nie miała zamiaru wymeldować się ze swojego mieszkania, dawało  poczucie bezpieczeństwa i przynależności. Weszła najpierw do domu, przywitała się z Dżemikiem, wyszli na spacer. Po powrocie zastała Kamila siedzącego na krześle w kuchni, wpatrującego się w otwartą lodówkę.

– Zjadłbym coś ciepłego – powiedział.

– To może zamknij lodówkę– poradziła, przytuliła „małego” syneczka. – Tu ciepłego raczej nic nie znajdziesz. Poczekaj, zaraz ci coś zrobię.

Potem poszła do Elki. Miała ochotę spotkać się z przyjaciółkami, wyżalić się i opowiedzieć o tym, o czym nie zawsze mogła rozmawiać z mężem. W końcu problem był delikatny, bo dotyczył jego matki. Usiadła na starym wygodnym fotelu Elki. Na drugim się ulokowała Adelka, a gospodyni przysiadła na wielkiej piłce kręcąc się na niej bezustannie.

– Muszę ćwiczyć, bo mnie boli kręgosłup – wyjaśniła.

– Jakim sposobem herbata może się stać zarzewiem konfliktu? – zdziwiła się Adelka.

– Konfliktu? To za delikatnie powiedziane. Awantury na taką skalę, że ściany się trzęsły. Dziewczyny, ja czegoś takiego dotąd nie przeżyłam. Dusiłam się, autentycznie się dusiłam próbując wyartykułować swoje zdanie. Brr – dreszcze wstrząsnęły Kasią na samo wspomnienie.

– Ale to jak, nagle cię złapało? – dopytywała się Ela. – Opowiedz wszystko po kolei, żeby cię znowu nie przytkało, w końcu masz astmę.

– No więc zaczęło się od herbaty. Nie, od ciastek. Piekłam dla teściowej ciastka, takie zawijaski z ciasta francuskiego z masą krówkową, bo ona lubi krówki. Wyjmowałam bakalie, więc musiałam wyjąć z półki w szafce wszystko na blat, żeby się do nich dostać i potem włożyć z powrotem. Przełożyłam przy tym herbatę najpierw na tył półki, potem przełożyłam tam, gdzie leżała wcześniej.

– Już się pogubiłam – skrzywiła się Elka. – Nie możesz jaśniej?

– Jak wróciłam z pracy wyjęłam ją z tyłu na przód.

– Aha – kiwnęła głową Ela robiąc obrót na piłce.

– Jak się kręcisz, to nie łapiesz i każesz mi powtarzać – mruknęła Kasia.

– Fakt – dodała  Adelka. – Mogłabyś na chwilę znieruchomieć?

– No dobra, mów dalej – zgodziła się Ela.

– Mikołaj mówił, że szukała tej cholernej herbaty jak mnie nie było.

Kasia  wróciła pamięcią do sytuacji…

– Nie ma herbaty – to teściowa.

– Jest – Mikołaj podał paczkę.

– Gdzie była? – już z agresją w głosie.

– Tu, na półce.

– Jak na półce?! Głupią ze mnie robicie? Widziałeś, że nie było?!

– Ale teraz jest!

Kasia w tym czasie oglądała „Ranczo”. Słyszała rozmowę, ale się nie odzywała. Dopiero gdy teściowa zaczęła „nabierać rozpędu” włączyła się, próbując wyjaśnić jak to się stało, że herbata raz zniknęła, a raz się pojawiła. Na próżno. Nic do starszej pani nie docierało. Kasia się dowiedziała, że jest podła i złośliwa, i wredna jeszcze, i robi wszystko, żeby jej (teściowej) dokuczyć, a Mikołaj zawsze trzyma jej (Kasi) stronę; że Mikołaj był inny, a teraz się zmienił. Kasię również zaczęła ogarniać furia. Przysięgła na swoje dzieci, że niczego nie schowała złośliwie, ale to na nic. Teściowa się rozpędziła nie do zatrzymania, Kasia również i wtedy zaczęła się dusić, co ją do jeszcze większej furii doprowadziło. Potem włączył się Mikołaj i prawdziwe tsunami przetoczyło się przez mały domek.

– Kiedy mnie oddacie do domu starców to Kasia będzie mogła sobie ludzi przyjmować, bo lubi –  wrzeszczała starsza pani. – Żebym wiedziała jaka jesteś, nigdy bym z wami nie zamieszkała! Ja wam daję pieniądze…

– Co ty nam dajesz? – pienił się Mikołaj. – Nic nam nie dajesz! Spłacasz swoją część kredytu, nic więcej!

I jeszcze padło mnóstwo bolesnych, niepotrzebnych słów…To już było przekroczenie jakiejkolwiek granicy. Całą sobotę, niedzielę, cały weekend diabli wzięli. Kasia czuła się jakby dostała kilka ciosów w głowę, odgłosy  świata ledwo do niej docierały, dalekie i przytłumione. Serce nie tylko waliło jak oszalałe, ale i ból się do tego dołączył.

A w sobotę świeciło piękne słońce i rudy kot z sąsiedztwa przyszedł, jakby chciał Kasię pocieszyć  niczym złocisty promyczek. Kotłowały się w jej mózgu jadowite i niesprawiedliwe słowa teściowej. Jakich ludzi? A kto tu był? Jedynie dzieci w święta. Po obiedzie mogła pójść do siebie, nikt nie kazał jej siedzieć z naburmuszoną miną… Ona, Kasia, zaklęła się na najdroższe istoty na świecie, a ta stara małpa to zbagatelizowała! I jeszcze wymyśliła jakiś dom starców, żeby Mikołaja pognębić! Własne dziecko! Dopiero teraz, poprzez powracające strzępki wyrzuconych w złości słów, do Kasi docierało ich znaczenie. Pani Wacia już latem, będąc u nich przez tydzień, pokazała, że jest człowiekiem ciężkim we współżyciu, ale Kasia myślała, że to wina leków, których przez pomyłkę przyjmowała za dużo. Teraz przekonała się, że nie, problem tkwił głębiej. Jednak wyjścia nie ma, zmienić niczego nie można. Jakoś trzeba tę sytuację opanować i oswoić.

Upiekła dwa chleby. Jeden miał być dla Kamila, do którego się wybierali, żeby przegrać zdjęcia z  aparatu fotograficznego i z telefonu na płytę. Przygotowała wstępnie obiad. Teściowa zeszła na dół, burknęła „dzień dobry” biorąc wodę do popicia leków. Na szczęście w czajniku była jeszcze ciepła i staruszka nie musiała długo stać Kasi za plecami. Kasia odpowiedziała lodowatym tonem i na tym koniec. Żadnego: cześć, jak spałaś, jak się czujesz, tylko: dzień dobry. Jak jeszcze nigdy. Zajęta przygotowywaniem ciasta nie odezwała się, nie odwróciła. Pani Wacia poszła do siebie. Kasia ukryła łzy pod powiekami.  Wyraźnie sobie w tej chwili uświadomiła różnicę między matką a teściową. Nie wiadomo jakie sytuacje czy nieporozumienia mogły zaistnieć między mamą a nią, pod nimi, choćby i głęboko chwilami, ale była – miłość. Jedyna w swoim rodzaju i prawdziwa. Teściowa zaś jest zupełnie obcym, przypadkowym człowiekiem, dla którego  zawsze zostanie wrogiem, bo zabrała i odmieniła syneczka. Dobrze, że ona, Kasia, nie jest do teściowej podobna i nie dusi swoich dzieci. Całe szczęście. Zrozumiała różnicę. Ale też wie, że nie ma wyjścia z sytuacji. Cóż, nie będzie z niej wychodzić… Przecież jej obowiązkiem jest opiekować się starszą osobą, nakarmić, pomóc, lecz to wszystko. Miłości nie ma i nie będzie. Skończyły się mrzonki o serdeczności, o pogaduszkach wieczornych przy łóżku, o atmosferze jaka powinna być w rodzinnym domu…Trudno, tak już będzie.

Skończyła przygotowanie śniadania. Poszła po Mikołaja. Dopóki mieszkali sami wszystkie drzwi były otwarte. Wystarczyło zawołać z kuchni, by Mikołaj odpowiedział z gabinetu. Teraz  każde drzwi były zamknięte. No i dobrze. Przecież sąsiedzi nie muszą się spotykać gdzie indziej niż na schodach… Ale…

– Mamo, zejdziesz na śniadanie? – zastukała do pokoju teściowej.

– Nie wiem czy dam radę coś zjeść, bo mnie żołądek boli…- zaszemrała pani Wacia.

– Jak sobie życzysz – zamknęła drzwi. – Co mnie obchodzi twój żołądek? – mruknęła do siebie. – Mnie boli dosłownie wszystko. Mikołaja też. Wykończyłaś nas dokumentnie. Teraz będziesz udawać biedną i pokrzywdzoną? Rób co chcesz, na litość już mnie więcej nie weźmiesz…

Upłynął tydzień od owego feralnego piątku. Kasia starała się nie myśleć o całym zajściu, ale na staraniach się kończyło.  Przelatywały przez nią wszystkie możliwe uczucia: od żalu, złości, rozczarowania po litość i współczucie. Po wyjściu z pracy nie odczuwała już radości na myśl o powrocie. Przedtem leciała jak na skrzydłach, teraz nie miała ochoty wracać. Czuła się obco we własnym domu, a echa kąśliwych słów teściowej otaczały ją ze wszystkich stron i atakowały niczym w horrorze. Któregoś wieczoru zrobiła mężowi na kolację zapiekane parówki z pieczarkami. Zastukała do zamkniętych drzwi teściowej i spytała czy zje. Starsza pani zeszła na dół, choć Mikołaj w to wątpił, i zjadła. Poza tym jednym razem nie widziały się przez cały tydzień. Kasia rano jechała do pracy, a pani Wacia jeszcze spała. Od godziny mniej więcej siedemnastej, kiedy Kasia już kręciła się po kuchni odgrzewając obiad czy przygotowując posiłek na następny dzień, nie schodziła na  dół. Potem Kasia szła do sypialni zamykając za sobą drzwi i tam prasowała, czytała, zerkała w telewizor przed zaśnięciem, z teściową się wcale nie spotykając.

Najpierw zaistniała sytuacja ogromnie Kasię męczyła. Miała wrażenie, że obręcz ściska jej gardło uniemożliwiając przełknięcie śliny. Czuła się z tym wszystkim bardzo źle i niezręcznie. Później zaczęły przychodzić inne myśli. Przecież ona, Katarzyna,  zrobiła wszystko co w jej mocy, żeby teściowa dobrze się poczuła w nowym miejscu. Przede wszystkim – gdy starsza pani wyraziła chęć mieszkania z nimi – przekonała do tego męża. Potem starała się urozmaicić jej życie i między innymi zawieźli ją do Radomia do ogromnego i bogatego skansenu wsi radomskiej, później na wycieczkę do lasu, zabierała ja do sklepu na zakupy.  Piekła ciasta, żeby staruszka miała coś słodkiego – bo lubi – zdrowego, bez szkodliwego tłuszczu cukierniczego. Gotowała, żeby potrawy były przygotowane w każdej chwili, co nie znaczy, że teściowa nie mogła sobie sama ugotować tego, na co akurat miała ochotę. Robić niczego nie musiała poza sprzątnięciem swojego pokoju i łazienki. Poza tym dostała pokój, który miał pierwotnie pełnić inną rolę, ponieważ nie podobał jej się przeznaczony dla niej. Otrzymała nowe meble, nowy telewizor…a  w ogóle to przez nią wszystkie problemy z bankami i kredytami…Na dodatek, co okazało się najgorsze, Kasia musiała zrezygnować  z bardzo dużej części swojej prywatności, z ulubionych porannych sobotnio-niedzielnych rozmów samej ze sobą przy kawie pitej w fotelu z widokiem na ogródek. Odkąd przybyła trzecia osoba nie było możliwe całkowite zrelaksowanie, odcięcie się od rzeczywistości. Cały czas paliło się gdzieś z tyłu głowy ostrzegawcze czerwone światełko uniemożliwiające pełną regenerację ducha i – co za tym idzie – ciała. Czuła się coraz gorzej i fizycznie, i psychicznie. Zaczęły ją boleć wszystkie stawy, kręgosłup, przyplątały się dolegliwości żołądkowo-jelitowe w natężeniu porównywalnym z tymi, których doznawała dawno temu, w okresie przed rozwodem z Jerzym, kiedy już podjęła decyzję i musiała tylko – drobnostka – wprowadzić ją w życie.  O trzęsionce wewnętrznej nie ma co wspominać, bo stała się normalką.  Najchętniej zabrałaby swoje rzeczy i uciekła. Niestety, nie ucieknie. Wszystko rozbija się o pieniądze, a raczej o ich brak. Gdyby je miała, kupiłaby mieszkanko na Ursynowie, niedaleko dzieci i Elki, z windą, bo na czwarte piętro w starym mieszkaniu trudno się wdrapać – i tam by się skryła przed złośliwością teściowej…

Stop, ty durna babo, huknęła  na siebie w myślach. A Mikołaj? Zapomniałaś, że człowiek jest odpowiedzialny za to co oswoił? Użalasz się nad sobą i uciekać ci się zachciało? A może byś się zmierzyła z problemem, co?

Rozmowa Kasi z Kasią  prowadzona była podczas przygotowywania keksu (bo starsza pani lubi keks). Ciasto zostało ukręcone, przelane do okrągłej tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia. Dopiero wtedy Kasia zauważyła, że jakoś mało ciasta wyszło i oprzytomniała. Wyjęła z szafki keksówkę, z papierem przełożyła ciasto do formy. Udało się. Podczas ostatniego tygodnia podobne pomyłki zdarzały jej się zdecydowanie zbyt często. Naprawdę musi się otrząsnąć i nabrać dystansu. Nie jest przecież małą dziewczynką (no, w duszy może i jest) ale dojrzałą kobietą, nawet za bardzo dojrzałą…

Keks wyrósł w piekarniku bardzo ładnie, zapach dotarł na górę odciągając Mikołaja od komputera. Przytuliła się do męża.

– Przytul mnie mocno i nie puszczaj.

– A ciasto się nie spali?

– Będzie piszczeć, jak przyjdzie czas, nie spali się.

Jak dobrze było ukryć się przed całym światem w  objęciach kochanego mężczyzny. Przecież tu jest ich dom. Wspólny. Okupiony tyloma wyrzeczeniami, trudami, a obecne też są do pokonania. Włożyli w ten upragniony domek wszystkie oszczędności i pieniądze ze sprzedaży mieszkań. Do tej pory tracą zdrowie i pieniądze przez Budowlańczyka i związane z nim sprawy sądowe. I co, ona chciała uciec? Zostawić Mikołaja z mamuśką i uciec?

– Nigdy – powiedziała półgłosem.

– Co nigdy, kochanie? –spytał całując jej włosy.

– Nigdy …”Nigdy mnie nie złapiecie” …, to tytuł książki…

– Czyżbyś chciała gdzieś uciekać?

– Nie, już nie.

– A chciałaś?

– Przez chwilę…

– To teraz ja ci powiem: nigdy i nigdzie cię nie puszczę.

– Nie puszczaj, nie puszczaj… Puszczaj!

Rozległ się sygnał piekarnikowego czasomierza informujący o konieczności wyłączenia urządzenia.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                Po kolacji, której Kasia nie jadła towarzysząc mężowi jedynie z herbatą, Mikołaj poszedł na górę. Kasia sprzątnęła kuchnię, przykryła keks, który bardzo apetycznie się prezentował, najwyraźniej przenosiny z tortownicy do keksówki mu nie zaszkodziły. Omiotła spojrzeniem i salon i kuchnię. Stwierdziwszy, że jest w porządku, wyłączyła telewizor i przysiadła na krześle.

Tak, pomyślała, muszę to zrobić. Kiedyś przecież nadarzy się okazja. Powiem jej w punktach to co mam do powiedzenia. Po pierwsze, że pokazała mi na czym polega różnica między matką a teściową i ja to przyjęłam do wiadomości. Na pewno będzie chciała coś powiedzieć, to ja jej niegrzecznie przerwę nie dając dojść do głosu.  Po drugie, nie będę wchodziła w żadne polemiki z nią, ponieważ i tak widzi i słyszy tylko to, co chce.  Po trzecie – że od piątku nie interesuje mnie w związku z punktem poprzednim jej zdanie ani na mój temat ani na temat kogokolwiek z mojej rodziny czy znajomych. A po czwarte – jest matką mojego męża i winna jej jestem opiekę, i od tego się nie uchylę. To tyle. Tak powiem. Zapiszę, nauczę się na pamięć i powiem.

1.06.2018

  • kasiapur Żeby tak wszystko mogło się toczyć między ludźmi na zasadzie
    prostoty serca…byłoby lepiej. A tak trzeba szukać drogi, roztrzygać,
    po której stronie racja – bardzo to wyczerpujące.
    Aniu pozdrawiam i miłego weekendu ! :)))
  • kobietawbarwachjesieni Moja teściowa początkowo mnie nie lubiła, ale później wszystko się zmieniło. Lubiłam siadać i słuchać jej opowieści o życiu. Zaskakiwała mnie otwartością z jaką opowiadała o sobie, o swoich najbliższych i o znajomych. Przedstawiane życie było różnokolorowe. Były w niej trudy życia i walka o przetrwanie w czasie wojny.
  • urszula97 Wciąga mnie coraz bardziej,powiem szczerze że poczatki czytałam tak przelotnie,teraz nie mogę się doczekac.
  • annazadroza Kasiu:-) Cóż, łatwo nie jest, ale życie to przecież nie bajka, prawda? Ale z całą pewnością zajmująca bardzo podróż… raz przyjemna, raz mniej… ale… niech trwa, bo świat jest taki piękny… Szczególnie o poranku:))) Buziaki Kasieńko:)))
  • annazadroza Marysiu:-) Tak powinno być. Ileż to ciekawych rzeczy można się dowiedzieć o przeszłości, o ludziach, uwielbiałam naciągać na opowiadania babcię, ciotki moje kochane, czasem i mama się dała namówić. Tylko wtedy nie myślałam o zapisaniu tych opowieści i w większości umknęły. Strasznie dziś tego żałuję.
  • annazadroza Urszulo:-) To najmilsze słowa, jakie można usłyszeć (przeczytać), dziękuję:)))

 

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *